Bolesław Broś

Kazimierz Brończyk - zapomniany pisarz i wychowawca

Władze PRL-u, wzorem swoich moskiewskich mocodawców w stosunku do osób szczególnie niewygodnych dla systemu stosowały dwa rodzaje śmierci: fizyczną, zwykle poprzez skrytobójczy strzał w tył głowy oraz drugą, poprzez wymazanie z pamięci społeczeństwa.
W tym drugim przypadku nazwiska najwybitniejszych przedstawicieli polskiej kultury, polityki, wojskowości znikały z łam prasy, z encyklopedii i środków masowego przekazu. Przestawano o nich pisać i mówić, po prostu przestawali oficjalnie istnieć. W ten sposób olbrzymi obszar polskiej historii i polskiej kultury został wymazany ze świadomości współczesnego społeczeństwa polskiego.

Chciałbym przywrócić pamięci sylwetkę Kazimierza Brończyka, celowo zapomnianego, wybitnego dramaturga i poetę, o którym ongiś pisano, że: "... wziął lutnię po Wyspiańskim", niezłomnego charakteru Polaka, wychowawcy rzesz polskiej młodzieży we Lwowie. W sercach i umysłach tych lwowian, którzy się z nim zetknęli pamięć o nim tkwi głęboko.

Największy wpływ na wychowanków VIII Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego we Lwowie - w którym Kazimierz Brończyk pracował blisko 25 lat jako profesor gimnazjalny, wywarła jego osobowość. Świetny romanista, znakomity pisarz, nigdy nie czuł się typowym belfrem. Niezwykłe trafnie określi go w Londynie po wielu latach dr Leopold Kielanowski, jego były wychowanek: 
"Człowiek niezmiernej pracowitości, łączył prawdę wypowiedzi pisarskiej z pełną szlachetności i odwagi postawą życiową. Nigdy nie dążył do sławy literackiej, okupionej sprzedażą swoich przekonań. Był nieustępliwy w ich głoszeniu. Wpajał to swoje piękne podejście do życia i ludzi w nas, jego wychowanków".

Urodził się w 1888 r. w Górze Ropczyckiej. Młode lata spędził w Krakowie, gdzie uczęszczał do Gimnazjum im. Sobieskiego. Już na ławie gimnazjalnej próbuje swoich sił w piórze, pisząc dramat historyczny "Przebora", którego akcja rozgrywa się w średniowiecznej Litwie.

Po II wojnie światowej losy rzucą go do Krakowa, miasta jego młodości, gdzie 18 listopada 1967 r. umiera. Pozostawił po sobie dwa tomy wspomnień, przekazane jako rękopis do Ossolineum, stanowiące monumentalny dokument epoki, od wczesnych lat bieżącego stulecia po jego lata sześćdziesiąte.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową wiąże się węzłem małżeńskim z młodą nauczycielką, mieszkanką Stryja. Łączyło ich wiele, w tym zamiłowanie do gór i do muzyki. Wybuch latem 1914 r. pierwszej wojny światowej zastaje Brończyków w Grenoble, we Francji. Drogą okrężną, pełną perypetii wracają do Stryja, skąd Brończyk wyruszy z ostatnim oddziałem "Strzelca" na wojnę, w Pierwszej Brygadzie Legionów Piłsudskiego. Drugi raz wyruszy później w pole na wojnę polsko-bolszewicką, w Małopolskich Oddziałach Armii Ochotniczej.

Gdy w roku 1920 ustaną walki o Lwów, znajdzie się już na stałe w tym mieście przez następnych 25 lat- stając się lwowianinem z wyboru, aż do czasu ekspatriacji Polaków ze Lwowa w 1945 r. Zwiąże się pracą dydaktyczną z VIII Gimnazjum we Lwowie i jak później wyzna: 
"... marginesowo traktując belferską robotę, wyżywając się pełniej w poczynaniach literackich". Miał wyjątkowy dar zjednywania sobie młodzieży, która nie odczuwała przed nim lęku, darzyła go natomiast głębokim szacunkiem i odpłacała się sercem.

