Artykuły o Lwowie

[W sowieckim Lwowie (2001)] [Polska-Ukraina (1998)] [Mit Lwowa (1999)] [Orlęta na zgodę...(1999)] [Tam szum Dniestru (1998)] [Orzeł i tryzub (2000) ] [Orlęta dla orłów (2002) ]

Tam szum Dniestru


Ukraina dla Polski: partner czy garb?


ADAM SZOSTKIEWICZ POLITYKA nr 44/2000



Odebranie Polakom Lwowa było politycznym błędem Rosjan - napisał kiedyś polityczny korespondent paryskiej "Kultury" Juliusz Mieroszewski. Ale polski Lwów dzieliłby oba narody, ułatwiając imperialną politykę Kremla, który zawsze przeciwdziałał zbliżeniu polsko-ukraińskiemu. Dziś Lwów już nie dzieli, bo jest ukraiński, za to beczką prochu mogą okazać się cmentarze żołnierzy albo wirtualne gazociągi. Czy marzenie Mieroszewskiego, a za nim III Rzeczpospolitej, o dobrym sąsiedztwie z Litwą, Białorusią i Ukrainą nie jest aby polityczną iluzją?

Z Litwą układa się nam całkiem dobrze, oczywiście. Białoruś... cóż, Łukaszenko. Za to z Ukrainą jest niemal wzorowo. Tak mniej więcej wygląda stereotypowy bilans polskiej polityki "bliskowschodniej".

Okopy św. Trójcy



Na urlopie dziennikarz chce odpocząć, a nie nicować stereotypy. Ruszyłem w podróż na dawne kresy Najjaśniejszej. Wraz z członkami niedawno założonego w Krakowie Klubu Myśli Politycznej imienia Juliusza Mieroszewskiego chciałem na własne oczy zobaczyć miejsca i pejzaże zapamiętane z lektury: sienkiewiczowski Chocim, Okopy św. Trójcy Krasińskiego, Krzemieniec Słowackiego, "wysoką połoninę" Stanisława Vincenza.

Do torby wrzuciłem "Opowieści chasydów" Martina Bubera: przecież kresy to był także matecznik Żydów Europy Wschodniej. Żadnej polityki, zwłaszcza bieżącej - marzyłem - czysta kontemplacja "zielonej Ukrainy".

Tu hrywny, tam ruble

Tak, piękny kraj, urzekająca przyroda. Wszystko aż prosi się o gospodarza: pola, drogi, miasta, wsie. Tu i ówdzie widać nowe budynki, głównie cerkwie, czasem stacje benzynowe podobne do naszych, czasem punkty gastronomiczne. W niektórych miastach jak Lwów, Tarnopol, Kamieniec Podolski część kamienic rozkwita w ciepłym świetle słońca pastelowymi kolorami świeżo położonych tynków, lśnią nowe dachy, rynny, wieczorem zapalają się nieliczne reklamowe neony.

Nie zmienia to dojmującego wrażenia straszliwego zapuszczenia i powszechnej biedy. W centrum przepięknego starego Kamieńca pasą się kozy i krowy, a dla kontrastu po zabytkowych kocich łbach suną luksusowe samochody z przyciemnionymi szybami. W gęstym mroku wypełniającym nocą Tarnopol wychodzi się raptem na uliczkę przypominającą któryś z zaułków Krakowa: trzy restauracje z ogródkami, muzyka z kolumn hi-fi, eleganccy kelnerzy roznoszący smakowite dania. Klienci nie mówią obcymi językami.

Płaci się hrywnami (grzywnami), jak w jeszcze bardziej efektownym lokalu na przedmieściach Lwowa (podświetlane fontanny, ukraińska kapela, niedźwiedź i puszczyki w klatkach przy wejściu). Oazy nowobogackich, gdzie zakrapiany, bo jakżeby inaczej, obiad kosztuje sumy niewyobrażalne dla zwykłych śmiertelników. Polacy mogą się tu poczuć tak jak turyści z Zachodu u początków transformacji w Polsce lub w Czechach. W najlepszym razie ten kawałek wolnego państwa ukraińskiego, który zwiedziliśmy, jest dziś w fazie naszego kapitalizmu bazarowo-stolikowego

Niewidzialna linia dzieli Ukrainę zachodnią od wschodniej. Już w Tarnopolu - inaczej niż we Lwowie czy na Huculszczyźnie, gdzie wszędzie słychać mowę ukraińską - w sklepie i urzędzie chętniej rozmawiają po rosyjsku. Ekspedientki podają ceny w rublach zamiast w grzywnach. Towaru pełno, ale drogiego. Lud kłębi się więc na targowiskach i handluje, czym tylko może. Albo żebrze. Widok Honkera i Lublina z zagraniczną rejestracją nieodmiennie przyciąga dzieci i emerytów. Nie są nachalni - nigdzie zresztą nasza obecność nie prowokowała jakichkolwiek aktów niechęci.

