Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2014-2016)


  1. Krzysztof Smolana: O POTRZEBIE LWOWSKIEGO SŁOWNIKA BIOGRAFICZNEGO
  2. Jakub Adamski, Marcin Biernat, Jan K. Ostrowski, Jerzy T. Petrus: Katedra łacińska we Lwowie
  3. Jan Zahradnik, Lwowskie wiersze. Pomysł, wstęp, wybór i opracowanie Karolina Grodziska
  4. Barbara Patlewicz, Ryszard Tomczyk - Cmentarz Janowski we Lwowie
  5. Krystyna Aleksandra Harasimiuk, Dzieje Instytutu Geograficznego w Uniwersytecie Lwowskim w latach 1883-1939
  6. Ryszard Wójcik Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla
  7. Ormiański Pasterz Lwowa Ksiądz Arcybiskup Józef Teodorowicz na tle dziejów ormiańskich; redakcja Włodzimierz Osadczy, ks. Mirosław Kalinowski, Marko Jacoy
  8. Aleksander Błachowski Ubiór i krajobraz kulturowy Polski i Ukrainy Zachodniej w ikonografii J. Głogowskiego i K. W. Kielisińskiego..
  9. Mariusz Olbromski, Śladami słów skrzydlatych... Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej
  10. Barbara Łętocha, Izabela Jabłońska, Afisze Żydów ze Lwowa, Drohobycza i Borysławia wydane w latach 1929-1939 w zbiorach Bibliotek Narodowej
  11. Tadeusz Marcinkowski, Małgorzata Ziemska, Skarby Pamięci. Album ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego

Krzysztof Smolana

O POTRZEBIE LWOWSKIEGO SŁOWNIKA BIOGRAFICZNEGO

"Kto was policzy, zaginieni,
I bezimiennych kto spamięta?
- Krzywda, co w okno na jesieni
Liściami tłucze, zmowa święta."

Kazimierz Wierzyński

"... Ten kto nie szanuje historii i nie ceni przeszłości i ten nie jest godzien szacunku Teraźniejszości ani nie ma prawa do przyszłości."
Józef Piłsudski

Od szeregu lat w historiografii polskiej można obserwować tendencję do tworzenia słowników biograficznych czy to regionalnych czy też środowiskowych. Można wiązać to niewątpliwie z oporem wobec ogólnoświatowych, a i wewnątrz krajowych tendencji unifikatorskich. Staje się to odreagowywaniem zaniku czy też zacieraniu różnic regionalnych. Dodatkowym bodźcem powrotu do staropolskiej tradycji regionalnych stały się lata 1980-1981, kiedy to organizatorzy struktur NSZZ "Solidarności", jako pierwsi powrócili do regionalności. Przywracanie mechanizmów ustroju demokratycznego i budowa społeczeństwa obywatelskiego sprzyjało powrotowi do związków naturalnych, a do takich należą więzi regionalne, dodatkowo wzmacniane wspólną, lokalną tradycją małej ojczyzny.

Ostatnie ćwierćwiecze przyniosło publikacje bardzo wielu słowników biograficznych. Ostatnio nawet można mówić o swoistej powodzi słowników biograficznych.1 Dałoby się wśród nich wyróżnić trzy zasadnicze grupy: regionalne, branżowe i ogólne. Dotychczas stworzono już szereg słowników biograficznych regionalnych, jak m.in. "Wielkopolski Słownik Biograficzny"2, ale ten można nawet uznać za prekursorski i zgodny z kanonem czasów przed Wielką Zmianą; w jednym tomie mieli się znaleźć "najważniejsi", choć bez bardzo precyzyjnego określenia kryterium doboru bohaterów. Ukazał się też autorski "Słownik biograficzny Warmii, Mazur i Powiśla XIX i XX wieku (do 1945 roku)" Tadeusza Orackiego.3 Po części pokrywający się z nim był wydawany od 1992 roku "Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego" pod redakcją Zbigniewa Nowaka4. W latach 1977-1981 ukazały się trzy tomy "Śląskiego słownika biograficznego" pod redakcją Jana Kantyki i Władysława Zielińskiego5, uzupełnione w 1999 r. wydaniem kolejnego tomu "Śląski słownik biograficzny: seria nowa"6. Do tej grupy można zaliczyć również wydane w 2012 r. "Materiały do wołyńskiego słownika biograficznego A" pod red. ks. Witolda Józefa Kowalowa, i jak podaje tytuł obejmująca informacje o osobach, których nazwiska zaczynają się na literę "a".7

Kujawsko-Pomorskie Towarzystwo Kulturalne rozpoczęło w 1991 roku wydawanie "Inowrocławski słownik biograficzny"8. Ukazało się co najmniej cztery zeszyty tego słownika. Jeszcze w 1986 roku Zbigniew Stromski wydał "Pamięci godni. Chojnicki słownik biograficzny 1275-1980"9. Należy tu wspomnieć jeszcze dwa słowniki "miejskie", "Przemyski Słownik Biograficzny" pod redakcja Lucjana Faca, Tomasza Pudłowskiego i Anny Siciak oraz cztery tomy "Słownik biograficzny miasta Lublina", choć ukazało się ich znacznie więcej, a przytoczone są tylko przykładami.10 Słowniki, szczególnie te wydawane przed 1989 rokiem, nawet, jeśli nie cieszyły się szczególnymi względami władz centralnych, to po przemianach zyskały znacznie na poparciu władz regionalnych. Miejscowe elity regionalne czy miejskie akceptowały idee takich słowników, jako integrujących społeczności regionalne, poprawiały ich poczucie godności i zasługi nie tylko dla swojej małej ojczyzny11. Stawały się takie słowniki także wizytówką dającą przy tym poczucie ciągłości, przynależności do lokalnej wspólnoty. Pozwalając niejednokrotnie odnaleźć własne korzenie; spełniały rolę dającą się porównać tylko do tej, którą kiedyś dla szlachetnie urodzonych spełniały herbarze.

Wśród słowników branżowych, które jak można sądzić powstają, jako chęć, a może i konieczność podkreślenia przez różne grup zawodowe swojego znaczenia i wagi, jaką wnoszą do naszej przeszłości i obecności przedstawiciele danej dziedziny. Można wśród nich wyróżnić dwie podgrupy, jedną stanowią słowniki historyczne, zawierające li tylko informacje o już nieżyjących przedstawicielach danego zawodu.12 Drugą podgrupę stanowią słowniki przydatne w bieżącej działalności ludzi danego zawodu np. lekarzy czy statystyków.13

Istnieją też słowniki ogólne, obejmujące biogramy osób niezależnie od miejsca urodzenia, posiadanych kwalifikacji, a jedynym kryterium generalnym pozostaje faktyczna aktywność w ważnych sprawach.

Najważniejszym spośród nich to niewątpliwie "Polski Słownik Biograficzny", który powstaje od osiemdziesięciu laty, powoli zbliżając się do zakończenia pierwszej edycji. Ukazało się też sporo innych słowników, które zgromadziły informacje o ludziach, których łączyło przede wszystkim uczestnictwo w jakimś wydarzeniu, będą to słowniki np. martyrologiczne, jak "Słownik uczestniczek walk o niepodległość Polski 1939-1947"14, czy zupełnie wyjątkowe dzieło Michała Grynberga "Księga sprawiedliwych"15. To ostatnie wspomniane dzieło zawiera informacje o ludziach, którzy w czasie II wojny światowej nieśli pomoc prześladowanym Żydom.

Dlaczego więc podejmować prace nad słownikiem biograficznym właśnie Lwowa? Powodów podjęcia takich badań można podać wiele, ale kilka, najważniejszych, jak sądzę, warto przedstawić bliżej. Pierwszą i najważniejszą pozostaje rola, jaką odegrał Lwów, a przede wszystkim jego mieszkańcy, w historii Polski, a właściwie całej Europy Środkowo-Wschodniej. Pamiętając o tym, że historię tworzą ludzie, ale zawsze w określonym miejscu i czasie, właśnie Lwów był miejscem, gdzie działy się ważne wydarzenia historyczne, gdzie nie tylko zderzały się, ale i przenikały przeróżne kultury, religie, języki, a właściwie wszystko, co z życia ludzkiego zdołamy przypomnieć sobie i opisać. Tą wyjątkowość Lwowa podkreślają do dzisiaj wszyscy, którzy go znają i poznają. Nie bez powodu bard Lwowa śpiewał "nima jak Lwów", bo tak było. To już wystarczający powód, by przypomnieć najważniejszych choćby ludzi, z tym miastem związanych. Kolejnym argumentem za pozostaje fakt. że projekty zajmowania się Lwowem, jego mieszkańcami, jak i całymi Kresami, nie tylko nie wzbudzał i nie wzbudza zainteresowania władz centralnych. Władze okresu PRL-u wykreśliły Lwów i Ziemię Czerwieńską z historii Polski bez chwili namysłu, zakładając na nie ostrą cenzurę prewencyjną.

Próba wymazania przeszłości z polskiej świadomości, prawie się udała, na szczęście nie do końca. Przeszłość jest nam dana, jako taka, można, a nawet należy ją badać, poznawać, udostępniać wszystkim, bo znajomość przeszłości służy przyszłości. Nawet najtrudniejsza, najbardziej skomplikowana przeszłość musi być poznana. Niestety, niewiele zmienił w tej sprawie upadek PRL-u. Zniknął, co prawda zapis cenzorski na Lwów, ale dawna opozycja opierała się przed podejmowaniem tej tematyki, kierując się krótkowzrocznym pragmatyzmem politycznym chwili. Obecnie można zaobserwować trzy zasadnicze postawy. Pierwsza jest negacja potrzeby zajmowania się sprawami Lwowa i w ogóle sprawami Kresów, czy to bliższych czy dalszych. Motywacje w tym przypadku są bardzo różne. Od negowania jakiejkolwiek wagi Lwowa, po pokutniczą pozę walki z polskim kolonializmem.

Postawę tę na ogół zajmują politycy, dość często intelektualiści, tzw. postępowcy i realiści. Dla polityków, z bardzo zresztą różnych ugrupowań to sprawa zmienna, zależna od koniunktury. Ponieważ obecnie nasza przyszłość znacznie bardziej zależy od utrzymania, bądź też dostania się na rynki naszych wschodnich sąsiadów, to lepiej nic nie mówić, bo to pachnie nacjonalizmem. Rok 2014 przyniósł dodatkowy argument w postaci polskiej konieczności wspierania niepodległości Ukrainy, tym bardziej, że notowane są sygnały o wzroście sympatii do Polski wśród Ukraińców. Intelektualiści nie bardzo chcą się tą tematyką zajmować, bo sprawy są rzeczywiście delikatne, raczej nieprzebadane, więc lepiej się nie wypowiadać. Postawa ta jest charakterystyczną, przede wszystkim dla tych, którzy oceniając sprawy z przeszłości stosują, świadomie lub nieświadomie, skalę ocen współczesnych. Tzw. postępowcy, to przede wszystkim ci, którzy odrzucają zajmowanie się tematyką lwowska, wysuwając argument, że to spoglądanie za siebie, podczas gdy obecnie i jeszcze przez wiele lat trzeba będzie spoglądać naprzód, to, co za nami nie jest warte nawet poznania. Z kolei tzw. realiści, to tacy, co sądzą, że może i warto by się było zająć tymi sprawami, ale albo obrażą się Ukraińcy, że to wroga nacjonalistyczna i antyukraińska robota Polaków, albo, że trzeba zrezygnować z tych spraw, na rzecz ważniejszych.

Druga postawa jest równie skrajna, jak pierwsza, jednak o przeciwnym wektorze działania; tylko sprawy Lwowa czy Kresów są ważne, poprzez ich pryzmat należy wszystko i wszystkich oceniać. Taką postawę zajmują różnych odcieni nacjonaliści, czy wręcz szowiniści. Osobną grupę stanowią, w moim przekonaniu usprawiedliwiona, stanowią ci, którzy się stamtąd wywiedli. Dlaczego? Z tej przyczyny, że ich dzisiejsza postawa jest przede wszystkim efektem krzywdy doznanej wskutek działania zbiorowej odpowiedzialności; Polacy mieszkający we Lwowie w 1944 roku zostali potraktowani wyłącznie źle przez nowe władze i wygnani. Motywem propagandowym, wygnania, jak głosiły władze sowieckie, była jak to nazywali "polska okupacja Lwowa", a więc za przyłączenie Lwowa przez Kazimierza Wielkiego w XTV wieku, za nauczanie tam po polsku, za listopad 1918 roku... itd., bez względu na to czy w tym uczestniczyli, akceptowali czy się temu przeciwstawiali. Uznani zostali za winnych, bo byli Polakami lub obywatelami polskimi. Ponadto ludzie stamtąd nie otrzymali nawet najmniejszej satysfakcji, jaką byłoby oficjalne potwierdzenie, że ich wygnanie było po prostu niesprawiedliwością. Nawet odszkodowania za mienie utracone wypłacało im Państwo Polskie, a nie ci, którzy do tej sytuacji doprowadzili. Przez dziesiątki lat zacierano tym ludziom ich własną przeszłość, chociażby w tak symboliczny sposób, jakim było wpisywanie w dowodach osobistych obok miejsca urodzenia - Lwów - dodatkowo ZSRR. nawet tym, którzy urodzili się w XIX stuleciu. Dlatego ofiary historii, broniące się przed utratą własnej przeszłości, a więc i tożsamości, nie mogą być oceniane tak samo, jak ci, którzy podnoszą sprawę Lwowa, w swoisty dla siebie sposób, mający na celu sprowokowanie waśni narodowych.

Istnieje też trzecia postawa. Jak już zostało napisane, Lwów ze swoją historią, ludźmi, problemami i wszystkim, co kryje się za jego nazwą, jest po prostu dany, bo istniał i istnieje. Nie można się na to obrażać czy negować. Niewątpliwie, ze względu na powyższe powody Lwów, dzieje miasta i ludzi w nim mieszkających muszą być poznane i to możliwie najdokładniej, najpełniej i najszybciej. Powinna powstać instytucja, podobna do np. Instytutu Zachodniego, zajmująca się Kresami, która w sposób systematyczny i naukowy by przeprowadzała takie badania.

Z tych i jeszcze wielu innych, niewyartykułowanych tutaj powodów, dotychczasowe inicjatywy stworzenia słownika biograficznego Lwowa na ogół nie dochodziły do skutku. Pewnym wyjątkiem pozostaje wydawnictwo "Konspiracja lwowska 1939-1944. Słownik biograficzny" przygotowane przez Grzegorza Mazura i Jerzego Węgierskiego16, ale obejmuje ono tylko niewielka grupę osób. Nie wnikając w powody, dlaczego nie powstał ogólny słownik, pragnę poniżej przedstawić wstępne założenia "Lwowskiego Słownika Biograficznego". Niechaj uznanym powodem sporządzenia go będzie argument, iż dostatecznie wspaniałym miastem To Miasto było i jest, aby warto było utrwalić, choć strzępy wiedzy o tych, którzy w jego murach zamieszkiwali przez stulecia. Tym bardziej, że w chwili obecnej znacznie poszerzyły się możliwości korzystania z najważniejszych archiwów lwowskich17, co nie było możliwym przez dziesięciolecia. Poniższe uwagi oparte są jeszcze bez korzystania w szerszym zakresie ze wspomnianych archiwów, stąd mają one charakter wstępnego opracowania opartego przede wszystkim na literaturze drukowanej, ale też na nielicznych archiwaliach, które pozostają dostępne w obecnych granicach Polski i częściowo na emigracji. W miarę możliwości wykorzystywać należy prasę lwowską, zarówno tę, którą możemy odnaleźć w bibliotekach i hemerotekach, ale również poprzez strony internetowe, jak praktycznie komplet "Gazety Lwowskiej" z lat 1811-1939 na stronach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, czy austriackiej Biblioteki Narodowej.

O kim należy zbierać informacje? Naturalnym pozostaje stwierdzenie, iż miejsce w tym słowniku, należy się wszystkim, którzy zasłużyli się miastu. W ten sposób oczywiście znajdzie się w wielu nie lwowian, a nie znajdzie się miejsce dla niejednej osoby urodzonej w tym mieście. Miejsca urodzenia człowiek przecież nie wybiera. Jedynym wyjątkiem od tej reguły pozostawiłbym tylko dla tych, którzy zmarli po II wojnie światowej. Traktowałbym je jako ofiary tej wojny, zmowy Stalina i Hitlera. Lista wygnanych, pozbawionych z całą premedytacją własnej małej Ojczyzny powinna zostać sporządzoną. Ponadto, w przypadku tych osób. może się to stać praktycznie tylko wtedy, kiedy ktoś zamanifestuje swe lwowskie pochodzenie. W tym miejscu trzeba wspomnieć i o jeszcze jednej przyczynie uzasadniającej podjęcie pracy nad słownikiem. Koniecznym jest przeciwstawienie się różnym nacjonalizmom, ale też nie wolno zapominać o prawdzie, jaką jest pamięć wielu rodaków. Wszak II wojna światowa i lata panowania komunizmu, spowodowały, że o Lwowie nie pamiętano, a o Lwowianach zapomniano. Zanik pamięci deformuje prawdę o przeszłości. Dlatego też, współcześni o nikim z przeszłości nie mogą zapominać i są ku temu dwa ważne powody, z jednej strony jest to droga do uznania, że Kopernik to Niemiec, Ciołkowski Rosjanin, a Banach Ukrainiec, zaś inni przyzwyczają się uważać np. Potiebnię za Rosjanina, podobnie jak Starynkiewicza za Polaka, jak już nieraz w historii bywało. Z drugiej strony nie możliwym jest, a może winno być, wykreślenie w interesującym nas obszarze istnienia osób przynależących do więcej niż jedna kultura. Symbolem tego stały się osoby, które określane są "Genthe Rutheni, natione Poloni".18 Tam, gdzie ścierają się różne nacjonalizmy, a przenikają kultury, ci, którzy znajdą się na pograniczu, na ogół płacą najwyższą cenę, w tym i niepamięci, za swe bogactwo, jakim jest udział w więcej niż jednej kulturze. Idąc dalej pojawi się oczywiście problem, gdy dla jednych postać będzie "dobra", bo "nasza", a da tych drugich "zła", bo nie "nasza". Ważnym w tym wypadku będzie, czy działania takiej osoby miały wpływ na dzieje Lwowa.

Słownik, co wydaje się naturalnym, winien chronologicznie obejmować cały czas istnienia miasta, tj. od połowy XIII wieku. Zrozumiałym jest, że pewnie najwięcej będzie biogramów odnoszących się do czasów najnowszych XIX-XX wieku. Trudno byłoby jednak pominąć czasy dawniejsze, z których wyrośli i gwardziści narodowi 1848 roku. lwowscy uczestnicy wszystkich zrywów narodowych, Orlęta i nieznani szerszemu ogółowi żołnierze Lwowskiego Obszaru Armii Krajowej i innych organizacji. Winni być reprezentanci wszystkich narodowości zamieszkujących kiedykolwiek w Tym Mieście, nie tylko Polacy, Żydzi i Ukraińcy, ale i Ormianie, Niemcy, Czesi, Grecy i inni.

Poważnym ograniczeniem chyba pozostaje konieczność ograniczenia się geograficznie do miasta Lwowa, choć ważnym byłoby opracowanie takie słownika dla całych Kresów, a przynajmniej dla Kresów Południowo-Wschodnich. Pozwoliłoby to na sporządzenie w miarę pełnego, oczywiście o ile to możliwe, i reprezentatywnego, choć pewnie subiektywnego, zestawu biograficznego.

Konstrukcja samych biogramów winna być zbliżona do tych, które pisane są dla Polskiego Słownika Biograficznego. Obejmowałby więc całe życie osoby opisywanej, wraz z podaniem źródeł informacji. W miarę możliwości powinno się znaleźć wizerunek o bohaterze. W przypadku Lwowskiego Słownika Biograficznego, oczywistym wydaje się szczególne podkreślanie elementów lwowskich.

Przykładem może być poniższy biogram:

d'ABANCOURT de FRANQUEVILLE Karol (26.05.1851 - 16.08.1913) Ur. Łowcza, powiat lubaczowski. Zm. Rabka. Działacz społeczny i poseł do Sejmu Galicyjskiego, doktor prawa. Pochodził z bardzo zasłużonej rodziny arystokratycznej, francuskiej, którego dziad przybył do Galicji jako uchodźca. Syn Franciszka, brat Franciszka Ksawerego. W latach 60-tych XLX w. uczęszczał do I Gimnazjum we Lwowie, następnie studia prawnicze odbywał również we Lwowie. Jako prawnik, pracował w sądownictwie na prowincji, w Bełzie, Brodach, Bolechowie i Żurawnie. Aktywny działacz społeczny, znany ze swej koncyliacyjnej postawy, starający się godzić antagonizmy narodowościowe i społeczne. Zakładał kooperatywy, jako remedium na ciężką sytuacje ekonomiczną w Galicji. Za założenie kooperatywy i szkoły przemysłowej w Żurawnie (ok. 1895 r.) otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta. W 1895 r. wybrany został posłem z ziemi żydaczowskiej do Krajowego Sejmu Galicyjskiego. Za swą postawę narodową został zmuszony do ustąpienia, w 1900 r. Został radcą sądowym we Lwowie, skąd w 1898 r. wraz z pięcioma innymi delegatami austriackimi wysłany został do Prus i Saksonii w celu zapoznania się z tamtejszym systemem organizacyjnym sądownictwa. Po powrocie położył znaczne zasługi przy organizowaniu sądownictwa w Galicji; m.in. organizator Rad Sierocych i sądowych Kas Sierocych. Został członkiem Narodowej Demokracji, w której działał aktywnie. Czynny członek Towarzystwa Prawniczego. Towarzystwa Szkół Ludowych, Sokoła-Macierzy, a także Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania Polskiego w R. 1863/4 we Lwowie. Stracił oko w pojedynku. Pod koniec życia utracił wzrok.

Żona Aniela, z którą posiadał pięć córek, Marię, Jadwigę, Henrykę, Zofię i Annę. Przynajmniej w 1902 r. mieszkał przy ul. Zielonej 30, a następnie, choć nie wiadomo od kiedy, ale już do śmierci mieszkał przy ul. Gosiewskiego 4.

Biblio.: Helena d Abancourt: d 'Abancourt de Franqueville Karol, Polski Słownik Biograficzny, Kraków 1935,1.1 s.3 1; XXVII Sprawozdanie z czynności Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Uczestników Powstania Polskiego z r. 186314 za rok 1913, Lwów 1914, s. 16; Księga Adresowa król.stoł. Miasta Lwowa. R.6:1902, wydawca i właściciel Fr.Reichman, s. 1; Księga pamiątkowa półwiekowego jubileuszu Gimnazyum im. Franciszka Józefa I we Lwowie. 1858-1908. Zestawił Józef Białynia Chołodecki.Lwów 1909, s. 177;

Pamiętnik PV Zlotu Sokolstwa Polskiego we Lwowie w dniach 27.-29. czerwca 1903, we Lwowie 1904, s.139; Księga Adresowa 1913 s. 1; Internet: Wrześniowe rozstanie panien d 'Abancourt, http://wroclaw.gazeta.p1/wroclaw/2029020.35771.7051969.l;

BACZYŃSKI Karol (11.02.1865 - wiosna 1940)

Ur. Lwów. Zm. Katyń. Syn Jana i Anny z d. Fischer. Oficer Legionów Polskich. Uczęszczał do 7-klasowej szkoły realnej we Lwowie. Od 1893 r. pracował jako urzędnik sądowy we Lwowie. Od 1896 członek tajnej organizacji patriotycznej "Orzeł Biały"; miał być za to poszukiwanym przez Austriaków, a nawet Rosjan. W 1897 został członkiem Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", należał również jako ochotnik do straży pożarnej. Zaangażował się też w Towarzystwie Szkoły Ludowej i Towarzystwie Młodzieży Polskiej im. T. Kościuszki. Następnie należał do Drużyn Bartoszowych. W 1911 zorganizował w domu Towarzystwa im. T. Kościuszki, w którym był wiceprezesem i w ochotniczych strażach pożarnych, których był naczelnikiem, niepodległościową organizację paramilitarną - Drużyny im. T. Kościuszki. W tych drużynach ukończył kurs oficerski. Od 16.08.1914 r., ze swą zmobilizowaną Drużyną im. T. Kościuszki przystąpił do Legionu Wschodniego. W ramach Legionu dowodził kompanią, z którą 29.08. opuścił Lwów. Po likwidacji Legionu Wschodniego, 26.09.1914 został dowódcą 14 kompanii 3 p.p. Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego, z którą uczestniczył w kampanii karpackiej; 14.03.1915 r. został awansowany na porucznika piechoty. Przejściowo w dniach 27.02.-22.03.1915 dowodził batalionem. 10.05.1915 został przeniesiony do powstającego 4 pp Legionów Polskich, w którym dowodził 12 kompanią. Z całym pułkiem 15.07.1915 wyruszył na front. Od 7.08.1915 dowódca obozu szkolnego w Jastkowie, a 8.09. awansowany na kapitana piechoty. Obóz stanowił baon uzupełniający nr 4; dowodził nim do 10.01.1916, ale od 28.11.1915 stacjonował w Kozienicach. Następnie został dowódcą stacji zbornej i komendantem placu Legionów w Kowlu (31.01.-31.12.1916, od 20.06. z siedzibą w Lublinie) i Lublinie (1.01.1917-6.03.1918). Następnie wyjechał do Lwowa, gdzie należał do zarządu organizacji byłych legionistów. Wziął udział w walkach o Lwów, gdzie od 1.11.1918 jako kapitan dowodził obroną Szkoły Sienkiewicza. 5.11.1918 został dowódca odcinka V z komendą w Szkole Sienkiewicza. Po wyparciu Ukraińców z miasta, 24.11.1918 awansowany na majora piechoty, 25.11.1918 objął dowództwo II baonu 1 pułku strzelców lwowskich (późniejszego 38 pp). Uczestniczył w walkach z Ukraińcami w Małopolsce Wschodniej; przejściowo 1-17.10.1919 dowodził 38 pp. Od 20.12.1919 pracował w Dowództwie Okręgu Generalnego we Lwowie, gdzie objął stanowisko referenta w oddziale personalnym. Szybko jednak, w związku z wojną polsko-bolszewicką, bo już od 21.03.1920 dowódca VI/6 baonu wartowniczego, by 16.04. zostać komendantem placu i zastępcą dowódcy miasta Mińsk Litewski. Od 18.07.1920 dowodził baonem wartowniczym IV/IX i następnie od 1.10.1920 IV warszawskim baonem etapowym WP. Jednocześnie w okresie 10.12.1920-15.03.1921 pełnił funkcję dowódcy 4 brygady Etapowej i dowódcy Powiatu Etapowego w Łunińcu. Po zakończeniu wojny został dowódcą baonu celnego nr 30, od 1.08.1921. Od 1.09.1922 mianowany zastępcą komendanta białostockiej komendy Straży Granicznej. 14.07.1923 zwolniony ze służby w straży, a 7.12 zdemobilizowany. 8.02.1924 zatwierdzony w stopniu podpułkownika pospolitego ruszenia ze starszeństwem z 1.06.1919. Powrócił do Lwowa, gdzie podjął działalność społeczną. Od 27.05.1923 członek Związku Legionistów okręgu Lwów, w 1927 był prezesem Związku Obrońców Lwowa. Członek Komitetu Budowy Pomnika gen. Rozwadowskiego we Lwowie. Czynnie uczestniczył w działalności Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny, jako członek Związku Obrońców Lwowa, w jego lwowskim oddziale.

Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu Lwowa przez sowietów, był więziony, został zamordowany pod koniec maja lub w czerwcu 1940 r. na Ukrainie.

Posiadał liczne odznaczenia, w tym Order Virtuti Militari V kl., Krzyż Niepodległości, Order Odrodzenia Polski TV kl.; trzykrotnie otrzymał Krzyż Walecznych 3-krotnie; a dwukrotnie Złoty Krzyż Zasługi.

Pozostawił wspomnień wydanych p.t. "Wspomnienia z czasu obrony Lwowa" opublikowane w: "Obrona Lwowa 1-122 listopada 1918, t. I, Lwów 1933.

Żonaty był z Władysławą z d. Heyda, mieli dwóch synów i dwie córki; Stanisława Tadeusza (ur.1895); Zdzisława Jana (1902-1940), Marię (ur.1917) oraz Zofię (ur.1919).

Jego portret olejny pędzla L. Kwiatkowskiego prezentowany był w 1935 na wystawie we Lwowie pt. "Obrona Lwowa 1918-1919". Jego pamięci poświęcona jest tablica w katedrze polowej WP w Warszawie. Archiwalia: Archiwum Akt Nowych, Związek Legionistów Polskich sygn. 270 s. 118; Bibliografia: Sprawozdanie Zarządu Oddziału [Związku Legionistów we Lwowie] za czas od 5 sierpnia 1930 do 1 maja 1931 r. [Lwów, 1931] s.39; Medyński Aleksander: Kościół Matki Boskiej Ostrobramskiej na Łyczakowie, Lwów 1938, s.40; Sprawozdanie z działalności Związku Obrońców Lwowa z listopada 1918 za rok 1938-39, Lwów 1939, s.60; Lwów i Małopolska Wschodnia w Legjonach Polskich 1914-1917. Zeszyt 1. Lwów 1935, s.10; Nicieja Stanisław S.: Cmentarz Obrońców Lwowa, Ossolineum 1990,, s.30,78.274; Aresztowani w rejonie Lwowa i Drohobycza. Alfabetyczny wykaz 5822 obywateli polskich aresztowanych przez NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939-1941, [Warszawa] 1998, s.24; Mękicki Rudolf: Przewodnik po wystawie Obrony Lwowa 1918-1919, Lwów 1935, s. 13; Walki o Lwów i Małopolskę Wschodnią 1918-1919. Wybór materiałów źródłowych. Wstęp, wybór dokumentów i opracowanie Bogusław Polak. Koszalin 2000, t. 1 s.56; Cygan Wiktor Krzysztof: Żołnierze Niepodległości 1863-1938. Słownik biograficzny, tom 2 Andrzejak Ludwik-Bagiński Paweł, Warszawa-Kraków 2011, s.237-238; tygodnik "Zorza" 1988 nr 11 s.20-21.

Krzysztof Smolana

PRZYPISY
1 Elektroniczny katalog Biblioteki Narodowej zawiera informację o ponad trzystu tomach słowników biograficznych, bardzo różnego rodzaju.
2 Wielkopolski Słownik Biograficzny Warszawa 1981. PWN, ss.890.
3 Tadeusz Oracki, Słownik biograficzny Warmii, Mazur i Powiśla XIX i XX wieku (do 1945 roku), Warszawa 1983, Instytut Wydawniczy PAX ss.349.
4 Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego, pod redakcja Zbigniewa Nowaka, Gdańsk 1992-1997 t. 1-4 oraz w 1998 i 2002 ukazały się dwa suplementy do tego słownika.
5 Śląski słownik biograficzny, pod redakcją Jana Kantyki i Władysława Zielińskiego, Katowice, t. I 1977 ss.287, t.ll 1979, ss.304, t.III 1981,ss.373.
6 Śląski słownik biograficzny: seria nowa, pod redakcją Mirosława Fazana i Franciszka Serafina, Katowice 1999, Wydawnictwo
7 Materiały do wołyńskiego słownika biograficznego A, pod red. Ks. Witolda Józefa Kowalowa, Biały Dunajec-Ostróg 20122,Biblioteka "Wołania z Wołynia" t.78, ss.95.
8 Inowrocławski słownik biograficzny, pod redakcją Edmunda Mikołajczaka, Inowrocław 1999, ss. 104.
9 Zbigniew Stromski: Pamięci godni. Chojnicki słownik biograficzny 1275-1980, Pomorze-Byd-goszcz 1986 ss. 193.
10 Przemyski Słownik Biograficzny t. 1. pod redakcją Lucjana Faca i Tomasza Pudłowskiego, Przemyśl 2009, ss. 162, i t. 2 pod redakcją Lucjana Faca, Tomasza Pudłowskiego i Anny Siciak, Przemyśl 2011 ss. 194. Słownik biograficzny miasta Lublina, pod redakcja Tadeusza Radzika, Jana Skarbka i Adama A. Witusika, Lublin Polskie Towarzystwo Historyczne Oddział w Lublinie, wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. t. 1 1997 ss.318, t.2 pod redakcją Tadeusza Radzika, Adama A. Witusika i Jana Ziółka 1996 ss.321; t.3 2009 ss.368 i t.4. pod redakcja naukową Paweł Jasiuk, Marek Sioma, Jerzy Terner, ss.322.
11 Czasami takie zasługi ujawniały się już w tytułach, zob. np. Roman Sobczak: Ludzie najbardziej zasłużeni dla Konina z lat 1945-2005, Konin 2004, ss.64.
12 Zob. m.in. Słownik biograficzny archiwistów polskich, tom I 1918-1984, Warszawa-Łódź 1988 ss.237; tom II 1906-2001, Warszawa 2002 ss.213; Nitecki P.: Biskupi Kościoła w Polsce. Słownik biograficzny. Warszawa 1992 ss.273; A. Sowiński: Słownik muzyków polskich dawnych i nowoczesnych, Paryż 1874; Słownik biograficzny teatru polskiego 1765-1965, Warszawa 1973, ss.905; Słownik biograficzny teatru polskiego 1900-1980. Warszawa 1999, ss.862
13 Zob. m.in. Kto jest kim w polskiej medycynie. Informator biograficzny, Warszawa 1987, ss.795; Sylwetki statystyków polskich, Warszawa 1993. Polskie Towarzystwo Statystyczne, Główny Urząd Statystyczny, ss. 167.
14 Zob. Słownik uczestniczek walki o niepodległość Polski 1939-1945. Poległe i zmarłe w okresie okupacji niemieckiej, Warszawa 1988, ss.614; tom drugi jest w przygotowaniu. Oba tomy zostały poprzedzone wydanymi w 1978 roku tomem p.t. "Materiały do słownika biograficznego kobiet uczestniczek walk o niepodległość Polski 1939-1945. Część I (próbna) Poległe i zmarłe w 2 wojnie światowej nazwiska od A do K", Warszawa 1978. ss. 195.
15 Michał Grynberg: Księga sprawiedliwych, Warszawa 1993, ss.766.
16 Grzegorz Mazur, Jerzy Węgierski, "Konspiracja lwowska 1939-1944. Słownik biograficzny" Wydawnictwo Unia, Katowice 1997, ss.254.
17 Należy podkreślić, że dzisiaj można korzystać również poprzez stronę internetową Zakładu Narodowego im. Ossolińskich z części zespołów Ossolineum przechowywanych we Lwowie, które w ostatnich latach zostały zeskanowane i są to już tysiące stron dokumentów.
18 Jednym z nielicznych przykładów podjęcia tego pozostaje praca Adama Świątka Genthe Rutheni, natione Poloni. Z dziejów Rusinów narodowości polskiej w Galicji, Kraków 2014 ss.509.

Na początek strony

Jakub Adamski, Marcin Biernat, Jan K. Ostrowski, Jerzy T. Petrus

Katedra łacińska we Lwowie

Z wierną pamięcią - Siostrze Tereni

Katedra łacińska we Lwowie. Opracowali Jakub Adamski, Marcin Biernat, Jan K. Ostrowski, Jerzy T. Petrus; Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2012, s. 288 (część tekstowa), ilustr. 844

Trzeba było czekać ponad 140 lat, aby od wydania pierwszego dzieła poświęconego dziejom katedry lwowskiej powstała historyczno-artystyczna monografia najważniejszej świątyni rzymskokatolickiej na ziemi lwowskiej (na terenie dawnego województwa ruskiego). Obie edycje dzieli czas wydania, nade wszystko zaś ich charakter. Pierwsze dzieło (Kościół katedralny lwowski obrządku łacińskiego, Lwów 1872) wyszło spod ręki M. Dzieduszyckiego, będąc wyrazem pasji historyka-amatora. Książka wznowiona w latach 80. ub. wieku w reprincie spełniała nową rolę wpisując się w nurt piśmiennictwa przywracającego stopniowo historyczną pamięć po latach systemowych przemilczeń i "wyklęcia" tematyki ziem południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, przede wszystkim tematyki lwowskiej. Z istoty rzeczy praca ta jednak nie spełnia wymogów ani ujęcia całościowego, ani naukowego. Między "dawnymi a nowymi czasy" wystąpiło pokolenie badaczy, w znacznej części lwowskich, którzy pogłębili badania nad sztuką ziemi lwowskiej i zabytkami sztuki sakralnej w samym Lwowie, w niejednym zakresie rozszerzając wiedzę o katedrze lwowskiej. Jednak prace te odzwierciedlające indywidualne obszary zainteresowań uczonych także miały charakter fragmentaryczny, w niepełnym zakresie przedstawiały dzieje lwowskiej katedry, podobnie jak opracowania popularnonaukowe czy przewodniki. Ten stan rzeczy dokładniej został scharakteryzowany we Wstępie. W piśmiennictwie do 1939 roku dominowały ujęcia historyczne, ujmujące katedrę głównie w aspekcie dziejów Kościoła katolickiego na Rusi niż dziejów samej katedry. Nierównomiernie były zbadane etapy jej powstawania; w miarę dostatecznie określono fazę średniowieczną, obraz okresu XV-XVII, XIX wieku, po części dwudziestolecia międzywojennego jest niepełny. Wzmianki o katedrze zawarte w prasie do 1939 r. nie są miarodajne dla celów poznawczo-naukowych i dalece niewystarczające. Po II wojnie światowej nastąpił drastyczny regres w badaniach dziejów katedry spowodowany brakiem dostępu do lwowskich archiwów i istotnymi trudnościami w prowadzeniu prac na miejscu. Charakteryzując stan badań i dotychczasowego piśmiennictwa dotyczącego katedry autorzy we Wstępie dopowiedzieli: "Luki tej nie wypełnili uczeni ukraińscy, do takich badań w większości nie przygotowani i nie wykazujący nimi większego zainteresowania." Jest to po części zrozumiałe: "żelazna kurtyna" i przesłanki ideologiczne na wiele lat skutecznie odcięły uczonych strefy wschodniej od światowej literatury i bezpośrednich międzynarodowych kontaktów naukowych, a trudno prowadzić studia w zakresie historii sztuki (nie tylko w tym) odwołując się do teorii o klasowej strukturze społeczeństwa i wspierając się cytatami z klasyków marksizmu. O ile jednak uczeni polscy w tej dziedzinie wiedzy zdołali znieść dystans dzielący ich od świata, a niektórzy wybili się na pozycję uznanych autorytetów naukowych w skali europejskiej czy nawet światowej, to uczonym ukraińskim to szczęście i pewne możliwości w tym zakresie nie były dane. Inne okoliczności wspomnianej "wstrzemięźliwości badawczej" kurtuazyjnie przemilczymy.

Zmiana sytuacji politycznych w Polsce i na Ukrainie w latach 90. ub. wieku stała się podstawową przesłanką wielkiego przełomu w badaniach nad historią i sztuką ziem wschodnich podjętych w kilku ośrodkach naukowych (Kraków, Lublin, Warszawa). Dostęp do obiektów i archiwów nie był już doktrynalnie ograniczony.

Aktualny rozwój tych badań wymaga odrębnego omówienia, bowiem wyniki są imponujące i niezwykłe. Wymownym świadectwem jest m. in. monumentalna edycja pt. "Materiały do dziejów sztuki sakralnej na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej", a w jej ramach sygnalizowane dzieło oznaczone jako 21. tom serii. Jest owa edycja ewenementem naukowym i wydawniczym. Rejestruje zabytki sztuki sakralnej niezależnie od ich aktualnego stanu zachowania na ogromnym obszarze dawnej łacińskiej metropolii lwowskiej, opierając się na wieloletnich badaniach obiektów prowadzonych w terenie i badaniach archiwalnych, podjętych możliwie w najszerszym zakresie.

Tom poświęcony katedrze łacińskiej we Lwowie ma szczególne znaczenie. Dotyczy wszak najważniejszej świątyni katolickiej na wskazanym terenie, świątyni o wyjątkowym znaczeniu symbolicznym w aspekcie religijnym i narodowym, która sama w sobie jest znaczącym dziełem sztuki i zarazem swoistą skarbnicą dzieł sztuki, choć wiele z nich w ciągu wieków uległo zniszczeniu, zatraceniu (tu choćby wspomnieć konfiskaty austriackie na początku XIX wieku) lub w toku zmiennych losów dziejowych rozmaitym przemieszczeniom, znajdując miejsce bądź w innych obiektach sakralnych (w tym na terenie Polski) lub w różnych zbiorach muzealnych na Ukrainie czy w Polsce. Imponująca księga przedstawia syntetycznie (i po raz pierwszy w tak szerokim zakresie) dzieje wznoszenia katedry od lokacji miasta przez Kazimierza Wielkiego w połowie XTV wieku i etapy jej przekształceń aż po czasy współczesne. Omówiono proces powstawania poszczególnych strukturalnych elementów budowli - naw, sklepień, kaplic, wież. Ukazano proces wzbogacania wyposażenia świątyni: ołtarze, ambona, organy, dzwony, sprzęty dekoracyjne, "aparaty liturgiczne", tablice pamiątkowe, nagrobki, wota itp. Wzmianki te powiązano z nazwiskami wielu fundatorów dzieł i darczyńców, na ile pozwalały na to zachowane archiwalia, głównie lwowskie. Odtworzono kolejne etapy prac remontowo-modernizacyjnych, wynikających z procesu zniszczeń, bądź w wyniku wydarzeń losowych lub naturalnej destrukcji substancji materialnej w związku z upływem czasu. W sumie uzyskujemy możliwie pełny przegląd architektonicznych przekształceń katedry, ze szczególnym uwzględnieniem modernizacji podjętej przez abpa Hieronima Sierakowskiego w XVIII w., a potem na przełomie XLX/XX w.

Monografię artystyczną ujęto w możliwie najszerszym zakresie. W poszczególnych częściach przedstawiono analizę architektury katedry (korpus, nawy boczne, kaplice, sklepienia, chór muzyczny, elewacje, wieże). Kolejno scharakteryzowano dekorację malarską wnętrza (motywy tematyczne, walory dekoracyjne), dzieła małej architektury, inskrypcje i przedmioty pamiątkowe na zewnątrz budowli. Z kolei zwrócono uwagę na dekorację rzeźbiarską wnętrza (rzeźba drewniana i stiukowa) i na zespół witraży. Ponieważ obecnie są one trudno dostępne dla wykonania dokumentacji fotograficznej, sporządzono dokładny ich opis (treść wyobrażeń, motywy zdobnicze), wykorzystując dane zawarte w dokumentacji powstałej w toku prowadzonych prac konserwatorskich. Dokładność opisu jest ważna nie tylko ze względu na wartość artystyczną, ale też na tematykę: przedstawiają one sceny historyczne, osobistości (święci, hierarchowie kościelni), herby, związane z dziejami katedry i ziemi lwowskiej, po części także Litwy i Wilna. Podano dane dotyczące fundatorów, projektantów, wykonawców i konserwatorów. Zespół witraży pochodzi z początku XX wieku, wypełniając miejsca po zamurowanych dawniej oknach, powstał zaś według projektów wybitnych artystów jak Józef Mehoffer, Tadeusz Popiel, Teodor Axentowicz, Julian Makarewicz, a niektóre wyobrażenia oparto na szkicach lub obrazach Jana Matejki. Poziom artystyczny dopełniony jest przez fakt, że realizację podjęły znane ówcześnie pracownie sztuki witraży (krakowskie, niemieckie, austriacko-wiedeńskie), i było to wykonawstwo wysokiej próby.

Szczegółowo scharakteryzowano wyposażenie wnętrza katedry: ołtarze w kaplicach i nawach, ambona, balustrady, stalle, ławki, feretrony, obrazy i rzeźby, pomniki nagrobne, epitafia i tablice pamiątkowe (upamiętniające m. in. zamordowanych profesorów Uniwersytetu Jana Kazimierza, ofiary zbrodni katyńskiej, arcybiskupów i administratorów archidiecezji lwowskiej w Lubaczowie).

Nader obszerny jest opis naczyń i przyborów liturgicznych, ze szczegółowym określeniem ich rodzajów (kadzielnice, relikwiarze, krzyże arcybiskupie, pastorały, krzyże ołtarzowe, świeczniki ołtarzowe, wota). W opisie uwzględniono ważne elementy: datowania, cechy artystyczne, w miarę dostępności danych - fundatorów, a niekiedy wykonawców (warsztaty ze Lwowa, Francji, Wiednia, Wrocławia czy warszawskie, jak np. z-dy Norblina).

Opisem objęto wielki zespół szat liturgicznych, specyfikując je według rodzajów i określając czas pochodzenia, rodzaje materiału, z którego je wykonano, technikę wykonania, rodzaje motywów zdobniczych, kolorystykę, napisy na szatach. Dalsza część dokumentacyjna dotyczy kaplicy Boimów (kaplica p.w. Św. Trójcy i Męki Pańskiej, zwana też Ogrojcową), usytuowanej na zewnątrz katedry, na terenie dawnego cmentarza miejskiego przy farze.

Przedstawiono aktualny stan zachowania architektury i wyposażenia katedry; interesujące są ustalenia odnośnie aktualnego miejsca przechowywania ruchomych elementów wyposażenia katedry lwowskiej, przemieszczonych do kościołów w Polsce (katedra w Tarnowie, Lubaczów, Kraków) i do kilku muzeów (w Łucku i Lwowie), także do odzyskiwanych kościołów archidiecezji. Z kolei do katedry przeniesiono niektóre obiekty pochodzące z innych kościołów lwowskich (Św. Marii Magdaleny, Karmelitów). Autorzy opracowania wskazali, że procesy zubożania i wzbogacania wyposażenia katedry nie były należycie dokumentowane, dlatego też informacje na ten temat są niepełne. Jest to istotne utrudnienie dla badaczy.

Obszerna część opracowania dotyczy problematyki artystycznej samej budowli. W niejednym zakresie skorygowano błędy dawniejszych ustaleń różnych autorów, wprowadzając w to miejsce nowe dane, oparte na najnowszych badaniach. Owe korekty przedstawiono zazwyczaj w formie dyskusji, a zderzenie dawnych i nowszych poglądów istotne przede wszystkim dla grona badaczy, może być prawdziwie ciekawe i kształcące także dla czytelników pasjonujących się sztuką w ogóle, a sztuką lwowską w szczególności. W problematyce artystycznej szczególnie ważny jest wątek stylu architektonicznego katedry, jej typ przestrzenny (charakter i sposób ukształtowania bryły budowli i jej poszczególnych partii), geneza, wpływy (inspiracje) artystyczne, możliwe analogie do innych budowli sakralnych epoki w Królestwie Polskim bądź poza jego granicami. Trzeba mieć tu na względzie ów niezwykły fenomen promieniowania różnych idei i pierwowzorów artystycznych na obszarze Europy ponad granicami państw we wszystkich epokach historycznych, przenikania twórczych koncepcji we wszystkich zakresach sztuki od jednych ośrodków artystycznych do innych, co ma odniesienie także do Lwowa, od średniowiecza do przełomu XLX/XX wieku. Ten proces stałych związków sztuki Lwowa ze sztuką europejską frapująco ukazał m. in. tom studiów pod redakcją Andrzeja Betleja pod znamiennym tytułem Od Wrocławia do Lwowa czy Jerzy Kowalczyk w pracy Świątynie późnobarokowe na Kresach. Kościoły i klasztory w diecezjach na Rusi Koronnej (oba dzieła omówione przez piszącego te słowa zob. "Rocznik Lwowski" 2007 i 2010/211). Wymienione dzieła uwydatniły oddziaływanie wspaniałych artystów i warsztatów z centrów artystycznych cesarstwa habsburskiego (także z Włoch) na sztukę lwowską głównie w dziedzinie architektury i rzeźby, mając jednak na uwadze i to, że owe centra czesko-morawsko-śląskie, austriackie, przejmowały idee płynące z innych obszarów sztuki europejskiej, głównie z Italii, ale też północno-zachodniej Europy. Można powiedzieć też tak, że "narodowe" (lokalne) szkoły artystyczne wpisywały się w jedność sztuki europejskiej pojmowanej globalnie. Specyfiką zaś tego procesu było to, iż w realizacjach lokalnych nie naśladowano wiernie pierwowzorów, lecz talent, wyobraźnia artystów, dziełom wychodzącym spod ich ręki nadawały znamiona pewnej odrębności, indywidualności, oryginalności. Niejednokrotnie będąc jakoś podobne w typie obiektu, były jednocześnie swoiście nowe, niekiedy zaś prekursorskie wobec kolejnych realizacji, dla których były wzorem czy twórczą inspiracją.

Dygresja ta wydaje się być na miejscu, jeśli odnieść ją do aktualnych ustaleń w zakresie genezy architektury lwowskiej świątyni. W typie budowli i jej ukształtowaniu przestrzennym odnajduje się bowiem oddziaływanie różnych tradycji architektury europejskiej (co dla dawnych badaczy było czytelne dość fragmentarycznie). Znany swego czasu architekt Sas-Zubrzycki skłonny był wiązać budowlę z wyróżnionym przez niego stylem "gotyku nadwiślańskiego", mającym mieć według niego pewną swoistość w ramach ogólnego stylu gotyckiego. Koncepcja to dyskusyjna i obecnie nie mająca zastosowania do lwowskiej realizacji. W to miejsce autorzy dzieła dobitnie wskazują "liczne inspiracje małopolskie, śląsko-czeskie [z pogranicza śląsko-wrocławskiego], północno europejskie", a dominuje komponenta krakowska, również nie na zasadzie naśladownictwa (kopiowania), lecz oryginalnych rozwiązań. Toteż charakterystyczna i ważna jest ta konstatacja: "Wielokierunkowość odniesień artystycznych zauważalnych w ukształtowaniu katedry w pełni współgra z szerokimi kontaktami handlowymi lwowskich kupców, którzy podróżowali po znacznych obszarach Europy środkowej." Kontakty handlowe sprzyjały wielorakim kontaktom artystycznym, zapośredniczając wędrówkę idei i wzorów szeroko rozumianej kultury i sztuki. Szczególnie wyraziście ten proces dyfuzji artystycznej ukazał właśnie tom pod red. A. Betleja, wskazujący na rozpowszechnianie się twórczych koncepcji wzdłuż tzw. owej "via regia""drogi królewskiej", wielkiego szlaku handlowego od krajów cesarskich przez Kraków, Małopolskę do Lwowa, wyrażając się w wielu wspaniałych realizacjach zachowanych do dziś (choćby przeniesienie na grunt polski sztuki iluzjonistycznej, co widzimy dziś w kościele 00. Pijarów w Krakowie w malarskiej a nie architektonicznej formie ołtarza głównego, malowidła na płaszczyźnie, dającego jednak pełne wrażenie jego "przestrzenności", a także w innych obiektach powstających dalej ku wschodowi). Jest więc symptomatyczne, że np. "przesklepienie korpusu dokonali muratorzy z Wrocławia, a elementy wyposażenia kościoła sprowadzono z Krakowa." Charakterystyczna jest też wymiana we Lwowie pokoleń architektów, budowniczych, artystów: średniowieczni muratorzy niemieccy ustąpili w kolejnej epoce miejsca budowniczym włoskim, a ci w XVTI/XVIII wieku zastąpieni zostali ponownie architektami i rzeźbiarzami z krajów niemieckich, by wreszcie w samym Lwowie ukształtował się wielki ośrodek rodzimych wybitnych artystów, przejmujących twórczo wzory europejskie, promieniujący z kolei na inne obszary Rusi i pogranicze rusko-małopolskie.

Tak więc model architektoniczny katedry stał się wzorem dla far (kościołów miejskich parafialnych) na dużym obszarze: w Drohobyczu, Rohatynie, Gródku Jagiellońskim, po części w Samborze, Mościskach, Przemyślu, Przeworsku, Kamieńcu Podolskim, Krośnie.

