Zmarł ksiądz Janusz Popławski



Józef Dobrowolski
"Strażnik kresowych świątyń"

Ksiądz prałat Janusz Popławski - nie żyje! Ta wiadomość lotem błyskawicy obiegła kraj. I nie tylko, bo dowiedziałem się o niej w trakcie wycieczki, w katedrze lwowskiej.
Widziałem płynące z żalu łzy...
Kresowianie wiedzą o swym kapelanie prawie wszystko. Pragnę więc chociaż trochę przybliżyć im także i wcześniejszy epizod działalności naszego ukochanego księdza.

Któryż ze starszych nieco pilan nie pamięta tego wspaniałego kapłana, salezjanina? Jego charakterystycznej wysokiej i postawnej sylwetki w sutannie i najczęściej długim, czarnym swetrze, jak sprężystym krokiem, niekiedy "komarkiem" lub czerwoną "Jawą" przemierza ulice grodu nad Gwdą? Przybył do pilskiej parafii Świętej Rodziny w roku 1955 i chociaż przebywał w naszym mieście tylko przez 8 lat, dzięki swej bezpośredniości, łatwości nawiązywania kontaktów, wielkiej życzliwości i pracowitości, dzięki niezaprzeczalnej charyzmie, pamięć o nim już na trwałe pozostanie w umysłach i sercach tysięcy jego uczniów, znajomych i przyjaciół.

Janusz Popławski urodził się w roku 1922 w galicyjskiej rodzinie ziemiańskiej na Podolu, w Juśkowcach nad Horyniem, niedaleko Lanowic i granicy z bolszewikami, a wychowywał w pobliskim dworze Kornaczówka. W roku 1932 rodzice umieścili go w internacie elitarnego Zakładu Abrahamowiczów we Lwowie i młody Januszek rozpoczął naukę w Szkole Powszechnej Marii Magdaleny. Edukację kontynuował w sławnym zarówno nazwiskami wykładowców jak i kształcącej się młodzieży -IV Gimnazjum Klasycznym. Wybuch wojny zastał go już w nowicjacie salezjańskim w Czerwińsku nad Wisłą. Potem seminarium, najpierw w Lublinie, następnie w Krakowie, gdzie równocześnie kontynuuje i kończy studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czwartego lipca 1948 r. otrzymał święcenia kapłańskie i przez kilka kolejnych lat, w tym samym krakowskim Seminarium Salezjańskim, wykładał historię literatury polskiej.

Przybył do niezwykle okaleczonej wojną Piły w szczególnie trudnym okresie czasu u schyłku wszechobecnego stalinizmu. Nie bez przeszkód ze strony ówczesnych, miejscowych notabli wrogich wszelkim "klerykalnym" inicjatywom, niezwłocznie przystępuje do pracy z młodzieżą. Dzięki niespożytej energii i wielorakim talentom wyciągnął z socrealistycznego marazmu i rozbudził cale miasto. W latach 1958-61 z charakterystycznym dla siebie organizacyjnym i artystycznym rozmachem, przygotował i przeprowadził kilkadziesiąt dużych inscenizacji jasełkowych i misteriów Męki Pańskiej. W mieście bez żadnych kulturalnych, a tym bardziej teatralnych tradycji, był to prawdziwy ewenement i prawdziwie tytaniczny wysiłek. Wykorzystując resztki politycznej odwilży ksiądz Janusz doprowadził do tego, że pierwsze przedstawienia odbyły się na "prawdziwych" scenicznych deskach Domu Kultury "Kolejarz". Wkrótce przenieść je musiał na niezawodne posadzki prezbiterium kościoła Świętej Rodziny. Na widowni zawsze był komplet. Rozpierała nas duma, bo mocno na wyrost przekonywano nas, że gorący aplauz widowni wywołują, nie tylko wypożyczone z Teatru Wielkiego w Łodzi -stroje. Dzięki nadzwyczajnym uzdolnieniom muzycznym, nasz ksiądz wykształcił i prowadził dwa kilkudzie sięcioosobowe chóry parafialne - dorosłych, mieszany i chłopięcy "Pilskie Wróbelki", słynące nie tylko z ambitnego repertuaru, ale i wysokiego kunsztu wykonawczego. Jako chórzyści dopiero z biegiem czasu zrozumieliśmy jak cenne doświadczenie stało się naszym udziałem. Zdobyliśmy podstawowe przynajmniej umiejętności śpiewacze i zamiłowanie do muzyki, także klasycznej-W dużej mierze pogłębiliśmy w sobie zdolność samody-scypliny i to nie tylko głosowej, i nie tylko przydatnej w kościelnym śpiewaniu... Nie ulega wątpliwości, że same tylko te przedsięwzięcia wpisały księdza Janusza w dzieje pilskiej kultury chrześcijańskiej. Tym trudniej uwierzyć, iż były to tylko uboczne zajęcia tego kapłana. Przede wszystkim zajmował się posługą duszpasterską i katechizacją. Był głównym organizatorem i duszą wszystkich uroczystości i ważniejszych wydarzeń w parafii. Widać go było wszędzie! Służąc Bogu służył i ojczyźnie, chociażby poprzez formowanie postaw młodzieży. Był dla nas niekwestionowanym autorytetem, który nie opierał się ani na sile, ani na lęku, ale na rozumie, miłości i wierze. Kochaliśmy go i wiedzieliśmy, że i on oddaje nam całe swoje serce.

