JAK POWSTAWAŁO LWOWSKIE OSSOLINEUM -cz.3


Posługując się wszelkimi sposobami zdobywania książek, "nienasycony" bibliofil powiększał szybko swój księgozbiór, umieszczony w domu wiedeńskim przy Mayerhofstrasse 208, w pobliżu Akademii Terezjańskiej. Tak jak obiecał Lindemu, sprowadził tu resztę książek z majątków galicyjskich, zostawiając w Zgórsku, a właściwie Przybyszu, niewielką ilość zbytecznych dla jego biblioteki dzieł. Wydaje się, że włączył też do swych zbiorów najcenniejsze książki z biblioteki wuja, Józefa Ossolińskiego, gdyż katalog aukcyjny tej biblioteki, wystawionej na licytację w Krakowie w 1803 r., zawierał dublety do jego zbiorów wiedeńskich. Już w 1808 r. mógł z dumą napisać do Lindego, że: "Biblioteka., . teraz cały dom zajmuje", a przecież ciągle przybywały do Wiednia nowe paki z książkami. Zmieniał się również charakter zbioru- Złożony początkowo głównie z dzieł obcych, począł się przeistaczać w bibliotekę "patria", zawierającą dzieła wszystkich pisarzy polskich, mające służyć do odtworzenia dziejów Polski, jej dorobku piśmienniczego, jej kultury, którą chciał Ossoliński przeciwstawić kulturze niemieckiej. Dla tych celów gromadził również rękopisy, ryciny, medale, dawne polskie monety, a nawet "skorupy morskie" - jako ilustrację do słowa drukowanego, ukazującą naocznie to, co opisywały księgi. Nie udało się wprawdzie Ossolińskiemu, jak sam pisał, "przecelować" kuzynów Załuskich w zbieraniu "ojczystych rzadkości", ale i jego biblioteka miała niemało "białych kruków" i mogła się pokusić o to, aby w jakiejś mierze zastąpić tamtą. Ta myśl bowiem przyświecała wszelkim poczynaniom bibliofilskim Ossolińskiego, będącym wyrazem jego uczuć patriotycznych, jego ciągle żywej łączności z krajem, prawdziwą służbą dla Polski pełnioną przez wiele lat, aż do końca życia. Szlachetna pasja Ossolińskiego sprawiła, że wiele cennych zabytków piśmiennictwa polskiego zostało nie tylko wydobytych z rąk prywatnych właścicieli, ale przetrwało do naszych czasów, służąc przez 150 lat nauce i kulturze polskiej. Bibliofilstwo jego nie miało cech maniackich; było mądrą i dalekowzroczną polityką wiernego swej ojczyźnie, cfaoć żyjącego na obczyźnie syna, polityką zdążającą do przysporzenia jej trwałych wartości kulturalnych, stworzenia bazy materiałowej dla szeregu przyszłych badaczy dziejów i literatury ojczystej. "Ja cennych edycji nie kupuję" - pisał w liście do Grabowskiego. Istotnie, nie było w bibliotece Ossolińskiego ksiąg pięknie ilustrowanych, bogato oprawnych, pełnych ozdób i złoceń; królowały za to z trudem wygrzebane najróżnorodniejsze "szpargały", stanowiące bezcenne dokumenty życia dawnej Polski. Nie pragnął Ossoliński zdobić książkami swych salonów, szczycić się ich bogactwem i przepychem; chciał, aby były użyteczne.

Kochał je i cenił nie za szatę zewnętrzną, ale za treść w nich zawartą. "Zasępiony" klęskami ojczyzny, w obcowaniu z książkami szukał pociechy i duchowego wsparcia. Pozwalały mu one widzieć wielkość i żywotność narodu polskiego, śledzić "zgasłą sławę" przodków, były źródłem i pomocą przy odtwarzaniu dziejów ojczystych i dziejów piśmiennictwa polskiego ~ stanowiły jego warsztat pracy naukowej. Pragnął, aby tym wszystkim stały się również i dla przyszłych pokoleń. Od pierwszych chwil istnienia biblioteki Ossoliński chętnie udostępniał swe zbiory innym uczonym. Do najwcześniejszych użytkowników należał jego bibliotekarz i wytrwały towarzysz trudów bibliofilskich - Samuel Bogumił Linde, który dziesięć lat spędzonych u Ossolińskiego w dużej mierze poświęcił na gromadzenie materiałów do Słownika języka polskiego. Czerpał je z dzieł polskich i słowiańskich zawartych w bibliotece hrabiego, korzystając nie tylko z jego opieki materialnej i poparcia moralnego, ale przede wszystkim z jego współpracy naukowej. Oto co sam pisał o roli Ossolińskiego i jego książek przy powstawaniu Słownika:
"Miałem więc co czytać, miałem z czego robić wyciągi; czytałem w drodze, na popasach, na noclegach, a gdy niewygoda nie pozwoliła zaraz wypisać, znaczyłem przynajmniej, co osądziłem za potrzebne do mojego celu. Zachęcał mnie do tej pracy zacny hrabia własnym przykładem, dzieląc ze mną tak czytanie, jak wypisywanie. W książkach bibl. jego, z których wypisy do słownika weszły, znajdują się ślady podkreślenia i znaczenia miejsc wyciągnionych ... Nigdy mi z pamięci nie wyjdą kilkogodzinne, czasem aż do późnej nocy przeciągane z szanownym hrabią narady, jakim sposobem który wyraz, osobliwie wieloznaczny, w cieniowaniach jego uszykować, jak jego znaczenie z drugiego logiczno-historycznie wyprowadzić, jednym słowem, jaki skład dać całej robocie. Tak to zacny ten mąż nie tylko koszta łożył na mnie i moje przedsięwzięcie, co by każdy majętny człowiek potrafił, ale nadto osobistą pracą, nauką i światłem wspierał mnie swoim, na co nie każdy majętny mógłby się zdobyć.

Oceniając wysoko wkład naukowy i pieniężny Ossolińskiego w powstanie swego dzieła, nie wspomniał Linde o bardzo istotnej zasłudze protektora - o jego nieocenionej pomocy w obronie samej koncepcji Słownika. Zarówno Linde, jak i Ossoliński uważali, że Słownik ma być zbiorem wszystkich słów używanych kiedykolwiek w języku polskim, ma podawać ich znaczenie, pochodzenie oraz przykłady ich używania w załączonych cytatach z dzieł pisarzy polskich. Owe cytaty Ossoliński uważał za największe osiągnięcie w Słowniku. Popierał również pomysł zestawienia porównawczego wyrazów z różnych języków słowiańskich-Projektowana struktura dzieła, jak i próba uczynienia z niego porównawczego słownika języków słowiańskich" bardzo nowatorskie na owe czasy, wywołały sprzeciw i krytykę Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk, któremu Linde posłał do oceny i na próbę kilka arkuszy swej pracy. Towarzystwo chciało mieć zbiór nie wszystkich, lecz tylko poprawnych wyrazów, używanych w "języku dworskim'*, jak się wyraził Czacki, bez żadnych porównań z innymi językami, zaopatrzony natomiast w prawidła gramatyczne. Ossoliński kategorycznie odrzucił tę koncepcję, występując w długim liście do Czackiego z gorącą obroną Lindego; "spis to historyczny i glossarium - tłumaczył. - Gdy się to wszystko na wierności przypisów zasadza i popiera przytoczeniami, nie widzę, iżby to dzieło mogło wziąść[!] jako [!] poprawę". Przekonywał, że dzieło Lindego jest przygotowaniem do takiego słownika, o jakim myśli Towarzystwo, a który będzie można opracować dopiero po ukazaniu się pracy Lindego. Ostatecznie spór o koncepcję Słownika zakończył się pomyślnie dla Lindego i niemała w tym zasługa Ossolińskiego, który nawet po rozstaniu się ze swym bibliotekarzem nie przestał gorąco interesować się losami dzieła: gromadził pieniądze na jego wydanie, zalecał wszystkim, kiedy się już ukazało w druku, sam chciał się zająć jego rozprowadzeniem na kontraktach lwowskich, protegował Lindego różnym wpływowym osobom, zachowując dla niego przyjaźń do końca życia.
CDN...
[ 1] [ 2] [ 3] [ 4]
Powrot