Choć we wstępnej części dzieła autorzy wspomnieli o renowacji katedry w XVIII wieku, dokonanej z inspiracji abpa Hieronima Sierakowskiego, zagadnienie to ujęto szerzej w odrębnej partii tekstu. Uzyskaliśmy pełniejszy i merytorycznie wartościowy ogląd poczynań metropolity, które w przewodnikach ujęte są zdawkowo, a w literaturze zagadnienia nieraz były czy są pojmowane jako "kontrowersyjne". Władysław Łoziński w swej książce "Sztuka lwowska w XVI i XVII wieku, Architektura i rzeźba" (Lwów 1901, reprint 1989) w kilku słowach tylko mówił, iż arcybiskup "wyrzucił dawne sprzęty", a katedra została przebudowana "z barbarzyńską gruntownością". O innych jednak wyburzeniach starych świątyń lwowskich, na których miejscu wznoszono nowe dzieła, nie wspomni jako także o dziele barbarzyństwa. W innym miejscu (s. 191) omawiając wybitne dzieła rzeźby XVII w. lwowskiej, a przemieszczone w katedrze ze zmianami ich formy, inaczej zlokalizowane, i ich zastany stan zachowania, odbiegający od pierwotnej postaci, znów niechwalebnie wymieni Sierakowskiego: "Prawdopodobnie ks. arcybiskup Sierakowski, restaurując i przekształcając z gruntu cały kościół katedralny pousuwał i powyrzucał dużo pomników, a inne poumieszczał, gdzie się dało, pozbawiając je tablic i obramień, z temi dwoma pomnikami obszedł się z takimże wandalizmem." (dotyczy alabastrowych pomników abpa Zamoyskiego i abpa Tarnowskiego, dzieła rzeźbiarza A. Prochenkowicza, z ówczesnej kaplicy Zamoyskich). Istotnie, dokonana została w ciągu kilkunastu lat nie tyle renowacja co modernizacja katedry, prowadząca do przekształceń całej budowli, które zatarły w dużej części jej pierwotny charakter gotycki (średniowieczny). Działania te wynikały po części ze złego stanu technicznego, ale głównie już z nowego "ducha epoki", w której żył i działał inicjator prac, ducha -który dziś lepiej jest poznany i rozumiany. Główna krytyka dotyczyła faktu, iż z wnętrza katedry usunięto średniowieczne wyposażenie, liczne stare ołtarze i nagrobki, zapewne znacznie zniszczone i już mało funkcjonalne, ale też "zagracające" przez nadmierne nagromadzenie i zaciemniające przestrzeń świątyni. Istotna była też ingerencja budowlana: usunięto (zburzono) dawne kaplice na cmentarzu przykościelnym (z wyjątkiem, na szczęście, kaplicy Boimów), liczne przybudówki do korpusu z XVI i XVII wieku. W to miejsce powstały nowe aneksy (o nowym ukształtowaniu architektonicznym i wystroju; dokładna charakterystyka w tekście). Ingerencja budowlana nie dotyczyła gotyckiego trzonu budowli (ten jest jednak obecnie trudno rozpoznawalny wskutek otynkowania murów, trudno jest odróżnić mury średniowieczne od nowożytnych i określić sposób ich powiązania, a wykonanie wielu "odkrywek" w katedrze jest z różnych istotnych powodów obecnie bardzo trudne. Wskazywał na to już Wł. Łoziński pisząc onegdaj: "...kościół na zewnątrz był z nagiej cegły... i to w dwóch kolorach, jaśniejszym i ciemniejszym i dopiero arcybiskup Sierakowski kazał go wytynkować, przyczym nasiekiwano cegły dla trwalszego przylgnięcia wyprawy, tak że ponowne odsłonięcie murów stało się prawie na zawsze niemożliwe."). Pracom budowlanym towarzyszyła gruntowna nowa aranżacja wnętrza (ołtarze, zespoły rzeźb, nowe malowidła ścian i sklepień, by wspomnieć tu tylko w największym skrócie, a co szczegółowo omówiono w tekście).

Zasługą autorów jest m.in. to, że działania metropolity przekonująco ujęli w szerokim kontekście epoki i w odniesieniu do innych jego poczynań modernizacyjnych (na niwie kościelno-duszpasterskiej w swej archidiecezji). W tym oświetleniu postawa hierarchy nie wydaje się być już tak "barbarzyńska i nacechowana wandalizmem". Nie wiemy dokładnie, jakie dzieła i w jakim stanie usunięto; zapewne część z nich miała znaczne walory historyczno-artystyczne, część z nich była może do uratowania (odrestaurowania). Lecz modernizacyjna myśl metropolity była ukształtowana przez prądy myślowe i estetyczne epoki oświecenia. Był dzieckiem swej epoki i działał według nowych paradygmatów tej epoce właściwych. Autorzy opracowania trafnie uwydatnili podstawowe cechy tej sytuacji. Powtarzam je w skrócie, bowiem trudno znaleźć w nowszym piśmiennictwie tak koherentną charakterystykę kwestii. Człowiek oświecenia nie rozumiał wartości dzieł z dawnych epok, to sprawa podstawowa. A był Sierakowski też wybitnym przedstawicielem "katolickiego oświecenia" w Rzeczypospolitej. I w tym duchu działał. Jako zwierzchnik swej archidiecezji podjął poważną reformę kościelnych instytucji, dzieło uporządkowania administracji kościelnej i szkolnictwa. Z głębokim przejęciem realizował postanowienia Soboru Trydenckiego, określającego kierunki modernizacji ówczesnego katolicyzmu odpowiednio do nowych czasów w zakresie duszpasterstwa, liturgii, organizacji i funkcjonowania struktur kościelnych. W tym programie mieściła się renowacja świątyń celem ich jak najlepszego dostosowania do funkcji liturgiczno-duszpasterskich, a więc też odrzucenie tego co stare na rzecz tego co nowoczesne i racjonalne. Realizując program modernizacyjny metropolita miał przynajmniej jedną wielką zasługę: przyjął na siebie rolę wielkiego patrona artystycznego, zatrudniając najlepszych artystów będących do dyspozycji we Lwowie, a ci byli zdolni nawiązać w swym działaniu do najbardziej aktualnych rozwiązań artystycznych o proweniencji środkowoeuropejskiej. Toteż piszą autorzy: "kostium stylowy jaki zrealizowano był pochodną aktualnego stanu sztuki i umiejętności artystów". Te zaś były niepośledniej miary. Główną cechą stylistyczną zmian była barokizacja katedry, a w malarstwie ściennym ukazał się już nowy prąd - rokoko, rozświetlający wnętrze budowli żywymi kolorami o delikatnym a wyrafinowanym wzornictwie. W późniejszych niektórych dziełach rzeźbiarskich widać jakby zapowiedzi stylu klasycznego.

W charakterystyce działań abpa dobrze jest też przyjąć perspektywę porównawczą. Program wyburzeń dokonany podczas przebudowy katedry nie był czymś zaskakującym i obcym w mieście: w latach 1745-1760 wyburzono średniowieczne świątynie - Bożego Ciała i św. Jura, by na ich miejsce wznieść wspaniałe budowle późnobarokowe, związane z tak wybitnymi architektami, jak Jan de Witte (także komendant twierdzy w Kamieńcu Podolskim - zob. wybitna monografia Zbigniew Hornung, Jan de Witte architekt kościoła Dominikanów we Lwowie, Instytut Sztuki PAN Warszawa 1995, wyd. pośmiertne), który jawi się jako jeden z najwybitniejszych architektów XVIII wieku w Środkowej Europie, czy także wybitny Włoch Bernard Meretyn, a ich dzieła należą do najcenniejszych osiągnięć sztuki tej epoki w skali Rzplitej i również całego regionu Europy Środkowej, co zgodnie podkreślają współcześni badacze.

Barokizacja katedry ma zaś analogię do takiej że zmiany stylistycznej dokonanej przez ks. Łopackiego w Kościele Mariackim w Krakowie. W wyrzucaniu zaś elementów dawniejszego wyposażenia katedry o dużej wartości artystycznej ksiądz arcybiskup miał także poprzednika, o czym napomknie wspomniany już W. Łoziński, kwitując uszczypliwie "Niestety, każdy wiek miał swoich zapalonych modernizatorów" (Łoziński, s. 195) Przynajmniej pod tym względem autor ten nie mylił się, co okaże się dobitnie przy kolejnej modernizacji katedry u zbiegu wieku XLX/XX. Zatarła ona w dużej części artystyczny charakter wnętrza z wieku XVIII. Po przedsięwzięciu abpa zachowała się jednak cenna dokumentacja: rozmaite instrukcje, umowy, rachunki, korespondencja w sprawach przebudowy, księgi wydatków i przychodów finansowych, po części ze sprzedaży niektórych obiektów do innych kościołów lwowskich, ze sprzedaży sreber kościelnych, z kar kościelnych, z podatku nałożonego na kler na rzecz katedry. Na tej podstawie można było zidentyfikować grono artystów, organizatorów i nadzorców przebudowy, określić zakres prac, rodzaje wykonanych dzieł, ich charakter itd. Autorzy podkreślili unikalność zbioru dokumentów, stwierdzając, iż proces przebudowy katedry za czasów abpa Sierakowskiego należy do najlepiej udokumentowanych przedsięwzięć tego rodzaju w dziejach dawnej Rzeczypospolitej i archiwalia te są prawdziwą kopalnią informacji na temat sztuki Lwowa. Dla osób żądnych różnych szczegółów choć pozaartystycznych, dzieło i w tym zakresie spełni rolę, informując np. o gigantycznym osobistym finansowaniu prac przez metropolitę, o jego sporze sądowym z rajcami w sprawie zamierzenia wyburzenia kaplicy Domagaliczowskiej rozstrzygniętym dopiero przez odwołanie się do Stolicy Apostolskiej, itd.

Ostatecznie przebudowana (czy zmodernizowana) katedra stanowiła pewną jednolitą całość artystyczną, harmonijnie skomponowaną architektonicznie i w aranżacji wnętrza. Tej jednolitości nie udało się utrzymać i zachować do współczesności, kiedy to z końcem XXX wieku podjęto nowy etap przekształceń wnętrza katedry, starając się przywrócić mu pierwotną formę. Dokonano tego w prezbiterium, wprowadzając doń małą architekturę, malowidła, wspomniany wyżej zespół witraży. Realizacje te ówcześnie przybrały formę neogotyku, co jest zrozumiałe dla historyków sztuki, a mniej może dla postronnych czytelników. Potrzebne jest tu znów uwydatnienie kontekstu działań. Bowiem od połowy XIX wieku zaznacza się w Europie zmiana gustów estetycznych przez nawiązanie do dawniejszych stylów historycznych - gotyku, renesansu, klasycyzmu, co w przeogromnej ilości realizacji architektonicznych w krajach europejskich i na obszarze dawnej Polski (rezydencje, kamienice mieszczańskie, budowle użyteczności publicznej, zwłaszcza obiekty teatralne i operowe) wyrazi się w "stylu historyzującym", przybierającym formę neorenesansu (głównie przez nawiązanie do renesansu francuskiego z czasów Henryka IV i Franciszka I, w związku z czym określa się tę zmianę jako "kostium francuski" w architekturze polskiej II połowy XIX wieku), neobaroku, neoklasycyzmu (z uwydatnieniem motywów antycznych) i właśnie neogotyku, popularnego w Polsce zwłaszcza w architekturze rezydencjalnej arystokracji i ziemiaństwa (zob. szczególnie monografia T.J. Jaroszewski, O siedzibach neogotyckich w Polsce, wyd. 1981), a także w obiektach kościelnych, wznoszonych w tym stylu jeszcze po I wojnie światowej. Żeby zobaczyć ową zmianę wystarczy dobrze przyjrzeć się zabytkowej zabudowie choćby właśnie Lwowa czy Krakowa. Niemniej jednak opisana w dziele stylistyczna zmiana miała ograniczony walor artystyczny. Autorzy zarazem wskazali, że jako pewna tendencja epoki realizacja lwowska była odpowiednikiem w pewnym stopniu przekształceń neogotyckich wprowadzonych przy restauracji wnętrza Kościoła Mariackiego w Krakowie w latach 1889-1991 pod kierunkiem Jana Matejki i Tadeusza Stryjeńskiego. Tak więc piszą oni: "być może Kraków stanowił przykład dla Lwowa", podkreślając też, że jednak zwłaszcza wystrój malarski w Krakowie ma większą wartość artystyczną niż rzemieślnicze poczynania lwowskich wykonawców.

Część tekstową dopełniają cztery aneksy źródłowe: I - Inwentarz kosztowności w kaplicy Matki Boskiej Domagaliczowskiej z lat 1699-1703 (szczegółowa specyfikacja, określono osoby darczyńców); II - Inwentarz katedry 1756-1767 (obejmuje wyroby rzemiosła artystycznego i szaty -specyfikacja rodzajowa); III - Opisy dzwonów w katedrze (znajdujące się na nich inskrypcje według materiałów inwentaryzacyjnych Karola Badeckiego); IV - Portrety znajdujące się w katedrze w XLX w. (zestawienie na podstawie czterech źródeł podanych równolegle, z określeniem przedstawionych osób, okresu pochodzenia, techniki wykonania (w miarę zachowanych danych, jak np. olej na blasze); spis obejmuje 84 pozycje.

W monografii wykorzystano dostępne obecnie materiały archiwalne we Lwowie lub w Polsce, dodano także obszerny wykaz dokumentacji przeprowadzonych w różnych latach prac konserwatorskich, przechowywanej obecnie w Departamencie Dziedzictwa Kulturowego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Warszawie. Obszerna bibliografia rejestruje odpowiednie czasopisma i wydawnictwa ciągłe; sporządzono indeks nazwisk. Pod względem edytorskim tak wielki blok fotografii jest także ewenementem. Zdjęcia dobrej jakości ukazują szczegóły artystyczne pokazywanych obiektów (wnętrza, rzeźba, rzemiosło artystyczne, wspaniałe kolorowe zdjęcia szat, plany, rzuty, detale architektury), i nie można pominąć tego aspektu: opisy dzieł w tekście uzupełnione są numerami na marginesach, odsyłając w ten sposób do właściwej fotografii.

Otrzymaliśmy więc wielkie dzieło, które jest i będzie trwałą pozycją w polskiej historii sztuki, historii Lwowa i jego sztuki. Zespołowi autorów należy się najwyższe uznanie za trud badawczy, a także wielki pokłon dla instytucji sprawczej tej edycji, kierowanej od lat przez prof. dra Jacka Purchlę. Nie od rzeczy będzie tutaj przypomnienie, że Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie z jego misją dbania o wspólne dziedzictwo kulturowe krajów Europy Środkowej wydało kilka dzieł dotyczących Lwowa: "Kraków i Lwów w cywilizacji europejskiej", dwa wydania albumu "Lwów na dawnej pocztówce", "Lwów. O odczytaniu na nowo"; "Katedra ormiańska i jej twórcy" (album towarzyszący wystawie pod tymże tytułem; "Kresy odkryte na nowo. Wspólne dziedzictwo Polski i Ukrainy"; "Trzecie miasto Galicji. Stanisławów i jego architektura w okresie autonomii Galicji" (Żanna Korman), a także inne pozycje dotyczące Galicji. Jest to tylko fragment bogatej działalności wydawniczej i wystawienniczej, która dotyczy już nie tylko spraw dziedzictwa kulturowego naszej części Europy, ale w ogóle - Europy. W 2016 roku Europejskie Centrum Kultury w Krakowie obchodzi rocznicę - 25. lat działalności. Tedy trzeba powiedzieć serdecznie choćby tyle: Ad Multos Annos, Panie Profesorze, a kierowana przez Pana instytucja niech dalej święci triumfy w kraju i na forum międzynarodowym.

Maciej Miśkowiec

Na początek strony

Karolina Grodziska

Z PRZESZŁOŚCI LITERACKIEGO LWOWA -ZAPOMNIANY POETA JAN ZAHRADNIK

Jan Zahradnik, Lwowskie wiersze. Pomysł, wstęp, wybór i opracowanie Karolina Grodziska, Kraków 2016, s. 284

Z kart tomu wierszy wyłania się obraz Lwowa. Nie jest to jednak Lwów współcześnie opisywany, odtwarzany w indywidualnej pamięci, kreowany przez jakże liczne wspomnienia, przywoływany nostalgią za utraconym miastem i malowany w wierszach współcześnie tworzonych. Nie jest to Lwów piękniejszy, większy, wspanialszy, Lwów wyśniony, wyidealizowany, pełen wspaniałych ludzi - lepszych, szlachetniejszych, doskonalszych, Lwów zmitologizowany, wysublimowany, sielankowy, Lwów wyimaginowanej harmonii społecznej, Lwów pełen niemal mistycznej symboliki, Lwów uwznioślony w różnych wymiarach.

Nie, jest to inny Lwów niż byśmy dzisiaj chcieli, nie taki piękny, jakbyśmy sobie wyobrażali, lecz ten konkretny, istniejący w realności historycznej, politycznej, gospodarczej, społecznej i obyczajowej, Lwów rzeczywistego życia codziennego, w jego wielowymiarowej a pospolitej prozie, Lwów konkretnych ludzi, a choć czasem wielkich przez swe godności i urzędy, to jednak umniejszonych przez swe ułomności charakterologiczne, postawy i działania, kpiąco, ironicznie, czy nawet szyderczo wzmiankowanych przez poetę; Lwów wielu codziennych zdarzeń, Lwów istniejący w realności swoiście materialnej, Lwów okresu lat 20. XX wieku (właściwie do 1928 roku). Jest to Lwów opisany przez poetę żyjącego i tworzącego w tym mieście.

Poetyckie pióro nie kreśli lirycznego obrazu miasta, nie opiewa jego uroków, nie nadaje mu różnorodnych wzniośle-symbolicznych znaczeń, żadnej gloryfikacji przeszłości. Wręcz przeciwnie - to Lwów ujęty ciętą satyrą o wielu odcieniach, od dobrotliwego uśmiechu po niekiedy zjadliwą złośliwość, nawet szyderstwo, przed kpiną nie obronią się ojcowie miasta - jego dygnitarze - prezydenci i radni, lwowskie środowisko artystyczne (głównie aktorzy i dyrektorzy teatrów), dziennikarskie, kpina szarpnie lwowską profesurę; ironiczne przytyki sięgną wyżej - ówczesnego sejmu RP jako instytucji, premiera Grabskiego i ministra F. Sławoja-Składkowskiego, rządu (in corpore), dotyczą mechanizmu wyborów (lwowskich posłów i radnych, ale też w ogólniejszym zakresie), "arytmetyki wyborczej", a na niższych szczeblach społecznych - pojawią się lwowscy taksówkarze (i ich strajk), dorożkarze, na przedmieściach lwowskich złodziejaszki i nożownicy z ich głównie nocnym procederem. Autor satyryk-ironista jawi się jako baczny obserwator lwowskiej codzienności, bieżących wydarzeń lwowskich, ale też krajowych, odezwą się w jego wierszach aluzje do niektórych ówczesnych spraw międzynarodowych. Ironicznie odniesie się do lokalnej obyczajowości, do mody kobiecej (fryzury "na chłopczycę" i wyszczuplone, mówiąc wprost - wychudzone sylwetki, co wszak powróci po kilku dziesiątkach lat w stylu lansowanym przez top-modelki), do załganych, obłudnych relacji małżeńskich, do inflacyjnej biedy, drożyzny, rosnących czynszów i co raz to nowych podatków miejskich oraz mizernych pensji (urzędniczych), snuje kpiące żarty z pospolitych (tj. zwyczajowych, powszechnych) zachowań świątecznych jak czczenie świąt pijackim obyczajem w knajpach (wierszyk "Wielki Piątek"). Pojawią się Targi Wschodnie (kpina z pawilonu sowieckiego), aktualne wydarzenia sportowe we Lwowie (mecz piłkarski Pogoń-Pardubice, z incydentami na stadionie, więc okazuje, że dzisiejsze burdy na stadionach to nic nowego), wspomniany jest Kulparków jako lokalizacja znanego szpitala psychiatrycznego; i akrobata człowiek-mucha, przechodzący na linie między budynkami miasta; i cyrk miejski; i epidemia szkarlatyny w 1926 roku; i ratusz lwowski i Wysoki Zamek; mignie wojewoda lwowski Garapich i metropolita Andrzej hr. Szeptycki (ironicznie: "ukraiński święty"); i tak od spraw wielkich do małych i zwykłych - brud, kurz i błoto w mieście, marne oświetlenie ulic; odnotuje rozmaite jubileusze ((Ludwika Solskiego 50-lecie pracy scenicznej, 25-lecie gmachu Teatru Wielkiego), występy warszawskiego kabaretu Qui Pro Quo, uroczystości ku czci J. Słowackiego, Stefana Żeromskiego i J. Kasprowicza, wszak także lwowskiego profesora, i znów jak w kalejdoskopowej mozaice - pojawienie się ówczesnej diwy filmowej J. Smo-sarskiej. Nie ma Lwowa bez kawiarni i restauracji z ich bywalcami, a więc wspomni się m.in. lokal Zalewskiego oraz Musiałowicza (ul. Akademicka); będzie i o cenzurze i nieróbstwie urzędniczym, "urzędowaniu" radnych itd. itd. Dwa wiersze odnoszą się do Stanisława Wasylewskiego, znanego pisarza lwowskiego, a w innym tekście pojawi się gmach biurowca zbudowanego na zlecenie przemysłowca Jonasza Sprechera (przy pl. Mariackim 8, obecnie plac A. Mickiewicza, proj. Ferdynanda Kasslera). Już ten fakt świadczy, że J. Zahradnik uważnie zaobserwował zmiany w śródmiejskiej architekturze, choć powolne, ale właśnie w tej realizacji pierwszego lwowskiego "drapacza chmur" zapowiadające istotny zwrot od dawniejszych stylów historycznych ku nowoczesnej architekturze w duchu wczesnego modernizmu, z jednej strony znaczący znak nowej myśli konstrukcyjno-projektowej, kształtującej się w nowatorskim środowisku lwowskich architektów i urbanistów, wywodzących się Politechniki Lwowskiej, a z drugiej świadczący o ich dialogu z nowymi nurtami architektury europejskiej. (Można tu dodać, że drugi "drapacz chmur" na zlecenie tegoż inwestora i projektu tegoż wybitnego architekta został wybudowany wkrótce po śmierci poety, przy ul. Akademickiej, w ścisłym centrum miasta, oznaczając już śmiałą ekspansję współczesnej architektury, lecz do niedawna niedostrzeganej i nierozumianej czy niedocenianej i obecnie "odkrywanej" w polskim i ukraińskim kręgu architektów, historyków sztuki). W wierszykach znajdziemy odniesienia do sklepów lwowskich, będzie o kinach i plakacie filmowym (nie przypadkowo - Lwów staje się w Polsce głównym ośrodkiem nowoczesnej reklamy), będzie o telefonach i telefonistkach, bankiety, lwowscy biedacy i ludzie w grubymi portfelami, modne ówcześnie tańce towarzyskie.

Przypomnienie rzeczywiście lwowskiego poety i jego wierszy zawdzięczamy dr Karolinie Grodziskiej (z urzędu - dyrektora Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie), autorce wielu dzieł poświęconych krakowskim nekropoliom, grobom polskim na obczyźnie (na cmentarzach londyńskich i płn. Walii w Wielkiej Brytanii), sagi rodzinnej galicyjsko-lwowskiej (Listy, liście, wspomnienia... dzieło omówione w "Roczniku Lwowskim"), pierwszej w piśmiennictwie polskim monografii wybitnej rzeźbiarki lwowskiej (po 1945 r. w Krakowie) - "Zapomniana rzeźbiarka: Janina Reichert-Toth (1895-1986), jakże dramatycznie zmagającej się z losem, z realiami życia, ze "środowiskiem" artystycznym, z niezrozumieniem, a nie tylko z oporną materią kamienia czy innego tworzywa; jest też edytorem tomu "Stanisław Gottfried (1892-1915) lwowski poeta Młodej Polski", a oprócz wielu innych jeszcze rozpraw naukowych, dwie pozycje trzeba koniecznie przywołać - dwie wielkie antologie - "Gdzie miasto zaczarowane - księga cytatów o Krakowie (wyd. ZNAK Kraków 2003) i "Miasto jak brylant - księga cytatów o Lwowie (Universitas, Kraków 2000). Od tej właśnie księgi prowadzi droga do sygnalizowanego tutaj tomu wierszy. Oto więc sytuacja, kiedy książka rodzi książkę. W "lwowskiej antologii" znalazły się zaledwie dwa wiersze o Lwowie Jana Zahradnika, zawarte w jego jedynym tomiku poetyckim "Ludziom smutnym" wydanym we Lwowie (1925 r.). Dopiero obecnie stało się możliwe ustalenie podstawowego zasobu wierszy lwowskich tego poety. Trzeba było sięgnąć do lwowskiego dziennika "Słowo Polskie", miejsca debiutu i publikacji kolejnych wierszy, a od 1925 roku miejsca stale już drukowanych drobnych wierszy w wyodrębnionej rubryce "Wiersze". W sumie opublikowanych utworów było około 500, a spośród nich 250 zostało wybranych do sygnalizowanego tomu; tak powstał jednolity zbiór satyrycznych impresji złączonych w całość lwowską tematyką.