Po trzydziestu pięciu latach powie: - Piła to miejscowość ogromnie mi bliska, bo tutaj spędziłem chyba najpiękniejsze i najbardziej czynne lata swego życia, czas młodości.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności z publikacji poświęconej 50-leciu kapłaństwa naszego księdza "pióra" drą Andrzeja Kaminskiego - nomen omen - także pilskiego ucznia dostojnego jubilata dowiedziałem się, że w holu Zakładu Abrahamowiczów fundator bursy umieścił napis: "Kto bezpotomny schodzi z tego świata, winien wychować światłych synów". Nie wątpię, iż wspólnie z prezesem Towarzystwa jesteśmy głęboko przekonani o tym, że ksiądz Janusz z realizacji tego testamentu wywiązał się bez reszty.

Jesienią 1963 r. przeniesiony został do archidiecezji lubaczowskiej, a więc w pobliże ukochanego Lwowa. Był wikarym w Oleszycach, potem przez kilkanaście lat proboszczem w Dachnowie i Baszni. Kiedyś z właściwym sobie poczuciem humoru wyznał; - Wiesz, teraz jestem tak blisko Lwowa, że kiedy wieje wschodni wiatr to czuję tchnienie kresowej gleby i woń podolskich ziół, a kiedy wieczorem spoglądam na bezkresny nieboskłon i mrugające gwiazdy, to wydaje mi się, iż robią do mnie "batiarskie oko". W roku 1985 przeszedł na emeryturę.

Po nominacji na krajowego kapelana Towarzystwa i objęciu prezesury stołecznego oddziału, w innym już wymiarze nadal służył ojczyźnie- Coraz rzadziej spotkać było można księdza Janusza w podwarszawskich Laskach, gdzie mieszkał, częściej we Lwowie i bezkresnych (Jak mawia prof. Wiktor Zin) Kresach. Przemierzający ten pielgrzymi szlak dowiadują się od księży: Andrzeja Baczyńskiego z katedry lwowskiej, Jana Piątkowskiego z Czortkowa, Ludwika Rutyny z Buczacza, Tadeusza Mieleszki z Krzemieńca, Władysława Czajki z Równego, Michała Murygina z Trembowli czy wreszcie Maksymiliana Żydowskiego ze Zbaraża i Bazylego Pawelko z Żółkwi, że wszędzie tam ksiądz Janusz już dawno był. W nowoodzyskanych kościołach głosił słowo polskie, dodawał rodakom otuchy i podtrzymywał nadzieję.

W dniu 4 lipca 1998 r. w trakcie warszawskiego złotego jubileuszu kapłaństwa ks. Janusza Popławskiego, Jerzy Janicki obdarzył go chyba najwspanialszym tytułem "strażnika kresowych świątyń".


