Koniec okupacji w Konskich

Do Konskich przyjechalismy 18 marca 1944 roku. Mieszkanie mielismy wynajete w czasie Ojca poprzedniej bytnosci. Byla to mansarda, daleka od tego do czego bylismy przyzwyczajeni i mam pelen podziw dla Mamy ktora nigdy nie robila zadnych problemow, czy sie skarzyla. Byla dumna i twarda.

Zamieszkalismy w domu p. Malanowiczow przy poczcie. To byla willa o dosc dziwnej architekturze w ogromnym ogrodzie - sadzie. Wlasciciel domu wraz z kilkoma synami bedac w konspiracji zostal aresztowany z nimi za wyjatkiem najmlodszego ktory uciekl, przez Gestapo i wyslani do Oswiecimia gdzie wszyscy zgineli. Najmlodszy sie uratowal i chyba byl pozniej aktorem. W domu zostala tylko zamezna corka z mezem i dzieckim ktorzy zaczeli wynajmowac poszczegolne czesci domu. Najwiekszy pokoj, chyba salon, z osobnym wejsciem zajmowal Stryj Zygmunt z Zosia ktora z pod kuchennej ktora mi myla nogi w czasie mojej pierwszej wizyty awansowala do "prima baleriny" jak Mama ja nazywala, a na koncu zostala zona starego kawalera jak go wypuscilo UB po odbiciu mu nerek i niedlugo potem wyzional ducha.

Z duzej kuchni kretymi zelaznymi schodkami wchodzilo sie na pietro do szafami odgrodzonego pokoju gdzie byly dwa wyjscie: jedno do pokoju zajmowanego przez Pania Nate z jej siostra Lila i coreczka Basia, obie zony oficerow ktorzy byli w niemieckich oflagach. Lila pracowala a Nata zajmowala sie wychowaniem siostrzenicy.

Drugie drzwi prowadzily na strych i ze strychu bylo wejscie do naszej mansardy ktora sklada sie nieduzego podluznego pokoju ktory mial dwie nisze: jedna bez drzwi gdzie stalo lozko Mamy i druga wygladajaca jak duzy przedzial kolejowy pierwszej klasy gdzie staly po obu stronach lozka a w srodku malenki stolik. W duzym pokoju bylo Ojca lozko i stolik z krzeslami gdzie jadalismy. Po wejsciu do pokoju byla nasza "lazienka" skladajaca sie z miednicy, dzbanka z woda i wiadra.

Ubikacja znajdowala sie w ogrodzie w blizniaczym pomieszczeniu z wycietymi serduszkami, a na nagle potrzeby bylo wiadro na strychu z obawa ze jak ktos wejdzie w czasie "akcji", bedzie jej swiadkiem. To byl tak zwany "sporny kubel" bo obowiazkiem uzywajacego bylo jego natychmiastowe wyniesie i brat sobie czasem pozwalal ze po uzyciu znikal i wowczas ja musialem za niego wynosic i potem robic mu awantury ktorymi on sie nie przejmowal.

Po ochlonieciu z wrazenia jakie zorbilo na nas nasze nowe locum, musielismy wniesc nasz dobytek po tych metalowych kreconych schodach co nie bylo latwe nawet przy jego znikomej ilosci.  Mama ktora zawsze miala slabosc do meblowania miala teraz pole do popisu. Urzadzilismy  sie jak moglismy i jak wspomnialem bez zadnych narzekan zaczelismy nasze nowe zycie na ul.  Pocztowej 9.

Mama ktora zawsze miala kucharke musiala zajac sie gospodarstwem. Do pomocy dostala Marysie, podkuchenna Stryja ktora nie miala pojecia o gotowaniu, wiec Mama wziela sie do szkolenia i po pewnym czasie Marysia juz zaczela samodzielnie pod Mamy okiem gotowac. Meniu nie bylo zbyt skomplikowane bo zaopatrzenie mimo ze obfite bylo dosc ograniczone, tak ze trzeba bylo kombinowac. Mama miala swoja ksiazke kucharska i starala sie jak najlepiej wykombinowac z tego co bylo dostepne.