Tom ten poprzedzony jest obszernym wstępem Autorki pt. O Janie Zahradniku. Zrekonstruowany został rodzinny rodowód poety, jego smutna droga niedługiego życia od lat dziecinnych, przez nienajlepsze lata szkolne, od Pokucia, przez Jarosław do Lwowa. Żmudnej kwerendy wymagało odtworzenie literackiej drogi literacko-poetyckiej, od pierwszych prób z okresu szkolnego do debiutu, wyszukanie informacji o żywym udziale w ówczesnym życiu literackim Lwowa czy nawet w szerszym ujęciu - w krajowym. Odnotowała skrupulatnie lwowską i krajową recepcję poezji J. Zahradnika, przytaczając przychylne opinie publikowane w prasie literackiej i (na ogół) ciepłe relacje z jego spotkań autorskich we Lwowie - został wszak nie tylko zauważony, ale początkowo - bardzo doceniony. Zdała relacje z polemik z warszawskim środowiskiem literackim, w które wdał się w 1924 roku lwowski poeta, mając 20 lat. Trzeba było młodzieńczej zadziorności i bezkompromisowości, by "podnieść głos" na grupę Skamandra w stołecznej Warszawie, na wyżyny poetyckiego Parnasu w Polsce. Sytuację charakteryzuje Autorka: "Dawid przeciwko Goliatowi, prowincjusz przeciw stolicy"; to bardzo trafne ujęcie, metafora biblijna celna, a opozycyjna relacja Lwów-stolica też właściwa. "Starzy Iwowiacy" obruszą się -jakaż to prowincja, Lwów, "lecz znaj proporcją mocium panie" powiada Fredro - Lwów wszak obiektywnie traci rangę dawnego miasta stołecznego...choć niektórym zdaje się jeszcze, że jest centrum świata, a przynajmniej Polski. Odzyskanie niepodległości i suwerenności państwowej wiąże się m. in. z odpływem do Warszawy wielu wybitnych osobistości, fachowych kadr różnych specjalności, powstające uniwersytety w Poznaniu i Wilnie przywołują lwowskich profesorów, miasto ogarnia kryzys finansowy, następuje stagnacja w jego rozwoju gospodarczym, zamiera ruch budowlany, a realizacja ambitnych planów kształtowania Wielkiego Lwowa (w aspekcie nowatorskich wizji rozwoju urbanistycznego i komunikacyjnego, określonych koncepcjami ) musi być odłożona na dalsze lata. Lwów z wyżyn galicyjskiej stołeczności i choć peryferyjnej, lecz jednak jednej z metropolii monarchii habsburskiej spada do rangi miasta wojewódzkiego, w statusie administracyjnym jak kilka innych dużych czy mniejszych miast Polski. Lecz ta prowincja potrafi jeszcze "wzlatać nad poziomy", i to jest właśnie przykład owego poety, którego talent niezwykle zabłysnął. Autorka wstępu przywołuje wspomnienie J. Witlina: "Fenomenalnie uzdolniony liryk... Jego wrażliwość i dojrzałość były po prostu podejrzane w tak młodym wieku"; także inne oceny: Mariana Hemara, Stanisława Wasylewskiego, wskazujących na "kryształową formę", "czystość przeżyć", "absolutny poetycki słuch i własny artystyczny styl", na oryginalność kompozycji i metafor. Przytacza odszukaną w "Kurierze Lwowskim" inną recenzję, mającą ważną wymowę: J. Zahradnik "stanął w rzędzie tych, o których winno się mówić z szacunkiem i cieszyć się, że wzrósł na gruncie lwowskim, o którym często zapomina wyrocznia w sprawach literackich: Warszawa." Z kolei inni jeszcze wskazywali, iż poetycki tomik "zwycięsko wytrzymuje porównanie z najbardziej nawet reklamowanymi (przez "Wiadomości Literackie" -najważniejsze w tym okresie czasopismo literackie w Polsce) skamandrytami, w tym z najwięcej z nich wartościowym - Lechoniem". Takie zestawienie - to wielka ogólnokrajowa nobilitacja lwowskiego poety.

Karolina Grodziska wyręczyła więc w znacznym stopniu historyków nowszej literatury polskiej, bowiem poeta tak bardzo doceniany ówcześnie nie zagościł w na kartach współczesnych, aktualnych dzieł polonistycznych. Przypomniała też jego udział w życiu miejscowego środowiska artystyczno-literackiego, owe wieczory literackie, na których występował wraz z innymi autorami (m.in. Jan Parandowski, Stanisław Wasylewski, Henryk Zbierzchowski, Marian Hemar); zdarzenia te przynależą do artystycznych dziejów miasta, są one niekiedy wspomniane w lwowskiej memuarystyce, ale raczej w formie drobnej kronikarskiej wzmianki, która zaciera się w natłoku innych zdarzeń i sytuacji i nie oddaje pełni artystycznego (literackiego) kontekstu. Wskazała niezdawkowo na inne zakresy literackiej twórczości J. Zahradnika, liczne teksty recenzyjne poezji i prozy współczesnej (polskiej i zagranicznej), wybitne tłumaczenie hymnu Dies irae, ważne w konkretnej sytuacji wywiady z przedstawicielami środowiska teatralnego odnośnie stanu teatru lwowskiego, reportaż z podróży po jakże rozległym obszarze województwa lwowskiego, dający i dziś bardzo interesujący obraz stanu infrastruktury (komunikacyjnej), mentalności ludności odległych obszarów, niechętnych postępowi technicznemu....

W charakterystyce twórczej działalności poety na plan pierwszy wybija się jednak obszerna relacja z literackich batalii polemicznych J. Zahradnika. Te można by ująć w dziejach polskiej krytyki literackiej, lecz pełny jej obraz nie powstał jeszcze. W zawężeniu czasowym i geograficznym - ten zakres twórczości poety trzeba by przypisać dziejom lwowskiej krytyki literackiej; lecz jedyne dzieło dotyczące tej problematyki ogranicza się do okresu 1894-1914 (Katarzyna Sadkowska, Lwowska krytyka literacka 1894-1914. Tendencje i problemy, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2015, s. 332), więc z istoty rzeczy pomijające obrazoburcze wystąpienia poety, dominujące w latach 20. ub. wieku. Rzucił wyzwanie warszawskiej grupie poetyckiej Skamandra, futurystom polskim (Bruno Jasieński), szarpnął Juliana Tuwima, Bruno Winawera, Antoniego Słonimskiego, Jana Lechonia, Wierzyńskiego; uderzył w grupę poetów "lewicujących" - Władysława Broniewskiego, Stanisława R. Standego i Witolda Wandurskiego. Edytorka lwowskich wierszy lwowskiego poety przytacza jego kąśliwe, mocne określenia twórczości poetyckiego Parnasu ówczesnej Polski, i w tej napastliwości - jest to bodaj jedyne tak skoncentrowane krytyczne zdezawuowanie poetyckich talentów, dorobku poetyckiego przecież nie tuzinkowych twórców. Wreszcie poeta zaatakował całą politykę literacką "Wiadomości Literackich", które w jego rozumieniu lansowały komunistycznych poetów, fascynowały się życiem literackim bolszewickiej Rosji, pomijały milczeniem (jako forma zwalczania) twórczość Bolesława Leśmiana. Nie sposób tu przytaczać określeń (a są one swoiście "smakowite") J. Zahradnika i ich personalnego adresu, dostatecznie czyni to K. Grodziska, tu tylko jedno zawołanie, które jakoś przybliża ton tych polemik - to tytuł jego odczytu o najnowszej poezji polskiej pt. "Hamlet w knajpie" (opublikowany potem w lwowskim "Słowie Polskim"). Gdzie zaś rąbią drwa, tam lecą wióry, zatem z kolei napastliwie Wł. Broniewski odniósł się do poezji lwowskiego poetyckiego wojownika, co także jest odnotowane we Wstępie do sygnalizowanego tomu.

Ówczesna krytyka literacka zauważyła jednak niepokojący rys poezji J. Zahradnika - ton wielkiego pesymizmu (charakterystyczny tytuł tomiku - "Smutnym ludziom"), w jego poezji pobrzmiewa jeszcze nuta młodopolska, może trudno mówić o młodopolskim epigonie, jednakże wskazywano, że ta droga może być zawodna w rozwoju poetyckiego talentu. Pani K. Grodziska przytacza niektóre strofy wskazujące na tę "ciemną stronę" poezji, bardziej wrażliwy czytelnik sam zapewne zdoła ją odczytać. Jednakże jak wielce rozbłysnął talent J. Zahradnika - tak szybko zgasł, bieda, alkohol, ciężka choroba dokonały dzieła, zmarł mając zaledwie 25 lat. Ot, dość typowy los artystycznej bohemy. Przez swe wystąpienia na forum publicznym i dzięki swym wierszom był popularny we Lwowie, czemu dano wyraz w "królewskim pogrzebie", o którym relacje z miejscowej prasy skrzętnie zebrała edytorka tomu wierszy lwowskich, jak również informacje o wypowiedziach przedstawicieli świata literackiego o poecie i jego twórczości, publikowanych po śmierci poety. A potem wokół niego zapadła już cisza...

Wstęp, przywołujący sprzed lat opinie o lwowskim poecie, skłania do refleksji, co pozostanie z jego twórczości? Zapewne niewiele. Jego liryki nie trafią do antologii polskiej poezji, są wszak tylko zapowiedzią czegoś, co się nie dopełniło. Co najwyżej, może ktoś, kiedyś, podejmie próbę ułożenia antologii twórczości zapomnianych poetów z przełomu wieku XIX i XX (jest wzór takiej antologii, wielotomowej, ułożonej przez Pawła Hertza i wydanej przez PIW, lecz obejmuje ona tylko poetów XIX w.). Być może, jego batalie poetyckie kiedyś zostaną ujęte w szerszym opracowaniu dziejów krytyki literackiej. Może jego teatralne wywiady kiedyś zostaną powiązane z dziejami lwowskiego teatru. Nie odegrał żadnej inspirującej roli poetyckiej, więc nie trafi na karty historii polskiej literatury czy poezji. A jednak nie wszystek umrę... Można bowiem sądzić, że trwalsze znaczenie będą mieć jego te właściwe lwowskie wiersze. Są one co prawda bolesnym świadectwem, jak talent poetycki został rozmieniony na drobne. Taki poetycki upadek z artystycznych wyżyn; wielka muza zmieniła formę, przeobrażając się w duży zbiór wierszyków, pisanych niemal z dnia na dzień nie pod tchnieniem wielkiego ducha, lecz pod ciśnieniem codziennej prozy życia, dla zarobku. Mało poetycki charakter tych okolicznościowych wierszyków syntetycznie ujęła K. Grodziska, nie wdając się w dokładne analizy formalne, subtelności językowych, typy rymów, obrazowania, itd. Ale czy to jest rzeczywiście konieczne? Za uczone analizy polonistyczne wystarczą te konstatacje: "poetyckie nastrojowe liryki ustępują miejsca drobnym, satyrycznym utworom...satyryczne drobiazgi pisane "na kolanie, dla chleba"; satyry polityczne, drobne a cięte odniesienia do politycznych i społecznych realiów; wierszyki, które tworzą ciekawy wizerunek lwowskiego środowiska literackiego i dziennikarskiego, życia miasta i jego codzienności." Nie jest to poezja wysokiego lotu, niekiedy dość toporna w formie, ale nie kunszt poetycki jest tu ważny, lecz autentyzm bacznej obserwacji, zdolność uchwycenia konkretnych sytuacji, typów ludzkich, zachowań, raczej typowych w danych zbiorowościach. Ironiczny humor, celność charakterystyk, ostrze złośliwej pointy, niekiedy w uszczypliwości bardzo daleko posuniętej, tak że w wielu wypadkach można by powiedzieć, przywołując współczesną formułę prawną, że autor naruszył dobra osobiste (cześć, dobre imię itd.) wielu osób, co stanowiłoby asumpt do wytoczenia procesów z powództwa cywilnego z żądaniem stosownego zadośćuczynienia (materialnego). Droga do zadośćuczynienia honorowego była z kolei zamknięta. Pan Jan Zahradnik, w myśl choćby kodeksu honorowego Boziewicza nie miał zdolności honorowej: nie miał herbu, nie miał dóbr, nawet nie zaistniała jedyna w tym zakresie furtka - oblał maturę, i to go ostatecznie skreślało ze zbiorowości "osób honorowych". Tak więc żądanie satysfakcji honorowej, wezwanie do pojedynku, było niemożliwe, w myśl ówczesnych pojęć.

Nie jest to wielka poezja, żaden wysublimowany ton, jednak można zauważyć: w wierszach zebranych w tomie odnajdziemy zgrabne odwołanie do poetyk lub do pewnych zwrotów czy obrazów literackich (obecnie w uczonym literaturoznawstwie używany jest termin: toposów) znanych twórców: jak motyw Mickiewiczowski Samotność..cóż po ludziach? I raptem: Czym tramwaj dla ludzi? (wiersz Tramwaj łódzki); jak pastisz znanej bajki Jachowicza Pan kotek był chory - i napisany w tejże konwencji wiersz pt. "Ministrowie na objazdach: Składkowski" (nawiązanie do podróży "w terenie" ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Felicjana Sławoj-Składkowskiego, późniejszego premiera rządu, wizytującego starostwa na kresach, z wymownym wtrętem do skarżącego się starosty na uciążliwości "urzędowania": ..."stołeczek? (rządowy) - Niezgorszy. To jest rzeczą główną. Więc wracaj starosto, w rządowe pokoje"); echo Kochanowskiego albo Dantego w wierszu Księgarnia: Wy, które tu leżycie, żegnajcie nadzieję! (o książkach); [Wy, którzy Rzeczpospolitą władacie...; Straćcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie]; w wierszu dedykowanym St. Wasylewskiemu (Bociany) motyw ze Słowackiego: "Jak wiesz, na morzu wielkim obłąkany, wczoraj w południe, zdążając ku miastu, widziałem lotne w powietrzu bociany...że niebem mknęły wybladłem, jak płótno, było mi smutno...; rymy tu toporne, ale znając właściwy tekst Hymnu Słowackiego, zrozumiemy i zastosowaną konwencję literacką, odniesienia do poetyki romantycznego wieszcza, i nieco humorystyczny ton, choć pointa - iż nie będę Słowackim, do radosnych nie należy, ale można ją też odczytywać jako ironiczny dystans do samego siebie i swej twórczości; wspomnimy jeszcze znaną piosenkę Krakowiaczek... przerobioną na: Oj, Lwowiaczek ci ja, we Lwowie-m się rodził...; a kto chce, niech dalej podejmuje zabawy literackie, bo i L. Staff się objawi z motywem deszczu, co dzwoni o szyby, lecz w innym ujęciu... i wreszcie autoironiczny Testament pijaka z wyraźnym odwołaniem do Słowackiego: "Żyłem z wami, cierpiałem i pijałem z wami. Nigdy mi, kto zalany, nie był obojętny ...dalej pean na cześć różnorakich trunków i pijackich kompanionów, by wreszcie zakończyć pointą jakże zgryźliwą:..." Lecz zaklinam: niech pijani nie tracą nadziei I przed narodem niosą swój humor beztroski, A gdy trzeba, niech padną wszyscy po kolei, Jak minister Sikorski [nomen omen] lub jak teatr lwowski".

Wróćmy jeszcze raz do lwowskiego aspektu wierszy. Autorka edycji wiersze ułożyła miesiącami, by jak pisze "oddać ich aktualny, bieżący charakter". Lecz w całym zbiorze zaznaczają się wyraźnie dwa szczególne cykle: jeden pt. Portrety ojców miasta Lwowa, a drugi odnoszący się do lwowskiego środowiska teatralnego. Oto więc galeria kilkunastu radnych i dygnitarzy miasta (prezydenci-wiceprezydenci, inni ważni), wskazani przez lwowskiego ironistę-złośliwca imiennie; nie oszczędzał ich w ciętych charakterystykach; tutaj nie wnikam w merytoryczną zasadność krytyki, to by wymagało obszernych wyjaśnień, komentarzy, a właściwie archiwalnego badania sytuacji; chcę zaś zaakcentować ten drapieżny aspekt satyry. Oto m. in. radny Marceli Chlamtacz, wiceprezydent miasta, odpowiedzialny za politykę teatralną: "Słynny profesor prawa. Ścisły jest jak paragraf. Giętki - jak ustawa. W życiu na pół przytomny, bo duchem na scenie...przed swoimi słuchaczami prawa robi z wiedzy i siebie świetne przedstawienie. Więcej o nim nie mówię. Rozpoznajcie sami z jak groźną do czynienia macie tu osobą: Uniwersytet niszczy swemi wykładami, A zaś teatr Barwińskim, Jedliczem - i sobą". [M. Chlamtacz zarazem bardzo wybitny profesor prawa rzymskiego na Uniwersytecie Lwowskim, jak widać - źle się zapisał w świadomości poety; Jedlicz - nowo powołany kierownik literacki teatru, Barwiński, dyrektor teatru; na marginesie można podać, że prof. M. Chlamtacz oprócz owego kpiącego wizerunku współcześnie ma też portret merytoryczny, w najnowszej monografii: Renata Wiaderna-Kuśnierz "Prawo rzymskie na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie w okresie międzywojennym (1918-1939", wyd. Adam Marszałek, Toruń 2015], Oto wiceprezydent Tadeusz Hoflinger, także fabrykant słodyczy, a temu "z ust ciecze sok karmelkowy, czekoladowy, wybornie referuje budżet - mówi cyframi, trzy po trzy"; radny Jaskólski:..."w tym tkwi cała bieda, że o tym Paneuropejczyku nic powiedzieć się nie da", a jeśli już - to tyle: najchętniej gada o tern, o czem mówić nie warto; radny Bieniecki - "pracuje w lwowskich knajpach przy winie i przy piwie... a gdy czasem się odezwie, to radzą mu milczenie - kto wprzód przemawiał w knajpie, nie mówi potem trzeźwo"; o socjaliście Danielu Majewskim: "W pocie małego czoła i w niemałej męce Skupuje kamienice i zbiera majątek Nie chcąc, by ten majątek w burżujskie wpadł ręce"; pierwszy prezydent Lwowa w odrodzonej Polsce:

Boże go wspieraj, ochroń i uchowaj [reminiscencje słów carskiego i austriackiego hymnu??]
Bowiem nam niesie pokój, szczęście, radość, Świadom, że w tern jest szczęście miasta Lwowa Gdy Józef Neumann sobie czyni zadość!"

Poeta prześmiewczo szarpnie i inne osobistości miasta, przedstawi ich generalnie w niekorzystnym świetle. Na przykład radny Maksymowicz, co nie stroni od trunku, a w głowie ma groch z kapustą, wiceprezydent Józef Obirek, co nad sprawami miasta i potrzebami lwowian przemyśliwa "codzień, nawet późną nocą" w restauracjach; o radnej Aleksandrowiczównie, nauczycielce, co "kształciła i chowała już pokoleń szereg, tylko radnych nie umie wychować na ludzi", no i kwestia, o kim właściwie bardziej tu mowa? Co wierszyk, to prowokuje do cytowania kolejnych charakterystyk, lecz ten wątek z konieczności trzeba zamknąć ogólną pointą: zatem obraz ogólny: radny - "Dożywotni, nieomal dziedziczny, bezrobotny bo pracować nie lubi, nie ma w Polsce takiej siły magicznej, co go ruszy z fotela i zgubi; radnym zwie się, bo jest rad sam z siebie - słusznie, w każdym przecie interesie staje chętnie we własnej potrzebie"; i życzenia poety dla ojców miasta: "życzę wam, abyście potomków nie mieli, bo z nich gotowi znowu wyróść -radni".

Artystów sceny lwowskiej potraktuje niewybrednie, odmówi im talentu, ośmieszy ich; "Nie wiem, czy jest on sylwetką artysty, czy tylko miniaturą" (Barwiński); "z farsy robicie tragedię żałobną, albo w tragedii wzbudzacie w nas śmiech... nie wszyscy przecie jesteście artyści, choć wszyscy chcielibyście nimi być". Imiennie odniósł się do dyrektorów lwowskich teatrów, krytycznie komentując ich politykę artystyczną, ale też podpatrzył teatralne obyczaje: owe żony dyrektorów, co nimi dyrektorują, a będąc aktorkami, oczekują przydziału pierwszoplanowych ról, co zresztą nie było tylko specyfiką lwowskiego teatru. A jeśli uważnie czytać, to znajdzie się i cienka nuta w odniesieniu do hierarchów kościelnych (choć tak niby ogólnie, ale skoro jest wyraźnie mowa o arcybiskupie, to da się ustalić jego osobę). Krytyczny gorliwiec mógłby nawet oskarżyć poetę o obrazę uczuć religijnych.

Wiersze wybrane przez p. K. Grodziską odczytywać można w kilku planach. Przede wszystkim - w odniesieniu lwowskim, i to decyduje o tym, że jak podkreśla we Wstępie - warto te wiersze zebrać i przypomnieć, bo istotnie - taki zbiór jest unikalny w całym lwowskim piśmiennictwie. Na planie historyczno-literackim - przypominają poetę, którego gwiazda zabłysła i zgasła. Na planie indywidualnym, osobowym, wiersze wskazują na stan samoświadomości poety - co do swej faktycznej sytuacji, można powiedzieć ogólnie - stopniowego "upadku" bytowego i literackiego. Wreszcie wiersze uwydatniają polityczną świadomość: jawi się nam jako uważny obserwator rzeczywistości politycznej i bardzo krytyczny jej komentator, a to już wymagało dużej odwagi. Wiersze świadczą, że poeta nie miał estymy dla władz samorządowych, administracyjnych, państwowych, dla instytucji państwa, lecz przede wszystkim dla tych wszystkich, którzy tworzą owe instytucje, radnych, posłów. Patrzył na świat polityki krytycznie i ironicznie, kpiąco, posuwając się niekiedy bardzo daleko w ocenach. Obrady nowego sejmu: "wniosą do Polski wielki skarb humoru"; rząd - i tak jest zwykle słaby, a jak się "przesili" to będzie nowy, i nim zrobi coś - po chwili przesili się i wysili"; w wierszu Panowie, dość - "oni (posłowie) się dzielą na gromadki, na koteryjki, na partyjki, na grupki, kupki i odpadki... Panowie, dość! Już cuchną nam te polityczne prywaty i prewety" (w przypisie edytorka objaśnia słowo "prewet" - dziś zapomniane; ubikacja, klozet); a w nowym, lepszym Sejmie, lepszy bufet będzie; i wreszcie gorzko metaforycznie o zmarłych: "zmarliśmy, by nie widzieć, co się w Polsce dzieje". Po głowie echem odzywa się formuła "radość z odzyskanego śmietnika" z powieści Generał Barcz Kadena-Bandrowskiego, a niektórzy oficerowie dopiero zdobywali swe szlify, więc nie zdążyli obić nieprawomyślnego poety, jak po latach innego pisarza.

Dziś już nie ma nikogo, kto by znał i pamiętał osobiście osoby i realia lwowskie, opisywane przez J. Zahradnika. Toteż liczne utwory tego tomu K. Grodziska opatrzyła niezbędnymi przypisami, bez których treść wierszy, ich konteksty sytuacyjne byłyby dziś nieczytelne i niezrozumiałe. Wypada zwrócić uwagę na staranną szatę graficzną omawianej edycji. No i ostatni, a niebagatelny niuans - nie podano wydawcy. Lecz Pani K. Grodziska wytycza pewien trop, który wydaje się być wielce prawdopodobny: oto niektóre Jej ostatnie książki, jak również książki Jej Ojca, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Stanisława Grodziskiego, wydane zostały nakładem własnym.

Takie świetne czasy nam nastały...

Maciej Miśkowiec

Na początek strony

Barbara Patlewicz, Ryszard Tomczyk

Cmentarz Janowski we Lwowie

Barbara Patlewicz, Ryszard Tomczyk - Cmentarz Janowski we Lwowie, Wydawca Print Group SA, Szczecin 2016, s. 220, il.

Lwowskie nekropolie, tak łyczakowska, jak i janowska posiadają już znaczną literaturę. Łyczakowski cmentarz w ostatnich latach został opisany w kilku kolejnych pracach książkowych autorstwa Stanisława Sławomira Nicieji. Pierwszą była monografia "Cmentarz Łyczakowski we Lwowie w latach 1786-1986"1 następnie "Cmentarz Obrońców Lwowa"2 i "Łyczaków - dzielnica za Styksem"3 następnie S. Nicieja opublikował albumy "Tam gdzie lwowskie śpią Orlęta"4 oraz "Cmentarz Łyczakowski w fotografii"5. Można tą bibliografię uzupełnić o dłuższą listę artykułów poświęconych również sprawom tego Cmentarza.6

Znacznie gorzej przedstawiała się sprawa publikacji poświęconych drugiemu z Cmentarzy, Janowskiemu. Tej ogromnej nekropolii poświęcone zostały prace wydane przede wszystkim przed 1939 rokiem, do których należą ledwie dwie prace Józefa Białyni-Chołodeckiego "Cmentarze Lwowa" Lwów 1929 oraz książeczka Marii Baczyńskiej "Przewodnik po cmentarzach lwowskich Łyczakowskim i Janowskim" Lwów 1937.

Ukazanie się więc pracy Barbary Patlewicz i Ryszarda Tomczyka "Cmentarz Janowski we Lwowie"7 można uznać w tej sytuacji za wydarzenie ważne. Obszerna praca albumowa, kilkadziesiąt zdjęć i zaledwie ... krótki wstęp. Niestety jest on chaotyczny, bardziej skupiony na opisie jak cmentarz wyglądał, gdy powstał, niż na istotnych problemach związanych z dziejami tego miejsca, jego znaczenia tak dla Lwowa, jak i szerzej całej Galicji. W niewielkim tylko stopniu wstęp związany jest z zasadniczą częścią pracy, fotograficzną. Brak we wstępie np. opisu kryteriów doboru zdjęć, czy były to względy techniczne czy merytoryczne. Znalazło się w nim również kilka błędów, jak np. nazwisko Karola Periera, podane jako Pereira. Czy też podawanie tylko w wersji polskiej nazwiska - Grzegorza Kużniewicza rzeźbiarza ukraińskiego Hryhora Kuznevyća.

Dziwić może podawanie nazwisk, w tym również w opisach zdjęć, różnych osób pochowanych na Cmentarzu Janowskim właściwie bez przybliżania postaci, jak np. księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, którego życzeniem było być pochowanym właśnie na tym cmentarzu.

Czy też wymienienie tylko nazwiska rodziny Machanów (zdjęcie na stronie 40), bardzo zasłużonej dla miasta Lwowa, bez podania jakiejkolwiek bliższej daty, chyba, że za taką można potraktować dodatkowy opis na s.210, gdzie znalazła się informacja iż w grobowcu tym spoczywa "m.in. Jan Machan (1760-16.12.1824) profesor Uniwersytetu we Lwowie". Prosi się wręcz dodanie informacji, iż Jan Machan był lekarzem, a w rodzinie znaleźli się przemysłowcy i radni jak np. Edward Machan. Z tej też rodziny wywodził się zmarły w 1993 roku Wiesław Machan, inżynier i absolwent Politechniki Lwowskiej i jednocześnie muzyk, saksofonista lwowskiego zespołu "Machan-band".