Jan Ziembicki

Zmarł w Warszawie w dniu 9 sierpnia br. pozostawiając nie tylko Kresowian w głębokim smutku i nieukojonym żalu, bo chociaż wielu było i jest wspaniałych i oddanych kapłanów, to tylko niewielu pozostawia tak wyraźny i trwały ślad w sercach i umysłach... Niech spoczywa w Bogu!

Okres wrocławski ks. Janusza przypadł na lata 1951-1953 w salezjańskiej parafii św. Michała. Młody kapłan tryskał energią i zapałem do pracy. Bardzo prędko zorganizował i prowadził trzy chóry: męski, żeński i ministrancki, które połączył w jeden wielki chór parafialny liczący kilkudziesięciu śpiewaków. Na święta Bożego Narodzenia 1951 r. wystawił trzyaktowe jasełka grane aż do Wielkiego Postu w 1952 r. Przedstawienia odbywały się w dzisiejszym kinoteatrze "Lalka" przy ul. B. Prusa, należącym w tamtym okresie do zgromadzenia księży salezjanów. Po jasełkach wystawił trzyaktową Mękę Pańską. W obu przedstawieniach aktorami byli parafianie, głownie chórzyści i ministranci. Miał z tego powodu niemałe kłopoty z cenzurą i służbą bezpieczeństwa. Nade wszystko zasłynął jednak jako wspaniały kaznodzieja. Jego potężny, niski głos słyszalny był w całym kościele, mimo że mikrofonów wtedy nie było. Na majowych nabożeństwach w 1952 r., na których wygłaszał codziennie 10-minutowe kazania, trudno było znaleźć miejsce w wielkich nawach, nawet stojąc. Koło ministrantów nigdy później nie było tak liczne jak pod jego kierownictwem. Wycieczki z ministrantami, wyjazdy wakacyjne, biwaki i obozy, jakie stale organizował cieszyły się wielkim wzięciem. Umiał przyciągać młodzież do Boga i organizować jej godziwy wypoczynek.

Turnieje siatkówki i ping-ponga cieszyły się wielkim wzięciem, a ks. Janusz aktywnie w nich uczestniczył. Doświadczenie w pracy z młodzieżą wyniósł z przedwojennego harcerstwa, w którym doszedł do stopnia podharcmistrza.

Nie dbał o żadne osobiste dobra materialne. Wszystko co miał mieściło się w dwóch walizkach. Posiadane książki, czasopisma i aparat fotograficzny, udostępniał młodzieży bez ograniczeń.

Oprócz pracy duszpasterskiej z młodzieżą zajmował się odbudową zniszczonego kościoła św. Michała. Zdobywał materiały budowlane, nadzorował wykonawców, chodził po urzędach. Stojącą do dziś neogotycką ambonę odnalazł wśród gruzów nieistniejącego już kościoła św. Mikołaja obok pl. 1 Maja. Po remoncie pierwszy wygłosił w niej kazanie.

Obdarzony wielkim charyzmatem w obcowaniu z ludźmi, niezwykle towarzyski oraz utalentowany literacko i muzycznie nie mógł podołać licznym zaproszeniom, wizytom itp. Bardzo nad tym bolał, ale dni bywały dla Niego za krótkie.

Cała Jego działalność była źle widziana przez ówczesną służbę bezpieczeństwa. Tzw. rozmowy ostrzegawcze były na porządku dziennym. Niewiele skutkowały, więc podjęto próbę zamachu na jego życie. Uszedł z tego cało, ale władze kościelne zadecydowały o Jego przeniesieniu w inny rejon Polski. Wyjechał do Częstochowy-Stradomia, gdzie prowadził działalność taką, jak we Wrocławiu. Stamtąd - prawdopodobnie z tych samych przyczyn - wyjechał do Piły.

W kościele św. Michała we Wrocławiu prowadził jeszcze w okresie późniejszym rekolekcje wielkopostne, a dokładnie w latach 1960, 1970, 1980 i 1990. W roku 2000 nie został zaproszony - być może przez przeoczenie - ale bardzo to przeżył.

Jan Ziembicki


Powrót

Powrót
Licznik