Do pisania na serio zabrał się po wojnie 1920 roku. Fascynuje go postać Żółkiewskiego. Prace nad dramatem pt.: "Żółkiewski" trwają blisko półtora roku i obejmują również wyjazdy Brończyka do Żółkwi, Okopów Św. Trójcy, Chocimia i Zbaraża. Maszynopis dramatu wysłał do Ludwika Solskiego, ówczesnego dyrektora teatru "Rozmaitości". Warszawskie "Rozmaitości" były podówczas pierwszą sceną Polski i miały ulec przekształceniu w Teatr Narodowy. Jury konkursu, pod przewodnictwem Lorentowicza i przy udziale Boya-Żeleńskiego, Grzymały Siedleckiego i Makuszyńskiego, przyznało Brończykowi pierwszą nagrodę.

Pierwszy sezon nowo utworzonego Teatru Narodowego zbiegł się z przypadającym na rok 1925 jubileuszem 50-letniej pracy scenicznej Ludwika Solskiego i wielki aktor wybrał "Żółkiewskiego" na uroczysty, inauguracyjny spektakl, biorąc jednocześnie na siebie rolę Hetmana.

Premiera "Żółkiewskiego" odbyła się w nowo urządzonym Teatrze Narodowym, w dniu 9 października 1925 r., w obecności prezydenta Wojciechowskiego i premiera gen. Sikorskiego. Po latach Brończyk napisze: 
" Przeżyłem moment największego triumfu w życiu. Wprawdzie Slonimski przejechał się po mnie po swojemu w Wiadomościach Literackich, ale stanowisko jego było odosobnione. Wzięli mnie mocno w obronę: przede wszystkim Karol Hubert Rostworowski, a obok niego równie zdecydowanie Grzymała Siedlecki, Boy - Żeleński, Nowaczyński i Makuszyński". 
W tym samym sezonie "Żółkiewski" był grany w Krakowie z Solskim w roli tytułowej oraz we Lwowie, z Sosnowskim i w Paryżu przez zespół amatorski miejscowej Polonii.

Po dwóch sztukach reprezentujących symbolizm wraca Brończyk do realizmu pisząc "Króla Stefana", dramat o Stefanie Batorym, który był grany we Lwowie, w Teatrze Wielkim na otwarciu sezonu 1926/27.

W roku 1935 Osterwa wystawia "Króla Stefana" w Krakowie, a wkrótce potem Horzyca realizuje kolejny dramat historyczny Brończyka, "Rejtana", w reżyserii B. Dąbrowskiego i scenografii Pronaszki.

W maju 1939 r. bierze udział Brończyk w premierze "Rejtana", wystawionego przez dra Leopolda Kielanowskiego w Wilnie, w słynnym Teatrze na Pohulance. "Rejtana" zagrano jeszcze w Wilnie już podczas wojny, w dniu 11 listopada 1939 r., po zajęciu miasta przez wojska litewskie. W dniu 15 sierpnia 1959 r., na Święto Żołnierza, "Rejtana" wystawił emigracyjny teatr polski w Londynie.

Ostatnią sztuką historyczną Brończyka, napisaną na rok przed wojną, byli "Panowie bracia'", przyjęci do repertuaru teatrów lwowskiego i wileńskiego na sezon 1939/40. Sztuka ta jednak, ze względu na wybuch wojny nie doczekała się ani wystawienia, ani też publikacji. Za okupacji niemieckiej we Lwowie napisał jeszcze Brończyk aktualną sztukę pt.: "Próba ognia", która nie przepisana na maszynie, przepadła gdzieś w perypetiach wojennych.

Po wojnie, już w Krakowie, w 1957 r. ośmielony oficjalną krytyką kultu jednostki, napisze Brończyk satyrę dramatyczną pt.: "Ekscelencja i małpy", która wywołała oburzenie cenzora i uznana jako "paszkwil na demokrację" nie ujrzała nigdy światła dziennego.

Gdy 1 września 1939 r. wybuchnie wojna Brończyk będzie pisał krzepiące przemówienia radiowe do mieszkańców bombardowanego Lwowa. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Lwowa władze okupacyjne wezwały surowo pracowników do powrotu na swoje stanowiska służbowe. Brończyk tak opisze początek nowego ładu: 
" Usiadłem wraz z kolegami przy długim stole w sali konferencyjnej VIII Gimnazjum, na zwołanym urzędowo zebraniu. Była to na pewno najboleśniejsze chwila w całym moim dotychczasowym życiu. Siedząc otępiali nie mówiliśmy do siebie stówa. Przyszli do nas dwaj panowie: Mueller i Skrzeszewski - późniejszy minister w rządzie Polski Ludowej - obydwaj z wyglądu Żydzi. Siedzieliśmy przy stole w niemym osłupieniu. Panowie emisariusze mówili programowo, pryncypialnie, bez zwykłego tupetu.. Wyliczali wszystkie grzechy główne "pańskiej" Polski, obiecywali odpust zupełny za szczerą współpracę dla dobra demokracji i "wyzwolonej" Zachodniej Ukrainy. Gróźb nie było- dyskusji, zgodnie z programem, także nie było. Na odchodnym poinformowano nas, że mamy uczyć na razie według starych programów".