Informacja, że omawiana tu książka jest częścią albumową, a w przygotowaniu pozostaje tom omawiający cały cmentarz, wydaje się być pomysłem chybionym z założenia. Zamieszczone w tomie zdjęcia, pojedynczo interesujące, nie posiadające żadnego uzasadnionych kryteriów ich doboru i znaczenia dla całości projektu. Tym bardziej, iż dzisiaj krąg osób, które znają z autopsji Cmentarz Janowski i którym zamieszczone wizerunki grobów powiedzą mogą coś więcej, jest już mocno ograniczony. Czytelnikom zaś nie znającym tego Cmentarza zdjęcia te nie powiedzą wiele, czy są to groby osób, które pozostawiły w historii Lwowa czy szerzej w historii Polski istotne ślady. A to wielka szkoda, gdyż w ten sposób autorzy raczej sygnalizują czytelnikom, że nie jest to jakieś szczególne miejsce.

Niestety wnioskiem jaki się nasuwa, to że zmarnowana została okazja do przedstawienia czegoś naprawdę solidnego, gdyby tylko autorzy rozpoczęli od tomu, który jest w ich zamyśle.

K.S.

PRZYPISY
1 Wrocław 1989, Zakład Narodowy im. Ossolińskich ss.447.
2 Wrocław 1990
3 Wrocław 1998
5 Warszawa 2002
6 Wszystkie te prace zawierają obszerną bibliografię tematyki cmentarza Łyczakowskiego, dlatego się jej nie przywołuje tutaj.
7 Brak miejsca wydania 2016 s.220.

Na początek strony

Krystyna Aleksandra Harasimiuk

Dzieje Instytutu Geograficznego w Uniwersytecie Lwowskim w latach 1883-1939

Krystyna Aleksandra Harasimiuk, Dzieje Instytutu Geograficznego w Uniwersytecie Lwowskim w latach 1883-1939, Instytut Geografii i Gospodarki Przestrzennej UJ, Kraków 2012, s. 446, 9 załączników, fot. 75, rycin 146

Wskazana monografia wpisuje się w zbiór stopniowo powstających dzieł poświęconych dziejom poszczególnych wydziałów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie w galicyjskim i polskim (tj. po 1918 r.) okresie jego funkcjonowania, albo też w ogólniejszym zakresie, tzn. dziejom nauki we Lwowie czy niektórych dyscyplin naukowych rozwijanych w tymże uniwersytecie.

Prawem przykładu można tu wspomnieć o studiach wpisujących się w ów nurt badawczy. Ksiądz profesor Józef Wołczański dokonał rzeczy wielkiej, opracowując fundamentalną monografię "Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie 1918-1939" (Kraków 2002, brak wydawcy); Wanda Wojtkiewicz-Rok jest autorką dzieła "Lata chwały i dni grozy. Studia nad dziejami Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza" (Wydawnictwo Adam Marszałek w Toruniu). Choć nie powstała jeszcze w ścisłym znaczeniu historia Wydziału Prawa UJK, lecz kilka ważnych opracowań przybliża nas do tego celu. Adam Redzik staraniem Towarzystwa Naukowego KUL wydał studium "Wydział Prawa Uniwersytetu Lwowskiego w latach 1939-1946" (2006 r., s. 469) i tenże autor: "Prawo prywatne na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie" (C.H. Beck, Warszawa 2009, s. 411, w serii "Monografie Prawnicze").

Trzeba zwrócić uwagę na studia poświęcone profesorowi i rektorowi Romanowi Longchamps de Berier; prezentują one osobę i dokonania twórcze wielkiego uczonego-prawnika, a także ogólnopolską rangę nauk prawnych i Wydziału Prawa UJK na przełomie XLX i XX wieku oraz w pierwszej połowie XX wieku (jedno z tych dzieł zbiorowych zostało omówione przez piszącego te słowa w Roczniku Lwowskim 2010-2011; dotyczy to pracy "Nauki prawne pomiędzy tradycją a współczesnością. Prace dedykowane Profesorowi Romanowi Longchamps de Berier w 70. rocznicę śmierci, red. Antoni Dębiński, Magdalena Pyter, Bożena Czech-Jezierska, Wydawnictwo KUL, Lublin 2011).

Pod hasłem "szkoła lwowska" ("słowa kluczowe") w piśmiennictwie (katalogi biblioteczne w Internecie) odnajdziemy opracowania poświęcone Iwowsko-uniwersytecklm "szkołom naukowym": psychologicznej (Teresa Rzepa, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego 1998), matematycznej o światowej randze (wersja popularna: Marian Urbanek, Genialni, Wyd. Iskry, i monografia naukowa: Roman Duda, Lwowska Szkoła Matematyczna, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 2007, 2014); Zofia Jerzmanowska pod egidą Instytutu Historii Nauki, Oświaty i Techniki PAN (Pracownia Nauk o Leku) przedstawiła opracowanie "Roman Małachowski i jego lwowska szkoła: z dziejów katedry [chemii] organicznej" (Warszawa 1992). O nieco podobnym zakresie tematycznym, lecz z akcentem na działalność naukową uczonego Bronisława Radziszewskiego powstało studium "Bronisław Radziszewski i lwowska szkoła chemii organicznej" (Ignacy Z. Siemion, Polskie Towarzystwo Chemiczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1999). W zakresie nauk historycznych, tak bujnie rozwijających się w UJK, trzeba wspomnieć monografię "Oswald Balzer i lwowska szkoła historyczno-prawna (Małgorzata Pyter, Wyd. KUL 2010). A skoro wystąpiła tu wzmianka o naukach historycznych, to "Złota księga historiografii lwowskiej XTX i XX wieku" (red. Jerzy Maternicki przy współpracy Leonida Zaszkilniaka, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego, 2007) prezentuje w formie leksykonu osoby i dzieło 36 wybitnych lwowskich historyków polskich i ukraińskich, których prace mają niejednokrotnie walor dzieł klasycznych, stanowiących trwały dorobek w tej dziedzinie wiedzy. Książka ta dopełnia jak dotąd 5-tomową serię studiów "Wielokulturowe środowisko historyczne Lwowa w XLX i XX wieku" (red. Jerzy Maternicki, Uniwersytet Rzeszowski), choć niektóre opracowania, zwłaszcza ukraińskich autorów, mogą budzić pewne wątpliwości (interpretacyjne). Ten wszak niepełny przegląd zamknę przypomnieniem opracowania zbiorowego pod red. nauk. prof. Ireny Stasiewicz-Jasiukowej "Lwowskie środowisko naukowe w latach 1939-1945 - O Karolu Parnasie" (PAN-Komitet Historii Nauki i Techniki, Warszawa 1993). W pracy tej zawarto opracowania dot. Politechniki Lwowskiej, Akademii Medycyny Weterynaryjnej, Akademii Handlu Zagranicznego oraz blok tekstów poświęconych prof. Jakubowi Karolowi Parnasowi. Niemało jest też przyczynków i wspomnień o wielu lwowskich uczonych i ich dokonaniach, lecz rozproszonych w rozmaitych edycjach, w tym w czasopismach naukowych, i teraz rodzi się myśl, że warto podjąć trud, aby te opracowania wydać w formie zwartej. Wiele rozpraw poświęcono lwowsko-warszawskiej szkole filozoficznej (zwłaszcza w zakresie logiki), której imponujące dokonania były niejednokrotnie źródłem naukowej inspiracji w Polsce i w świecie i nadal budzą żywe zainteresowanie także poza Polską.

Sygnalizowana książka jest pierwszą monografią dziejów lwowskiej geografii, kształtujących się w formie zinstytucjonalizowanej w Instytucie Geograficznym UJK. (Tu wyjaśnienie: początkowo jednostką organizacyjną uniwersytetu był instytut, natomiast "katedrę" tworzono tylko dla zatrudnienia etatowego konkretnego profesora. Tak więc Katedra Geografii powiązana była personalnie z trzema kolejnymi profesorami UJK, będących zarazem dyrektorami Instytutu Geografii, którego strukturę tworzyły różne pracownie naukowe). Niemało wspomnień o lwowskich geografach i ich naukowych dokonaniach opublikowano w formie artykułów w piśmiennictwie specjalistycznym. Kilku z nich spisało swe wspomnienia w książkach (zob. obszerna bibliografia w sygnalizowanym dziele). Przyszedł wreszcie czas na syntezę. "Lwowska geografia" w pełni na nią zasługuje. Decyduje o tym kilka czynników. Wszak był to drugi (wraz z krakowskim) najstarszy naukowy ośrodek geograficzny powstały w Galicji w II połowie XIX wieku. Z nim związane są nieprzeciętne osobowości twórcze, które wytyczyły swymi badaniami na kilka dziesiątków lat drogi rozwoju geografii w Polsce, zarówno po odzyskaniu niepodległości, jak i w nowych warunkach historyczno-politycznych po II wojnie światowej; lwowscy uczeni po exodusie lat 1944/1945 tworzyli ośrodki naukowe w Lublinie, Wrocławiu, Poznaniu. Ich prace miały nie tylko krajową, ale europejską renomę.

Kultywowaną manierą akademicką jest poprzedzanie dzieł rozdziałem wstępnym; ma on uzasadnić podjęcie tematu, wykazać znajomość piśmiennictwa w danym zakresie, "panowanie" nad rozważanym zagadnieniem, przedstawić założenia teoretyczno-metodologiczne itd.; przedsięwzięcie takie nie zawsze jest udane. Sądzić zatem można, że zbyteczny jest fragment "Lwów w dziejach kultury i nauki polskiej": krótka prezentacja historii Lwowa od czasów średniowiecza do II wojny światowej, wraz ogólnym tłem politycznym przemian miasta i powstawania jego niektórych instytucji kulturalno-naukowych. Z istoty rzeczy, taki zamiar może być spełniony na kilku stronach druku tylko nader połowicznie, przywołując fakty znane, dobrze utrwalone w bogatym i powszechnie dostępnym piśmiennictwie. Nieco razi także to, iż autorka odwołuje się w tej części książki do prac popularno-naukowych, cytując je na równi z oryginalnymi dziełami naukowymi, jakby nie dostrzegając faktu, iż owe opracowania dotyczące dziejów miasta też mają w znacznym stopniu wtórny charakter. Jest to "grzech" autorów, którzy w ambicji przedstawienia pełniejszego tła kształtowania się podstawowej tematyki wkraczają na pola problemowe, gdzie nie czują się zbyt pewnie.

Dzieje Instytutu Geograficznego (w różnych zakresach problemowych) przedstawiono w rozdziałach 3-11. Tu już autorka panuje nad swym tematem. Jak zwykle pewnym problemem jest periodyzacja i jej kryteria. Przyjęła dwa kryteria: osobowe (personalne) i historyczno-polityczne. Oba są uzasadnione okolicznościami warunkującymi funkcjonowanie Instytutu. Kryteria te nie zostały wprost określone, ale są czytelne w układzie książki. Wyróżniono zatem, przyjmując (milcząco) kryterium osobowe, trzy główne okresy funkcjonowania Instytutu: okres pierwszy 1883-1910, a więc od chwili powstania Katedry Geografii dla prof. Antoniego Rehmana, do końca sprawowania przez niego funkcji pierwszego dyrektora Instytutu, przechodzącego w stan spoczynku w wieku 70. lat.

Okres drugi określają daty graniczne 1911-1930, a więc lata działalności (z przerwami) drugiego dyrektora Instytutu, prof. Eugeniusza Romera, będącego twórcą lwowskiej szkoły geograficznej. Są to lata pełni jej rozkwitu, jej ogólnopolskiej rangi i dokonań europejskiej miary. Okres trzeci 1931-1939 jest wyznaczony przez odejście prof. E. Romera na emeryturę (1930) i wielce skomplikowaną sprawę następstwa po nim; datą graniczną jest wybuch II wojny światowej i pierwsza rosyjska okupacja Lwowa. Okres rozwoju Instytutu Geograficznego w UJK autorka słusznie zamknęła rokiem 1939. Bo choć Uniwersytet jeszcze istniał do 1941 roku (kiedy to z nastaniem okupacji niemieckiej został zamknięty), to jednak nie był to już polski uniwersytet, lecz przeorganizowany według sowieckiego modelu (także ideologicznego), pod ukraińsko-radzieckim kierownictwem, z licznymi zmianami personalnymi, niekorzystnymi dla Polaków.

Dla drugiego wymienionego wyżej okresu przyjęto wewnętrzną trójdzielną periodyzację, na podstawie mieszanego kryterium osobowego oraz historyczno-politycznego, (a więc czynniki obiektywne, zewnętrzne, niezależne od uwarunkowań personalnych).

Wyodrębniono zatem trzy podokresy: 1911-1914, 1914-1920, 1921-1930. Cezury te wskazują na zmienne okoliczności historyczne. Data 1911 wiąże się z objęciem przez prof. E. Romera kierownictwa Instytutu, który funkcjonuje do wybuchu I wojny Św. co prawda w warunkach autonomii Galicji, to jednak w ramach systemu oświaty i edukacji właściwego dla monarchii austro-węgierskiej. Podokres drugi wyznaczony jest przez długi okres wojenny (lata wojny światowej, wojna polsko-ukraińska i walka o Lwów, wojna polsko-bolszewicka). Autorka na podstawie źródeł wszechstronnie scharakteryzowała ten czas zmiennych losów uczelni i jej jednostek: zawieszenia działalności Uniwersytetu i Instytutu (rok ak. 1914/1915 i formalnie 1918; 1920), ewakuację wielu pracowników naukowych do Wiednia (w tym prof. E. Romera), czas okresowego wznawiania pracy, lecz w ograniczonym zakresie, w nader trudnych warunkach destabilizacji politycznej, naukowej i dydaktycznej, przy wielkich trudnościach materialnych, lokalowych, osobowych. Ten ostatni czynnik ma niebagatelne znaczenie dla Instytutu, w którym mają miejsce długotrwałe trudności kadrowe" związane z wyznaczeniem zastępstwa za prof. E. Romera na czas jego wojennej ewakuacji (1914-1916 i od 1918), bo choć powraca on do Lwowa, to tylko na dwa lata (1916-1918), by przez ponad rok (1918-1919) przebywać w Paryżu jako ekspert ds. granic w składzie polskiej delegacji na konferencji pokojowej, a następnie uczestniczyć (1920 r.) w pracach polskiej delegacji na konferencję pokojową z Rosją Dopiero po zakończeniu działań wojennych, w warunkach odzyskanej niepodległości i po stabilizacji kadrowej, następuje czas rozwoju lwowskiej geografii, pełen krajowych i międzynarodowych sukcesów. Rozwój ten ukazany jest wieloaspektowo.

Przedstawiono sylwetkę pierwszego dyrektora Instytutu, a potem rektora Uniwersytetu, prof. Antoniego Rehmana pochodzącego z Krakowa, jego drogę naukową, wielorakie studia zagraniczne, badawcze podróże na Krym, do Afryki Południowej, w pasma Karpat od Bratysławy do Mołdawii, w Alpy i Kaukaz, działalność w wielu towarzystwach naukowych, scharakteryzowano jego najważniejsze osiągnięcia naukowe, w tym głównie w zakresie geobotaniki i jako twórcy kierunku fizjograficznego w geografii, omówiono jego najważniejsze publikacje. Działalność naukową dopełniał zaangażowaniem społecznym w nowopowstałym Towarzystwie Kursów Akademickich dla Kobiet, domagając się także przyznania kobietom prawa do studiowania na Uniwersytecie, co w owych czasach nie było takie oczywiste; niósł pomoc materialną robotnikom na Śląsku, poddanym represjom sądów pruskich za propolskie nastawienie. Zmarłemu uczonemu oddał hołd prof. Romer, następca na katedrze, choć niekiedy wchodził ze swym poprzednikiem w spory naukowe. (Przytoczono fragment wystąpienia podczas uroczystości pogrzebowych).

Opisano starania u władz austriackich o utworzenie Katedry i Instytutu Geografii, skromne początkowo warunki materialne i lokalowej, program realizowanych prac naukowych, pierwsze doktoraty z geografii obronione w UJK i pierwszą habilitację; zaprezentowano grono najzdolniejszych uczniów i współpracowników prof. A. Rehmana, wraz z charakterystyką ich najważniejszych prac naukowych. Ten ciekawy wątek pozwala zorientować się, w zestawieniu z późniejszymi pracami, jak zmieniał się zakres badań i najważniejszych teorii w różnych dziedzinach geografii, jak w ogóle rozwijała się geografia jako odrębny rodzaj wiedzy. Już w tej części książki występuje postać E. Romera, którego niezwykła osobowość wywrze niezatarty ślad na rozwoju Instytutu Geograficznego UJK i w ogóle geografii w Polsce. Jawi się on na kartach książki w kolejnych odsłonach: jako student A. Rehmana, potem jego współpracownik i następca na katedrze i w Instytucie. Przedstawiono wielowymiarowość postaci Romera - jako człowieka oraz uczonego, łączącego pasje naukowe z wielkim zaangażowaniem patriotyczno-politycznym i obywatelskim, uczestniczącego w działalności niepodległościowej. Podrozdział "Droga Eugeniusza Romera do niepodległej Polski" rekonstruuje wielorakie zakresy patriotycznego zaangażowania w czasach szkolnych, studenckich, na etapie pracy nauczycielskiej i w początkach pracy uniwersyteckiej. Charakterystyka zainteresowań geopolitycznych uczonego, jego ostrych polemik z uczonymi niemieckimi o nastawieniach prusko-nacjonalistycznych nt. geopolitycznych uwarunkowań położenia Polski w Europie daje bogate tło dla przedstawienia jego wielkiego i nowatorskiego dzieła - wielotematycznego "Atlasu Polski" a następnie działalności eksperckiej Romera w składzie polskiej delegacji na konferencję pokojową w Paryżu. Tam się decydowały kwestie granic odrodzonego państwa. Atlas odegrał ważną rolę w decyzjach dotyczących powrotu Polski na mapę polityczną Europy. Dobrze więc, że autorka przytacza fragmenty polemik Romera z głównym niemieckim oponentem berlińskim profesorem Penckiem, wypowiedzi samego profesora, fragmenty wspomnień dot. Atlasu różnych osób, w tym opinie niektórych uczonych europejskich, będących świadkami międzynarodowych pertraktacji.

Odwołanie się do rozmaitych archiwaliów osób prywatnych (w tym wspomnienia i korespondencja) umożliwiło odtworzenie entuzjastycznych nastrojów, towarzyszących wznowieniu pracy Instytutu po okresie wojennym, a zachowane w archiwach lwowskich sprawozdania Instytutu - na ukazanie jego struktury organizacyjnej, zakresu prac naukowych, programu ćwiczeń, prac terenowych, tematyki wykładów, prowadzonych przez dane osoby. Po tym okresie "heroicznym" przyszedł czas na stabilizację. Wyraziło się to w reformie studiów geograficznych, którym nadano pełny wymiar akademicki, wieńczony magisterium po 4-letnim cyklu nauczania, i ewentualnie z doktoratem, ale przyjętym jako kolejny etap kariery naukowej. Była to nowość, bowiem zgodnie z powszechną praktyką uniwersytecką XIX wieku, dotąd studia kończono tylko doktoratem. Przedstawiono zatem plan studiów magisterskich (tematycznie i w wymiarze godzin) i egzaminów w kolejnych latach studiów. Zwieńczeniem działalności dydaktyczno-naukowej Instytutu do 1939 r. były liczne doktoraty. Zachowana dokumentacja przytoczona w książce ukazuje osoby, tematy prac, promotorów i recenzentów, przedstawione są fragmenty ich opinii o przedłożonych rozprawach. Ten wątek tematyczny dopełnia charakterystykę działalności dydaktycznej i badawczej Instytutu Geograficznego, wydawniczej i organizacyjnej, zapoczątkowanej u progu niepodległości Polski przez prof. E. Romera, a rozwijanej w okresie działalności kolejnego dyrektora Instytutu, prof. Augusta Zierhoffera, aż do 22 września 1939 r.

Odrębny fragment monografii przedstawia inne wielkie dzieło prof. E. Romera: powołanie i zorganizowanie przez niego Instytutu Kartograficznego jako instytucji tworzącej podstawy polskiego przemysłu kartograficznego i polskiej szkoły kartograficznej. Działalność koncepcyjna i naukowa dotycząca programu prac nad opracowywaniem oryginalnych map polskich powiązana była z tworzeniem niezależnego wydawnictwa jako przedsiębiorstwa realizującego produkcję kartograficzną. Autorka scharakteryzowała w tym zakresie działania E. Romera, współpracowników Instytutu i jego ogromny dorobek edytorski. Choć Instytut był jednostką odrębną od Uniwersytetu, istniała pewna symbioza naukowa między nimi, co udanie zostało pokazane w książce.

Ważnym elementem dziejów lwowskiej geografii było Koło Geografów Uniwersytetu Jana Kazimierza jako organizacja młodzieży akademickiej. Odtworzono zatem program wycieczek naukowych, tematy odczytów i wykładów, dopełniających program dydaktyczno-naukowy studiów geograficznych.

Starannie także przedstawiono bogaty dorobek wydawniczy lwowskich geografów - naukowy i popularyzatorski: edycje czasopism naukowych, liczne odrębne publikacje, a ponadto udział w krajowym i międzynarodowym życiu naukowym.

Okres wojenny (od 1939 r.) w dziejach Instytutu ujęto w części monografii zatytułowanej "Epilog". I tu wydzielono trzy okresy: 1939-1941,1941-1944 i 1944-1945. Cezurę wyznaczają już nie personalia, tylko okoliczności historyczno-polityczne: zmiana kolejnych okupacji (sowieckiej i niemieckiej). Przedstawiono zmiany organizacyjne, programowe i kadrowe przeprowadzone w Instytucie Geograficznym i Kartograficznym w okresie pierwszej okupacji sowieckiej. Spośród częściowo nowej kadry autorka zwraca uwagę na postać prof. Jerzego (Jurija) Polańskiego, Ukraińca, obejmującego Katedrę Geografii w Uniwersytecie pod wezwaniem już Iwana Franko, który dobrze zapisał się w pamięci polskich uczonych jako ten, który podczas jednej i drugiej okupacji pomagał Polakom. Rozdział zamyka przegląd wojennych losów lwowskich geografów związanych etatowo z Uniwersytetem Jana Kazimierza oraz lista strat osobowych w okresie 1939-1946 - osób zamordowanych, zamęczonych, zmarłych.

Wielką zaletą książki jest warstwa dokumentacyjna: autorka przytoczyła fragmenty wspomnień wielu osób, fragmenty korespondencji i rozmów przeprowadzonych przez nią z przedstawicielami lwowskiego środowiska geograficznego. Dzięki temu charakterystyki osobowe są pełniejsze, bardziej wyraziste, działalność Instytutu dookreślona jest szczegółami, które wymykają się dokumentom, obraz zdarzeń jest bogatszy. Wykorzystanie źródeł z archiwów domowych osób prywatnych i archiwów "oficjalnych" w Polsce i ukraińskich pomogło w miejsce akademickiego wywodu stworzyć żywą i barwną opowieść o losach instytucji i losach ludzi. Zaś warstwa ilustracyjna książki jest wyjątkowo bogata i interesująca. Liczne zdjęcia pracowników i studentów ukazują nie tylko ich sylwetki by tak rzec "oficjalne", ale w kontekście działalności naukowo-dydaktycznej Instytutu, podczas wycieczek terenowych w Tatry, góry rumuńskie, na Wołyń, Pogórze Karpackie, Polesie, zapoczątkowanych w latach 30. polskich wypraw polarnych. Reprodukcje listów, rozmaitych dokumentów, okładek dzieł naukowych, fragmentów map, zdjęcia z uroczystości naukowo-uniwersyteckich, odtwarzają dawny czas.

Dla przedstawienia dziejów Instytutu Geograficznego ważną rolę spełniają załączniki - jako reprodukcje wybranych dokumentów archiwalnych: wniosek do Ministerstwa [w Wiedniu] w sprawie profesury nadzwyczajnej dla doc. Stanisława Pawłowskiego z 4 kwietnia 1918 r., trzy listy Albrechta Pencka do E. Romera (1916-1917 rok), wykaz prac opublikowanych i wykonanych w Instytucie Geograficznym UJK w latach 1934-1938, zestawienie prac magisterskich z geografii obronionych w latach trzydziestych (w oparciu o zachowane protokoły z egzaminów dyplomowych - archiwa lwowskie), tytuły referatów na posiedzeniach naukowych Towarzystwa Geograficznego we Lwowie w latach 1926-1939, tytuły publicznych odczytów organizowanych przez Towarzystwo Geograficzne we Lwowie w latach 1926-1939, dyplomy i odznaczenia przyznane E. Romerowi (wykaz i reprodukcje, ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej).