Zapomnialem wspomniec o Czikusi. To byl spaniolek plci zenskiej, ktorego  ja dostalem przed wojna od rodziny prof. Niemczyckiego, owczesnego rektora Akademii Wetyrynarii we Lwowie. Cziki zostala nazwana przez brata chyba jako zdrobnienie "chicken", ktorego to slowa wowczas nie rozumielismy. Mimo ze ja ja dostalem, przywiazala sie bardziej do Mamy i Hani, bo jak to dzieci chcialem zeby mnie kochala na sile, szczegolnie w zimie wsadzalem ja pod koldre do mego lozka zeby je zagrzala. Jak tylko wszedlem do zagrzanego lozka, Cziki wyskakiwala i leciala do Mamy. Czikusia byla caly czas z nami i z nami przyjechala do Konskich i tam spala z Mama.

Najwazniejsze bylo zdobyc papiery zeby nie byc narazonym na wywozke na roboty. Ja zostalem zaangazowany przez Stryja w charakterze biuralisty z tytulem "przodownik" i zeby nie jezdzic na Pile co nie bylo ani przyjemne ani pozyteczne wiec bylem jego pracownikiem w Nadlesnictwie Panstwowym Konskie ktore znajdowalo sie przy stacji. Nadlesniczy nie nalezal do ludzi milych, byl po ospie nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Chcial zebym  mu rysowal mapy lasow. Ja w tym kierunku nie mialem ani zamilowania ani umiejetnosci, wiec staralem sie z tego wykrecic i wolalem pisanie na maszynie czy robienie sprawozdan z wycinki lasu czy zbiorow zywicy.

Po drugiej stronie korytarza byl Rejonowy Urzad Lesny na czele ktorego stal wielki gruby szwab Schneider a jego zastepca byl uroczy inz. Stachy ktory po cichu sie mna opiekowal bo nie chcial miec zadnych problemow z nadlesniczym, mimo ze to byl jego do pewnego stopnia podwaldny. Poniewaz szwaba nigdy nie bylo bo albo byl na polowaniu, albo w Gestapo, albo u Landwirta - gospodarczy starosta - wie inz. Stachy wszystko sam prowadzil.. Oprocz nich byla tam sekretarka Zosia, ladna utleniona blondyna corka granatowego policjanta ktora pomawiano ze byla kochanka szwaba. Bya mila, uczynna i zawsze chetna do pomocy.

Inz. Stachy byl w srednim wieku, bardzo przystojny i elegancki, calkiem nie pasujacy do spolecznosci koneckiej. Na dodatek mial bardzo ladna i mloda zone a z nia syna Maciusia, ktory byl jak laleczka, na dodatek bardzo wygadany. Pamietam jakas uroczystosc na jaka zaostalem zaproszony ku zdziwieniu mego Nadlesniczego. Pomiedzy goscmi "udzielal" sie Macius, ktory nie mial wiecej jak cztery latka, ale z kazdym wdawal sie w rozmowe. Jedynym wyjatkiem byl Nadlesniczy, ktorego wyraznie nie lubil. Jednak ten chyba tego nie zauwazyl i zaczepil Maniusia ktory sie na niego popatrzyl, ale nie zaczal swojej normalnej konwerscji. Wtedy nadlesniczy powiedzial: Maciusiu powiedz cos przyjemnego, a on na to jeszcze raz popatrzyl sie na niego i na caly glos powiedzial "dupa". Wszyscy wokol zwrocili na to uwage, ale szybko pojawil sie jego ojciec  ktory cale zajscie obrocil w zart.

Ojciec zadbal zebym dalej kontynuowal nauke, wiec korzystajac z przyjazni Stryja z dyrektorem miejscowego gimnazjum - zamknietego przez niemcow - ktory byl jego partnerem karcianym, zostalem przyjety na "komplety". Poniewaz mysmy nie mieli warunkow na komplety, wiec dyrektor znalazl panienke, pracownice starostwa ktora tez chiala sie uczyc i lekcje odbywaly sie u niej.  Trzeba przyznac ze lekcje nie byly meczace i wiekszosc trzeba sie bylo uczyc z ksiazek w domu, co bylo latwiejsze. Kolezanka byla mila, dobre kilka lat starsza odemnie i jak pozniej plotki krazyly ze miala romans z szefem, niemcem. Niewiem ile bylo w tym prawdy, ale byla mila i dobra kolezanka ktora pomagala mi po lekcjach nie tylko w nauce, ale on byl nie uswiadomiony, nie mniej nie majac zadnego towarzystwa na poczatku i majac dosc samotnych spacerow przyjemnie bylo miec ich cel.