Kamieniec Podolski



Emeryci okazują się zwykle etnicznymi Polakami, proponują usługi przewodnickie lub ochroniarskie (popilnują aut, póki nie wrócimy z wycieczki). Od słowa do słowa przechodzą do opowieści o tragicznym losie swoim i bliskich. A w konkluzji bezradna prośba o pomoc. Dwadzieścia grzywien to dla nich fortuna. Miesięczna emerytura, jeśli państwo wypłaci - a płaci nieregularnie, tak samo jak wynagrodzenia - nie przekracza równowartości 50 zł. Wstyd dać jałmużnę, hańba nie dać. Mamy też "paciorki i perkal" - zupki w proszku, herbatę w torebkach, papier toaletowy, konserwy. I znów to nieprzyjemne uczucie: czy nie potraktują nas jak kolonistów?

Nie sposób uciec od kresowej przeszłości, choć kresów już nie ma. Wędrówka po tej ziemi tak pełna jest skojarzeń i wspomnień, od literackich po rodzinne, ściśle osobiste. Cmentarze lwowskie dla części z nas to lekcja poglądowa dramatu historii i znak wielopokoleniowej polskiej obecności, dla części odwiedziny takie jak na Rakowicach lub Powązkach, gdzie zapala się znicz najbliższym zmarłym.

Pod Polszę?



Oglądamy ulice, gmachy, kamienice we Lwowie i gdzie indziej. Politycznie nie ma alternatywy dla stanu obecnego, ale bez trudu można dostrzec trwały wkład cywilizacyjny polskości w tę ziemię. Nasi przygodni ukraińscy rozmówcy - zawsze życzliwi i gościnni - nie bali się mówić na ten temat. W Zaleszczykach pokazywali nam domek Piłsudskiego tuż obok mostu, którym polskie wojsko wycofywało się do Rumunii. Zdarzyło się nawet, że jeden z nich, dyrektor szkoły średniej, wykrzyknął do nas:

- Nie wiem, co będzie z wolną Ukrainą, może się rozpadnie na dwa kraje, ale wiem, że my tutaj nigdy nie wrócimy pod Rosję, prędzej pod Polszę! Serio traktować tej deklaracji oczywiście nie można. Ukraina w powszechnym odczuciu zwykłych obywateli jest krajem, co "nierządem stoi", jak Rzeczpospolita przed rozbiorami. Ludzie skarżą się na wszystko i nie oczekują poprawy. Pod troskliwie odnowioną ławrą Poczajowską, lokalną prawosławną Częstochową, rozmawiamy z pracownicą państwowej kawiarni. - Gorbaczowowi poderżnąć by gardło za to, co z nami zrobił - peroruje. - Za komunizmu żyło się dużo lepiej, a nam Zachód nie pomoże jak wam w Polsce. Ale ojczyzny rzucać w pogoni za kapitalistycznym chlebem się nie godzi. Tak i będziemy tu gnić aż do śmierci, ale Zachodowi się nie sprzedamy. Gdy dowiaduje się, że w polskiej prywatnej restauracji mogłaby zarobić ze cztery grzywny za godzinę pracy, oświadcza, że gotowa jechać choćby jutro.

Infrastruktura (w tym hotele, gdzie ciepła woda to ewenement) jest w stanie ruiny, tak samo jak zbankrutowane socjalistyczne zakłady pracy, kołchozowe rolnictwo i wiele zabytków. Toż to beczka bez dna, jak NRD, ale bez bogatego wuja nad Renem, który sfinansuje generalny remont państwa i przebudowę całej gospodarki. Potrzeba na to mnóstwa czasu i gigantycznych środków, a także niespożytej woli politycznej i chęci działania.

Szczęśliwe miejsca, gdzie dotrą polscy księża, którzy niemal syzyfowym wysiłkiem odnawiają perły polskiej kresowej architektury sakralnej. Wiedzą, że wiernych przybędzie do uratowanego kościoła garstka, bo obrządek łaciński jest w nieodwracalnym zaniku. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dostateczna, przemyślana i skoordynowana pomoc z Polski do nich nie dochodzi.

Część tych kresowych zabytków podzieli los imponującej drohobyckiej synagogi - największej w dawnej Galicji. Jak w wielu kościołach i tu przez lata działał zakład produkcyjny, teraz wnętrze jest puste i kompletnie zdewastowane, bóżnica w magicznym mieście Schulza służy za wychodek.