Jedyny i ukochany syn Brończyków Szczęsny, utalentowany muzyk, ppor. rezerwy 19 pp. we Lwowie, wrócił cało z kampanii wrześniowej. Po powrocie próbuje dwukrotnie przedostać się przez pilnie strzeżone granice do tworzącej się polskiej armii we Francji. Podczas drugiej próby zostaje wraz z współtowarzyszami aresztowany przez NKWD i wszelki ślad po nim ginie. Wiadomość o aresztowaniu dotrze do rodziców dopiero po wojnie, lecz mimo tego będą oni wierzyli do końca dni swoich, że ich ukochany syn gdzieś tam żyje w świecie.

Po wkroczeniu Niemców do Lwowa w 1941 r. Brończyk. podobnie jak większość lwowskich profesorów, z konieczności chwyta się przypadkowego zajęcia. Pracuje razem z historykiem prof. Czesławom Nanke w zarządzie domów mieszkalnych. Przyjaciel Brończyka, fizyk prof. Halauubrenner wspólnie ze znanym filozofem z UJK prof. Ajdukiewiczem pracowali podówczas w tzw. "Viehverband", które zajmowało się skupem bydła i dostarczaniem do rzeźni miejskiej. Wszyscy spotykali się razem na periodycznych podwieczorkach u p. Halaunbrennerów, w tym również światowej sławy matematyk prof. Banach, by w owych czasach szalejącego głodu doznać rozkoszy podniebienia, jedząc niezrównane parówki z Viehverbandu.

Brończyk w tym czasie pisuje do prasy podziemnej, do lwowskiego "Słowa Polskiego" i do "Wychowania Narodu", ukazującego się w Warszawie. Bierze również czynny udział w tajnym nauczaniu oraz uczestniczy w podziemnym ruchu urny słowy m. którego niestrudzoną organizatorką była prof. Stefania Skwarczyńska. W jej mieszkaniu zbierają się pisarze, poeci, krytycy i aktorzy. Odbywają się tam również tajne zebrania Lwowskiego Towarzystwa Naukowego oraz Lwowskiego Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza.

Dorobek literacki zespołu zebrano w dwie antologie poetów lwowskich pod redakcją prof. Skwarczyńskiej. Pierwsza ukazała się w 1943 r. pt. "Wierne płomienie", wydrukowana w Warszawie środkami Narodowej Organizacji Wojskowej. Drugą, pt. "Śpiew wojny" wydrukowano we Lwowie w 1944 r., nakładem AK.

W lipcu 1944 r., po odwrocie Niemców, wkroczyła ponownie do Lwowa Czerwona Armia. Jak wspomina Brończyk: ”Przedstawiała dość żałosny widok. Masa była wielka - przewalała się miastem przez kilka dni... Przeważał tabor konny, zwykłe furmanki chłopskie, powożone przez nieumundurowanych chłopów - woźniców. Nędzne konie, podniszczone wozy. A przy czołgach i przy bateriach armat dużo kobiet - żołnierek... Ulice Lwowa ustroiły się bogato we flagi polskie”.

11 września 1944 r. Brończyk zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu przy ul. Łąckiego. Początkowo umieszczono go w pojedynczej celi. Wykorzystując szczelinę w ścianie nawiązuje z nim kontakt z sąsiedniej celi Magdalena Lukas. córka przyjaciela Brończyka inżyniera Lukasa, niezwykle uzdolniona dziennikarka młodego pokolenia. Tak zaczęła się więzienna korespondencja Brończyka ze znaną mu tylko z nazwiska Magdaleną Lukas, korespondencja niezwykła ze względu na okoliczności, przesiąknięta niekłamaną po obu stronach poezją słowa. Gdy pod koniec 1948 r. pani Lukas wróci z sowieckiego lagru na Uralu, osiądzie we Wrocławiu i rozpocznie pracę w Ossolineum, a prof. Brończyk zostanie zwolniony z więzienia na Mokotowie i wróci do Krakowa, wznowią oboje tę korespondencję i będą ją kontynuowali nieomal do ostatnich dni życia Brończyka.

W dniu 4 lutego 1945 r. duży transport więźniów wraz z Brończykiem zostaje skierowany ze Lwowa do Zagłębia Donieckiego, do łagru przy kopalni węgla w Krasnodonie. Pierwszy wchodzi do obozu rektor UJK, twórca polskiego prawa karnego, sędziwy już wówczas profesor Makarewicz. W lagrze tym zgromadzono kwiat lwowskiej inteligencji, w tym większość profesorów lwowskich uczelni. W nieludzkich warunkach wielu z nich umiera. Brończyk w Krasnodonie przechodzi obustronne zapalenie płuc. Pod koniec sierpnia 1945 r. rozpoczyna się stopniowa likwidacja lagru. 20 września 1945 r. Brończyk zostaje przewieziony do Lwowa, do więzienia na Łąckiego, gdzie spędzi jeszcze pięć tygodni. Zostaje wreszcie zwolniony, bez postawienia zarzutu i bez sądu. W dniu 17 grudnia 1945 r., w ramach masowej ekspatriacji Polaków ze wschodniej części Polski, opuszcza Brończyk Lwów, dzieląc wagon towarowy z prof. Aleksandrem Zakrzewskim oraz jego rodziną i przybywa 22 grudnia 1945 r. do Krakowa.

W styczniu 1946 r. pojawia się u Brończyka polonista Zbigniew Nowosad, działacz Stronnictwa Narodowego i proponuje mu współpracę w "Biuletynie Kresowym", organie konspiracyjnego Komitetu Ziem Wschodnich. Brończyk, który nie może pogodzić się z utratą Lwowa, Krzemieńca i Wilna, przyjmuje propozycję Nowosada i pisze do Biuletynu kilka artykułów.

O znaczeniu ziem wschodnich Polski napisze potem: 
"... zwróciliśmy się na wschód i na tych ziemiach wschodnich wyrosły nasze największe, genialne często osobowości; na tych ziemiach dokonaliśmy naszych największych czynów wojennych i cywilizacyjnych. Przecież i Grunwaldu nie bylibyśmy dokonali bez Litwy".

W maju 1946 r. zostają aresztowani trzej pierwsi członkowie KZW, a 4 grudnia 46 r. większa grupa, wśród której znaleźli się: K. Brończyk, ks. kanonik Bolesław Gnidzieński z lwowskiej kapituły oraz znakomity anglista prof. Władysław Tarnawski. Brończyk doprowadzony po aresztowaniu do UB przy Placu Inwalidów w Krakowie jest przesłuchiwany przez słynnego potem Światłę, recte Lichtiga.

Po dwóch tygodniach przewieziono aresztowanych, pod konwojem ciężarówki wypełnionej żołnierzami UB, do więzienia na Mokotowie w Warszawie, gdzie prowadzono intensywne śledztwo nocami, często dwukrotnie w ciągu jednej nocy. Proces rozpoczął się we wrześniu 47 r. i odbywał się w budynku więziennym. Chorego, 72-letniego Stanisława Zielińskiego, przebywającego w szpitalu więziennym, przynoszono do sali sądowej na noszach. W trakcie procesu sądowego, na skutek interwencji ambasadora sowieckiego, nastąpiła zmiana składu sędziowskiego, uznanego przez kontrolne organy sowieckie za zbyt łagodny. W wyniku tej interwencji zapadły 1 października 47 r. niezwykle surowe wyroki. Dwie osoby skazano na karę śmierci, a pozostałe na długoletnie więzienie. Po zastosowaniu amnestii kary te zostały zmniejszone. Obrony Brończyka podjął się bezinteresownie adwokat dr Oktaw Pietruski, dawny jego uczeń ze Lwowa.

W styczniu 48 r. wywieziono Brończyka wraz z innymi więźniami politycznymi do Wronek. We Wronkach cała trasa przemarszu więźniów była obstawiona aż po samo więzienie po obu stronach tyralierą piechoty, poprzetykaną w regularnych odstępach stanowiskami karabinów maszynowych, przeciwko bezbronnym, zmaltretowanym pięćdziesięciu więźniom.