W poczatku maja mielismy goscia. Przyszla Pani z synem ktory siedzial na studni i nie mial zamiaru sie ponizac zeby wejsc na gore, z listem od naszj Babci ktora z Lublina Wuj Dziunio wzial do Warszawy. Babcia tlumaczyla nasze koligacje rodzinne i okazalo sie ze mamy w Konskich dalsza rodzine ze strony Mamy. Zszedlem na dol zaprosic syna - Tadzia ktory byl elegancki, w nowych oficerkach ktoire byly wowzcas szczytem mody, dosc wyniosly, ale niedlugo potem sie zaprzyjaznilismy i reszte okupacji w Konskich spedzilismy razem i do dnia dzisiejszego jestesmy w kontakcie.

Tadzio jest odemnie 20 miesiecy starszy i byl technikiem drogowym pracujacym w miescowej administracji drog ktorych biuro bylo niedaleko Nadlesnictwa przy dworcu kolejowym i tam spotykalismy sie kolo 10 rano jak przychodzil pociag co bylo naszym wielkim wydarzeniem. Co prawda nie spodziewalismy sie nikogo, ale to byl taski "powiew" ze swiata.

Mojej kolezance z kompletow na imie bylo chyba Miecia i Tadzio nazwal ja "Mietulka" i dosc szybko obrzydzil. Do naszgo domu dotykala odlewnia zelaza a domy rodzin do ktorych nalezala przylegaly do dalszej czesci ogrodu. W jednym z tych domow mieszkaly trzy siostry corki wdowy po jednym z wlascicieli. Nie pamietam jak jedna z nich pozanlem. Moze poprostu "przygadalem", bo nowy chlopak "z miasta" w okolicy byl atrakcja. Na imie jej bylo Wiesia i miala kilka ladnych kolezanek ktore poznalem z Tadziem, tak ze mielismy juz towarzystwo i to takie gdzie mozna bylo chodzic nawet po godzinie policyjnej przez parkan. Niewiem jak to sie stalo ale znalazlem luzne deski w parkanie do ich ogrodu, tak ze droga byla otwarta. Zaczelismy chodzic na spacery ktoregos dnia pozanlem jej o dwa lata starsza siostre Aline.  Przypadlismy sobie do gustu mimo roznicy wieku i stalismy sie przyjaciolmi. Alina miala narzeczonego ktorego niemcy zlapali i zamordowali. Zima po ich ucieczce odkopano groby i go zidentifikowano.

W maju - ta data jest  sporna - brat skonczyl studia we Lwowie i przyjechal do nas i zaczal pracowac w laboratorium Landwirt'a.  W poczatku czerwca Stryj dostal przydzial na maszyne do pisania ktora trzeba bylo odebrac w Krakowie. Zglosilem sie na ochotnika i pojechalem zatrzymujac sie u rodzicow kolegi szkolnego Tadzia. Spedzilem tam kilka milych dni, pochodzilismy po Krakowie i po odebraniu maszyny do pisania wrocilem spowrotem do Konskich z moim cennym dobytkiem ktory Stryj pozwolil mi trzyamc w domu tak ze moglem na niej pisac dowoli.

W nocy zbudzily nas strzaly, pozniej wolania i klniecia i polsku i niemiecku, Zaczelismy sluchac tych odglosow i po pewnym czasie zorientowalismy sie ze to byl atak AK na poczte gdzie chcieli zniszczyc urzadzenia i nastraszyc znajdujacych sie tam niemcow. Po pewnym czasie wysadzono drzwi i weszli do srodka, dokonali tego co planowali i sie wycofali. Jak sie nastepnego dnia okazalo oprocz poczty rowniez wiezienie zostalo odbite i wiezniowie uwolnieni. Tylko gmachy Gestapo i zandarmerii ktore byly prawdziwymi twierdzami sie obronily. Rano ogladalismy wyniki akcji za ktora nie bylo akcji odwetowej. Front sie zblizal i bez wiekszej operacji z duza iloscia wojka i SS nie mieli szans bo lokalna partyzantka byla silna a lasy koneckie duze, wiec bylo i gdzie sie chowac.