Autorka nie zawahała się przedstawić także kilku załączników szczególnego rodzaju, problemowo powiązanych, co z uwagi na podstawowy problem, dobrze świadczy o rzetelności dokumentacyjnej. Sprawa dotyczy konfliktu dwu profesorów, przedstawionego dokładniej (str. 313-315). Załączniki te wraz z odpowiednim fragmentem książki skłaniają do pewnej ogólniejszej refleksji. Niekiedy w różnych publikacjach współczesnych i wypowiedziach istnieje skłonność do idealizowania przedwojennego środowiska uczonych i w ogóle akademickiego, skłonność do uprawiania swoistej hagiografii w odniesieniu do różnych ówczesnych osobistości życia naukowego (zresztą nie tylko tych osobistości). Trzeba jednak wczytać się w liczne materiały i opracowania będące świadectwem "dawniejszych czasów", żeby przekonać się, że tak jak i współcześnie, co do morale środowisko to nie było monolitem i zbiorem tylko kryształowych charakterów. Tak jak i współcześnie, nie wszyscy byli i są wzorem cnót osobowych, niemało było zawiści zawodowej i osobistej, małostkowości, intryg środowiskowych, wątpliwych niekiedy karier, utrącania ewentualnych konkurentów, prywaty, wyrachowanego egoizmu, tak jak i dziś, itp. (Właśnie taki dwuznaczny kontekst miała sprawa następstwa na katedrze po profesorze E. Romerze, którą autorka omawia bardziej szczegółowo). Dziś stosunkowo łatwiej o tym czytać, personalia są ustalone, ówcześnie pokrywano te kwestie milczeniem albo były w najlepszym wypadku przedmiotem rozmów w zamkniętych gronach. Lecz czasem wybuchały na forum publicznym. Taki właśnie casus przedstawia przywołany załącznik pt. "List otwarty do prof. dr. Stanisława Lencewicza redaktora "Przeglądu Geograficznego" w sprawie napaści dokonanej przez prof. dr. Władysława Gorczyńskiego na imię naukowe prof. dr. Eugeniusza Romera" (list z 16 kwietnia 1939 roku). List autorstwa samego profesora ma przy ogólnym spojrzeniu charakter (ostrego i nie przebierającego w sformułowaniach) sporu naukowego dwóch antagonistów. W istocie sprawa ma inny też aspekt: dotyczy pewnych działań czy postawy, które nie mieszczą się w generalnym wzorcu moralnym uczonego czy w pewnym wzorze osobowym, który tradycyjnie bywa przypisany uczonym (uczonemu), a który przecież nie zawsze się sprawdza. Sprawa wywołała reperkusje w środowisku naukowym; dokumentują to listy (w książce reprodukcje) uczniów profesora i kilku wybitnych znanych uczonych (Fr. Bujak, Jan Czekanowski) adresowanych do E. Romera, do organów Polskiego Towarzystwa Geograficznego. Cóż, w książce tę sprawę można było pominąć; można by powiedzieć, że w końcu był to tylko niemiły incydent w środowisku naukowym, co zawsze może się zdarzyć i nie mający dla niego typowego charakteru; można by przyjąć, zgodnie z dość pospolitym i dziś przekonaniem, że nie należy "kalać własnego gniazda". I właściwie po co przywoływać dziś tak odległe sprawy, przebrzmiałe i nie mające istotnego znaczenia dla dziejów uniwersyteckiej jednostki naukowej. A jednak, załączniki dokumentują pewne ważne problemy, których znaczenia nie należy bagatelizować w ogóle. I co do których (w warstwie moralnej) można doszukać się i dziś wiele analogii. Gwoli -jako się rzekło - rzetelności autorka jednak wybrała... na miejscu zatem będzie ta sentencja starożytnych: AMICUS PLATO, SED AMICA VERITAS. (Przyjacielem Platon, lecz [większą] przyjaciółką prawda).

Maciej Miśkowiec

Na początek strony

Ryszard Wójcik

Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla

Ryszard Wójcik Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla, Gdańsk 2015, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, s. 296, il.

Kiedy na zaproszenie Pani Profesor Alicji Węgrzyn jechałam do Gdańska na Międzynarodową Konferencję Mikrobiologów, połączoną z promocją książki Ryszarda Wójcika "Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla", odczuwałam radość i wdzięczność, ale także pewien niepokój i tremę.

Zastanawiałam się czy książka ta, będąca efektem wielu lat pracy, zgoła detektywistycznych poszukiwań świadków dramatycznych losów mojego Dziadka a jednak, przez swą wielowątkowość, nieco zawiła i chaotyczna, zdoła wciągnąć tzw. "zwykłego czytelnika" w prawdziwą historię tego wielkiego naukowca. Znałam już wcześniejsze teksty Pana Redaktora, podziwiałam jego talent reporterski, rzetelność w zbieraniu materiałów, dociekliwość. Bywał w naszym domu, nagrywając rozmowy z moimi Rodzicami. Autor rozpoczął pracę nad książką, jeszcze w latach 70-tych. Chciał w niej przybliżyć postać mojego Dziadka, jego osiągnięcia naukowe a także powikłane wojenne losy, Przez wiele lat, pokonując przeszkody i trudności gromadził materiały, rejestrował rozmowy ze świadkami tamtych czasów.

Dotarł do wielu ludzi, którzy pracowali przy produkcji szczepionki, do ludzi którzy się tam ukrywali, którzy przez zatrudnienie w Instytucie unikali wywózek, łapanek i całego tego piekła okupacji. Zachował od zapomnienia bezcenne świadectwa czasów okupacji sowieckiej i niemieckiej. Są więc w książce utrwalone na taśmach rozmowy z nieżyjącymi już przyjaciółmi i współpracownikami dziadka, naukowcami, którzy przetrwali wojnę i którzy, jak to określił prof. Kryński, stanowili "szturmowy batalion nauki polskiej" w późniejszych latach. Wśród osób, które znalazły zatrudnienie w Instytucie byli znakomici uczeni, jak: Stefan Banach i Bronisław Knaster (genialni matematycy), Alfred Jahn (geograf), Eugeniusz Romer (kartograf), Stanisław Kulczyński (botanik), Henryk Mosing, Henryk Meisel (mikrobiolodzy) oraz wielu innych, którzy jak profesor Wacław Szybalski (genetyk) mieli ogromny wkład w późniejszy rozwój światowej nauki. Wśród ludzi kultury znaleźć tam można takie postacie jak Zbigniew Herbert, Stanisław Skrowaczewski, Mirosław Żuławski, Andrzej Szczepkowski, Ludwig Fleck, Jerzy Broszkiewicz i wielu innych. Autor dotarł również do przedstawicieli podziemia niepodległościowego, którzy pod osłoną Instytutu prowadzili działalność konspiracyjną. Przywołał także wiele wspomnień ludzi pochodzenia żydowskiego, którym Dziadek zapewnił opiekę i pomoc w tych strasznych czasach.

Co warte podkreślenia, autor dzięki swojemu reporterskiemu talentowi, zdołał otworzyć serca wielu czytelników, którzy zgłaszali się do niego aby dodać swoje, wzruszające wspomnienia związane z poruszanymi przez niego sprawami.

Dla mojej rodziny książka Ryszarda Wójcika ma więc wielką wartość przez wzgląd na zapisane tam wspomnienia ludzi, którzy już odeszli i nigdy nie mogliby opowiedzieć o swoich przeżyciach.

Cel jaki postawił sobie Autor, a mianowicie zadać kłam powojennym oskarżeniom, które zniszczyły życie mojego Dziadka, to dla nas rzecz nie do przecenienia. I choć wiele w tej książce, moim zdaniem, można by poprawić, inaczej rozłożyć akcenty sam fakt, że jest, że po tylu latach ukazała się, jako pierwsza większa praca na ten temat, to już jest wielka rzecz. Książka jest mocno osadzona w realiach epoki. Autor przywołuje nieznane wcześniej dokumenty, pojawiają się znane (choć niesławnej pamięci) postacie jak Ławrientija Berii, Nikity Chruszczowa, gubernatora Hansa Franka, generała Katzmana i wielu innych. Ma się wrażenie bycia w samym centrum wydarzeń historycznych, "w oku cyklonu". Czytając o wszystkich karkołomnych wysiłkach, jakie podejmował Dziadek, aby w ciemnych czasach okupacji sowieckiej i niemieckiej ratować zagrożonych ludzi, ma się wrażenie, że dysponował on jakąś nadludzką siłą. Musiał być bardzo samotny dźwigając na swych barkach tak wielką odpowiedzialność. Nie był to czas na dzielenie się z kimkolwiek, nawet najbliższymi ludźmi, swoimi wątpliwościami i troskami.

Często zastanawiam się skąd czerpał siłę, co sprawiło, że w trudnych momentach, czasami w obliczu ogromnego zagrożenia, ważniejsze dla Niego były lojalność wobec przybranej ojczyzny, wierność zasadom, niż ratowanie za wszelką cenę swojego życia.

Myślę, że dużą rolę (choć oczywiście nie jedyną) odgrywało środowisko, w jakim się wychowywał. Polska, która będzie jego przybraną ojczyzną, nie istniała wówczas na mapie świata. Miał kilkanaście lat, kiedy trafił do Gimnazjum im. króla Stanisława Leszczyńskiego w Jaśle. Wydaje się, że bardzo szybko poddał się urokowi tej niezwykle emocjonalnej, przepełnionej duchem polskości atmosfery, w jakiej żyli profesorowie i uczniowie tej szkoły. Z pewnością bardzo pomogło i to, że jego ojczym był tam nauczycielem.

Wiek młodzieńczy cechuje się wyostrzoną wrażliwością, podatnością na ideały, patrzeniem na świat przez pryzmat wzniosłych uczuć i nie jest obojętne, jakim wpływom poddany jest młody człowiek. Myślę, ze wiele cech takich jak odwaga cywilna, poczucie służenia nauce i ludziom, jakie przypisywane są Dziadkowi, to w dużej części zasługa ludzi, którzy wtedy kształtowali jego charakter. Byli wśród nich wychowawcy z pięknymi kartami w życiorysie, w tym także uczestnicy powstania styczniowego. Pielęgnowanie patriotycznych i niepodległościowych tradycji było dla nich najwyższym celem.

W 2009 roku zostałam zaproszona na obchody 140 lecia istnienia tego Gimnazjum. Była to wspaniała uroczystość, pełna podniosłych momentów. Wypowiadali się uczniowie i absolwenci Gimnazjum, przybliżono tradycje patriotyczno-niepodległościowe tej szkoły. Wspaniały referat młodego absolwenta Gimnazjum, pana Kamila Ruszały pozwolił mi zobaczyć klimat, w jakim wychowywał się Dziadek, wówczas jeszcze bardzo wyobcowany w tym środowisku, młodzieniec. Szczególnie zapadł mi w pamięć cytat ze wspomnień Jana Wilusza, nauczyciela Gimnazjum który przywołuje Autor w swoim referacie: "Pod ręką tak zwanego "zaborczego" nauczyciela, w którego piersi tętniło gorące serce polskie, wychowywały się całe pokolenia, kształtowały się i utrwalały charaktery; w tej kresowej jasielskiej stanicy, w której niepodzielnie zapanował Polski Duch uczono młodych Wallenrodów nieśmiertelnej pieśni Wajdeloty, przypominając im, że są synami wielkiego, kulturalnego, bohaterskiego, a jednak ujarzmionego Narodu, że obowiązkiem ich jest praca nad sobą i dla narodu, walka o nieprześnione ideały - Wolność i Niepodległość Tej, co nie zginęła i o zjednoczenie narodu" .

Z taką właśnie atmosferą, z takimi wychowawcami spotkał się Dziadek trafiając do Gimnazjum w Jaśle. Podobna atmosfera towarzyszyła Mu we Lwowie, gdzie rozpoczął studia w Uniwersytecie Jana Kazimierza. Sam miał romantyczne usposobienie, o czym świadczą wiersze (początkowo w języku niemieckim a potem stopniowo w języku polskim) odnotowywane przez Niego w młodzieńczym notesiku. Są tam cytaty z Marii Konopnickiej, Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Wincentego Pola i wielu innych.

Te szerokie zainteresowania humanistyczne (o których niewielu Jego biografów wiedziało, uważając Go za umysł ścisły) dały o sobie znać również w wyborze wykładów, na które uczęszczał na początku studiów we Lwowie. Były wśród nich: "O poezji polskiej w drugiej połowie XVI-tego wieku, "Dzieje historii i literatury niemieckiej" a także wykłady z metafizyki.

Lata studiów na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie to czas, kiedy Dziadek całkowicie oddał się studiom przyrodniczym i pracy naukowej skupionej na walce z tyfusem plamistym, zbierającym w tym czasie śmiertelne żniwo na całym świecie. Pracował pod opieką profesora Nusbauma-Hilarowicza, który już wtedy zwrócił uwagę na zdolnego studenta wróżąc mu wielką przyszłość. W swojej fascynującej autobiografii tak pisze on o Dziadku: "W Weiglu cenię jego nadzwyczajną miłość do nauki i żywiołowe po prostu ukochanie badań samych w sobie, dla wykrycia prawdy naukowej, bez żadnego prawie względu osobistego. Jest to u niego cecha nader sympatyczną, ale często bywała powodem, iż dokonawszy jakiegoś ważnego odkrycia, był już z tego zadowolony i nie rychło mu było do ogłoszenia tego drukiem; dopiero pod wpływem mojej namowy, a niekiedy i pewnego terroru zabierał się do opublikowania swej pracy".

Historia mojego Dziadka to gotowy scenariusz na film pełen dramatycznych wydarzeń i zwrotów akcji. Opowieść o człowieku, który będąc pasjonatem nauki, bez reszty jej oddanym musiał zmierzyć się trudną historią kraju, w którym przyszło mu żyć i który z własnego wyboru uznał za swoją ojczyznę.

W czasie pierwszej wojny światowej Dziadek prowadził badania nad tyfusem w serbskich obozach jenieckich. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pracował we Lwowie w Instytucie Badań nad Tyfusem, którego był kierownikiem. Znalazł się w czołówce badaczy nad tyfusem plamistym a jego tytaniczna praca została zwieńczona sukcesem w postaci opracowania pierwszej, skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu. Rozpoczął się etap światowej sławy. Do Jego pracowni we Lwowie przyjeżdżali z całego świata. Byli wśród nich uczeni francuscy, amerykańscy, rumuńscy, czescy i wielu innych. Szczepionka trafiła również do Chin, z których dotarła wiadomość, że przebywający tam misjonarze belgijscy masowo umierają na tyfus. Do Instytutu przyjechał ich przedstawiciel, ojciec Rutten. Dostarczona przez niego na misję szczepionka okazała się niezwykle skuteczna. Dziadek otrzymał wtedy order od belgijskiego króla Leopolda i tytuł Szambelana Papieskiego. Orderów i zaszczytów było jeszcze bardzo wiele.

Druga Wojna Światowa była dla Niego ogromnym ciosem. Był zdruzgotany wydarzeniami, które nastąpiły. Jak wielu uczonych tej epoki, był przekonany o zbawiennej sile nauki, wierzył w jej posłannictwo, zdolność pokonania ludzkiej agresji. Nigdy nie interesował się polityką, nie należał do żadnych stronnictw, organizacji. Miał silny charakter i wewnętrzny sprzeciw wobec przemocy (kiedy, niestety, także do Polski dotarła fala antysemityzmu i część młodzieży próbowała na jego wykładach stosować "getto ławkowe", powiedział, że nie będzie wykładał dla barbarzyńców i nie rozpocznie wykładu dopóki żydowscy studenci nie usiądą).

W czasie pierwszej okupacji sowieckiej ratował ludzi zagrożonych wywiezieniem w głąb Rosji wykazując ich przydatność do pracy w Instytucie. Czas największej próby nastąpił jednak podczas okupacji niemieckiej. Okupanci, pamiętając o jego pochodzeniu, używali wszelkich form nacisku, obietnic a także gróźb pozbawienia życia, aby zmusić Go do podpisania Reichslisty.

Dziadek jednak stanowczo odmówił, mówiąc, że ojczyznę już wybrał i nie opuści jej w tragicznych chwilach. Niemcy zachowali Go przy życiu, ze względu na wagę szczepionki. Ale Dziadek nigdy nie zapomniał wstrząsu, jakim był dla Niego mord na profesorach lwowskich dokonany przez Niemców i Ukraińców na Wzgórzach Wuleckich. Jego największym pragnieniem stało się uratowanie jak największej liczby inteligencji polskiej i innych narodowości, ludzi nauki, studentów, artystów. Czynił to z narażeniem życia. W tym wszystkim pozostał człowiekiem skromnym, szlachetnym, był kochany a nawet uwielbiany przez swoich asystentów i uczniów, których otaczał ojcowską troską. Po wojnie zamiast zasłużonego uznania spotkał Go los tragiczny. Jako zagorzały przeciwnik wszelkiego rodzaju totalitaryzmów, nie odnalazł dla siebie miejsca w nowej, komunistycznej rzeczywistości. Podczas gdy cały świat szczyciłby się takim naukowcem, w PRL-u Jego nazwisko skazano na zapomnienie.

Pozbawiony kontaktów z zaprzyjaźnionymi naukowcami, izolowany i osamotniony nie dostał nawet powołany na członka Polskiej Akademii Nauk. Utrącono mu też szansę na zdobycie Nagrody Nobla. Musiał jeszcze przeżyć gorycz pomówień i oszczerstw ze strony dwóch byłych współpracowników oskarżających Go o kolaborację z Niemcami. Ten odważny badacz, który bez reszty poświęcił się nauce (dwukrotnie chorował na tyfus wypróbowując szczepionkę na sobie) był zupełnie bezradny wobec intryg i małości ludzi. Dzięki staraniom Jego byłych uczniów, asystentów i współpracowników został Mu pośmiertnie przyznany medal "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata".

Po wojnie Dziadek zamieszkał ze swoją drugą żoną w Krakowie a mój ojciec z rodziną w Zabrzu. Miałam 10 lat, kiedy umarł i niewiele pamiętam z tych lat. Może tylko Jego charakterystyczne dobre oczy, łagodny ton głosu. Nie mogłam nic wiedzieć o tragedii, jaką przeżywa. W domu nie mówiło się wiele na ten temat. Mój ojciec był człowiekiem bardzo skrytym, zamkniętym w sobie. Było tuż po wojnie, pewnie nie chciał nas absorbować tak poważnymi sprawami. Właściwie to dopiero czytając utrwalone na taśmie reporterskiej Jego wspomnienia o Dziadku, dowiaduję się jak bardzo i On cierpiał.

Na samą myśl o tym co wtedy przeżywali bliscy mi ludzie, odczuwam coś w rodzaju poczucia krzywdy. A raczej może bezradnej rozpaczy w obliczu zła, jakie mogą ludzie sobie wyrządzać. Ale pocieszam się myślą, że będąc człowiekiem prawym, Dziadek, nawet w najczarniejszych chwilach, gdzieś tam, a głębi serca wiedział, że kiedyś nadejdzie taka chwila iż jego imię odzyska blask. Może to właśnie ta chwila ? Chcę złożyć serdeczne podziękowania Panu Profesorowi Wacławowi Szybalskiemu, wielkiemu uczonemu, humaniście, którego przyjaźń, oddanie i pomoc w utrwaleniu pamięci o Moim Dziadku, zachowam w pamięci i sercu na zawsze.

Krystyna Weigl-Albert

Na początek strony

Ormiański Pasterz Lwowa Ksiądz Arcybiskup Józef Teodorowicz na tle dziejów ormiańskich

redakcja Włodzimierz Osadczy, ks. Mirosław Kalinowski, Marko Jacoy

Ormiański Pasterz Lwowa Ksiądz Arcybiskup Józef Teodorowicz na tle dziejów ormiańskich; redakcja Włodzimierz Osadczy, ks. Mirosław Kalinowski, Marko Jacoy, Wydawnictwo KUL Lublin-Lwów 2015, s. 257, fot. kolor.

Dedykacja:

"Książka przedstawiająca postać ostatniego ormiańskiego arcybiskupa Lwowa Józefa Teodorowicza ukazuje się w setną rocznicę rzezi Ormian i dedykowana jest Ofiarom Ludobójstwa"

Do tej rocznicy, przypadającej w 2015 roku, nawiąże we "Wprowadzeniu" jeden z redaktorów książki, Włodzimierz Osadczy: ..."Wydając tę książkę i składając hołd pasterzowi Ormian lwowskich, łączymy się w duchu solidarności z narodem ormiańskim opłakującym swe ofiary."

Książka zbiera materiały międzynarodowej konferencji naukowej zorganizowanej 4 grudnia 2013 r. w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w 75. rocznicę śmierci abpa J. Teodorowicza, rozważające różne aspekty życia i działalności "wielkiego biskupa" na tle dziejów ormiańskich. Określenie "wielki biskup" nie jest grzecznościową formułą, lecz nawiązuje do wypowiedzi Jana Pawła II, odwiedzającego 7 lipca 1984 r. Kolegium Ormiańskie w Rzymie: ...,,W mojej ojczyźnie był obecny wasz katolicki Kościół ormiański, był dostrzegalny, był aktywny i zapisał najpiękniejsze rozdziały we wspólnej historii Ormian-katolików i historii Polski. Nie możemy zapomnieć wielkich imion biskupów, a zwłaszcza ostatniego z nich, Józefa Teodorowicza, wielkiego biskupa, wielkiego reprezentanta Kościoła ormiańskiego, a także wielkiego Polaka, wielkiego przyjaciela mego wielkiego poprzednika w Krakowie, kardynała Adama Sapiehy."

Postać ostatniego arcybiskupa ormiańskiego we Lwowie zaciera już cień niepamięci; podobnie we współczesnej świadomości historycznej zaciera się pamięć o społeczności Ormian, obecnej na ziemiach Koronnej Rusi przez kilka wieków, a której już nieliczni potomkowie żyją w rozproszeniu obecnie w Polsce. Dzieje Ormian na obszarze dawnej Rzeczypospolitej (z głównym ośrodkiem we Lwowie) stały się domeną twórczości niewielkiego grona historyków, są właściwie w ogóle na marginesie zainteresowań historycznych, piśmiennictwo jest problemowo fragmentaryczne i rozproszone, więc i trudno dostępne. Dopiero w ostatnich latach powstają nowe opracowania o tematyce ormiańskiej (choć też nieliczne) zastępujące lub uzupełniające dawniejsze piśmiennictwo, głównie z okresu przedwojennego, w którym dominują prace lwowskich historyków. Zatem trzeba wyrazić uznanie dla organizatorów konferencji i jej uczonych uczestników, których wystąpienia umożliwiają ogląd dziejów ormiańskich na polskiej ziemi. Ma to tym bardziej ważne znaczenie, że wraz ze śmiercią w 1938 r. abpa J. Teodorowicza zanikła trzy wiekowa tradycja archidiecezji ormiańskokatolickiej we Lwowie, a "późniejsze sowieckie dewastacje chrześcijańskiego dorobku kulturowego wraz z cenzurą w duchu poprawności pojałtańskiego ładu usiłowały wymazać z pamięci wszelkie wzmianki o wielkim arcybiskupie oraz o Kościele, któremu przewodniczył."

Rangę i znaczenie konferencji uwydatniają listy (w książce - reprodukcje fotograficzne) nadesłane do jej uczestników przez: ks. kard. Kazimierza Nycza, arcybiskupa i metropolity warszawskiego, ordynariusza wiernych obrządku ormiańskiego w Polsce oraz ks. abpa Mieczysława Mokrzyckiego, metropolity lwowskiego obrządku łacińskiego; obrady zaś otworzyło wystąpienie ks. Antoniego Dębińskiego, Rektora KUL. Już te wstępne materiały w syntetycznym skrócie zwróciły uwagę na to wszystko, co najważniejsze i najbardziej charakterystyczne: na postać arcybiskupa jako kustosza wielowiekowej tradycji Ormian polskich, teologa, męża stanu, który wpisał się złotymi zgłoskami w historię Kościoła w Polsce, a jego spuścizna duchowa, głębokie przemyślenia religijne i płomienne kazania weszły do skarbca kultury duchowej naszego narodu (kard. Nycz); na Ormian-katolików, tworzących "wielobarwną paletę wyznaniową Lwowa" (abp M. Mokrzycki); na fenomen jedności chrześcijańskiej i katolicyzmu na Kresach Wschodnich choć wyrażającego się w odmiennych językach i w trzech rytach - łacińskim, greckim i ormiańskim, na ormiańską mniejszość najbardziej lojalną w Rzeczypospolitej, i na rozproszenie tej społeczności w wyniku powojennych represji (Rektor KUL); uwydatniono pamięć o ludobójstwie Ormian w Imperium Osmańskim na początku XX wieku.

Lubelska konferencja powiązana została z niezwykłym wydarzeniem. Przybył na nią Wielce Błogosławiony Nerses Bedros XIX, patriarcha Kościoła ormiańskokatolickiego w Cylicji, duchowy przywódca wszystkich Ormian katolików na świecie, a więc i sukcesorów tradycji ormiańskiej we Lwowie. Rada Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II podjęła inicjatywę uhonorowania patriarchy Złotym Dyplomem Wydziału Teologii przy zbiegu ważnych rocznic: w 75. rocznicę śmierci abpa J. Teodorowicza, 95. rocznicę powstania KUL i 650. rocznicę katedry dla wiernych ormiańskiego Kościoła we Lwowie. Tradycją akademicką jest wygłoszenie przy takiej uroczystości mowy szczególnego rodzaju - laudacji, charakteryzującej honorowaną osobę, jej drogę życia, dokonania i ich znaczenie w wymiarze naukowym lub innym (społecznym, narodowym, religijnym). Wystąpienie Dziekana Wydziału Teologii KUL, ks. prof. dra hab. Mirosława Kalinowskiego na cześć Dostojnego Gościa, zatytułowane "Kustosz tradycji Ormian Lwowskich" harmonijnie splotło wątek biograficzny związany z osobą patriarchy i jego pozycją w Kościele ormiańskim z wątkami zasygnalizowanymi powyżej, wzbogaconymi o ważne akcenty historyczno-religijne i żarliwość emocjonalną wypowiedzi. Kiedy po śmierci J. Teodorowicza stolica metropolitalna we Lwowie nie została już obsadzona, jej symboliczna sukcesja przejęta została przez zwierzchników Ormian-katolików opiekujących się "rozproszonym po całym świecie, jakże okrutnie doświadczonym ludem, który wbrew nieprzychylności losu zachował swą chrześcijańską tożsamość i wierność Biskupowi Rzymu."

W swym wystąpieniu patriarcha (mający swą siedzibę w Libanie) przedstawił zarys dziejów katolickiego Kościoła ormiańskiego, eksponując dzieje wspólnoty ormiańskiej we Lwowie, oraz wspominając wybitnych duchownych ormiańskich, w tym prześladowanych za wiarę w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej. Określił też aktualną sytuację duszpasterstwa ormiańskiego we współczesnym świecie, prezentując strukturę kościelną (diecezjalną) i najważniejsze instytucje duchowne warunkujące dalsze istnienie Kościoła ormiańskiego. Niezwykłym końcowym akcentem przemowy jest modlitwa" "Nasza Pani Częstochowska, Królowo Polski, wstawiaj się za nami. Święty Grzegorzu Oświecicielu, patronie Kościoła ormiańskiego i wszystkich Ormian, módl się za nami. Amen."