Po pewnym czasie Brończyka, prof. Tarnawskiego i prof. Eugeniusza Ralskiego, ubrawszy w stare, niemieckie mundury wojskowe przewieziono pod konwojem z powrotem do Warszawy, do więzienia mokotowskiego. Wydarzenie to, tak wspomina Brończyk: 
" Dowódca konwoju złączył kajdankami moją prawą rękę z lewą prof. Ralskiego... ", a po przyjeździe na dworzec w Warszawie: "... tłumkowi gapiów szwendających się po hali tłumaczą, że jesteśmy oficerami niemieckimi, ja pułkownikiem, prof. Tarnawski majorem, a najmłodszy prof. Ralski kapitanem".

Pod koniec pobytu Brończyka w więzieniu mokotowskim do jego celi doszedł jeszcze płk dr Wacław Lipiński, znany biograf Piłsudskiego, któremu karę śmierci zastąpiono karą dożywotniego więzienia. Nieludzko szykanowany Lipiński popełni później samobójstwo we Wronkach. 20 września 1948 r. zawiadomiono Brończyka, że wychodzi na wolność, czemu początkowo nie dał wiary. Wcześniejsze zwolnienie Brończyka nastąpiło w wyniku masowej akcji zbierania podpisów krakowskich i warszawskich literatów na podaniu o zwolnienie, skierowanym do Bieruta. Listy bezpośrednie napisały wybitne osobistości ze świata teatralnego, w tym zawsze niezawodny w przyjaźni do Brończyka Ludwik Solski oraz Bronisław Dąbrowski, ówczesny dyrektor Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Decydująca jednak -jak utrzymuje sam Brończyk - była cicha interwencja ówczesnego ministra Kultury Włodzimierza Sokorskiego, który niejednokrotnie okazał Brończykowi wiele życzliwości.

W Krakowie, jeszcze przed aresztowaniem, opracuje Brończyk pierwsze po wojnie wydanie "Pana Tadeusza", z własnymi do niego przypisami. Po zwolnieniu w 1948 r. z więzienia poświęca się głównie Brończyk tłumaczeniom na język polski klasyków literatury francuskiej i angielskiej. Współpracuje okresowo z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Kierunkami", głównie w zakresie krytyki teatralnej. W planach wydawniczych PAX-ubyło przewidywane zbiorowe wydanie dramatów Brończyka, lecz nigdy nie doszło do realizacji tych zamierzeń. Trudno się jednak dziwić, gdyż w owych czasach, w których z zakazu ambasady sowieckiej nie wolno było w teatrach polskich grać "Dziadów", "Kordiana" czy "Wesela", a znaleźli uznanie "owych władz" tacy bohaterowie dramatów Brończyka, jak: Stanisław Żółkiewski, Stefan Batory, czy Rejtan.

Byłem wychowankiem profesora Brończyka w VIII Gimnazjum we Lwowie, w latach: 1934-1940. Przez prawie cały ten okres był gospodarzem mojej klasy. Myśląc o nim zawsze mam przed oczyma wysoką, szczupłą jego postać, o pociągłej ascetycznej twarzy, mądrych i dobrych głęboko osadzonych oczach, o włosach krótko ostrzyżonych, czesanych "na jeża" i miękkim przyciszonym głosie. Znakomity romanista, uczył nas języka francuskiego w sposób nietypowy prowadząc w tym języku świetny wykład akademicki historii literatury francuskiej z własnymi, oryginalnymi komentarzami.

Jesienią 1939 r., w początkach okupacji sowieckiej, gdy na polecenie władz sowieckich wznowione zostało nauczanie w VIII Gimnazjum, pocieszał nas i podtrzymywał na duchu. wyrażając przekonanie o ostatecznym zwycięstwie Aliantów i Polski i jednocześnie ostrzegał, że nadchodzą czasy, w których będziemy mogli porozumiewać się ze sobą jedynie oczyma.

We wspomnieniach utkwił mi w pamięci jak przez mgłę jeden z ponurych dni okupacji sowieckiej, kiedy to Brończyk całkowicie załamany, nie był w stanie prowadzić zajęć i przestał całą godzinę lekcyjną w oknie. Dzień ten przypomniał mi Brończyk w swoich Wspomnieniach. Było to wczesną wiosną 1940 r., kiedy to nocą, w ramach niespodziewanej deportacji wywieziono w odległe i nieludzkie rejony ówczesnego ZSRR, tysiące Polaków ze Lwowa.

Oddajmy głos autorowi Wspomnień
"Podobne sceny rozgrywały się w tysiącu domów lwowskich. Można sobie wyobrazić w jakim nastroju szedłem rano na lekcje w gimnazjum. A ze mną reszta moich kolegów - Polaków. Uczniowie siedzieli w grobowym milczeniu. Niemal każdy z nich stracił wśród wywiezionych kogoś bliskiego. Nie było mowy o prowadzeniu lekcji. Stanąłem przy oknie i patrzyłem na ulicę. Z budynku naprzeciwko spóźniona ekipa policyjna wyprowadzała do ciężarówki rodzinę z kilku osób. Ostatnia wskoczyła do wozu młoda, zgrabna dziewczyna, a kiedy auto ruszyło stanęła i nadrabiając miną zaczęła posyłać ręką całusy patrzącym z, okna sąsiadom. Stała tak długo, aż wóz zginął na zakręcie".

Brończykowie boleśnie przeżywali brak jakichkolwiek wiadomości o synu, nie tracili jednak nadziei, że żyje. Odnosili się po wojnie w sprawie syna do PCK oraz innych instytucji międzynarodowych, do przywódców PRL i najwyższych osobistości sowieckich. Brończyk tak napisze o tym: 
"Na to wszystko otrzymywaliśmy albo odpowiedzi wymijające, albo nie odpowiadano nam w ogóle. Nie tracimy jednak nadziei i czekamy dalej na cud".

Na przełomie lat 1967-1968 przebywałem przez ponad pół roku w Londynie, na stypendium naukowym w Imperiał College. W domu na Kensingtonie, w którym podówczas mieszkałem, sąsiadowałem z Julianem Iwanickim z Przemyśla. Aresztowany przez NKWD, zesłany został do jednego z łagrów na dalekiej północy ówczesnego ZSRR. Udało mu się stamtąd wydostać do armii gen. Andersa, z którą odbył potem całą kampanię włoską. Ciężko ranny podczas tych walk, zapadał potem często na zdrowiu, co było potem, w wiele lat później, przyczyną jego przedwczesnej śmierci. Podczas mojego pobytu w Londynie zaprzyjaźniłem się blisko z Julianem. Prowadziliśmy często do późnych godzin nocnych, długie rodaków rozmowy. Podczas jednego z takich spotkań dowiedziałem się przypadkowo od Juliana, że był przy śmierci Szczęsnego Brończyka, który zmarł w jego obecności w okrutnych, nieludzkich warunkach na oblodzonej barce rzecznej, gdzieś na dolnym Jeniseju. Gdy wróciłem do kraju w kwietniu 1968 r. prof. Brończyk już nie żył. Może to i lepiej, że umierał z nikłą nadzieją, że ukochany syn żyje gdzieś tam w dalekim świecie.

Wspomnienia swoje doprowadził Brończyk nieomal do ostatnich lat swojego życia i zakończył je smutnymi refleksjami: "Kończę wspomnienia, a jednocześnie własny wielce szanowny żywot, w gruncie rzeczy nieudany, jeżeli za udany należy uważać taki w którym spełniły się czyjeś naturalne, nie marzenia, ale przynajmniej rozsądnie pomyślane zamiary. Jeżeli mi dzisiaj tak niesporo odchodzić w zaświaty, to z niepokoju o nieznaną mi dzisiaj przyszłość naszego narodu; boć sprawa egzystencji tego narodu była moją największą pasją życiową, jedyną inspiracją całej mojej twórczości pisarskiej".

Niech garść tych wspomnień o profesorze Brończyku wydobędzie z mroku zapomnienia tę wspaniałą postać wielkiego pisarza i dramaturga, niezłomnego Polaka, wielkiego myśliciela i wychowawcy rzesz Polaków.

Sądzę, że zakaz ambasady sowieckiej nie powinien już obowiązywać, a więc znakomite jego dramaty historyczne powinny wrócić na sceny teatrów polskich, a jego Wspomnienia, jako dokument minionej epoki powinny ukazać się drukiem.


Copyright (c) 1995 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

 

Powrót

Powrót
Licznik