Codziennie po kilka razy dziennie przechodzilismy pod drzwiamy Naty i Lili. Lila byla bardzo powazna, niedostepna i zajeta swoimi obowiazkami. Nata byla sliczna, zgrabna w polowie lat trzydziestych i zawsze usmiechnieta i przyjacielska. Kiedy sie zaczal romans pomiedzy nia a moim bratem jej 12 letnim juniorem, nie pamietam bo wowczas takie romanse i to z mezatka byly zawsze dyskretne. Jednak  po pewnym czasie wyszly na jaw i w ten sposob Nata stala sie czescia naszego zycia. W owym czasie po kosciele  na ktory chodzilismy czesto wspolnie i do ktorego zabierala Basie chodzilismy do cukierni gdzie jedyne bez kartek ciastka byly tzw. mordoklejki, bo jak sie je jadlo, zaklejaly usta i nie mozna bylo mowic. Poniewaz Basia byla bardzo rozmowna i ciagle sie o cos pytala, takie ciastko na chwile ja uciszalo. To byly atrakcje wojennych Konskich.

W lasach byly koncentracje partyzantow, rozne bitwy z niemcami, te rzeczy zostawiam historykom. Pamietam ze pod koniec lata niemcy zaczeli kopac okopy spodziewajac sie ze beda musieli sie bronic przed nadciagajaca czerwona armia. W tym celu kazdy zaklad pracy musial dac im szereg robotnikow ktorzy by kopali rowy. Poniewaz ja bylem praktycznie wolny, wiec Stryj chcial zebym  ja wypelnil jego kwote. Na grzeczne perswazje nic nie wskoralem, nie pamietam czy Ojciec interweniowal czy nie, w kazdym razie zaczalem na ten temat rozmawiac z Alina ktora byla laczniczka AK i ciagle wykonywala jakies zadania, i doszlismy do wniosku ze jak sie nie zalatwi ze Stryjem to moge pojsc do oddzialu w lesie i wowczas nie bede mial tych, ale za to wiele innych obaw, bo tam nie byly przelewki. Pamietam ze zaczalem smarowac tranem moje zimowe buty i powiedzialemn Stryjowi i rodzicom moje postanowienie. Mialem juz 16 lat wiec nie bylem dzieckiem. Po tym dictum, Stryj sie wycofal i wiecej do tego tematu nie wrocil, choc nasze stosunki sie bardzo oziebily i juz nie bylem jego "drogim chrzesniakiem".

Jak wspomnialem Stryj mial w Malachowie wodny mlyn i to byla kopalnia zlota bo mielil na lewo, gdyz tam niemcy nie docierali. O tym dobrze wiedziano i to bylo powodem ze nigdy po zmroku nie byl na Pile bo wowczas byl narazony czy to na bandytow czy Armie Ludowa ktora nie bawila sie w ceregiele. Jednym z ich dzialaczy i pozniejszy pracownik UB ktory Stryja bil w czasie przesluchan na UB po jego aresztowaniu byl syn jego fornala. Nie mniej Stryj z tych czy innych powodow placil "podatek" do AK i pamietam ze na jedna z takich "rozmow podatkowych" Tadzio przyniosl pistolet dla "rozmowcy".