W toku sesji naukowej przedstawiono różne aspekty działalności abpa J. Teodorowicza: jako duszpasterza i społecznika, księcia Kościoła i męża stanu, rzecznika pojednania narodów dziedziczących tradycję dawnej Rzeczypospolitej, patrioty ormiańskiego i zarazem płomiennego patrioty polskiego, wybitnego teologa i biblisty, złotoustego mistrza słowa polskiego "na które - jak powiedział ks. metropolita krakowski abp Adam Sapieha - całe społeczeństwo polskie wyczekiwało -i słuchało Go z uwagą i przejęciem." W dziejach Lwowa i historii architektury abp Teodorowicz zapisał się pięknie jako ten, który podjął dzieło odbudowy i rekonstrukcji katedry ormiańskiej, nadając jej kształt podziwiany i dziś. Zagadnienia te stały się treścią referatów: Arcybiskup Józef Teodorowicz - pasterz ormiańskiego Kościoła katolickiego (Ks. Stanisław Wilk SDB); Kościół, naród, państwo w nauczaniu arcybiskupa Józefa Teodorowicza (Mieczysław Ryba); Ormiański pasterz wobec "kwestii ruskiej". Arcybiskupa Józefa Teodorowicza stosunek do polsko-ruskiej (ukraińskiej) konfrontacji w Galicji (Włodzimierz Osadczy); Ks. Sławomir Pawłowski SAC, Dorobek teologiczny księdza arcybiskupa Józefa Teodorowicza (1864-1938); Czy można być ormiańskim patriotą i polskim biskupem katolickim jednocześnie? Arcybiskup Józef Teodorowicz jako Ormianin (Andrzej Zięba); Jurij Smirnow, Arcybiskup Józef Teodorowicz budowniczym katedry ormiańskiej we Lwowie.

Wątki historyczne, a więc dotyczące dziejów Ormian polskich, przedstawili uczeni krakowscy, prezentując je w zarysie w dwóch epokach: dawnej Rzeczypospolitej oraz pod panowaniem Habsburgów, czyli w Galicji austriackiej (Jerzy Wyrozumski: Ormianie w dawnej Polsce; Krzysztof Stopka, Ormianie w Galicji austriackiej). O współczesnej diasporze ormiańskiej w Polsce mówił bp Jan Kopiec (Ośrodki duszpasterstwa ormiańskokatolickiego we współczesnej Polsce). W tych trzech tekstach ujęto więc przeszłość i teraźniejszość mniejszości etniczno-religijnej, trwale i dobrze wpisanej w polskie dzieje.

Jerzy Wyrozumski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, do niedawna sekretarz generalny Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie, scharakteryzował proces osiedlania się Ormian na ziemiach polskich od średniowiecza z głównymi ośrodkami (Lwów, Włodzimierz, Łuck, Kamieniec Podolski, Krzemieniec, Zamość, Chełm, Sniatyń), zwracając uwagę zwłaszcza na trzy ważne kwestie: tworzenie własnych gmin samorządowych, powstanie własnej organizacji kościelnej (biskupstwo z pierwotną zapewne lokalizacją w Łucku, potem we Lwowie) oraz na odrębne prawo ormiańskie, które skodyfikowane w tzw. Statucie ormiańskim na sejmie w Piotrkowie (1519 r.) uzyskało sankcję państwową (sejmową i królewską). Statut określał pozycję prawną Ormian w Rzeczypospolitej, zawierając elementy tzw. prawa materialnego, tj. prawa cywilnego i karnego, i był podstawą nie tylko własnego sądownictwa, ale też m.in. rozstrzygania sporów z magistratami miast, w których obowiązywało jeszcze prawo magdeburskie, zastępowane potem nowymi już regulacjami prawnymi w Koronie i w W. Ks. Litewskim. Statut ten dopełniony został wnet regulacjami w zakresie prawa procesowego (procedury sądowej), które stopniowo odrywało się od swego pierwotnego podłoża kulturowego, a w procesie asymilacji Ormian zbliżało się do rozwiązań prawa Rzeczypospolitej. Znakomity mediewista przedstawił stan zachowania zabytków prawa ormiańskiego, jego różne redakcje i podstawowe badania nad nimi, wspominając w tym względzie zasługi Oswalda Balzera, wielkiego historyka lwowskiego.

Tematyczny zakres rozważań kolejnego uczonego krakowskiego (dyrektora Muzeum UJ i redaktora Rocznika Ormian polskich) o dziejach Ormian w Galicji wyznaczyły części wystąpienia: Liczebność i rozmieszczenie (główne ośrodki, sieć parafialna);

Przemiany instytucji etnicznych (głównie Kościoła ormiańskiego, sytuacja kleru ormiańskiego); Wyznaczniki procesów integracyjnych Ormian galicyjskich (Tempo modernizacji społeczeństwa galicyjskiego; instytucje integrujące); Strategie zachowania etniczności w społeczeństwie modernizującym się (Horyzonty etniczności, pamięć grupowa, debata o tożsamości: pokusa konserwowania etniczności i orientacja asymilacyjna; klanowość substytutem etniczności). Mówca wszechstronnie przestawił przeobrażenia Ormian galicyjskich między II połową XVIII wieku a początkiem wieku XX (okres między pierwszym rozbiorem Polski a wybuchem I wojny światowej), na tle wielce złożonych procesów społecznych-kulturowych, narodowościowych, gospodarczych, i wielokierunkowych (często sprzecznych) tendencji politycznych - wyrażanych to przez austriackie władze państwowe, to przez różne reprezentacje odrębnych interesów mniejszości narodowych w wielonarodowym cesarstwie austro-węgierskim.

Bp Jan Kopiec (Gliwice) przedstawił sytuację Ormian w Polsce po opuszczeniu przez nich terenów zagarniętych przez Rosję (Związek Radziecki), tj. dawne ziemie wschodnie Rzeczypospolitej, Besarabia i Bukowina. Osiedlili się głównie w rozproszeniu w kilku ośrodkach (Kraków, Warszawa, Łódź, Wrocław, Opole, Gliwice, Gdańsk, Przemyśl). W nowej rzeczywistości politycznej i kościelnej powstał niełatwy problem odbudowy życia religijnego Ormian i tworzenia nowej struktury organizacyjnej dla ich obrządku. Referent omówił etapy ustanawiania duszpasterstwa katolików ormiańskich i tworzenia parafii terytorialnych, aktualnie w Gdańsku, Warszawie i Gliwicach. Szerzej zaś zaprezentował funkcjonowanie właśnie tej ostatniej parafii - od jej zalążków początkowo jako ośrodek kościelny dla Ormian, samodzielna stacja duszpasterska, wreszcie właściwa parafia. Mówca wspomnieniem objął kolejnych duszpasterzy, ich starania o rozwój liturgii, o renowację i wyposażenie własnego kościoła. Jedną z cech ich działania była troska o podtrzymanie dawnych tradycji ormiańskich (jak znane niegdyś bale ormiańskie, a w nowych warunkach tzw. opłatki ormiańskie), a więc elementu utrwalającego poczucie wspólnoty grupowej, własnej tożsamości. W wystąpieniu wyeksponowany został jednak problem szczególny - osobliwości mszy św. w obrządku ormiańskim z orientalną oprawą co do szat i śpiewów oraz jej relacji do mszy "polskiej" (tzn. mówiąc w skrócie - w języku polskim). Oto problem, Polacy pochodzenia ormiańskiego mają zarazem własne tradycje kulturowe i religijne. Jednym więc z nader z poważnych zagadnień jest język liturgii - klasyczny język ormiański, kultywowany zwłaszcza w śpiewie, lecz który nie jest już rozumiany. Liturgia zaś jest główną podstawą tożsamości Ormian, przez nią "wypowiada się cała istota odrębnego obrządku w ramach katolickiego kultu." Językiem wiernych jest już język polski, zatem proponowane jest rozwiązanie kompromisowe: w języku polskim udostępnić autentyczne ormiańskie teksty liturgiczne, język ormiański w charakterze czcigodnego symbolu zachować tylko w krótkich zwrotach, pielęgnować zaś ściśle wizualną i muzyczną oprawę liturgii, wywodzące się z dawnej najbardziej rodzimej tradycji armeńskiej. "W ten sposób Polacy pochodzenia i obrządku ormiańskiego odnajdą w tym samych siebie, zaś "łacinnicy" - rozumiejąc liturgię, poznają jeszcze jeden możliwy jej wyraz." Ten program sformułowany przez ks. Kazimierza Romaszkana pochodzenia ormiańskiego, dawnego łagiernika w Norylsku na Syberii, a po powrocie potem ustanowionego przez kard. S. Wyszyńskiego (w 1971 r., jeszcze przed utworzeniem sieci parafialnej) proboszczem Ormian w Polsce, jest obecnie akceptowany, kreując "żywe oblicze katolików Ormian w Polsce."

Dzieje przebudowy katedry ormiańskiej we Lwowie podjętej przez abpa J. Teodorowicza, ratowania jej przed ruiną i nadania jej nowego artystycznego wyrazu w architekturze i w programie nowych malowideł, fresków i mozaik, to świetny temat dla historyków sztuki, ale jest też frapujący dla mniej fachowego czytelnika. W odpowiednim wystąpieniu zawarto podstawowe wątki: zruderowanie starej katedry i groźba katastrofy budowlanej, artystyczna wizja hierarchy w ostrych sporach z wybitnymi historykami sztuki i konserwatorami galicyjskimi i wiedeńskimi, nieustępliwość abpa w dążeniu do urzeczywistnienia własnej koncepcji, uporczywe poszukiwanie środków materialnych i najlepszych projektantów i artystów, zdolnych sprostać jego oczekiwaniom i wyobraźni plastycznej, i na tym tle -liczne spory i "zawirowania" w sprawie umów i ich zrywania; zderzenie z tzw. opinią publiczną i polemikami prasowymi, podróże arcybiskupa po Europie, by poznać najlepsze wzory architektury i sztuki ormiańskiej. Bo zamierzał rzecz wielką i kontrowersyjną: usunąć zniszczony wystrój katedry de facto w swym wyrazie barokowej i łacińskiej, jakże odległy od ducha ormiańskiego, a w to miejsce przeprowadzić armenizację budowli, tj- wyposażyć ją w zdobnictwo, mówiąc najprościej, nawiązujące do tradycyjnych wzorów sztuki ormiańskiej. Nie chodziło tylko o ślepe naśladownictwo, lecz o to, by tło artystyczne było adekwatne do istoty liturgii ormiańskiej, by współistniało z duchem religijnym. Główne tło sporów dotyczyło tego, że ten program według ówczesnych teorii artystyczno-konserwatorskich był anachronizmem historycznym. Lecz w działaniu arcybiskupa można dopatrzyć się analogii do dzieła innego arcybiskupa lwowskiego, Sierakowskiego, który dwieście lat wcześniej z żelazną konsekwencją przeprowadził program renowacji łacińskiej katedry lwowskiej, zastępując gruntownie jej średniowieczny, gotycki wystrój, urządzeniem wnętrza według nowej estetyki, stylu rokoka.

Autor szkicu przedstawił ostateczny efekt skomplikowanych działań. Powstało zdumiewające wyrazem artystycznym dzieło, harmonijnie łączące ducha starożytności armeńskiej (ormiańskiej) z nowymi prądami w sztuce. Omówił m. in. nowe polichromie w nawie głównej i prezbiterium wykonane przez mało znanego wtedy malarza J. H. Rosena, "odkrytego" przez arcybiskupa. Jednakże zaskakuje to, że autor kilkakrotnie już piszący o katedrze ormiańskiej pominął niby szczegół, ale w kontekście tematu konferencji ważny i swoiście znaczący. Na fresku, postaci Św. Tomasza z Akwinu artysta nadał wyraziste i charakterystyczne rysy arcybiskupa, ujmując je w aurze mistycyzmu i uduchowienia. Skojarzenie obu postaci jest jedno tylko: największy (czy najwybitniejszy) teolog średniowiecza, którego nauczanie do dziś jest fundamentem teologii katolickiej; i hierarcha lwowski, w swoim czasie wybitny teolog i apologeta, wielkiej miary biblista, nieprzeciętna osobowość. Jest także inny fresk: majestatyczne wyobrażenie Boga Ojca, którego obliczu artysta nadał z kolei rysy patriarchalnej postaci profesora Tadeusza Zielińskiego.

Znany w świecie hellenista, znawca kultury antycznej, dlaczego trafia na malowidło kościelne, fanaberia artysty? Kwestia artystycznego wyrazu oblicza Boga-Ojca i modela, to jedno. Ale jest też fundamentalny kontekst sytuacyjny; znał go artysta malarz, znali go po części współcześni, odwiedzający katedrę, dziś kontekst znany nielicznym, omówiony zresztą szerzej w referacie o arcybiskupie jako teologu. Zderzenie więc obu postaci było czytelne i zrozumiałe w danym czasie. Oto dwaj wielcy antagoniści naukowi w zasadniczym, głośnym sporze na temat źródeł chrześcijaństwa. Na dwutomowe dzieło T. Zielińskiego Hellenizm a judaizm arcybiskup odpowiedział niedokończonym zresztą wielotomowym studium biblijnym, w szczególności jego częścią pt. Od Jahwy do Mesjasza (studia nad Starym Testamentem). Omówienie tych dzieł czytelnik znajdzie we wspomnianym referacie (teologicznym), w tym miejscu tylko tyle: T. Zieliński był skłonny upatrywać źródeł chrześcijaństwa w kulturze greckiej, pomniejszając rolę starożytnego judaizmu, co zakwestionował J. Teodorowicz. Jego wystąpienie miało zresztą charakter szerszy niż tylko teoretyczno-biblijny. M.in. w ramach polemiki w kwestii jedynego Boga objawionego w religii żydowskiej a przeciwstawionego koncepcjom religii antycznej ("pogańskiej") z jej tak czy inaczej pojmowanym wielobóstwem, przeciwstawił się antysemityzmowi, ideologiom narodowego socjalizmu (Rzesza Niemiecka) i bolszewickiej, jako tym nowym prądom, które zagrażają światu "i nam". Dzieło T. Zielińskiego po dziesiątkach lat nieobecności czytelniczej w Polsce Ludowej wreszcie zostało wznowione jako dopełnienie cyklu jego klasycznych dzieł o kulturze antycznej. Jest ono dziś zresztą bardziej świadectwem wielkiego kunsztu pisarskiego, dziś w dziełach naukowych raczej rzadkiego, a nośność naukowa wskutek nowych dociekań na świecie dość zwietrzała. Natomiast trudno oczekiwać wznowienia dzieł J. Teodorowicza, z wielu powodów. Pokrywa je kurz biblioteczny, ścierany tylko ręką tych, którzy ze względów naukowych dążą do poznania głębokich pokładów myśli arcybiskupa.

Tragiczną rocznicę rzezi Ormian dokonanej przez Turków uwydatniły dwa opracowania: Hubert Łaszkiewicz: Rok 1915 - Tragedia Ormian - Rafał Lemkin (1990-1959); Marko Jacov: Ludobójstwo Ormian z widziane z perspektywy dokumentów Tajnego Archiwum Watykańskiego. Trzy wątki pierwszego z tych wystąpień należy wskazać: pierwsze polskie świadectwo o tragedii Ormian: daje Stefan Żeromski w swej powieści "Przedwiośnie" wpisując straszne zdarzenia w dzieje głównego bohatera Cezarego Baryki; odpowiedni fragment literacki kończy się przejmująco: "Nie zapomnij krzywdy mojej...Przypatrz się dobrze zbrodni ludzkiej! Strzeż się! Pamiętaj";

Wątek drugi: przypomniano postać i dokonania Rafała Lemkina, wybitnego prawnika wykształconego w Uniwersytecie Jana Kazimierza (potem osiadłego w USA). Specjalizował się w badaniach nad ustawodawstwem karnym reżimów totalitarnych w Italii (Włoszech Mussoliniego), Związku Sowieckiego (ZSRR), III Rzeszy Niemieckiej pod rządami Adolfa Hitlera. Zasłużył się w opracowywaniu Kodeksu Karnego RP z 1932 roku, w kilkuletnim procesie nowych kodyfikacji prawa państwa polskiego (m.in. wybitnie nowoczesny kodeks prawa cywilnego na tle rozwiązań w innych państwach europejskich, w którym to dziele niebagatelną rolę odegrali prawnicy lwowscy, a niektóre rozwiązania prawne w tym zakresie obowiązują do dziś). Jednak jego "obsesją naukową" stało się to zagadnienie: jak i w jakie normy prawa ująć odpowiedzialność suwerennego państwa za zbrodnie popełnione na jego obywatelach. Inaczej: czy i w jakim zakresie można pociągać do odpowiedzialności karnej obywateli, urzędników, żołnierzy, polityków suwerennego państwa za zbrodnie dokonane na swych obywatelach. I czy tylko na swych obywatelach? I jak określić kategorię przestępstwa, które w tym zakresie mogłoby być ścigane z mocy prawa przez społeczność międzynarodową? Impulsem tych dociekań były zbrodnie popełnione wobec społeczności ormiańskiej w czasie I wojny światowej w Imperium Osmańskim i inne zdarzenia o charakterze zbrodni (wspomniane w tekście). Dyskusje wobec tej kwestii musimy tu pominąć (są zasygnalizowane w wystąpieniu), zmierzając do pointy. Rafał Lemkin wypracował pojęcie prawne "ludobójstwo" (ang. genocide), trwale wpisane w światową terminologię prawną, historyczną, politologiczną. Był inicjatorem i współautorem Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, uchwalonej 9 XII 1948 r. przez Organizację Narodów Zjednoczonych.

Tak nieprzemijająco lwowski prawnik wpisał się w dzieje współczesnego prawa międzynarodowego.

Wątek trzeci: fale prześladowania Ormian w Rosji Sowieckiej w latach 20, 30., 40. ubiegłego wieku, już nie ze względów narodowościowych, ale klasowych i politycznych; i wreszcie trudna, wielorako dramatyczna współczesność: konflikty ludności ormiańskiej z ludnością tureckojęzyczną w regionie Kaukazu; to nabrzmiały problem Górskiego Karabachu (ormiańska enklawa na obszarze Azerbejdżanu), prześladowania Ormian w Baku, to splot skomplikowanych relacji politycznych między Turcją, Armenią, Azerbejdżanem, a w tle sytuacja geostrategiczna w całym regionie Kaukazu i Azji Mniejszej, z niebagatelną rolą Rosji (Federacji Rosyjskiej). Prognoza sytuacji jest ponura:..."Rok 2015 będzie zapewne - i nic nie wskazuje na to, by mogło być inaczej -rokiem utrwalania napięć pomiędzy Armenią (Ormianami w ogóle) a jej najbliższymi tureckojęzycznymi sąsiadami, Turcją i Azerbejdżanem. Utrwali on także obecność polityczną i militarną Federacji Rosyjskiej na Kaukazie." Jest i będzie tak, ponieważ w aktualnej konstelacji geopolitycznej jedynym punktem oparcia politycznego i gospodarczego Armenii jest Federacja Rosyjska, jako gwarant - jak powiada mówca "architektury bezpieczeństwa dla Armenii i Górskiego Karabachu." Aktualne napięcia między Rosją a Turcją tę sytuację umocnią. Zważmy zaś - wspomniany rok 2015, to wszak dziś.

Ostatni mówca wskazał na nie do końca zbadany niezwykle bogaty zasób dokumentów w archiwach watykańskich dotyczących dziejów Ormian, szczególnie zaś w odniesieniu do ludobójstwa u progu XX wieku. W tej sprawie autor badał zgodność korespondencji dyplomatycznej ambasadorów i konsulów wielu państw europejskich akredytowanych przy Wysokiej Porcie (Turcja) z wieloma informacjami różnych kręgów kościelnych w Imperium Osmańskim nt. hekatomby Ormian, stwierdzając ich wiarygodność, przede wszystkim co do sprawstwa zbrodniczych czynów. Mówca odważnie wskazuje na odpowiedzialność mocarstw za niepodjęcie stosownych interwencji (casus Wielkiej Brytanii), a i więcej - łączy współodpowiedzialność mocarstw za ludobójstwo Ormian ze współodpowiedzialnością kilkadziesiąt lat potem za ludobójstwo w przypadku Żydów europejskich.

W historiografii dotyczącej dziejów Ormian w Polsce książka zajmie należną jej wysoką pozycję; zamyka ją zaś zestaw fotografii kolorowych utrwalających podniosłą wyżej wspomnianą uroczystość i obecność uczestników konferencji. Pod względem edytorskim trzeba zwrócić uwagę na plastyczny motyw okładki (powtórzony na okładce tylnej): ośnieżony masyw Araratu ("świętej" góry Ormian, choć obecnie znajdującej się na terenie Turcji), a na jego tle, w oddaleniu -kompleks zabytkowego monasteru ormiańskiego; kolorystycznie istotny jest kontrast kolorów, a wszystko to z zamysłem symbolicznym; ten sam motyw krajobrazowy dopełniony jest wizerunkiem twarzy arcybiskupa wybitym na medalu; a na tylnej okładce - także starą fotografią hierarchy, z czytelnym miejscem jej wykonania: Roma.

Maciej Miśkowiec

Na początek strony

Aleksander Błachowski

Ubiór i krajobraz kulturowy Polski i Ukrainy Zachodniej w ikonografii J. Głogowskiego i K. W. Kielisińskiego.

Aleksander Błachowski Ubiór i krajobraz kulturowy Polski i Ukrainy Zachodniej w ikonografii J. Głogowskiego i K. W. Kielisińskiego. Wstęp Hubert Czachorowski Toruń 2011. Muzeum Etnograficzne im. Marii Znamierowskiej-Prufferowej. 400 s., 663 U. + 16 repr. tkanin - służących jako tło wybranych ilustr. [s. 71-82 - teksty w jęz. ukraińskim: Roman Czmełyk, Początki polskiej etnografii i badania Ukrainoznawcze; - Ludmiła Bułhakowa - Sytnyk, Dzieło J. Głogowskiego i K.W. Kielisińskiego - ważny wkłady do etnografii ukraińskiej.]

Aleksander Błachowski, urodzony w Tarnopolu a wykształcony w Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończył historię sztuki, już w czasie studiów zajął się problematyką sztuki ludowej i jej miejscem w kulturze narodowej. Jako muzealnik przyczynił się walnie do powstania zbiorów współczesnej sztuki ludowej w muzeach Warszawy, Płocka i Torunia. W tymże mieście kierował wywodzącym się z tradycji Wilna Muzeum Etnograficznym, a także /w latach 1976-2000/ wykładał historii sztuki ludowej na tamtejszym Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika.

Omawiana tu praca jest rezultatem poszukiwań prowadzonych przez kilkanaście lat w muzeach i bibliotekach na terenie Polski i w lwowskich instytucjach muzealnych i bibliotecznych, do których trafiły rysunki, akwarele i prace graficzne należące do Zbiorów Pawlikowskich, Zbiorów Dzieduszyckich. Skonfrontowane ze spuścizną dokumentów i listów - te wszechstronne badania pozwoliły na gruntowne przebadanie około dwóch tysięcy prac dwóch polskich artystów: Jerzego Głogowskiego /1777-1838/ - architekta z zawodu, lwowianina i Kajetana Wawrzyńca Kielisińskiego /1808-1849/ urodzonego koło Jędrzejowa, ucznia Jana Feliksa Piwarskiego w Warszawie. Bez znajomości lwowskich zbiorów nie było możliwe pełne i wszechstronne ocenienie dorobku tej nadzwyczaj pięknej postaci powstańca 1830 roku, niestrudzonego autora dokumentacji artystycznej strojów, typów, obyczajów i Ubytków, związanego z Krakowem, Medyką Pawlikowskich i Kórnikiem w Wielkopolsce, gdzie zmarł.

Niejako "wstępem" do monumentalnego dzieła Aleksandra Błachowskiego był informator wystawy prezentującej rysunki, akwarele i prace graficzne obu artystów - Głogowskiego i Kielisińskiego /Lwów - Toruń 2002/ i wystawa eksponowana we Lwowie i innych miastach Ukrainy, a także w Przemyślu, Toruniu, Szreniawie, Płocku. Płockie Muzeum Mazowieckie wydało z okazji wystawy publikację A Błachowskiego pt. Zapomniane skarby kultury. Ikonografia ubiorów i krajobrazu kulturowego sprzed 200 lat. Dzieło Jerzego Głogowskiego i Kajetana W.Kielisińskiego, Płock 2009. Otwierające tom Wprowadzenie uwydatnia rolę zgromadzonych "ikonograficznych dokumentów": Aleksander Błachowski podkreśla, iż w podstawowej, fundamentalnej pracy prof. T. Dunin-Karwickiej - monografii z 19. r. pt. Ubiory ludowe w Polsce występują elementy odzieży znane tylko z nazwy, a nie zachowały się materialne obiekty. - "Jedyny wizerunek takich przedmiotów mamy tylko w przekazach artystycznych obu artystów" - konstatuje Błachowski /s.14/. A zakres terytorialny dokumentacji Kielisińskiego to "rdzennie polskie regiony i miejscowości, pogranicze polsko-ukraińskie i tereny rdzennie ukraińskie", zaś "tak bogatej i wiarygodnej dokumentacji strojów z przełomu XVIII i XIX wieku nikt inny nie wykonał. Prawdopodobnie analogicznej pracy z owego czasu w ogóle nie ma na świecie" /s. 15/. Konfrontując ikonografię strojów autorstwa K. W. Kielisińskiego z ilustracjami Atlasu polskich strojów ludowych, stwierdza Błachowski: "naszą dotychczasową wiedzę o polskich ubiorach ludowych należy poważnie zweryfikować" /s.15/.

Inny wniosek autora recenzowanej tu monografii, wysnuty na podstawie zgromadzonego materiału artystycznego, ma szersze, historyczne znaczenie: "na obszarze etnicznie ukraińskim w Galicji wschodniej, wykształciły się w ciągu wieków polskie enklawy regionalne o specyficznych cechach kulturowych. Szczególnie było to widoczne w ubiorach." -Stroje były wyznacznikiem narodowości zarówno Ukraińców /Rusinów/, jak i Polaków /"Mazurów"/, a postulat "zbadania i opracowania wciąż nieznanej ludowej części naszej kultury narodowej" to nie tylko postulat badawczy, lecz także zobowiązanie wobec "tysięcy rodaków ze wschodnich rubieży, którzy noszenie się po polsku wielokrotnie przepłacili życiem, gdyż rozpoznawano ich po ubiorze" /s.16/.

Ale unikatowy charakter dokumentacji Głogowskiego i Kielisińskiego nie ogranicza się jedynie do strojów ludowych. Głogowski utrwalił widoki baszt i fragmentów średniowiecznych murów obronnych Krakowa tuż przed ich rozbiórką, 30 lat później. Kielisiński utrwalił te widoki w akwafortach, a kontynuując dzieło Głogowskiego rysował zabytki architektury - /w Bibliotece Kórnickiej znajduje się ponad 200 szkiców terenowych/. Zdaniem Błachowskiego cała jego spuścizna rysunkowa i graficzna /a także nieliczne akwarele/ o tematyce architektonicznej zasługuje na oddzielną publikację, w omawianym tomie te cenne pod względem dokumentalnym i artystycznym prace nie mogły być szerzej uwzględnione.

Skomplikowany problem należytego zakwalifikowania strojów, jako polskie lub ukraińskie, rozstrzygał Błachowski we współpracy z dr Ludmiłą Bułhakową-Sytnyk z lwowskiego Muzeum Etnografii i Przemysłu Artystycznego; także dr Roman Czmełyk współpracował z autorem recenzowanego tomu - studia owych lwowskich uczonych weszły w skład pracy Aleksandra Błachowskiego. Fakt publikacji obu prac wyłącznie w języku ukraińskim, nie należącym do powszechnie znanych ani w Polsce, ani w innych krajach europejskich, zawęża oddziaływanie i zasięg prac lwowskich Kolegów. To chyba nieprzemyślane rozwiązanie.

Niektóre wnioski, które wyciąga A. Błachowski, analizując spuściznę Głogowskiego i Kielisińskiego, mają znaczenie nie tylko dla polskiej etnografii. To podkreślenie fałszywości stereotypu o braku jakichkolwiek cech oryginalnych strojów chłopskich, które miały, być tylko rezultatem naśladowania "zubożonych fora ubiorów klas elitarnych". Drugi stereotyp to przekonanie o ubóstwie, szarości i monotonii ubiorów z czasów pańszczyźnianych /s.16/.

Ważny fragment Wprowadzenia do monografii pióra Aleksandra Błachowskiego zajmuje omówienie strojów, typów, obyczajów i zabytków związanych z ludnością żydowską. "Dzięki obu artystom możemy poznać barwny i różnorodny świat strojów ludowych dawnej Rzeczypospolitej wraz z jej osobliwościami architektonicznymi i zamieszkującymi ją przedstawicielami innych nacji" /s.19/

Obszerne tło kulturalne, literackie i naukowe zarysował A. Błachowski w rozdziale pt. Geneza zainteresowania w Polsce obyczajami ludu oraz prekursorstwo dzieł J. Głogowskiego K. W. Kielisińskiego. Nie zabrakło tu szczegółowych informacji na temat genezy i okoliczności powstania Ossolineum - Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, omówienia roli tej placówki w polskim życiu naukowym i kulturalnym, a także w dziejach muzealnictwa polskiego.

Nie zabrakło też rzeczowego omówienia działalności Józefa Gwalberta Pawlikowskiego /1793-1852/ i jego następców, aż do przekazania zbiorów w 1921 r. w wieczysty depozyt, który miał zostać unieważniony, gdyby nie mogły być spełnione warunki dotyczące polskiego charakteru miasta, polskiego charakteru Instytucji i dostępności polskim badaczom /wówczas prawowity spadkobierca - potomek Józefa Gwalberta i jego następców - miał obowiązek "ulokowania" zbiorów w innej polskiej Instytucji, która by spełniała owe warunki/. Tu opiera się Błachowski na dziejach Biblioteki Pawlikowskich opublikowanych przez ostatniego kustosza Biblioteki - Mieczysława Gębarowicza w tomie pod red. Ludwika Bernackiego pt. Publiczne biblioteki lwowskie. Zarys dziejów /Lwów 1926/.

Przekazanie kolekcji grafiki i rysunków do Ossolineum podarował M. Gębarowicz: "W ten sposób los, cel i przyszłość zbiorków zabezpieczono ostatecznie". "Historia jeszcze raz zadrwiła z marzeń i pragnień patriotów" puentuje ten cytat Błachowski. Dla porządku możnaby dodać długi spis publikacji dotyczących losów zbiorów lwowskich - nie tylko zbiorów Ossolineum - po roku 1945, a zwłaszcza prace wrocławskiego uczonego Macieja Matwijowa zasługiwały by na przytoczenie, ale nie ma to bezpośredniego związku z problematyką książki Błachowskiego.

Zadziwiający fakt "poszukiwań" - kilkudziesięcioletnich /!/ - ludowych drzeworytów ze zbiorów Pawlikowskich, publikowanych przez Ksawerego Piwockiego w jego pracy doktorskiej /z 193. r. i "odkrycie"(!) tychże grafik przez badaczy z Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie to temat zasługujący na osobne omówienie. Tu przywołuję publikację krakowskich etnografów dla tym mocniejszego uwydatnienia kompetencji i obiektywizmu A Błachowskiego.

Poprzednicy i rówieśnicy J. Głogowskiego i K. W. Kielisińskiego do połowy XIX wieku to rozdział następny - uwydatnia tu Błachowski wyjątkowość dzieła obu "bohaterów" swej monografii, przeoczył niestety prace związanych ze Zbiorami Czartoryskich w Krakowie autorek dotyczące rysunków Jana Piotra Norblina w Krakowie i w Winnicy /prof. Heleny Blum, kustosz Władysławy Rothowej/.

Niezwykła jest liczba wątków etnograficznych, obyczajowych, historycznych, które rozwija Aleksander Błachowski w oparciu o zbiory lwowskie, konfrontując je z pracami w zbiorach na terenie Polski. Nieuwzględnianie w badaniach lwowskich kolekcji prac obu artystów ma daleko idące konsekwencje! Wymownym przykładem takiego zjawiska jest wydana w 2009 r. w Krakowie monografia pióra K. Smyk pt. Choinka w kulturze polskiej. Symbolika drzewka i ozdób. A. Błachowski określa tę pracę, jako "wszechstronnie i perfekcyjnie opracowaną dysertację", ale zwraca uwagę na rysunki Kielisińskiego w Lwowskiej Galerii Sztuki. To cały cykl wielopostaciowych rysunków - scen rodzajowych przedstawiających obrzędy związane m.in. ze świętami Bożego Narodzenia. Jest tu rysunek choinki we dworze Pawlikowskich w Medyce w r. 1834 i scena z kolędnikami /z niedźwiedziem i kozą/ w tymże dworze w roku następnym (il. 83 i 84). Trudno tu przytaczać dłuższy wywód Błachowskiego na temat różnicy sytuacji w zaborze austriackim w zestawieniu z rosyjskim i pruskim, konsekwencji tego zjawiska - dla kultury, życia narodowego; Austriacy "nie wynaradawiali polskich wieśniaków i drobnej szlachty". Język niemiecki "nie był nośnikiem kultury niemieckiej, lecz katolickiej Austrii" /s. 70/." J.G. Pawlikowski studiował w Wiedniu i stamtąd mógł przywieźć wzorzec choinki bożonarodzeniowej." - Tak to jeden rysunek zmienia całkowicie obraz sytuacji, obalając ugruntowaną opinię o niemieckim pochodzeniu choinki na ziemiach polskich. Trudno o bardziej wymowny przykład ilustrujący - poprzez rysunek jednego artysty i jedno zagadnienie z dziejów obyczajów 1 połowy XIX w. - konsekwencji małej dostępności /a przez wiele dziesięcioleci niedostępności/ ważnej dla dziejów naszej historii, kultury i sztuki kolekcji...

W niniejszej recenzji wspominałem o owocnej współpracy autora książki, Aleksandra Błachowskiego, z dwójką lwowskich badaczy, co zostało upamiętnione publikacją ich artykułów. Błachowski nie przemilcza w imię prawdy - całkowicie odmiennej postawy, jaką zajmowali inni przedstawiciele świata naukowego i kulturalnego. W 1988 r. profesorowie wyższych uczelni Lwowa - etnograf Halina Stelmaszczuk i rzeźbiarz Dymitr Krwawycz opublikowali książkę o ukraińskich strojach ludowych XVII-początku XIX wieku w akwarelach J. Głogowskiego, Wstęp autorstwa prof. Krwawycza szczegółowo omawia A. Błachowski, zwracając uwagę na tendencyjny opis życia kulturalnego Lwowa przełomu XVIII/XIX w. -"Wiele /.../ nazwisk okupantów austriackich i opisów ich działalności artystycznej, która według autora miała nadawać miastu charakter europejski." Charakterystycznym przykładem tendencyjnego przemilczenia jest sprawa 30 obrazów do ikonostasu spalonej cerkwi we wsi Stariawa /Starzów/, którą odbudowano w 1835 r. Krwawycz podaje nazwisko malarza - był nim Rafał Hadziewicz /1803-1886/, przemilcza jednak osobę fundatora cerkwi /jej odbudowy/ i mecenasa malarza. Krwawycz opiera się na monografii Hadziewicza pióra prof. Jadwigi Puciata-Pawłowskiej /wyd. w Toruniu w 1961 r., cytuje tę książkę na s.25/, ale pomija zawarte tam informacje, że to Pawlikowscy -właściciele wsi Starzów - odbudowali cerkiew i /za radą Kielisińskiego/ sprowadzili do Medyki znanego malarza.

Nie pasowały również do założonej z góry koncepcji wytknięte prof. Krwawyczowi przez A. Błachowskiego przemilczenia i -nazwijmy to uprzejmie "niedokładności". Przypomina więc Błachowski fakt, że to Austriacy byli okupantami Lwowa w okresie 1772-1918, że nie można pomijać roli Zakładu Narodowego im. Ossolińskich - tu przypomina fakt pracy w Ossolineum również Ukraińców - tu przypomina postać Iwana Wahylewycza /1811-1866/ jednego z "Ruskiej Trójcy" romantycznych poetów, pisarzy, folklorystów, którzy opracowali literacki almanach pt. Dnistrowa Rusałka, budzący narodowego ducha Ukraińców." /s. 96/. Wspominany tu już Roman Czmełyk zwrócił uwagę na fakt, że Jakiw Hołowaćky zbierał materiały do badań folklorystyczno-etnograficznych w szeregu przypadkach w tych samych miejscowościach, w których rysował Kielisiński.

J...I nie ma powodów, by wstydzić się, że wiele dzisiaj funkcjonujących instytucji fundamentalnych i prestiżowych dla kultury Lwowa oraz Ukrainy, o genezie sięgającej pierwszej połowy XIX wieku, nie było zakładanych przez okupantów austriackich, lecz przez obywateli polskich, najczęściej borykających się z przeszkodami stwarzanymi przez obce władze, wrogie tak samo wobec Polaków, jak i Ukraińców" /s.96/ -świadomie cytuję ten ważny fragment książki Błachowskiego, bo można go odnieść do większości powstałych po 1944 r. publikacji popularnych - jak przewodniki turystyczne - ale też naukowych /przynajmniej do tego miana aspirujących!/.

Książka Błachowskiego przypomina też postać Włodzimierza Dzieduszyckiego, który uważał się za Rusina, był grekokatolikiem i stworzył podwaliny pod zbiory dwóch lwowskich muzeum /Błachowski wymienia tylko Muzeum Etnografii i Przemysłu Artystycznego, ale kiedyś Muzeum Dzieduszyckich łączyło w swych murach kolekcje przyrodnicze, etnograficzne i artystyczne/. Była to koncepcja bardzo oryginalna wielo-działowego muzeum, ukazującego wszechstronnie środowisko działalności człowieka, ale nie mieszczące się w schemacie muzeum przyrodniczego działy zlikwidowano w roku 1939/40, a zbiory trafiły do Muzeum Etnografii i do Galerii Obrazów /dziś Lwowska Galeria Sztuki/. Do tego muzeum trafiły też 363 rysunki Kielisińskiego.

Poznanie ich umożliwiło sprostowanie rażącej omyłki w książce Stelmaszczu i Krwawycza: to przypisanie Głogowskiemu setek akwarel i rysunków Kajetana W. Kielisińskiego znajdujących się w Zbiorach Pawlikowskich w Dziale Sztuki /dawniej Gabinecie Sztuki/ Biblioteki im. W. Stefanyka. Błachowski postuluje "rewindykację" autorstwa prac Kielisińskiego na rzecz ich rzeczywistego wykonawcy, przytacza inne rażące przykłady przypisywania ich Głogowskiemu, lub reprodukowania ich przerysów z określeniem "archiwum". Wytyka też nierzetelność K. Turskiej - autorce recenzji książki Stelmaszczuk i Krwawycza na łamach "Kwartalnika Historii Kultury Materialnej" /1990 nr 3-4/.

Zamęt istniejący wokół postaci Kielisińskiego ilustruje jeszcze jeden przytoczony w książce Błachowskiego przykład: w książce Hwed Wowka pt. Studiji z ukrajinskoji etnografiji ta antropołogiji /Kyjiw 1995/ różniące się od prac Głogowskiego te, które wykonał Kielisiński opatrzono określeniem "koniec XVIII początek XIX wieku zastępującym nazwisko autora /który - przypomnijmy -urodził się w roku 1808/. Również wymieniana tu już G. Stelmaszczuk w napisanej wspólnie z M. S. Byłan, albumowo wydanej książce pt. Ukrajinśkyj strij reprodukuje rekonstrukcje ubiorów opierając się na akwarelach Kielisińskiego, jednak bez podania jego nazwiska.

Odbiegając od książki Aleksandra Błachowskiego, nie mogę powstrzymać się od przywołania wspomnienia - związanego ze sprawą strojów ludowych. Otóż w 1975 r. we Lwowie zwiedzałem skansen architektury ludowej, który w okresie powojennym powstał przy przeniesionego tam w okresie międzywojennym budynku cerkiewki. W jednej z budowli skansenu ujrzałem piękny przykład stroju górala tatrzańskiego, co jako strój ukraiński objaśniała smarkata przewodniczka. Gdybym usłyszał od kogoś taką relację, uznałbym ją za zmyślenie, za coś nieprawdopodobnego. Profesor Mieczysław Gębarowicz, któremu o owym eksponacie opowiedziałem uważał, że strój ten mógł pochodzić ze zbiorów Muzeum Dzieduszyc-kich /metoda ekspozycji - przybicie stroju dużymi gwoździami do zaimprowizowanego stojaka z drewnianych listew - to już miejscowa inwencja/.

Książka Błachowskiego, wielowątkowa, nasycona wiedzą autora opartą na jego wcześniejszych studiach i pracach z pogranicza kultury i sztuki, etnografii, historii literatury, obyczajowości i polityki /bo wszystkie te dziedziny są w książce obecne/ jest wyjątkowym dziełem, jeśli idzie o ogrom zgromadzonego i interpretowanego materiału. Jakość ilustracji pozwala na studiowanie i poznawanie strojów, typów i narodowości dawnej Rzeczypospolitej, informuje o dawnych rzemiosłach, o bogactwie folkloru. Zamyka tę pasjonującą książkę rozdział pozornie tylko mało z problematyką całości związany - dotyczy elementu stroju chłopów polskich /opończy/ i ukraińskich /opanczy/, a bardzo szczegółowe rozważania i dociekania wciągają czytelnika, nawet nie mającego wiele wspólnego z folklorem, wsią, jej życiem i obyczajami.

Janusz Maciej Michałowski

Na początek strony

Mariusz Olbromski

Śladami słów skrzydlatych...

Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej

Mariusz Olbromski, Śladami słów skrzydlatych... Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej, wydanie trzecie, Przemyśl 2013, s. 201,

Są książki, które czyta się z konieczności, są takie, które czytamy dla przyjemności i są książki czytane z potrzeby serca. Wśród tych ostatnich są na pewno książki autorstwa Mariusza Olbromskiego. Szczególne miejsce zajmuje publikacja nosząca jakże wymowny tytuł: Śladami słów skrzydlatych... Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej. Niezależnie od naszej wiedzy historycznej na hasło Kresy drży w sercach jakaś czuła struna. Wystarczy w nią tylko mocniej uderzyć i już jesteśmy gotowi do podróży. Do takiej autentycznej lub tylko w wyobraźni, do podróży intelektualnej. A do takiej eskapady zaprasza prezentowana publikacja. Zachęca zarówno treścią, jak i elegancką stroną graficzną, co jest zasługą Alicji Czerneckiej-Mikrut.

To właśnie na Kresach kształtowały się talenty przyszłych wielkich twórców, tam jaśniały blaskiem ich nazwiska. Książka jest rodzajem przewodnika dla turystów pragnących poznać miejsca niezwykłe, magiczne, pragnących odbyć podróż do krainy wielkich pisarzy i poetów. Podróż "śladami słów skrzydlatych".

Książka napisana przez Mariusza Olbromskiego - człowieka doskonale znającego Kresy i literaturę polską - jest zaproszeniem do zgłębienia historii literatury, jest kluczem do skarbca kultury polskiej.

Publikacja składa się z trzech części. Pierwszą jest rozbudowany, 30-stronicowy esej zatytułowany Śladami słów skrzydlatych - zarys literatury polskiej na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej. Ten zwięzły, uporządkowany chronologicznie wykład wprowadzi każdego bez wyjątku w tajniki literackiego dorobku naszego narodu. Zrozumie go laik, ale zadowoli też znawcę tematu. Bo autor ma rzadki dar pisania do wszystkich, edukowania i intrygowania jednocześnie. Czytając ten tekst ze zdziwieniem stwierdzamy, iż nawet nie mamy świadomości, ilu twórców ma kresowe korzenie. Bo to nie tylko Adam Mickiewicz czy Juliusz Słowacki. Lista jest znacznie dłuższa. Ponadto u wielu literatów Kresy są tematem albo tłem akcji utworów. Wielu można nazwać piewcami urody kresowych miast i krajobrazów. Nie ograniczył się jednak Mariusz Olbromski wyłącznie do przywołania długiej listy nazwisk i tytułów. Każdemu twórcy poświęcił chociaż akapit, nad związkami każdego z nich pochylił się choćby na krótką chwilę. Nie omieszkał odnieść się do współczesności, do obecności polskiej literatury na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. Podjął się też próby podsumowania znaczenia kresowej literatury: "Literatura tworzona przez wieki na Kresach Południowych stała się wielkim zapisem dziejów naszej ojczyzny, narodów, które zamieszkiwały te ziemie. Od czasów staropolskich po współczesność zdumiewa ona nas i zachwyca bogactwem słowa, poetyk, tematów"1. Ponadto spróbował Olbromski "rozprawić się" z stereotypami i mitami dotyczącymi literatury kresowej, jakie wyodrębnił Eugeniusz Czaplewicz w rozprawie Czym jest literatura kresowa. Analizując różne sposoby postrzegania Kresów, doszedł autor omawianej tu książki do wniosku, że Kresy wciąż "żyją i trwają, choć w zupełnie innych warunkach, nie tylko w dziełach już istniejących. Patrząc w wielkie dziedzictwo przeszłości - spoglądają w przyszłość"2.

W swoim eseju Olbromski przywołał całą plejadę twórców, poczynając od Mikołaja Reja, a kończąc na Adamie Zagajewskim, Włodzimierzu Odojewskim, Jerzym Janickim i Witoldzie Szolgini. Czy przywołał wszystkich? Czy udało mu się wyczerpać temat? Na te pytania odpowiedzą zapewne czytelnicy książki. Jeśli będą usatysfakcjonowani doborem nazwisk, oznaczać to będzie, że autor wywiązał się z zadania. Jeśli zechcą dodać kolejne, będzie to dowodem, iż temat jest wciąż otwarty, wciąż żywy, jak żywe są Kresy.

Wykład o kresowych twórcach uzupełnia wykaz literatury, którym autor zachęca do własnych poszukiwań, do indywidualnego zgłębiania tematu. Kropką nad i jest ukraińskie tłumaczenie eseju.

Część druga nosząca tytuł Miejsca pamięci to zbiór fotografii dokumentujących sposoby upamiętnienia twórców literatury. Są więc zdjęcia budowli, pomników, tablic, nagrobków. Jak podkreśla Mariusz Olbromski to tylko wybrane miejsca, bowiem kilkaset innych wciąż czeka na sfotografowanie. Autorami zdjęć są Bożena Rafalska, Aleksander Taran, Jadwiga Pechaty, Janusz Czarski, Mariusz Olbromski i Jerzy Piórecki. Fotografie bardzo ciekawie zestawione i opisane stanowią cenne uzupełnienie wykładu. Pozwalają na odbycie swoistej wizualnej podróży szlakiem polskich pisarzy i poetów.

Trzecią cześć publikacji stanowi zestaw fragmentów utworów. Otwiera ją cytat z Żywota człowieka poczciwego Mikołaja Reja, zaś kończą trzy wiersze Zbigniewa Herberta, które w tej publikacji nabierają wymowy szczególnej. Jakże doskonale pasują ostatnie wersy do treści książki Mariusza Olbromskiego.

"Tyle uczuć mieści się między jednym uderzeniem serca a drugim
Tyle przedmiotów można ująć obie dłonie" - wyznaje z właściwą sobie prostotą poeta.

Tyle uczuć zawarł w książce Mariusz Olbromski, tyle miłości do kresowej literatury przekazał czytelnikom książki. Wystarczy sięgnąć po tę pozycję i oddać się lekturze. I wędrować wraz z autorem "śladami słów skrzydlatych"...

Jolanta Załęczny

Przypisy:
1 M. Olbromski, Śladami słów skrzydlatych... Pomniki pisarzy i poetów polskich na Kresach Południowych dawnej Rzeczypospolitej, Przemyśl 2008, s. 34.
2 Tamże, s. 35.

Na początek strony

Barbara Łętocha, Izabela Jabłońska

Afisze Żydów ze Lwowa, Drohobycza i Borysławia wydane w latach 1929-1939 w zbiorach Bibliotek Narodowej

Barbara Łętocha, Izabela Jabłońska, Afisze Żydów ze Lwowa, Drohobycza i Borysławia wydane w latach 1929-1939 w zbiorach Bibliotek Narodowej, Warszawa 2015, Biblioteka Narodowa, s. 81, nln. 98,.il.

O życiu społecznym ludności żydowskiej w przedwojennej Polsce wiemy stosunkowo mało. Tragedia, jaka spotkała "Żydów z rąk hitlerowskich zbrodniarzy, odsunęła na daleki plan problemy i konflikty, jakie nurtowały dużą część żydowskich ugrupowań czy organizacji społeczno-politycznych i społecznych, szczególnie na Kresach Południowo-Wschodnich RP, gdzie ludność żydowska stanowiła znaczący procent ogółu mieszkańców, zwłaszcza w miastach i miasteczkach.

Prezentowane afisze (94) są przede wszystkim drukowane w Jidysz, są też w wersji dwujęzycznej, kilka w języku polskim. Wszystkie zostały przetłumaczone na język polski i angielski, tak więc szersze grono czytelników, nie tylko polskich, może się zorientować w problemach i aspiracjach politycznych pewnych grup, a także o działalności charytatywnej wśród najuboższych. Autorki interesującego wstępu komentują czy omawiają w pewnym stopniu zawartość afiszy, naświetlają historię i działalność niektórych organizacji syjonistycznych, przypominają dążenia tego ruchu a także wydarzenia w Palestynie wpływające wówczas na intensyfikację dążeń do osiedlenia się Żydów w Palestynie.

Na marginesie tej książki warto wspomnieć, że na publikację książkową czekają chociażby afisze, wydawane we Lwowie w latach hitlerowskiej okupacji. To także niezmiernie cenne i trochę zapomniane lub raczej zaniedbane (z różnych powodów) świadectwa historyczne.

J.W.

Na początek strony

Tadeusz Marcinkowski, Małgorzata Ziemska

Skarby Pamięci

Album ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego

Tadeusz Marcinkowski, Małgorzata Ziemska, Skarby Pamięci. Album ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego, Zielona Góra 2016, Regionalne Centrum Animacji Kultury, s. 777, nlb.8, il.

Dzieło życia. Tak trzeba nazwać album, stanowiący reportersko-literacką spuściznę kolekcjonerskiego wysiłku, finansowego także, obciążającego przez całe lata rodzinę zbieracza i poszukiwacza, odkrywającego zapomnianą (często celowo) przeszłość naszą, naszego kraju, naszej Ojczyzny.

Autorzy przedstawiają w ogólnych zarysach bogatą i jakże obfitą w tragiczne wydarzenia historię Wołynia, jego losy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów i w Polsce Odrodzonej, wskazując jakże istotnie, że Wołyń był "małą ojczyzną wielu narodów". W osobnych rozdziałach zaprezentowano te grupy narodowościowe: Polaków, Ukraińców, Żydów, Czechów, Niemców, Rosjan, Karaimów a także Cyganów. Przypomniano główne nurty działalności zawodowej tych grup, ich organizacje, związki społeczne i kulturalne. Niekiedy te wątki można powiedzieć ogólno-historyczne wplatają się osobne spostrzeżenia, jak np. o tym, że po repatriacji Czechów z Wołynia, niektórzy nie powędrowali do swego kraju a wybrali Polskę, w tym przypadku Zieloną Górę.

Na pewno mało kto wie, że Czesi wołyńscy walczyli w AK, byli zsyłani na Sybir, dotarli do Armii Andersa, walczyli wraz z Polakami o Monte Cassino. Także o losach wołyńskich Cyganów prawie nic nie wiemy, ich także mordowali i Niemcy i banderowcy.

Co wiemy dziś o wołyńskich poetach, o pismach literackich tam wydawanych? Dalsze partie książki-albumu przybliżają nam pamięć o zapomnianych wydarzenia i ludziach.

I jakże bolesne partie książki o agresji sowieckiej w 1939 r. okupacji jednej i drugiej, o mordach banderowskich, o których wiemy zresztą więcej z innych źródeł.

Dalsze partie książki to opisy poszczególnych powiatów i najbardziej znanych miejscowości. I to wszystko ilustrowane, często prywatnymi zdjęciami, gdzieś tam uratowanymi i odgrzebanymi z szuflad i zakupionymi w antykwariatach całej Polski i na targach staroci w różnych miastach.

Dzieło życia, za które Autor nie dostał, jak zwykle w takich przypadkach niestety bywa, ani złamanego szeląga.

J. Wasylkowski

PS. z w trakcie druku tego numeru "Rocznika", nadeszła smutna wiadomość o śmierci Tadeusza Marcinkowskiego.


Na początek strony


Copyright (c) 2001 Instytut Lwowski
Warszawa
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


Powrót

Licznik