Endecki Zachód



Konfrontacja idei politycznych z ukraińską rzeczywistością podważa poczucie, że sprawy idą w dobrym kierunku. Aksjomat polskiej polityki wschodniej po 1989 r. głosi, że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy, a zatem, że wszystko, co służy współpracy polsko-ukraińskiej, służy naszym interesom. Polska ma być adwokatem sprawy ukraińskiej na Zachodzie. Tymczasem Zachód jest "endecki": zależy mu przede wszystkim na dobrych stosunkach z Rosją. Nie lubi, gdy Polska wadzi się z Rosją; niepokoi się, że Polska zechce wciągnąć Ukrainę - z Czarnobylem i impasem reform - do Unii Europejskiej (na podobnej zasadzie Europa ani myśli przejmować się losem Białorusi). Ukraina ma na Zachodzie złą prasę. W czerwcu amerykańskie czasopismo "Fortune" ostrzegało: Ukraina = korupcja + mafia; ambicją elit jest jak najszybciej zbić majątek i uciec z kraju, jak były premier Łazarenko, podczas gdy większość obywateli żyje w rozpadających się postsowieckich blokach i w zapyziałych wsiach kołchozowych (niestety, prawda, ale na Huculszczyźnie spotkaliśmy ludzi zadowolonych z nowego systemu, a wioski - w tym Vincenzowska Krzyworównia - wyraźnie podnoszą się z upadku).

Do fatalnych notowań Ukrainy w kołach międzynarodowego biznesu dochodzą złe wieści polityczno-personalne, jak choćby niedawna dymisja proeuropejskiego ministra spraw zagranicznych Borysa Tarasiuka, który musiał odejść, bo, zdaniem politologa Wołodymyra Połochało, nie zadowalał prezydenta Kuczmy, oligarchów i Rosji.

Teraz zaiskrzyło jeszcze wokół gazociągów. Ukraina chce prywatyzować swoje z udziałem kapitału rosyjskiego, ale i zachodniego (czyli także polskiego). Rosja proponuje budowę nowych, omijających Ukrainę. Stolica zjednoczonej Europy, Bruksela, poparła projekt rosyjski, stawiając Polskę w trudnej sytuacji. Wszak nic co ukraińskie nie jest nam obce, ale z drugiej strony chcemy do Europy, a Europę Ukraina niewiele obchodzi.

Czym więc jest Ukraina dla Polski? Obiecującym partnerem współpracy gospodarczej i politycznej, który daje nam fory, bo pamięta, że jako pierwsi w świecie uznaliśmy ukraińską niepodległość, czy może garbem rosnącym na plecach naszej polityce państwowej? Czy nie zaangażowaliśmy się zbyt głęboko w rzecznikowanie sprawie ukraińskiej, nie uzyskując wiele w zamian?

Wygrać z Rosją na Ukrainie



"Istotą stosunków polsko-rosyjskich była zawsze rywalizacja - pisał 30 lat temu Mieroszewski - i tę rywalizację przegraliśmy na Ukrainie. Ówczesnym narodom wschodnioeuropejskim nie mieliśmy niczego do zaoferowania poza wyzyskiem i kolonizacją. (...) Im więcej będzie się liczył ambasador polski w wolnym Kijowie, tym więcej będzie się liczył ambasador polski w Moskwie". Czy ta chwila już nadeszła? Ćwierć wieku później inny publicysta polityczny Kazimierz Dziewanowski dopowiadał: "Nie mamy, nie możemy i nie powinniśmy mieć innych celów niż sąsiedztwo niezależnej i prozachodniej Ukrainy", której istnienie jest warunkiem ułożenia w przyszłości dobrosąsiedzkich stosunków w całym regionie, włącznie z Rosją. Mieroszewski i Dziewanowski już nie żyją, nie mogą więc korygować swych sądów. Podzieliłem się więc wątpliwościami z byłym ambasadorem RP w Wilnie i pomysłodawcą Klubu im. Mieroszewskiego, profesorem Janem Widackim, który poprowadził naszą kresową wyprawę.

- Nędza, korupcja, niechęć do władz i do odzyskanego własnego państwa - to wszystko prawda - przyznał Widacki. - Ale z roku na rok nie tylko we Lwowie czy Tarnopolu, ale i w Brzeżanach, Czortkowie i Kołomyi przybywa dobrych sklepów i lokali. Jakiś rynek istnieje, niechby i bazarowy, wkrótce pojawią się pierwsi "absolwenci"' tej "średniej szkoły ekonomicznej"'. To raczej państwo nie nadąża i podtrzymuje potężny sektor uspołeczniony. Wciąż nie ma prawa zezwalającego na wolny obrót ziemią i nieruchomościami, a więc nie ma i inwestorów.

Można też liczyć, że młode pokolenie nie będzie już tak bierne i bezradne jak starsze i wymusi konieczne reformy, a my możemy i w tym pomóc, przyjmując ich masowo do Polski na studia, staże i praktyki - uważa Widacki. Tak, Ukraina wciąż czeka na swego Balcerowicza, ale jest też dla nas wyzwaniem. Czy łatwiej byłoby nam prowadzić politykę wschodnią, gdyby Ukraina niczego od nas nie potrzebowała, gdyby bez nas wyszła z cywilizacyjnej zapaści, a Polacy jeździli pracować na czarno do Kijowa lub Lwowa?


[W sowieckim Lwowie (2001)] [Polska-Ukraina (1998)] [Mit Lwowa (1999)] [Orlęta na zgodę...(1999)] [Tam szum Dniestru (1998)] [Orzeł i tryzub (2000)] [Orlęta dla orłów (2002) ]
Powrót