W poczatku lata na kwatere do Aliny przyszlo dwuch SSmanow. Jeden z nich wiedenczyk byl mily i rozmowny i jak byl sam byl ciekaw nas, naszego zycia i planow. Nie spodziewal sie niczego dobrego po zakonczeniu wojny ktorej byl pewny ze skonczy sie kleska niemiec. Byl studntem szkoly handlowej i chcial tylko wrocic do swojej rodziny. Drugi byl z Wroclawia, z zawodu piekarz, ktory nie byl zbyt przyjaznie nastawiony i w jego obecnosci bylismy ostrozni. Mimo to i on byl ostrozny bo myslal o koncu wojny i swojej przyszlosci. Na szczescie kazdy z nich byl na sluzbie - nie wiedzielismy co i gdzie robia, nie pytalismy a oni nie mowili tylko czasem im sie wypsnelo ze jezdzili na "akcje" - w innych godzinach. Kiedy wybuchlo powstanie w Warszawie dowiedzielismy sie od austryjaka, imienia nie pamietam, wiem ze piekarz byl Hans, ktory pokazal nam radio jakie mieli w pokoju, i powiedzial ze bedzie palil papierosa na schodach jako czojka a my mozemy posluchac wiadomosci. Najpierw szukalismy tak pomacku a potem dowiedzialem sie kiedy i na jakich falach Londyn nadaje i kilka razy udalo sie nam zlapac i dowiedziec co sie w Warszawie dzieje. Ojciec byl zachwycony ze choc z drugiej reki mial wiadomosci. Musialem wszystko dobrze zapamietac, bo pytaniom nie bylo konca.

Waciu napisz o swoich wykladach w NZS ze Strzelecka bo ja nie chce napisac bzdur

W polowie pazdziernika zegnalismy naszych SSmanow ktorzy wyjechali i austryjak obiecal po wojnie napisac do nas co sie z nim dzieje. Ich dywizja pojechala bronic Budapesztu i wielu z nich tam zginelo, tak ze moze powodem milczenia bylo ze albo tam zginal albo zgubil adres.

Pod koniec sierpnia zaczeli sie u nas pokazywac uchodzcy z Warszawy. Przyjechali Wujostwo Dziuniowie z Renia i po krotkim pobycie pojechali do Krakowa - Reniu dopisz szczegoly prosze.

Nie wiedzielismy co sie stalo z Babcia ktora Wuj umiescil w domu dla Starszych Pan z Towarzystwa prowadzonego przez zakonnice, bo spodziewajac sie powstania i swego przydzialu bal sie zostawic Babcie bez opieki. Dom podobno byl ladny, mial dobre towarzystwo i opieke.  Nikt sie nie spodziewal ze powstanie przybierze taki obrot. Przez wiele lat nie wiedzielismy co sie stalo z Babcia. Wiedzielismy ze zginela, ale jak i co nie moglismy sie dowiedziec, bo nikt sie nie uratowal zeby opowiedziec, albo jezeli sie uratowal to nie moglismy do niej dotrzec. Dzieki przypadkowi pracowalem z pania ktora znala losy tych staruszek i od niej dowiedzialem sie ze dom gdzie mieszkaly dostal sie w rece kozakow Kaminskiego - polskiego renegata ktory dowodzil kozakami pod niemiecka komenda ktorzy byli znani ze swej brutalnosci i dokonali szeregu bestialskich mordow. Podobno mieli rozkaz ewakuacji staruszek i siostr i zlikwidowania domu. Siostry zostaly wypedzone i poszly na piechote, do czego nie byly zdolne staruszki. Transportu dla nich nie bylo, albo poprostu nie chcieli sie "fatygowac", wiec je wszystkie wystrzelali, dom podpalili i tak pozbyli sie klopotu.

Sporo znajomych i krewnych zaczelo zjezdzac, trzeb bylo pomagac RGO w ich ulokowaniu, zaopatrzeniu, karmieniu. W miedzy czasie zostalem zaprzysiezony do AK przez "komendanta" Aliny w jej obecnosci i stalem sie jednym z "nich". Niewiele sie zmienilo bo i przedtem pomagalem jej w wielu zadaniach, ale teraz juz bylem "na swoim". Tylko Mamie powiedzialem i to zostalo jej tajemnica, zreszta potem nie mozna sie bylo chwalic bo to moglo sie smutnie skonczyc. Tata nalezal do "ostroznych" troche jak w Zakazanych Piosenkach", ale nie kazdy nadaje sie na bohatera.

Brat byl aktywny, ale zawsze dyskretny i bylismy przyzwyczajeni zeby sie nie pytac i nie wiedziec co bylo bezpieczniej w czasie wpadki, bo nie wiadomo ile tortut kazdy z nas moze zniesc. Pamietam ze mielismy schowany pod dachem czesc zrzutowego angielskiego nadajnika, pistolet damski 6 mm i granat byl w ogrodzie pod betonowymi rurami do przyszlej kanalizacji. Skad byly i dla kogo do dzis nie wiem, ale Mama ktora zawsze byla odwazna byla ich kustoszem.

Wsrod uciekinierow bylo sporo aktorow, wiec RGO zaczal urzadzac koncerty zeby im dac zarobic i zeby zebrac troche pieniedzy ktorych bardzo potrzebowal z powodu naplywu duzej ilosci ludzi ktorzy przyjechali jak stali i potrzebowali wszystko do codziennnego zycia. Pamietam koncert Elektorowicza ktory gral na fotepianie i spiewal i wowczas uslyszelismy poraz pierwszy "Piosenke o Mojej Warsawie" ktora stala sie na dlugo przebojem.

Wraz z uciekinierami przyjechalo do nas sporo rodzinyOjca i oczywiscie Stryja Zygmunta. Nie pamietam kto za wyjatkiem Aliny, mojej siostry ciotecznej, corki siostry Ojca Mani ktora mi sie bardzo podobala jak sie poznalismy w Warszawie rok wczesniej. Byla zona oficera Marynarki Wojennej ktory chyba byl tez w Oflagu. Poniewaz dwor w Pile byl nie zamieszkaly za wyjatkiem sluzby, a uciekinierzy nie mieli nic do zrabowania, wiec Stryj wszyskich ich tam umiescil, tak ze mieli dach nad glowa i wyzywienie zapewnione.

Komplety skonczylem jeszcze latem i dostalem "mala mature" podpisana przez dyrektora, ktora pozniej uznala komisja weryfikacyjna dajac mi oficjalna. W koncu padziernika znowu zaczalem uczeszczac na komplety tajnego nauczania rozpoczynajac pierwsza licealna z Tadziem i Jasia i tak "dociagnelismy" do sowieckiej ofensywy w styczniu 1945 roku.

Pozna jesienia brat zaczal przebakiwac ze zostane przyjety do podchorazowki. Konczylem niedlugo 17 lat, wiec byla mozliwosc. Na poczatek dostalismy z Tadzien zadanie zrobienia szkicow niemieckich umocnien. On byl technikiem, wiec wiedzial o co chodzi, ja nie mialem pojecia i poszedlem jako jego "obstawa". Tadzio dokonal dobrych szkicow i za to dostalismy pochwale. W miedzyczasie Alina dostala kilka zadan i chodzilem z nia zeby  przeniesc gazetki i kilka razy krotka bron. To byly miejscowe "spacery" dla zakochanych, ale mogly sie tragicznie skonczyc jezeli bysmy zostali sprawdzeni przez patrol niemiecki. Musze przyznac ze mialem sporo strachu do czego przed Alina nie moglem sie przyznac zeby nie stracic twarzy. Wieczory spedzalem przewaznie u niej, siedzilismy w ciemnym pokoju z otwartymi drzwiami, a jak bylo zimniej to stalismy pod piecem i w bardzo niewinny sposob sie  pieszczac. Ja bylem dziewica, a czy Alina tez, tego sie nigdy nie dowiedzialem. Ale bylo przyjemnie i potem wracalem przez dziure w plocie i Ojciec sie pytal czy Kasa Pusta - Casanova - juz wrocil jak bylo po godzinie policyjnej.

Nie pamietam jak minely swieta i czy obchodzilismy ze Stryjem z ktorym nie byly zbyt gorace stosunki za wyjatkiem Ojca ktory u niego spedzal sporo czasu i czesto z reszta przyjaciol grali w karty. Tez nie pamietam Sylwestra, czy spedzilem go u Aliny, choc jej mama patrzyla sie na mnie mniej chetnym okiem. Jesienia mama Aliny wracala z Pily bryczka Stryja z Zosia ktora w rozmowie  powiedziala jej ze Pan Stasio jest za uczony dla Panny Alinki. Siostra Aliny mamy byla zona Szwarca, Stryja ksiegowego o ktorym wczesniej wspominalem, wiec w owczesnych stosunkach klasowych Zosia uznala ze Alina by nie byla odpowiednia "partia" dla Mnie. Smiech smiechem, ale to mi troche skomplikowalo zycie. Na dodatek o tym wszystkim dowiedzialem sie znacznie pozniej i dlatego nie moglem zrozumiec ochlodzenia sie stosunkow.

Kilka dni poswietach Brat z Nata pojechali do Zakopanego na narty. Mama przebakiwala ze Zakopane zawsze wrozy dla niej wojne. Brat sie smial bo byl tam juz kilka razy i wojny nie bylo, nie mowiac o wojnie swiatowej ktora trwala. Waciu napisz na ten temat bo ja pamietam tylko trche twoje opowiadanie.

W poczatku stycznia dostalismy rozkaz przewiezienia broni z pobliskiej miejscowosci do ktorej trzeba bylo pojechac pociagiem i nastepnym wrocic. Musze przyznac ze mialem solidnego pietra bo podrozni pociagiem czesto byli rewidowani, co widzialem w czasie naszych wizyt na stacje kolejowa gdzie spotykalismy sie z Tadziem w ciagu dnia. Ale rozkaz byl rozkazem. Padal snieg, byl przymrozek i slisko, co nie dodawalo animuszu. Pojechalismy z pusta walizka. Potem poszlismy do wskazanej "meliny" i tam dowiedzielismy ze bron nie byla gotowa i ze jak bedzie to dadza nam znac i wowczas znowu przyjedziemy. Doznalem ulgi ktorej nie moglem pokazac. Kilka dni pozniej front ruszyl i przyszli sowieci i cala moja konspiracja sie skonczyla.

Zblizanie sie frontu zwiastowal huk kanonady artyleryjskiej.  Rano zbudzily nas strzaly karabinowe i na ulicy zobaczylismy sowiecki patrol prowadzacy wlasowcow - zolnierzy sowieckich ktorzy zgodzili sie walczyc po stronie niemieckiej zeby nie zginac z glodu w niewoli. Od nazwiska ich komenda bylego sowieckiego Generala Wlasowa nazywano ich wlasowcami. Potem pokazaly sie sowieckie czolgi i po godzinie wszystko sie uspokoilo, ale kilka minut pozniej nastapil nalot samolotow sowieckich ktore sie nie zorientowaly ze miasto bylo juz w ich rekach. Pamietam ze zlapalismy poduszki i uciekli do ogrodu i pochowalismy sie w rurach kanalizacyjnych jakie jakie tam byly skladowane.

To byl krotki nalot poczem pokazala sie sowiecka pechota i ludzie zaczeli wychodzic z domow l rozgladac co sie dzieje na ulicy. Poszlismy do konca ulicy gdzie byl duzy plac i z jednej strony byl kosciol przed ktorym byl maly park zamieniony przez niemcow na ich cmentarz. Na tym cmentarzu i ulicy pokrytej sniegiem lezaly zamarzniete zwloki niemcow po ktorych przejechal czolg, tak ze wygladaly naprawde makabrycznie. Pod parkanem lezaly zwloki wlasowcow jakich widzielismy prowadzonych kilka godzin wczesniej. To byla makabra. Te trupy lezaly przez szereg dni, dopoki ich nie pochowano.

Powoli wszystko wracalo do normy. Najpierw zaczela sie wymiana i znowu zostalismy bez pieniedzy, bo te wydane przez niemcow stracily na waznosci i o ile mnie pamiec nie myli to wymieniali tylko 20 zlotych na kenkarte. . Zaczela sie organizowac polska administracja, poczatkowo na wzor przedwojennej, ale z wielkimi zmianami. Przeprowadzonio reforme rolna i Tadzio bardzio byl zajety parcelowaniem majatkow. Po niedlugim czasie otwarto gimnazjum i obaj znalezlismy sie w liceum. Lekcje byly improwizowane, nie bylo ani podrecznikow, ani pomocy naukowych, ale trzeba bylo sie uczyc. Bylo sporo nowych kolegow i kolezanek, miedzy ktorymi byla sliczna Jasia z Warszawy, corka szwagra Naty. Z Alina moje stosunki sie ochlodzily, nie tylko z powodu jej matki ale rowniez poniewaz  ja chodzilem do liceum a ona dopiero zaczynala  gimnazjum i pracowala.

Mielismy rekolekcje, wiec nie bylo szkoly, wiec Tadzio wykorzystal to zeby w ramach swojej pracy przy reformie rolnej wziasc"sluzbowego" konia i sanki i  pojechac je zamienic na dwukolowa bryczke. Byl sliczny zimowy sloneczny poranek jak pojechalismy tymi saneczkami. To bylo dla mnie cos nowego. Dojechalismy do rozparcelowanego majatku, gdzie wszystko juz bylo rozgrabione za wyjatkiem tej dwukolki. Tadzio zaprzagl konia do niej i tak wrocilismy do domu.

W tym samym czasie Brat dostal zoltaczki. Mama starala sie mnie od niego od izolowac, ale sie nie udalo i ja sie tez zarazilem. Obaj bylismy zolci jak chinczycy, na diecie. On wyzdrowial pierwszy, wrocil do pracy, ale jego laboratorium sie likwidowalo, wiec doszedl do wniosku ze czas wyruszyc w swiat za posuwajacym sie frontem. Ojciec pojechal do Lodzi zeby tam sie zaczepic, ale bylo juz za pozno zeby dostac mieszkanie, wiec zamieszkal u swojej bratanicy na poczatek, zaczal pracowac w przemysle wlokienniczym jako inzynier i planowal sprowadzic Mame i mnie jak sie tylko ustawi.

Tadzia ojciec zostal "komendantem" poligonu wojskowego i tam sie przeniesli cala rodzina. Zaczalem ich odwiedzac i mielismy sporo "zabawy". Tadzio sprokurowal kilka pistoletow maszynowych i karabinow. Problem byl z amunicja, ale bunkry amunicyjne mimo ze puste i czesciowo zalane woda mialy jeszcze sporo amunicji ktora chodzilismy "lowic" w lodowatej wodzie. Potem chodzilismy na strzelnice sobie "popukac". Zabawy bylo co niemiara i tak spedzilismy swieta wielkanocne. Mamie sie to wszystko nie bardzo podobalo, ale dla swietego spokoju machala reka i kazala byc "ostroznym".

Nata przed wojna mieszkala w Gdyni i jak wojna wybuchla wszystko tam zostawila i uciekla do Konskich gdzie w poblizu mieszkal jej brat i matka. Jak tylko bylo mozna chciala pojechac do Gdyni korzystajac ze brat tez chcial sie tam osiedlic. Jak przyjechali do Gdyni jej mieszkanie juz ktos zajal i to wazny, wiec nie miala szans na jego odzyskanie. Z tego powodu postanowili osiedlic sie w Sopocie gdzie bylo wiekszosc mieszkan po niemieckich, a wiec dostepnych dla nowo przyjezdznych. Wybrali dom, troche dalej od srodmiescia, wiec bezpieczniejszy ich zdaniem, ktory mial dwa wolne mieszkania a trzecie juz zamieszkale przez rodzine Stefaniakow. Brat zajal mieszkanie na pierwszym pietrze bo bylo bezpieczniejsze, gdyz na parter mozna bylo wejsc przez okno. Tam oboje zamieszkali.

Brat napisal do mnie zebym przyjezdzal zebysmy sie razem urzadzili bo w Sopocie byly dla nas wieksze mozliwosci jak w Lodzi. Jak tylko dostalem ten list postanowilem pojechac jak tylko skoncza sie swieta  pierwszego i trzeciego maja. Niewiem dlaczego czekalem na te swieta, ale przypuszczam ze po tej dacie mial byc lepszy ruch pociagow.

1 maja poszedlem ze szkola na pochod a Mama z Cziki poszly pod trybune mnie ogladac. Mama tak byla zajeta ogladaniem pochodu ze nie zorientowala sie ze Cziki ktora byla w swoim okresie zwabila psa ktory sie do niej dobral pod sama trybuna. Jak sie zorientowala odpedzanie psa juz nie bylo mozliwe i biedna Cziki, przez tyle lat chowana w dziewictwie stracila je  z jakims miejscowym kundlem ktore potem przyplacila zyciem.

Tak jak postanowilem zaraz po trzecim maja wyjechalem do Brata do Sopot i tak zakonczyl sie rozdzial pobytu w Konskich do ktorych potem przyjezdzalem jeszcze dwa razy.
 
1/23/1999


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone