Czesława Cydzikowa

Kartki z życiorysu

Minęło ponad 50 lat od tego dnia. Wydał mnie oraz innych naszych przyjaciół ten sam zdrajca - Czesław Rutkowski. ps."Borowik", późniejszy pułkownik UB i pracownik ambasady polskiej w Chinach. Do mego aresztowania przyczynił się również Jan Kulikowski. ps. "Sas", pułkownik Straży Pożarnej w Mielcu, zmarły w 1993 roku.

W pierwszych dniach marca 1995 roku był we Lwowie Adam Lewicki i w 50-tą rocznicę mego aresztowania 6 marca- odwiedziliśmy nasze więzienie przy ul. Kadeckiej 20 - kontrrazwiedkę "Smiersz". Adam Lewicki zapukał do swojej celi obecnie zamienionej na mieszkanie (pierwsze okno w suterenach od strony ul. Kosynierskiej). Otworzył nam mężczyzna lat około 60. Adam zwrócił się do niego po polsku z prośbą, ażeby pozwolił nam wejść i zobaczyć pokój w którym go więziono. - To właśnie moja sypialnia - odparł łamaną polszczyzną właściciel mieszkania. - A nas tu na podłodze spało 25 - odpowiedział mu wówczas Lewicki i dodał - Tam była dyżurka z okienkiem na schody, a tu drzwi do naszej celi. Zamurowali je.

Właściciel mieszkania był raczej uprzejmy. Spojrzeliśmy na wiszący na ścianie olejny portret wojskowego i stojącego przy nim chłopca. - To mój ojciec ze mną a ten wojskowy na fotografii wiszącej obok, to ja w czasie kilkuletniej służby w Polsce - poinformował nas. Zapytałam go czy ma świeczkę albo latarkę bo chciałabym zejść do podziemia- - Nie trzeba - odpowiedział, otwórzył drzwi i grzecznie poprosił, ażebyśmy poszli za nim. Zbiegł po schodach i zapalił światło. Zobaczyliśmy przed sobą te same drzwi z judaszem, którymi zamykano korytarz z trzema celami. Siedziałam sama w pierwszej celi na lewo. Chciałam lam wejść i zobaczyć okno. które narysowałam na ścianie, ale drzwi były zamknięte. -To moja piwnica. idę po klucze - powiedział nasz przewodnik i pobiegł na górę. Okna nie zobaczyłam, ściany były zabielone. Wróciły wspomnienia... Taka byłam pewna siebie, nawet zarozumiała, że mnie nikt nie weźmie, bo któż z nich mógł przypuszczać, że ta panienka chodzi z visem. Tymczasem "Sas" powiedział im o tym i tak mnie wzięli w ciemnościach późnego wieczoru na roku ul. św. Jacka i Hauke-Bossaka. Nie mogłam usnąć tej nocy z 6 na 7 marca 1945 roku. Przyjrzałam się swojemu nowemu miejscu. Pokój był bez okna. bo znajdował się głęboko pod ziemią. Metrowa wnęka w masywnym murze wskazywała którędy należy się wydostać w razie zbombardowania budynku. Ściany pomalowane były na beżowo - na nich zajączki, sarenki, ptaszki... Był to widocznie schron dla dzieci. Wyposażenie przedwojenne: umywalnia z bieżącą wodą, piecyk gazowy. W roku stało zesłane kocem łóżko, stolik a na nim talerz i łyżka. Zdrapałam łyżką farbę ze ściany, pod nią było białe wapno. Maźnęłam sadzę z piecyka - mam kolor czarny. Można rysować. Odtworzyłam na zewnętrznej ścianie, obok wnęki, okno swojego pokoju, Firanki i flakon z baziami. Na ukośnym suficie powstała historia aresztowania, karykatury oficerów. Typowe i łatwe do wykonania, bo semickie mieli rysy. Dalej umieściłam visa i jego numer (żeby nie zapomnieć). Myślałam. że kiedyś, po wojnie, według tego numeru dowiem się, czyją własnością przed tym był pistolet.

Na następny dzień, kiedy poszłam na śledztwo, zmyli sufit a komendant więzienia oznajmił mi, że tego rysować nie można. Zostało tylko okno. Właśnie to okno chciałam teraz zobaczyć ale i jego już nie było.

Wyszliśmy teraz wszyscy z mojej pojedynki. Po prawej stronie była cela mężczyzn. Adam Lewicki powiedział, że przyjaciel jego spał tu, pod drzwiami, na ziemi. Przypomniałam sobie, jak pięknie śpiewał żołnierskie tango jeden z mieszkańców tej celi. Naprzeciw była ogólna cela. w której siedziałam, po organizowanej i nieudanej ucieczce, kiedy to wszystkich przemieszano. Posadzono wtedy do "pojedynki" z rysowanym oknem "Marka" Staszka Buryłę i kogoś trzeciego. Dzieliły te dwa schrony zwykle drewniane drzwi, więc mając obok komendanta NOW i redaktora - wypuściliśmy na 3 Maja 1945 roku ostatnie, podziemne "Słowo Polskie". Nagłówek narysowałam ja.

identyczny. Była też rubryka "Wolne datki na prasę: papier - z pokoi śledczych. ołówek - dar wyjca rudego". Dziewczęta, które chodziły sprzątać wyższe piętra, przynosiły do celi papier. Dyżurny nazywany przez nas "wyjcem rudym" dal mi ołówek i pożyczał nożyk do strugania. Cały wolny od śledztwa czas rysowałam portreciki współ towarzyszek niedoli. Po przeczytaniu "Słowa Polskiego" przez wszystkie trzy cele Krzysia Sokół zaszyła gazetkę w poduszeczkach, podwyższających ramiona sukienki. Wierzyła, że ją wypuszczą i ocali ten prawdziwie podziemny numer "Słowa Polskiego" wydany w więzieniu kontrrazwiedki "Smiersz".

Chciałam teraz zobaczyć koniecznie wnętrze ogólnej celi. Odsunęłam tę sama zasuwkę sprzed lat z judaszowym okienkiem i weszliśmy do środka, Przed nami widniała ściana z desek i szereg drzwi zamkniętych na kłódkę. Na ścianie z prawej strony narysowałam 50 lat temu Matką Boską Częstochowska i Orła z literami AK po obu jego stronach oraz herb Lwowa ze wstęgami i słowami "Semper Fidelis", Obecnie ta ściana odgrodzona była deskami. - To piwnica pułkownikowej - poinformował nas przewodnik, - Chodźmy do niej.

Poszliśmy więc na pierwsze piętro do pułkownikowej. Adam Lewicki powiedział jej, że właśnie mija dziś 50 lat jak mnie aresztowano i umieszczono tam. gdzie jest teraz jej piwnica. Pułkownikowa się rozczuliła, życzyła nam wszystkiego najlep­szego i powiedziała - Wy wtedy siedzieliście a my teraz wszyscy czujemy się jak w więzieniu. W trakcie rozmowy wyjaśniło się, że ściana o która mi chodzi, mieści się nie w piwnicy pułkownikowej, a u generałowej, Pobiegł nasz przewodnik na drugie piętro, do generałowej ale nie było jej w domu. Pułkownikowa chciała nam pomóc, prosiła ażebyśmy podali numer telefonu, to po powrocie generałowej zadzwoni do nas. Powiedzieliśmy jej, że nie mieszkamy we Lwowie, przyjedziemy jeszcze i przyjdziemy tu. Nie skorzystaliśmy z zaproszenia na koniak i po uprzejmym pożegnaniu wyszliśmy z budynku dawnej kontrrazwicdki. Zatrzymaliśmy się za bramą wyjściową w miejscu, gdzie prawdopodobnie zabiła się w samobójczym skoku z IV piętra nauczycielka pani "Lusia". Pamiętam jak nie wróciła ze śledztwa i rzeczy jej nie zabrano... Na wiosnę, kiedy śnieg stajał- więźniarki, które nosiły zupę do drewnianego domku na wzgórzu, znalazły przed budynkiem w trawie kalosz pani "Lusi".

Zbliżała się godzina odjazdu do Tarnowa Adama Lewickiego i jego towarzyszy. Cały wieczór byłam wzruszona. Śpiewaliśmy żołnierskie tango z repertuaru męskiej celi i piosenkę ułożoną przez nich "Przy Kadeckicj ulicy"... Śmiałam się teraz z naszej naiwności przy jej strofie: Czy dostaniesz rok czy dwa, nawet dziesięć, tra-la-la "Marek" i "Ryszard" otrzymali wyroki śmierci- zamienione po upływie kilku miesięcy na katorgę, a ja 20 lat katorgi. Nie czuję się jednak zwyciężona. Nie muszę tęsknić za Lwowem. Jestem tu, chociaż po zwolnieniu nie pozwolono mi zamieszkać we Lwowie.

Śledczy kpt. Aleksander Kozłow (był również śledczym Adama Lewickiego) mówił mi 50 lat temu, kiedy śmiałam się z potęgi komunizmu, że ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Runął komunizm, więc mimo wszystko kto się śmieje ostatni? Raz jeszcze przypomniano mi malowidło na ścianie podziemia kontrrazwiedki. Było to w roku 1963, kiedy już od 6 lat byliśmy we Lwowie. W dniu Wszystkich Świętych, wczesnym rankiem rozstawiliśmy z mężem lampiony na grobach naszych wielkich Polaków na cmentarzu Łyczakowskim.
Każdy lampion był inny: u Bełzy-klęczące pacholę, u Kołyszki -skrzyżowane kosy, u Grottgera - orzeł i napis "Nie rzucim ziemi skąd nasz ród" itd. Na Cmentarzu Obrońców Lwowa, na grobie Nieznanego Żołnierza stanął niezmiennie taki sam jak obecnie - lampion z Orłem- polami bitew i miejsc straceń.
Mąż przynosił mi zawsze na ten dzień bańkę zużytego oleju samochodowego. Z tego oleju i szmat robiliśmy znicze. Szmaty zalane olejem w żelaznych naczyniach płonęły jak pochodnie. Mąż pracował w tym dniu i poszedł do katedry na wieczorną Mszę Św. a ja pobiegłam jeszcze raz na cmentarz.

Wszystkie lampiony stały na miejscu. Obok grobowców lotników jakiś mężczyzna objaśniał młodemu chłopcu, że taki właśnie pomnik stał tu, jak na lampionie. Koło grobu Nieznanego Żołnierza krzątała się starsza pani w zielonym berecie. Pomieszałam patykiem spaloną skorupę szmal z olejem i ogień znów trysnął w górę. Chciałam wrócić do domu przez wyłom w murze ale pani w zielonym berecie poprosiła bym poszła z nią przez Cmentarz Łyczakowski do tramwaju. Wzięłam ją pod ramię i skierowałyśmy się do bocznego wyjścia. Minęłyśmy środkowe schody prowadzące na pole przed katakumbami i nieznajoma zatrzymała się przy pierwszym grobowcu,
- Trzech ich tu spoczywa - powiedziała. - Byłam na ich pogrzebie. Wie pani idę raz do nich, a tu płyta rozbita i na grobowcu leży czaszka. Zapłaciłam cmentarnym robotnikom, uporządkowali i zamurowali grobowiec.

Wyszłyśmy z Cmentarza Orląt. Wśród drzew było już zupełnie ciemno, tylko tu i ówdzie migotały płomyki świec. Szłyśmy powoli w milczeniu. Naraz nieznajoma zapytała:
- Czy widziała pani te lampiony na cmentarzu? Każdy inny ale jedna ręka je wykonała.

I posypały się pochwały. Pomyślałam sobie, że na nic się zdało wymyślanie innego "wizerunku" lampionu i ich niejednakowa forma, inteligentny człowiek zrozumiał od razu ich przesłanie. Nie wdałam się w rozmowę i szłyśmy dalej w milczeniu.

- A wie pani, że w kontrrazwiedce "Smiersz" namalowany był na ścianie celi polski Orzeł, herb Lwowa i Matka Boska Częstochowska? Czy pani to sobie potrafi wyobrazić? - akcentując każde słowo powiedziała nieznajoma.

- Naprawdę? Pani tam siedziała? Kto to malował? Jak to możliwe, w kontrrazwiedce "Smiersz"? - zadałam szereg pytań.
Słuchałam objaśnień nieznajomej pani ale nie przyznałam się do niczego. Takie były czasy. Naraz nieznajoma zaczęła cicho nucić Przy Kadeckiej ulicy siedzą ludzie w piwnicy... Nie wytrzymałam, podchwyciłam piosenkę. Nieznajoma stanęła jak wryta. W pewnym miejscu zabrakło mi słów, zapomniałam co dalej... Pani w zielonym berecie poinformowała mnie, że w Żółkwi jest osoba, która na pewno pamięta jeszcze tę piosenkę. Podała mi jej nazwisko i miejsce pracy. Rozstałyśmy się, ja poszłam w stronę ulicy Zielonej.

Spotykałam Ją potem w szkole św. Marii Magdaleny, jadała tam obiady i bywała na wszystkich przedstawieniach. Nie rozmawiałyśmy z sobą, chyba mnie nie poznawała. Z czasem dowiedziałam się, że nazwisko jej brzmi "Tereszczak". Po latach w katedrze zobaczyłam klepsydrę: Nabożeństwo żałobne za spokój duszy Tereszczak... Imienia nie pamiętam. Uczestniczyłam w nim. Sporo czasu minęło od kiedy przeszłam przez wiele sowieckich więzień. Adamowi Lewickiemu dziękuję, że wtedy przyjechał do Lwowa bo sama nie poszłabym na ul. Kadecką 20, gdzie mieściła się niegdyś kontrrazwiedka "Smiersz".


Od red. Maria Tereszczakówna byla ostatnim Sekretarzem Straży Mogił Polskich Bohaterów. Wspomniany Adam Lewicki jest prezesem tarnowskiego Oddz. TMLiKPW oraz członkiem Zarządu Głównego Towarzystwa.


Copyright (c) 1996 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót