Punta Gorda 1996 - 1998

Kilka dni po nowym roku dostalismy wiadomosc od nowej posredniczki ze spadlo sporo sniegu i ze nasz podjazd jest zasypany. Trzeba go bylo oczyscic zeby dom nie wygladal opuszczony - zostawilismy kilka swiatel z automatycznym wlaczaniem sie zeby wygladalo ze ktos tam jest - pozatem jak by znalazla chetnego na kupno domu to zawsze nie wyglada zachecajaco jak dom jest opuszczony. Zalatwila nam czlowieka ktory zgodzil sie podjazd odsniezyc.

Brat Jul z zona i dziecmi byl w Orlando poczem przyjechali do Port Charlotte. Zarezerwowalismy dla nich pokoj w motelu bo u nas nie bylo miejsca na czworke i Jul pojechala ich spotkac zeby ich do nas "doholowac". Po spotkaniu nasz samochod nie chcial zapalic, wiec zadzwonila do mnie po ratunek. Niewiele moglem zrobic, tylko ja poinformowalem co ma zrobic bo samochod byl pod gwarancja. Po pol godziny czekania przyjechal samochod zabrac nasz woz do dealer'a do naprawy. Wowczas nie zorientowalem sie ze Jul powinna byla pojechac z samochodem i dostac zastepczy woz, jaki nam przyslugiwal. Wrocila z goscmi do domu, zrobila obiad i na nastepny dzien pojechalismy z nimi odebrac woz, pokazac im plaze i okolice oraz dom jaki chcielismy kupic. Ten ostatni im zaimponowal i zalowali ze go jeszcze nie mamy bo dzieci by mogly pojsc do basenu, choc to nie byla jeszcze pogoda do plywania w nie ogrzewanym basenie. Szwagier caly czas jadl pastylki przeciw bolowe jak cukierki. Po obiedzie zasnal i nie mozna sie bylo go dobudzic do tego stopnia ze myslalem o dzwonieniu po ambulans. Zona jego z zawodu pielegniarka calkiem sie tym jakos nie przejmowala. Nie mniej my najedlismy sie strachu i Jul planowala zadzwonic do jego lekarza zeby nie dawal mu tyle przeciwbolowych pigulek. Nastepnego dnia odjechali do domu. Przed wyjazdem rozmwialismy przez telefon i brat sie usprawiedliwial ze swego zachowania, ale nie byl zadowolony z Jul "nauk".

Przedluzylismy umowe kupna nowego domu o miesiac i z kolei zaczelismy naciskac naszego kupujacego jak i posrednika zeby  zaczeli dzialac. Byly ciagle obietnice, tlumaczenia, wykrety. Posrednik sprzedajacy nam nowy dom byl w kontakcie ze sprzedajacym w Somerset bo mu zalezalo na naszym zakupie. Zaczela sie cala polka.

W polowie miesiaca pojechalismy do polecanego okulisty na badania. Trwalo to dobre kilka godzin z zakraplaniem ktore bylo bardzo nieprzyjemne, badaniem komputerowym, pokazami filmu i rozmowa z lekarzem ktory namawial na operacje. Jak zapytalem jakie sa szanse poprawy - jedno oko tylko wchodzilo w rachube, bo na drugie nie bylo juz szansy - powiedzial ze 50/50. Jak zapytalem jaka jest szansa ze operacja sie nie uda i moge gorzej lub wogole przestac widziec na te oko powiedzial ze jest "minimalna" i on nie mial takiego przypadku w swojej praktyce.
Samo ogladanie filmu o operacji ktora obecnie nazywa sie "procedura" przyprawialo o mdlosci. Powiedzialem ze sie zastanowie. Przynaglal, bo czym dluzej bede zwlekal tym beda mniejsze szanse powodzenia. Po tygodniu jego asystentka zadzwonila i zaczela ponaglac w dosc chamski sposob, ale ja nie poddawalem sie. Tydzien czy dwa pozniej rozmowa sie powtorzyla i wowczas zaczela mnie straszyc ze jak sie nie podddam operacji to zawiadomia tutejsze biuro prawa jazdy ze jestem legalnie slepy i ze powinni mi odebrac prawo jazdy. Tego bylo dla mnie za wiele. Musze powiedziec ze moja dalsza rozmowa z nia nie nalezala do wersalskich i powiedzialem jej co o niej i jej straszeniu mysle. Po tej rozmowie moje plany operacji, nawet minimalne jakie mialem zostaly kompletnie anulowane.

Poniewaz brata kolega - dziekan wydzialu okulistyki na jego uniwersytecie - polecil innego lekarza, wiec pojechalem do niego. Po ogladnieciu moich oczu i wynikow poprzednich badan jakie mialem ze soba powiedzial szczerze ze on przestal te operacje robic bo wyniki ich nie byly zadawalajce. Jezeli mnie moja slepota specjalnie nie przeszkadza, to moge ograniczyc swoja dzialalnosc i zyc z tym bo to sie nie pogorszy. Jak bym jednak chcial miec te operacje to on moze polecic profesora w John Hopkins University w Baltimore ktorego mogl z czystym sumieniem polecic i jakby on byl w podobnej sytuacji to by sie do niego udal.

Poniewaz on tez potwierdzil moja legalna slepote wiec nie radzil prowadzenia samochodu i podpisal mi odpowiednie zaswiadczenie ktore uprawnialo mnie do znizki w podatku od nieruchomosci a pozniej od podatku federalnego.

Od mego pierwszego okulisty dostalem list polecony ze nie bedzie sie mna wiecej opiekowal i ze nie bierze odpowiedzialnosci za postep mojej choroby. Kiedy go poprosilem o podobne zaswiadczenie dostalem odpowiedz ze nie wystawi poniewaz nie jestem juz jego klientem. Napisalem na niego zazalenie do Stanowego Wydzialu Zdrowia i do Zwiazku Ociemnialych, ktore bylo rzucaniem grochu o sciane. Dwa lata pozniej dostalem od niego list ze zamyka swoj gabinet i wraca do Michigan skad pochodzil. Mialem nieukrywana satysfakcje.

Moj drugi okulista tez zamknal swoj gabinet i przeniosl sie do Washington, DC zostawiajac swoich pacjentow swojej nastepczyni.

Sprawa sprzedazy naszego domu w Somerset zaczela sie posuwac. Dostalismy wiadomosc ze dom bedzie sprzedany 15 lutego. Podobna wiadomosc dostalismy od posredniczki jaka miala sprzedac nam nowy dom i ktora byla stale jak juz wspomnialem w kontakcie z posrednikiem w Somerset. Nalegala zebysmy nastepnego dnia jak dostaniemy pieniadze przeszli przez dom sprawdzic czy wszystkie usterki jakie wymienilismy w naszej umowie zostaly usuniete. Normalnie po takim "spacerze" szlo sie podpisac umowe kupna domu. Poniewaz nasze przedluzenie umowy juz wygaslo i jej dalej nie przedluzalismy, wiec nie mielismy zadnych prawnych obowiazkow, o czym ona doskonale wiedziala.

Dzien po sprzedazy domu w Somerset mielismy pieniadze w banku i wowczas poczulem sie "wielki". Pojechalismy na "spacer" po domu z naszym posrednikiem i posredniczka sprzedajacego. Zostalo kilka drobiazgow do zalatwienia i wowczas zostalem poproszony o czek  zeby podpisac umowe. Kiedy powiedzialem ze czeku nie mam a pieniadze mam, ale juz w banku i mowiac szczerze poniewaz nasza umowa juz wygasla, wiec musimy zaczac od nowa. Myslalem ze mnie zamorduja posrednicy. Powiedzialem ze cena jaka chca jest za wysoka i chce dom kupic ale z 5,000.00 znizka. Poniewaz o tym nie bylo mowy, wiec pojechalem do biura mego posrednika chcac odebrac moja zaliczke. Nie moge powiedziec ze bylem mile przyjety i nasze spotkanie nie przerodzilo sie w przyjazn. Dowiedzialem sie ile czasu zajmie odebranie zaliczki i musialem sie z tym pogodzic.

Po takim rozstaniu zadzwonilem do mego znajomego polskiego posrednika z prosba o rade. Mial dla mnie juz adwokata w razie potrzeby i podal mi nazwisko miejscowego posrednika ktorego miogl w pelni polecic zeby dla mnie kupil nowy i sprzedal stary dom.

Nastepnego dnia dostalem telefon od mego starego posrednika ze opuszczono tysiac, potem dwa, a w koncu trzy tysiace. A ja bylem twardy. W koncu dostalem wiadomosc ze dostane swoje piec tysiecy znizki. Umowilismy sie na podpisanie kontraktu. W miedzyczasie nowy posrednik przyjechal z calym wydrukiem komputerowym z ktorego wynikalo ze nowy dom nawet za pelna cene jest wyjatkowa okazja i zeby go brac, bo o nastepna okazje nie bedzie latwo.

Jul urzadzila zjazd naszej rodziny. Przlecial brat, Renia, Tadziowie byli od kilku tygodni w North Port i spotykalismy sie czesto. Przyjechala tez Roma z Luborem. Pierwszego wieczoru mielismy cocktail party a nastepnego dnia byl obiad. To byl nasz pierwszy zjazd ktory potem powtarzalismy jeszcze dwukrotnie i mam nadzieje ze moze uda nam sie go powtorzyc, choc w zmienionym skladzie. Pokazalismy nasz "nowy dom" i wszyscy byli pelni entuzjazmu. Nie bylo porownania pomiedzy Port Charlotte a Punta Gorda Islands w skrocie zwanymi PGI, jak i pomiedzy samymi domami i ich polozeniem. Zaczalem spuszczac "z tonu".

Po wyjezdzie gosci dosatlismy telefon ze wlascicielka zmienila zdanie i nie chce podpisac umowy i jej najlepsza cena jest trzy tysiace znizki. Bylem zdecydowany sie zgodzic, ale jeszcze udawalem ze sie nie moge zdecydowac, ale Jul mnie przypilala bojac sie ze mozemy stracic ten dom na ktory miala wielka ochote. Zgodzilem sie i podpisalismy umowe stajac sie wlascicielem nowego domu. Bylo sporo formalnosci z ubezpieczeniem o ktore nie bylo latwo, zalatwienie firmy przewozowej do przewiezienie rzeczy, podlaczenia wody, swiatla i telefonu, zmiany adresu na poczcie. Dom w Port Charlotte dalismy do sprzedania. Jak poprzednio przyjechala karawana sprzedawcow, zostawili wizytowki i cisza. Nasz agent sie nie wysilal. Jak sie okazalo on nie byl agentem kupujacego czy sprzedajacego, tylko "tranzakcji".

Poniewaz Gianpaolo zapowiedzial swoj przyjazd, wiec odlozylismy przeprowadzke do15 marca i powoli sie pakowalismy. Wizyta nie byla zbyt udana bo pogoda po pierwszym dniu sie popsula. Bylo zimno - jak na Floryde - deszczowo i zabraklo tradycyjnego slonca. Pozatem nie mialem nastroju na znoszenie fanaberii goscia i mielismy kilka niemilych spiec. Jul byla z tego powodu bardzo niezdowolona i robila mi wymowki, a ja pamietalem jego ostatnie przyjecie mnie ktore bylo dalekie od tego jakie mial u nas, o co Jul zawsze dbala. Wozilismy go po okolicy, bylismy nawet u Harrold'ow na Marco Island i wracajac mielsimy jakis dziwny dzwiek w tyle samochodu. Samochod byl na gwarancji, wiec trzeba bylo go oddac do garazu. Poniewaz nasz gosc odlatywal, wiec nie bardzo bylo na reke i podjechalismy do miejscowego przedstawicielstwa Oldsmobile'a, ktory nie mogl nic znalezc. Zobaczylismy roznice w obsludze klientow Cadillac'a i Oldsmobile'a.

Po odlocie goscia zabralismy sie pelna para do przenosin, wozilismy sami czesc mniejszych rzeczy. Na szczescie wiekszosc rzeczy byla nie rozpakowana, tak jak przyszla z Somerset.

15 marca, w Mamy dzien urodzin, rano przyjechaly dwie ciezarowki i w kilka godzin wszystko bylo ustawione w nowym domu. Bylo kilka zadrapan, ale nic powaznego. Bylismy  w nowym domu ktorym zaczelismy sie dylektowac. Bylo sporo do zrobienia, nauczenia sie co trzeba robic zeby w basenie byla zawsze czysta woda, zeby ogrod, choc maly, ale zeby ladnie utrzymany. To byla Floryda z jej dla nas nie znanym klimatem. Na szczescie Jul hobby byl miedzy innymi ogrod wiec zaczela sie uczyc jak sie nim zajac. Kupilismy nowa kosiarke i inne narzedzia ktore lekkomyslnie rozdalismy przed wyjazdem. Trzeba powiedziec ze mielismy rece pelne roboty.

Na Wielkanoc przylecial Chris i zaprosilismy pelny dom gosci wlacznie Harrold'ami ktorzy przyjechali ogladnac nowy nabytek. Zaczelismy poznawac sasiadow, ale za wyjatkiem tych w sasiednim domu - dzielila nas pusta parcela - stosunki ograniczaly sie do machania reka lub kilku zdawkowych slow. Nie byli jak widac chetni na zadzierzganie przyjazni, ale wiedzielismy ze jak bedzie potrzeba, to mozna ich prosic o pomoc.

Byl normalny poranek. Jul scielila moje lozko i zdziwila sie ze maszyna do prania napelnia sie woda. Myslala ze moze ja cos piore, co by bylo bardzo dziwne. Wiec przerwala scielenie i poszla do pralni gdzie zobaczyla ze jest zalana woda. Zawolala mnie i ja doslownie przylecialem i zobaczylem ze waz doprowadzajacy wode do pralki jest pekniety i z niego woda sie leje. Najpierw zamknalem wode, pozniej otworzylismy drzi wchodowe zeby wymiatac wode. Nie chcialem otwierac drzwi do garazu gdzie byly sterty nierozpokaowanych pudel ktorych przynajmniej dolna warstwa by ulegla zniszczeniu. To wszystko trwalo kilka minut a wode mielismy w living room'ie,  jadalni,  kuchni i holu. Na szczescie czesc z nich nie miala dywanow tylko kafle, ale ladny dywan w holu byl w wodzie.

Po wymieceniu czesci  wody zadzwonilem do agenta ubezpieczeniowego ktory podal mi telefon firmy ktora zajmuje sie takimi sprawami. Zadzwonilem i po pol godziny przyjechali i zabrali sie do roboty. Trzeba przyznac ze wiedzieli co robia. Nasze szkody nie byly stosunkowo wielkie bo w pore zaczelismny wymiatac wode i przyjechala pomoc. Sporo zaplacilo ubezpieczenie a my musielismy zaplacic te "pierwsze" $500.00. Z kolei nie zrobilismy wszystkiego za co zaplacili, wiec wyszlismy na zero. Przyszlosc pokaze czy nie bedzie jakichs "pozostalosci" jakie trzeba bedzie zaplacic z wlasnej kieszeni.

Tydzien czy dwa pozniej nasi sasiedzi wyjezdzajac zostawili nam swoje klucze od domu. Bylismy zdziwieni, bo znalismy sie bardzo krotko, ale wyjasnili ze sasiedzi z naprzeciwka gdzie normalnie zostawiali klucze wyjechali. Jak sasiad z naprzeciwka wrocil powiedzialem mu o kluczach, ale powiedzial mi ze jak zostawili u nas, wiec niech zostana. Kilka dni pozniej przyszedl do nas po klucze, bo koszacy trawe powiedzial mu ze widzial ze woda wycieka z ich werandy. Poszlismy sie popatrzyc skad woda uchodzi i okazalo sie ze z muszli klozetowej w lazience kolo kuchni ktora jest zalana, jak i pralnia, dwie sypialnie i woda wycieka tez do garazu. Wygladalo na to ze ten wyciek zaczal sie w czasie ich wyjazdu bo spluczka nie zamknela doplywu wody do zbiornika nad muszla. Bill bo takie imie mial sasiad z naprzeciwka chcial zaczac wode wysysac garazowym odkurzaczem. Ilosc wody byla taka ze to by zajelo wiecej jak kilka godzin. Poniewaz kazdy z nas ma ubezpieczenie, wiec zadzwonilem do tej firmy ktora zajela sie naszym potopem. Przjechali zaraz i zajeli sie usuwaniem zniszczen. Jak to nasze doswiadczenie bylo w tym pomocne.

Nasza sasiadka zaczela wprowadzac Jul w zycie towarzyskie Wyspy. Jul zaczela chodzic na kursy bridza, zebrania klubu kulinarnego polaczone z klubowymi lunch'ami. Ja zaczalem coraz wiecej czasu spedzac w basenie i z moim video i robotami kolo domu ktorych bylo bez konca.

Moja skora na kostkach zrobila sie czerwona i zaczela swedzic. Z poczatku myslalem ze moze to jest spowodowane chlorowana woda w basenie. Ale jak po myciu to nie ustepowalo, poszedlem do dermatologa. Byla mloda lekarka, dopiero co po slubie i po ogladnieciu moich nog zapisala szereg kremow i plynow. Ta "kuracja" nie tylko nie pomogla, ale swedzenie stalo sie nie do zniesienia, skora wygladala jak spalona tymi srodkami i nogi zaczely puchnac. Zaczalem sie bac ze mam problemy z ukladem krwionosnym. Od dawna slyszalem ze jest tu polska lekarka ktora podobno jest bardzo dobra. Na dodatek brala moje ubezpieczenie, wiec poszedlem do niej i powiedzialem jak sie "lecze". Powiedziala mi ze dostalem wrecz "odwrotna" jak powinienem diagnoze i dala mi calkiem inne srodki, zreszta calkiem proste, prawie ze "domowe" za wyjatkiem kremu ze stereoidami. Kazala mi przyjsc na przeglad za dwa tygodnie. Rzeczywiscie kuracja pomogla i moja skora nabrala normalnego koloru i opuchlizna zeszla. Powiedziala mi ze to jest chroniczne ktore bedzie mi wracal od czasu do czasu i ze powinienem zawsze jak mi sie to odnowi uzywac tego kremu i skora wroci do normy. Jak sie przekonalem miala racje. Od tej chwili zostalem jej stalym pacjentem. Jak sie pozniej okazalo, jej ojciec jest znanym warszawskim chirurgiem, dawnym asystentem prof. Grucy o ktorym pisalem i kolega siostry Waldka, ktory robil dla niego aparaty do rozciagania kosci. Jaki swiat jest maly.  

Nasz dom w Port Charlotte czekal na kupca, ale nasz agent nie robil w tym kierunku zadnych krokow. Mielismy kilku ogladajacych, ale na tym sie skonczylo. W okolicy bylo pelno domow do sprzedania, a kupcow bardzo niewielu. Po dluzszych rozmowach poradzil nam zeby do czasu jak rynek sie polepszy w sezonie, dom wynajac. Dalem ogloszenie, znalezli sie chetni. Sprawdzil ich wyplacalnosc i wynajelismy dom. Zostawilismy tam nawet kilka mebli, a reszte powoli zabralem "na wszelki wypoadek". Najem byl "z miesiaca na miesiac" tak ze w kazdej chwili jak bysmu znalezli kupca to sie wyprowadza.

W polowie czerwca pojechalismy samochodem do New Jersey. Ewa byla na kursie w Akademii Filmowej w New York'u, wiec byla okazja sie spotkac. Korzystalismy z gosciny w Chris'a domu gdzie mielismy jeszcze sporo rzeczy i swoje lozko co prawda na podlodze, tak samo jak mielismy przez lata w domu w Somerset. Bylo przyjemnie bo mielismy "baze" skad jezdzilismy po okolicy.

Po przjezdzie do Chris'a zastalismy dom zamkniety. Poniewaz mielismy klucze, wiec weszlismy i zobaczylismy kartke ze Chris z Michelle pojechali do domu pogrzebowego bo kilka dni wczesniej Jul brat zginal w wypadku samochodowym. Wroca pozniej, a my sie mamy rozgoscic. Rzeczywiscie kilka godzin pozniej wrocil i opowiedzial co sie stalo. Otoz szwagier jak zwykle zazyl "porcje" swoich srodkow przeciwbolowych i zasnal jak to opisylaem w czasie wizyty u nas. Jednak w srodku nocu zbudzil sie i zobaczyl ze niema papierosow. Poniewaz zona schowala klucze od jego samochodu a sama spala juz, wiec wzial jej samochod i pojechal. Po drodze zasnal za kierownica i samochod uderzyl w drzewo czy slup i zginal na miejscu. Jak policja przyjechala do nich do domu i powiedziala co sie stalo to w pierwszym momencie zona myslala ze to jakas pomylka bo on spal w sasiednim pokoju. Okazalo sie inaczej. Nastepnego dnia po naszym przyjezdzie byl pogrzeb na ktory pojechalismy razem z Chris'em i Michelle. Ten wypadek mial miejsce pare godzin po naszym wyjazdzie z domu. Chris szukal nas po drodze, ale ja nie wlaczylem nasz komorkowy telefon, wiec nie moglismy odebrac jego telefonu, co chyba by bylo lepsze, bo przynajmiej sie nie denerwowalismy, a i tak nic nie moglibysmy pomoc.

W domu przedpogrzebowym zastalismy cala rodzine w komplecie. W tej calej tragedii bylo jedno pocieszenie ze zginal sam, a nie byl jak normalnie z dziecmi. Modlitwe odprawil miejscowy pop rosyjski z ktorym sie zmarly ostatnio przyjaznil. Cialo zostalo zlozone na dzialce zakupionej przez tesciowa, obok jej siostry i szwagra. Po pogrzebie byla "stypa" u tesciowej.

Ewa przyjechala na weekend, poznala przyszla bratowa z ktora pojechalismy na "broadwalk" w Ocean City gdzie mieli swoj domek letni jej rodzice. Przy okazji wstapilismy ich poznac. Spedzilismy z nimi pol godziny w czasie ktorej opowiadali ze beda mieli "obiad rodzinny" na ktory o dziwo nas nie zaprosili. Bylo to dosc dziwne bo bylismy w okolicy i zanosilo sie ze nasze mlode pokolenie ma powazne zamiary i zeby nie wykorzystac tej okazji i nas zaprosic na obiad tez nie bylo ani w polskiej ani wloskiej tradycji. Nie znalismy tradycji sycylianskiej ktora chyba  ta rodzina rzadzila, choc pan domu byl polskiego pochodzenia.

Po powrocie Chris zabral nas na obiad do restauracji zeby w ten sposob uczcic "Dzien Ojca" ktory tego dnia obchodzono. Nie mielismy wiele czasu na rozmowy z Ewa ktora miala do mnie wiele pretensji. Bylem tym niemile zdziwiony bo nie poczuwalem sie do winy. Jedna z nich bylo to ze obiecalem jej ze bedzie studiowac w Princeton University, a poszla na Rutgers University. Jakos zapomniala ze nie miala dosc punktow na egzaminie zeby ja tam przyjeli nie mowiac o tym ze mnie po prostu nie bylo na to stac bez jej stypendium ktorego nie miala na widoku. Pozatem jak sie okazalo w czasie studiow zmienila swoj kierunek, co przy koszcie tamtejszego uniwersytetu byloby trudne do strawienia. Ja z kolei nie bylem zachwycony ze magisterium robila w Niemczech, majac duzo lepsze mozliwosci kontynuowac na naszym uniwersytecie. Bylo mi tez przykro ze po kursie w Akademii Filmowej w New York'upojechala z mezem swojej ciotki na ryby do Kanady zamiast ten czas spedzic u nas.

Ewa wybrala troche swoich rzeczy jakie miala u Chris'a po naszych przenosinach i nastepnego dnia odwiezlismy ja do Matki i Ojczyma ktorzy z kolei wzieli nas na obiad. Lulu sie wysadzala wydajac sporo forsy, zamiast cos zrobic w domu, jak to zawsze robi Jul. "Darowanemu koniowi nie zaglada sie w zeby". Wiec przeszlismy nad tym do porzadku dziennego.

Wracajac wieczorem do domu wjezdzajac na Most Washington'a wjechalismy na zly wjazd i wyladowalismy w columbijskiej dzielnicy znanej z duzej ilosci przestepstw i handlu narkotykami. Majac Cadillac'a na florydzkich numerach doskonale pasowalismy do stereotypu kurierow dowozacych narkotyki  z Florydy. Bylismy w strachu, ale udalo sie nam stamtad wyjechac i wjechac prawidlowo na most i wrocic do Chris'a ktory juz byl o nas niespokojny.

W czasie tego pobytu bylismy na lunchu w biurze, odwiedzilismy tesciow i pojechalismy do Atlantic City do kasyn gry i na obiad. Byl czas powrotu. Jul musiala sama prowadzic, ale sprawowala sie doskonale i przejechalismy w obie strony w tym samym czasie jak wowczas kiedy prowadzilsimy na zmiane. Przed samym wjazdem na Floryde wysiadl nam akumulator. Na szczescie mielismy serwis automobil klubu tak ze zaraz przyjechali, zastartowali nas i skierowali do sklepu gdzie kupilismy akumulator po bardzo dobrej cenie i bez dalszych przygod wrocilismy do domu.
 
 Po powrocie nie zastalismy zadnych nowosci ze sprzedaza domu. Dopiero ostatniego dnia jak nasza umowa wygasala pokazal sie nasz posrednik z wiadomoscia ze ma kupca. Chcial kupic po nizszej niz chcialem cenie i mial problemy z zaplata. Nie bylem tym zachwycony i mowiac szczerze zrobilem blad nie sprzedajac wowczas domu. Zaproponowalem agentowi zeby obnizyl prowizje to sie zdecyduje. Tak mi obiecywal w momencie podpisywania umowy o jego posrednictwo. Tym razem nie chcial o tym slyszec, wyszedl trzaskajac drzwiami i tak sie skonczyla nasza znajomosc. Ja go nigdy wiecej nie widzialem, ale Jul kiedys stala za nim w sklepie, ale on ja zignorowal.

Nasze pierwsze florydzkie lato bylo gorace i parne. Mielismy troche deszczu, ale nie bylo takich ulew  jak rok wczesniej. Deszcz nie trwal dluzej jak godzine i potem wracalo czyste niebo. Nie trudno sie bylo do tego przyzwyczaic. Nie trzeba bylo podlewac ogrodu ani dopelniac basenu, tak ze sie sporo oszczedzalo na wodzie ktora na Florydzie jest szalenie droga, mimo ze cala Floryda to moczary. Dla przykladu podam ze w Somerset placilismy przewaznie $40.00 na kwartal a tu $100.00 do $110.00

W okresie deszczy czasem rachunek miesieczny spada do $75.00 ale to sa pojedyncze miesiace w roku. Natomiast prad tu jest znacznie tanszy, choc przez 5-6 miesiecy w roku stale idzie klimatyzacja i okragly rok idzie filter w basenie.

Nasi nowi sasiedzi ktorzy nie mieli basenu i jak sie pozniej okazalo nikt z pozostalych sasiadow, a wszyscy mieli baseny, nigdy ich nie zaprosili do kapieli, stali sie naszymi stalymi goscmi. Musze przyznac ze sasiad byl i jest dobrym kompanem do plywania bo caly czas razem plywamy i sobie "gaworzymy". Jul nie czesto przychodzi poplywac, sasiadka tez, tak ze albo plywam sam albo z sasiadem. Policzylem sobie ze przeplywajac basen 30 razy tam i spowrotewm robie 500 m co jak powtarzam 2-3 razy dziennie stanowi calkiem dobry trening.

Przyzwyczailismy sie do cieplej wody w basenie - kolo 30 - 32 C - i ciaglych kapieli, ale jesien sie zblizala i wiedzielismy ze woda bedzie za zimna i niedlugo skonczy sie plywanie. Pamietalem jak w koncu marca poraz pierwszy poszedlem plywac w basenie, ze plywanie w zimnej wodzie do przyjemnosci nie nalezy. Poniewaz basen byl dla nas nowoscia wiec trzeba sie bylo najpierw nauczyc jak sie z nim obchodzic zeby woda byla czysta, pozniej trzeba bylo naprawic lampe jaka oswietlala wode w basenie. Jeszcze na wiosne za rada wowczas przyjaznego posrednika poznalismy wlasciciela sklepu z przyborami dla basenu ktory nas wiele nauczyl. Od niego kupilismy "Barakude" ktora automatycznie czyscila basen, chemikalia do utrzymania wody bez algi, kolo ratunkowe i inne drobiazgi. Do niego tez zwrocilem sie o oferte na ogrzewanie wody w basenie. Oprocz od niego zebralem kilka ofert i jak przyszedl czas zeby te sprawy ostatecznie ustalic przestal sie odzywac. Czas mijal i znizka letnia sie konczyla, wiec zamowilem ogrzewanie sloneczne od wydajacego mi sie najlepszego oferenta. Po zalozeniu ogrzewania i jego wlaczeniu temperatura wody dochodzila w sloneczne dni do 33 C, tak ze trzeba bylo ja wylaczac, bo bylo za cieplo i kapiel nie orzezwiala, ale meczyla. Jak sie okazalo ciepla woda wymagala wiecej chloru, bo zaczelismy miec alge i woda zaczynala wygladac jak grochowka. Po odpowiedniej "kuracji" woda wracala do normy zeby po pewnym czasie znowu byla potrzebna kuracja. Zaprosilem wowczas pierwszego "specjaliste" ktory sie na koniec pokazal i jak zobaczyl ze mamy zalozone ogrzewanie zrobil sie bardzo nie mily i obrazliwy i trzeba bylo sie rozstac i szukac nastepnych "specjalistow".  Sporo wydawalismy na najrozniejsze chemikalia ktore czasem pomagaly, czasem nie.

W poczatku pazdziernika w drodze do Key West wstapil do nas Chris z Michelle. Pogral w golfa i wzielismy ich na obiad do ciekawej restauracji na Palm Island do ktorej trzeba dojechac duza motorowka. Wizyta nie wypadla zbyt dobrze bo Michelle zapalona palaczka nie chciala uszanowac nasz a szczegolnie moj wstret do papierosow. Po tej wizycie nie zostawila najlepszego wrazenia i po powrocie ich plany slubu zostaly przez Chris'a zawieszone i zaczynali od nowa.

Po nich przylecieli do nas tesciowie. Mieli spedzic u nas dwa tygodnie. Jul oddala im swoj pokoj tak ze mieli wlasna lazienke, wyjscie na basen i do reszty domu i ulozyla plan atrakcji, ale jak sie okazalo za wyjatkiem wycieczki statkiem - kasynem gdzie mogli sobie dowoli pograc, na nic nie mieli ochoty za wyjatkiem wygrzewania sie na sloncu i ogladania filmow. Tesc raz sie troche zamoczyl, a tesciowa jak sie okazalo wody nie lubila. Po tygodniu nogi tescia zaczely puchnac i skontaktowany doktor polecial im wrocic. Tak ze wyjechali po tygodniu. Mowiac szczerze tesciowa miala dosyc pobytu poza domem do czego nie byla przyzwyczajona.

W okresie Swieta Dziekczynienia w Sarasocie Srini i Lulu mieli spotkanie z jego dziecmi i synowa, wiec Jul zaprosila ich na tradycyjny obiad, na ktory zapraszala ich poprzednio ale bez jego dzieci. Jak zwykle Jul wszystko zrobila na piatke, ladnie udekorowany stol, doskonaly obiad ktory pozostawil wiele milych wspomnien.

W poczatku grudnia zgodnie ze zwyczajem udekorowalismy nasze wybrzeze kolorowymi zarowkami. Wieczorami wiekszosc kanalow byla oswietlona co stwarzalo bardzo swiateczny nastroj. Zaplanowalismy pojechac z naszymi sasiadami stateczkiem spacerowym  na ogladanie udekorowanych wybrzezy i domow. W dniu rejsu mielismy bardzo zimno - jak na Floryde - i na  taka przejazdzke wlozylismy wszystkie cieple rzeczy jakie byly pod reka. Pojechalismy na przystan gdzie po dosc dlugim czekaniu dowiedzielismy sie ze wycieczka jest odwolana z powodu niskiego stanu wody - jak jest odplyw i polnocny wiatr to woda sie obniza szczegolnie w rzece ktora z natury jest plytka i mozna po niej plywac tylko specjalnie oznakowanymi wydrenowanymi kanalami. Wrocilismy jak nie pyszni do domu i dopiero kilka dni pozniej poplynelismy podziwiac jak slicznie bylo wszystko udekorowane i oswietlone. Na dodatek sie ocieplilo, tak ze mozna bylo poplynac w koszuli z krotkimi rekawami. Tak szybko tu sie pogoda zmienia.

W polowie grudnia przyleciala do New York'u Ewa zeby ze swoim nowym przyjacielem pisac scenariusz filmowy. Poczatkowo to wszystko bylo z nieznanych mi powodow tajemnica przedemna i dopiero po pewnym czasie zadzwonila i przyleciala na dwa dni zeby ze mna spedzic moje urodziny.  Byla krotka i mila wizyta, podobalo sie jej u nas. To byl okres swiateczny kiedy nabrzeza i domy sa slicznie udekorowane i oswietlone co dodaje im uroku.
I tym razem nie mielismy wiele czasu dla siebie bo nawet nie moglismy razem pojechac bo nie wziela ze soba prawa jazdy. Ale nie bylo pretensji i ten krotki pobyt byl bardzo mily i zachecil ja do nastepnych odwiedzin.

Kilka dni wczesniej, czy tez pozniej - nie pamietam - dostalismy wiadomosc ze Krzysia, zona Tadzia, miala wylew krwi do mozgu - poprzedni miala rok wczesniej po ktorym zmienila sie bardzo - i zmarla. To byla wielka tragedia, szczegolnie dla Tadzia ktorego cale zycie sie na niej opieralo i ktory nigdy sie nie liczyl ze ona pierwsza umrze. Byla od niego 10 lat mlodsza. Mieli zime spedzic jak zwykle na Florydzie i zarezerwowalem dla nich dom Mariana na ten cel. Co prawda nas juz nie bylo po drugiej stronie kanalu, ale dom byl duzo obszerniejszy i wygodniejszy jak ten ktory poprzednio wynajmowali. Brat zobowiazal sie w sekrecie pokryc czesc kosztow, bo im sie nie przelewalo, a brata bylo na to stac. W tej sytuacji wszystko sie rozchwialo.

Swieta spedzilismy z naszymi nowymi sasiadami. Jul zrobila elegancka polska wigilie z barszczem, uszkami, ryba i ciastami. Byl oczywiscie oplatek. Przyszli z jej bratem ktory sie to rowniez przeniosl. Na pierwszy dzien poszlismy do sasiadow ktorzy podali faszerowane ryzem z miesem papryke. Nigdy, nawet w czasie wojny nie jedlismy tak w pierwszy dzien swiat. Nie wypadalo nic powiedziec i skonczylo sie na wymianie z Jul spojrzen. Po powrocie do domu moglismy to swobodnie skomentowac. Na drugi dzien swiat zaprosilismy czterech polskich klerykow jacy byli w naszym kosciele. Zapomnialem wspomniec ze sasiadka, ktora jest bardzo pobozna i spiewa w koscielnym chorze powiedziala mi ze w kosciele jest polski kleryk ktory studiuje zeby zostac ksiedzem w naszej diocezji i bardzo teskni za domem i chor zbiera dla niego pieniadze zeby mogl zadzwonic do domu. Nie znala jego nazwiska, ale poprosilem zeby przekazala mu nasze zaproszenie. Ktorejs niedzieli po wyjsciu z mszy obok ksiedza stal mlody przystojny mlody czlowiek i z kazdym sie zegnal, jak to jest tu w zwyczaju. Zapytalem go po polsku czy jest owym Leszkiem o ktorym slyszalem. Powiedzial ze tak, wiec dalem mu wizytowke  i zaprosilem do nas.

Niedlugo potem przyjechal i sie poznalismy. Spedzal wakacje w parafii i mial chyba jeszcze rok do skonczenia i swiecen. Pozyczylem mu kilka polskich filmow i zaprosilem zeby sie pokazywal od czasu do czasu, bo to zawsze jest dla mnie duza przyjemnosc porozmawiac po polsku, a pozatem moze bede mogl mu w czyms pomoc. Leszek przyjechal na swieta. Oprocz niego przyjechal jeszcze seminarzysta ktory tu spedzal lato i chyba juz sie poznalismy, pozatem jeszcze dwuch seminarzystow ktorzy chcieli zeby nimi tez zaopiekowala sie diecezja. Z tym ostatnim im nie wyszlo.

Na drugi dzien swiat Jul zrobila polskie swieta i zaprosila czterech polskich seminarzystow, tak ze mielismy prawdziwe swieta. Jedlismy na plycie basenu na swiezym powietrzu bo pogoda byla ladna a kilka dni pozniej przyszli "ci nowi" zeby sie wykapac, bo woda w basenie byla calkiem ciepla. Jeden z nich nie umial plywac i staralismy sie go nauczyc, ale zamiast sie nauczyc, napil sie wody i uciekl z basenu majac dosc kapieli.

Jak wspomnialem wczesniej, poznalismy przez naszego znajomego w Sarasocie posrednika na miejscu, ktoremu dalismy nasz dom w Port Charlotte do sprzedazy jak nasza umowa z poprzednim wygasla i jak wyszedl od nas trzaskajac drzwiami. Znalazl sie kupiec, ktory chcial kupic dom w polowie stycznia i chcial od nas dostac na czesc ceny prywatna hipoteke. Wszystko sie zapowiadalo dobrze, wiec wypowiedzielismy lokatorom zeby sie wyniesli do konca roku. Wyprowadzili sie i na nowy rok umowilismy sie ze odbierzemy dom i oddamy im jedno miesieczne zabezpieczenie.  Spotkalismy sie w domu - on przyjechal na to spotkanie motorowka. Ogladnelismy dom i wszystko bylo ladnie wysprzatane, wiec za wiele sie nie ceregielowalismy i dalismy czek jako zwrot zabezpieczenia. Traf chcial ze akurat nie mielismy pieniedzy w lokalnym banku, tylko w drugim w innym stanie, ktory placi odsetki od zlozonych tam pieniedzy. Jak dostal czek, Jul zauwazyla ze jak zobaczyl ze czek jest na bank w innym stanie zroibil dziwna mine, ale wzial i odplynal. Poniewaz nasz posrednik obiecal ze przyjedzie zabrac klucze, wiec zaczelismy sie rozgladac po domu. Zorientowalismy sie ze zabrali telefon, zbiorniki na smiecie, rozne drobiazgi jakie mielismy w garazu, wlacznie ze stojakiem na odziez. Poniewaz przyjazd posrednika sie opoznial, wiec zeby zabic czas zaczalem zdejmowac plakaty jakimi dom byl udekorowany. Jak doszlismy do jadalni, to sie zdziwilismy ze tam jest plakat, jaki byl w innym miejscu. Jakos to nie wzbudzilo naszego podejzenia, ale zdejmujac ten plakat zobaczylismy dziure w scianie. Sciana byla zrobiona, jak wszystkie tu z gipsu oklejonego kartonem, tak ze nie trudno bylo zrobic w nim dziure. Wygladalo na to ze ktos kogos wepchnal mocno w sciane.

Nastepnego dnia rano zadzwonilem do banku zeby zatrzymac czek. Nigdy wiecej od nich nie slyszelismy. Z zatrzymanej sumy zaplacilismy za naprawienie sciany i inne drobne usterki, a reszta zostala na pokrycie "wyczyszczonych" rzeczy. Tym razem wszystkie formalnosci sprzedazy zostaly zalatwione na czas. Nowi wlasciciele bardzo ladnie splacali swoja pozyczke i dokonczyli splat znacznie wczesniej niz sie umawialismy.

Na sylwestra pojechalismy do naszych dawnych sasiadow. Tam sytuacja nie byla wesola bo jej rozedma posuwala sie naprzod. Bez tlemu nie mogla oddychac. On tez nie czul sie zbyt dobrze. Byly jeszcze dwie ich znajome i staralismy sie zapomniec o "problemach".  Zdecydowali sie sprzedac dom i przeniesc sie blizej dzieci na Long Island  skad pochodzili.

Niedlugo po nowym roku przyjechali Tadziowie tak ze mielismy towarzystwo widujac sie dosc czesto. Tadziow gospodyni dawala im sporo pomaranczy i grapefruitow ktorych oni nie jadali wiec nam przywozili i ja mialem zabawe z wyciskaniem soku. To wymagalo sporo czasu i wysilku. Mialem jeszcze po bracie odziedziczona wyciskarke, ktora jak lekko policzylem muslala miec kolo piedziesieciu lat. Pewnego dnia sie zlama i zajelo mi sporo czasu zeby znalezc nowa na jej miejsca. Jak nie trudno zrozumiec tego typu wyciskarki dawno zniknely z rynku, a te nowe mi nie odpowiadaly.

W koncu lutego zrobilismy kolejny zjazd rodzinny. Przjechal brat, Renia, Roma z Luborem i na miejscu byl Tadzio i dojechala jego najstarsza corka Wanda z Atlanty. Brak bylo Krzysi, ktora zawsze dodawala zycia do takich uroczystosci. Tadzio to bardzo ciezko znosil i nie mogl sie pogodzic z faktem ze Jej juz niema. Jak poprzednio w pierwszy dzien mielismy cocktail party a nastepnego dnia obiad, tym razem w jadalni, ktorej jedna sciana to szklanne drzwi ktore mozna w calosci rozsunac, tak ze praktycznie jest sie na plycie basenowej.  Jak zwykle bylo bardzo przyjemnie. Brat zostal jeszcze jeden dzien tak ze wzial nas na obiad i Jul mogla troche odetchnac po wszystkich swoich obowiazkach.

Renia dostala w czasie pobytu u Tadzia, bo u niego sie zatrzymala, ataku nerwu sympatycznego, tak ze biedna jezdzila do lekarzy, byla na srodkach przeciw bolowych i mimo ladnej pogody, niewiele z pobytu uzyla.

Tadzio byl bardzo niezadowolony z mieszkania w domu Mariana, ciagle mial do mnie o cos pretensje jakby to byl moj dom, tak ze wyjechal o miesiac wczesniej. Ja ktory chcialem zrobic przysluge i Marianowi ze ma platnych lokatorow i Tadziowi ze ma ladny i nie drogi dom, znalazlem sie jak to sie mowi "z reka w nocniku".  Co prawda nigdy slowa od Mariana nie slyszalem ale czulem sie winny ze zaprotegowany przezemnie lokator sie wczesniej wyniosl, jak zarezerwowal. Jedynym pocieszeniem bylo to ze nie mial innego lokatora na widomu, wiec wynajecie na czesc sezonu tylko bylo lepsze niz pusty dom na caly sezon, lub "pezplatni" lokatorzy jakich mial w przeszlosci.

Nasi dawni sasiedzi z Port Charlotte mieli dostac mieszkanie z z obsluga i opieka lekarska w Bronx, NY gdzie jej ziec pracowal jako szef wyzywienia. Dali dom do sprzedazy a sami zaczeli sie pakowac, pozbywajac wiekszosci rzeczy bo zamiast calego domu mielis dostac chyba mieszkanie z jedna sypialnia. Jej stan zdrowia sie stale pogarszal i wlasciwie nie mogla juz nawet chodzic po domu, tak ze poruszala sie na wozku, ktora jej maz popychal. Jego stan zdrowia tez nie byl najlepszy i kiedy zaczely sie porzadki poszedl do szpitala. Wwoczas wzieto sie za likwidacje czego sie da. Po jego powrocie do domu z kolei Winnie poszla do szpitala, a pozniej do domu rekonwalescencji. Zrobili chyba jej odme, tak ze zaczela chodzic i dzialac normalnie, wowczas jak tylko poczula sie lepiej wyjechali na polnoc. Na polnocy jednak szybko stare dolegliwosci rozedmy wrocily - ten zabieg jaki miala mozna bylo wykonac tylko raz w zyciu - i znowu wiecej czasu spedzala w szpitalach jak w domu. Roznica byla w tym ze tutejsze szpitale sa dostosowane do takich pacjentow jak ona, natomiast na polnocy byly trudnosci ze znalezieniem odpowiedniego szpitala.

W koncu kwietnia dostalem atak nerwu sympatycznego. Kto to doswiadczyl temu nie musze tlumaczyc. Ci szczesliwcy ktorzy tego nie mieli beda mieli trudnosci sobie to wyobrazic. Moje spacery sie skonczyly i przejscie po domu bylo meka. Jedynym miejscem gdzie moglem sie poruszac bez bolu byl basen. Co prawda bylo jeszcze chlodno i nie zawsze woda byla wystarczajaco ciepla, ale jak tylko bylo kilka dni slonecznych, to bylem w basenie. Poszedlem do lekarza ktory stwierdzil bardzo silny artretyzm. Dostalem lekarstwo i zastrzyk Cortizon'u po ktorym poczulem sie znacznie lepiej jak by powiedzial jeden z moich znajomych "jak mlody bog po lewatywie".

Dostalismy "zaproszenie" do Orlando. Wyjasnie:  u nas  jest bardzo rozpowszechnione kupowanie miejsc wakacyjnych. Kupuje sie tydzien czy dwa w danym osrodku. Przewaznie jest to w pelni urzadzone mieszkanie dwu sypialniowe ktore na zakupiony okres nalezy do kupujacego. Jak sie nie chce w tym  czasie i miejscu spedzac co roku urlopu to teoretycznie mozna go wymienic na inny czas i miejsce. Za te wymiane jest zaplata i jak sie ma kupione miejsce w dobrym czasie i miejscu, to ma sie lepsze szanse jak ktos kto kupil tansze, w zlym okresie i miejscu wakacje. Jako zachete do kupna przysylaja takie zaproszenia. Wowczas placi sie nie drogo za pokoj w tym lub okolicznym osrodku, daja darmowe bilety na rozne atrakcje, na obiad etc. Trzeba tylko spedzic czas, jaki mozna by spedzic na cos atrakcyjniejszego, sluchajac prelekcji na temat atrakcyjnosci zakupu wakacji, a potem byc przekonywany przez sprzedawce ktory bedzie siestaral dokonac sprzedazy. Potem odwoza do hotelu, albo jak sie przyjechalo swoim samochodem odjechac. Najgorsze jest to ze ta "sprzedaz" odbywa sie rankiem nastepnego dnia po przyjezdzie. Zeby mozna to bylo zalatwic pierwszego lub ostatniego dnia pobytu, mialoby sie jeden dzien dla siebie.

Jul od dawna szukala mozliwosci kupienia kotka siamskiego ktory by zastapil naszego ukochange Fraziera jaki zdechl prawie dwa lata wczesniej. Mielismy co prawda nasza stara kotke ktora przezyla trzy sjamskie, ale ona zawsze byla "dodatkowym" kotem. Na koniec Jul znalazla ogloszenie i pojechalismy na wyspe na polnoc od nas. To byl okres "kochajacych sie owadow" jakie chmurami nadlatuja i osiadaja na wszystkim co jest dostepne, pokrywajac to czarna ruszajaca sie powloka. Jak dojechalismy do domu gdzie byly kotki byl strach otworzyc dzwi samochodu, zeby ich chmura sie do niego nie wdarla. Podobnie bylo z domem gdzie podjechalismy. Mieli przed drzwiami duzy wiatrak ktory je "wywiewal", tak zeby mozna bylo tam wejsc. Dom byl w bardzo atrakcyjnej okolicy - nie chcialbym tam byc w czasie sztormu, bo bylo blisko pelnego morza - bardzo nowoczesny. Wlascicielka byla posredniczka nieruchomosci i miala kocia matke, siedmioro slicznych kociat i psa dalmackiego ktory sie calym towarzystwem bardzo delikatnie opiekowal. Wybralismy slicznego kotka, zaplacili i wrocili do domu broniac sie przed nahalnymi owadami ktorych pare wcisnelo sie do samochodu i musialem je lapac i zabijac.

Kotek byl sliczny, przestraszony, lezal obok mojej nogi na siedzeniu i rozgladal sie naokolo swoimi niebieskimi oczkami od czasu do czasu pomruczajac. Po przjezdzie do domu zaczal wszystko pilnie obwachiwac. Stara kotka nie miala zamiaru sie z nim przyjaznic i wolala go unikac. Byl za maly zeby wskoczyc na krzeslo czy kanape, tak ze byl zalezny od tego gdzie go posadzilsismy. Jul postanowila ze jej pokoj bedzie jego domena, w lazience mial swoj piaseczek i jak zostawal sam to zamykalismy go w sypialni zeby bylo bezpieczniej. Powoli zaczal rosnac i nim sie spostrzeglismy potrafil wskoczyc na lozko i krzesla.

Ewa wygrala konkurs na najlepszy scenariusz jaki napisala poprzedniej zimy i jako nagrode dostala roczne stypendium na Uniwersytecie Colombia. W maju przyleciala zeby sobie pozalatwiac formalnosci i skorzystala z tego i przyleciala na kilka dni do nas poczem odleciala do Miami i pozniej do Berlina zeby wrocic w sierpniu. Mielismy mila wizyte, pojechalismy na plaze. Po kilku dniach odwiezlismy ja na lotnisko i po tej wizycie pozostalo wiele milych wspomnien.

W sierpniu brata uniwersytet urzadzal mu uroczyste 75 urodziny - prawie o rok za pozno - polaczone z sympozium, zjazdem naukowcow w jego dziedzinie, garden party, bankietem. Komitet honorowy uroczystosci przyslal nam zaproszenie z zaplaconym hotelem, wiec postanowilismy jechac. Chcielismy ten pobyt polaczyc z urodzinami tescia i odwiedzeniem Chris'a.

Nasz Cadillac mial prawie 6 lat i konczyla sie gwarancja. Lokalny przedstawiciel mial juz dawno na nas oko i ciagle przysylal zaproszenia, dawal jakies male prezenty za ogladanie nowych modeli. W koncu dostalismy znizke $3,000.00 na zakup nowego samochodu i jezeli go odbierzemy prze 6tym czerwca dostanie za darmo telefon pod warunkiem ze zalozymy sobie "On Star" - na gwiazdzie -system ktory pozwala znalezc gdzie sie znajdujemy, droga radiowa otworzyc samochod jak zamkniemy w nim klucze, mozna wybierac numeru telefonu, mowiac do mikrofonu znajdujacego sie nad kierownica. W ten sam sposob mozna bylo zrobic rezerwacje hotelu, restauracji etc.

Dla mnie ktory uwielbia elektronike to byla powazna zacheta plus to ze mielismy przed soba do pokonania ponad 10,000 km  co  bez gwarancji bylo dosc ryzykowne i moglo byc i kosztowne w razie jakiejs awarii. Pozatem mialem ochote na nowy samochod bo dalismy sobie spokoj z kupnem motorowki widzac jak one stoja przy nabrzezach czy na wyciagach i nikt nimi nie plywa.

Ja zawsze lubie miec kilka ofert, wiec pojechalismy do pierwszego jaki sie oglaszal ze daje specjalne znizki dla emerytow. Okazalo sie to zwykla bujda a sprzedawca slabym psychologiem bo z miejsca mi pokazal ze traktuje mnie jak starego idiote ktory kupuje pierwszy samochod. Ja bylem po przyjezdzie do Stanow wyszkolony przez brata ze powinienem dostac 20 procent znizki od ceny na szybie samochodu. Podobno to juz jest przestrarzala forma, ale jak dotad za wyjatkiem Volkswagenow zawsze tak kupowalem. A kupilem w swoim zyciu sporo nowych samochodow. Nastepny byl duzo madrzejszy i gdyby nie to ze byl dosc daleko, to pewnie bym sie zdecydowal. Ostatni, ktory nam ciagle przysylal zaproszenia i prezenty dal najlepsza cene i kupilismy.

Wczesna wiosna Wiktor dostal wize i przyjechal na 3 letni kontrakt do firmy. Korzystajac z dlugiego weekendu na 4 lipca przylecial do nas. To byla jego pierwsza wizyta na Florydzie. Jul przygotowala dla niego ciekawy program zeby nie tylko poplywal, ale zeby zobaczyl nasza okolice i jak swietujemy swieto niepodleglosci. Sporo czasu spedzilismy na wspomnieniach, ogladaniu zdjec i filmow z naszych spotkan w Moskwie i mowilismy o  jego planach na przyszlosc. Byl dosc nie zdecydowany co robic, tesknil, szczegolnie za synem, za przyjaciolmi i prowadzil dosc samotny tryb zycia mieszkajac tymczasowo w domu firmy z chinczykami, ktorych nigdy tam nie braklo.

Zgodnie z planem w poczatku sierpnia pojechalismy do brata. Droga przez srodkowe stany byla ciekawa. Bylem tam ostatni raz prawie 40 lat temu, wiec bylo wiele zmian. Jak zwykle bylismy w pospiechu i zamiast spedzic troche czasu na zwiedzanie, bo tam Jul byla poraz pierwszy, to jednak prulismy do Madison. Jak sie okazalo Jul jechala "ostro" tak ze moglismy dojechac w dwa dni, ale zatrzymalismy sie na druga noc po drodze, tak ze dojechalismy na miejsce kolo poludnia. Mielismy troche problemow ze znalezieniem hotelu, bo nie znalismy miasta, ale dotarlismy. Hotel byl nowy, z krytym basenem w dosc dobrym punkcie, tak ze po rozpakowaniu sie pojechalismy cos zjesc, a potem znalezlismy dom brata.Byl otwarty, ale ani zywej duszy, tak przynajmniej nam sie zdawalo, wiec zostawilsimy na stole kartke ze jestesmy i wrocilismy do hotelu. Niedlugo potem zadzwonila Basia - ona byla faktyczna organizatorka calej imprezy - ktora jechala po Jole na lotnisko i zaprosila nas na obiad do domu.

Po przyjezdzie do domu zobaczylismy ze niema brata. Okazalo sie ze mial jakies przyjecie i nie mogl z nami byc. Bylo to troche dziwne, ale reszta rodziny byla na miejscu, wiec zjedlismy obiad czujac sie troche jak na stypie. Ale co "kraj to obyczaj" jak mowi przyslowie i trzeba wszystko brac za dobra monete. Po mile spedzonym wieczorze pojechalismy do hotelu.

Jezdzac po miescie zobaczylem jakie jest ono ladne i centrum przypomina troche zminiaturyzowany Washington, z podobnymi neoklasycznymi budynkami urzedow stanowych - Madison jest stolica stanu Wisconsin. To miasto mozna polubic i sie w nim dobrze czuc. Tak ze sie nie dziwie ze brat sie nigdy stad nie porzeniosl mimo ze mial na kilka kuszacych okazji.

Nastepnego dnia, byla to niedziela i byly glowne uroczystosci. Rano zadzwonila Jola zapraszajac nas na lunch jak ja zabierzemy z domu brata gdzie sie zatrzymala. Pojechalismy na doskonaly "brunch" w jednym z hoteli zeby na czas zdazyc na wyklad wspomnien o bracie przez jego kolegow, studentow i wspolpracownikow. Mialem problemy z dojazdem bo okazalo sie ze mapa jaka mialem byla niedokladna i nie bylo wjazdu tam gdzie jechalem. Jezdzilismy troche w kolko, ale na koniec znalezlismy.
Wyklad byl ciekawy, bylo sporo komicznych wspomnien, sporo pomylek chronoligicznych ktorych nikt oprocz brata i mnie napewno nie dostrzegl.

Po wykladzie byla garden party w ogrodzie jednego z klubow uniwersyteckich. Organizacja i zaopatrzenie bylo na piatke. Spotkalem kilku starych, zapomnianych juz znajomych. Ciekawe bylo spotkanie z profesorem ktory jako mlody naukowiec wracal na Batorym razem z Mama i wspominal te podroz, o ktorej dotad niewiele wiedzialem.

Wieczorem w innej czesci terenow uniwersyteckich - trudno mi bylo znalezc polski odpowiednik angielskiego slowa "campus" bylo przyjecie. Jako najblizsza rodzina siedzielismy obok prezydialnego stolu. Ja mialem podlaczona kamere zebym mogl filmowac, choc mialem problemy z miktrofonem a raczej kablem podlaczajacym go do kamery, tak ze musialem poprzestac na mikrofonie na kamerze, co nie bylo najlepszym rozwiazaniem.

Bylo sporo przemowien, opowiadan, wspomnien a na koncu co najbardziej nam sie podobalo byla zlosliwa uwaga ze brat jezdzi na wszystkie kongresy i zjazdy i nie wiedza jak sobie daje z tym rade ze jest w tylu miejscach rownoczesnie. Odpowiedzia bylo ze poprostu za niego jezdza jego klony i wowczas wstalo kilku kolegow i wszyscy mieli na sobie fotografie jego twarzy.

Nastepnego dnia byl poniedzialek i brat mial wyklad w ktorym w czesci pierwszej wspominal o swoim zyciu, a pozniej przeszedl do tematow naukowych. W przerwie mielismy lunch na trawniku przed budynkiem a wieczorem  byla party u brata mlodszej kolezanki ktora typowal na swoja nastepczynie.  Bylo sporo znajomych i przyjaciol i bylo milym zakonczeniem uroczystosci.

Nastepnego dnia rano odjechalismy zeby spedzic po poludnie u Mariana ktory niedawno dostal nowa parafie i ja urzadzal. Przyjal nas bardzo goscinnie, zabral na spozniony lunch. Pokazal nam uniwersytet Notre Dame ktory byl od niego jakies 20 minut jazdy samochodem. Trzeba powiedziec ze samo miasteczko bylo bardzo przyjemne, takie nie zepsute "zebem czasu" ani zmianami jakie zachodza w swiecie. Marian jak zwykle szalenie aktywny, ciagle cos urzadzajacy, przerabiajacy i nigdy nie spoczywajacy na laurach.

Wieczorem dojechalismy do uporzednio zarezerwowanego motelu. Jak sie okazalo w okolicy jest "wesole miasteczko" tak ze dostanie noclegu nie jest takie latwe bez rezerwacji i ceny sa odpowiednie. Nastepnego dnia myslelismy ze bedziemy jeszcze raz nocowac, ale Jul pokonala ciagle ulewy i burze i wieczorem bylismy u Chris'a zeby spedzic noc w naszym starym lozku.

Wowczas dowiedzielismy sie o jego planach slubu. Zaprosil przyszlych tesciow na obiad zeby nas lepiej zaznajomic. Bylo to dla nas troche dziwne ze nas do siebie nie zaprosili, bo przeciez mielismy stac sie "rodzina" a pozatem przyjechalismy z daleka, ale jak sie okazalo do tego nigdy nie doszlo, ani w czasie tej wizyty, ani w czasie kiedy przyjechalismy na slub prawie rok pozniej. Pozostawiam to bez komentarzy, specjalnie ze ojciec jest polskiego pochodzenia, a Polacy sa znani z goscinnosci. On w domu niema wiele do powiedzenia. Podobnie do Polakow Wlosi sa bardzo goscinni co doswiadczylismy wielokrotnie, ale moze inne sa zwyczaje na Sycylii skad pochodzi matka przyszlej panny mlodej.

Korzystajac z okazji pojechalismy do pobliskiego Atlantic City, wstapilismy do mego biura zeby pojsc na Lunch z Ezra i Wiktorem. Odwiedzilismy tesciow i siostre Jul z mezem.
W sobote pojechalismy do naszego dawnego miasteczka dokad przyjechala tez Ewa ktora juz byla w New York'u i po dniu zakupow w starych stronach mielismy obiad z Wiktorem a pozniej zanocowalismy w lokalnej Holiday Inn. Ewa zostala z nami na noc zeby nastepnego dnia pojechac na uroczyste 75 urodziny tescia ktore urzadzily mu corki i na ktore zjechala sie rodzina. Wieczorem Ewa wrocila do New York'u a my pojechalismy do Chris'a gdzie spedzilismy kilka nastepnych dni poczem  wrocilismy do domu.

Reszta lata minela bez wiekszych wrazen. Jul grala w brydza w klubie, ja spedzalem czas w basenie i ze swoimi hobby, tak ze oboje bylismy zajeci. Nasz nowy kotek ktory zostal nazwany "Bolus" i jak sie smialem to nie bylo na czesc Bieruta, chowal sie dobrze, rozrabial. Jak mial 7 miesiecy mozna bylo go wykastrowac i wyciac pazurki z przednich lapek. Niestety oba zabiegi byly koniecznoscia bo kastraty zyja duzej i maja mniej problemow zdrowotnych, a majac caly basen osiatkowany nie mozna miec kotow z pazurami, bo by te siatki, nie mowiac juz o meblach rozniosly na strzepy.

W jesieni ogladajac polskie dzienniki TV jakie mi przysyla kolega z New Jersey dowiedzialem sie ze ksiadz ktory mieszkal nie daleko i mial mieszkania na zime do wynajecia zmarl. Poniewaz on przyjaznil sie z Tadziem i go zawsze do siebie zapraszal, wiec, chcac byc "pomocny" w czasie naszej rozmowy telefonicznej mu o tym wspomnialem. Tadzio sie zmartwil ale sie pocieszyl ze jak to dobrze ze sobie na przyszla zime zarezerwowal dom Mariana, tak ze ma gdzie mieszkac. Bylem tym zdziwiony, bo moje i Jul rekolekcje byly o 180 stopni inne i dom zarezerwowal nasz dawny sasiad, ktory chcial na zime wrocic na Floryde, jak tylko zdrowie zony na to pozwoli. Jak powiedzialem to Tadziowi to sie wsciekl, powiedzial mi kilka nie milych slow jakie mam chyba zapisane na tasmie i tak sie nasza "znajomosc" skonczyla. Pozniej nieladne rzeczy o mnie opowiadal rodzinie,wiec napisalem list do niego i to bylo "gowzdziem do trumny". Musze powiedziec ze to bylo dla mnie przykre bo zawsze go lubilem i spedzilismy sporo czasu razem, ale wszystko ma swoje granice. Rozumie ze po stracie Krzysi jest mu ciezko i kilka razy jak byl u Mariana ugryzlem sie w jezyk zeby mu nie odpowiedziec jak byl dla mnie niemily - raz nawet Jul, ktora z natury jest spokojna nie wytrzymala i mu powiedziala ze ja nie zasluguje na takie traktowanie i ze powinien byc milszy dla mnie.

Brat sasiadki Bob, jeden z niewielu kawalerow na wyspie gdzie jest zatrzesienie wdow i rozwodek jest zawsze zapraszany na najrozniejsze przyjecia. Zeby nie czuc sie zobowiazany wobec wszystkich zapraszajacych go postanowil urzadzic dla nich  popoludniowa party. Poprosil Jul znana ze swoich swiatecznych obiadow o pomoc. Jul wziela sie do urzadzania tej party z calym sercem. Party sie udala, poznalismy sporo nowych ludzi. Jedna z ciekawych pan byla Linda, zona Douga, ktorzy mieszkali nie daleko od Boba i ktorzy znani byli z urzadzania pomyslowych zabaw, wlacznie z Sylwestrowymi zabawami u sasiadow, na ktora do tej pory nie bylismy zaproszeni, bo ich nie znalismy. Jak widac zrobilismy na Lindzie dobre wrazenie - ma doskonale poczucie humoru, tylko ma problemy ze zrozumieniem mnie bo jest jak mowi ze wsi w Michigan, gdzie niema ludzi z "akcentem". Ja jej radzilem zeby sie nauczyla "oxfordskiego" angielskiego i wowczas nie bedziemy mieli problemow. 

Na swieto dziekczynienia Ewa byla w South Beach - to jest poludniowa bardziej "awangardowa"  czesc Miami Beach - ze swoim przyjacielem. Pojechalismy tam na dwa dni zeby z nimi spedzic i zobaczyc jak to wyglada, bo slyszelismy i widzielismy w TV o niej wiele. Rzeczywiscie robi bardziej europejskie wrazenie z kawiarniami ktore maja stoliki na chodnikach z widokiem na Atlantyk, sporo mlodziezy, odrestaurowanych, lub nadajacych sie do renowacji hoteli z okresu kiedy ta czesc wyspy byla modna. Trzeba przyznac ze jest tam pelno zycia i "akcji". Czas spedzilismy bardzo przyjemnie i w drodze powrotnej zatrzymalismy sie u Romy i Lubora na doskonaly tort, poczem wrocilismy do stesknionych kotow ktorymi opiekowali sie sasiedzi.

Zblizaly sie swieta, wiec trzeba bylo udekorowac nabrzeze. Niektore domy byly slicznie udekorowane i iluminowane. Ja jak dotad do tego nie doszedlem i wolalem podziwiac cudze domy. Na wigilie bylismy u sasiadow. Tym razem podano wolowine. Jak widac nie mieli tradycji ani polskiej ani wegierskiej. Na pierwszy dzien swiat byli u nas i Jul jak zwykle trzymala sie tradycji. Nauczyla sie nawet piec makownik. Co prawda mak byl kupny i gotowy jako masa, ale innego nie bylo. Mam spor z moim "korektorem" ktory lansuje "makowiec" zamiast makownika, ale ja pozostane przy swoim.

Zaraz po swietach przyleciala Ewa. Poniewaz korzystala ze specjalnych biletow wiec zamiast doleciec pierwszego dnia - byla na liscie i pojechalismy po nia na lotnisko w Fort Myers zeby sie dowiedziec ze sie nie dostala na samolot.  Musiala przenocowac w Atlancie i przyleciala nastepnego dnia do Sarasoty. Jadac tam trafilismy na korek ktory nas opoznil. Na szczescie Ewa miala numer naszego telefonu w samochodzie, tak ze mogla sie z nami skontaktowac. Podobnie zrobil Klaus ktory rowniez przylecial ze znacznym opoznieniem.

Na Sylwestra mielismy zaplacone bilety do klubu, ale w ostatniej chwili dostalismy zaproszenie do sasiadow znanych z corocznych wystawnych Sylwsestrow. Praktycznie ich nie znalismy - ja ja poznalem raz przelotem u sasiadow, a jej meza nigdy nie poznalem i znalismy sie tylko z machania rekami jak ich mijalismy samochodem. Wolelismy pojsc do sasiadow jak do klubu, wiec bilety do klubu dalismy Ewie i Klausowi, ale oni woleli spedzic Sylwester w domu.

Atrakcja Sylwestra u sasiadow oprocz otwartego baru i dobrej kolacji byly gry. Linda o ktorej wspomnialem ze poznalismy sie u Boba, brata sasiadki, organizowala najrozniejsze gry z nagrodami. Bylo sporo smiechu i w dodatku wygrywalismy rozne smieszne nagrody. Pozatem mielismy kilkadziesiat metrow do domu, co na Sylwestra jest bardzo wazne bo sie nie jest narazonyym na liczne zasadzki policyjne na pijakow.

3 stycznia Ewa i Klaus odwiezli nas do Portu Manatee ktory jest godzine jazdy od nas skad odplynelismy na 10 dniowa wycieczke do Kanalu Panamskiego, Grand Cayman Island i dwu malych wysepek. Statek byl "wiekowy", ale wygodny, z dobra kuchnia i rozrywkami. Pierwszego dnia po wyplynieciu mielismy troche "kolysania", tak ze nie bardzo dobrze sie czulem, ale po poludniu wrocilem do normy i na obiad bylem juz gotow. Mielismy obiady "na pierwszej zmianie" i przy naszym stoliku byly dwie pary: pierwsza pokazala sie tylko pierwszego dnia i pozniej ich wiecej nie widzielismy. Druga para byla caly czas i sie z nia zaprzyjaznilismy. Ona byla rowiesniczka Jul, ale starzej wygladajaca. Psycholog z duza praktyka. Maz 17 lat mlodszy od niej, mily pulchny i wesoly i bardzo aktywnie bioracy udzial w statkowych atrakcjach. Nasze posilki zawsze byly przyjemne nie tylko z powodu dobrej kuchni ale i milego towarzystwa.

Nasz statek byl plywajacym "domem starcow" ktorzy sie "wietrzyli" . To byla nasza pierwsza wycieczka morska, wiec nie mielsimy zadnej skali porownawczej, ale nasi "obiadowi" towarzysze byli juz na 2 czy 3 wycieczce tym statkiem i bardzo sobie chwalili. Obsluga byla dobra. Nasz kelner i steward byli murzynami z wysp karaibskich mowiacy z "brytyjskim akcentem" i manierami. Pomocnikami kelnera byli Serb i Chorwat zyjacy w zgodzie i pomagajacy sobie, nie jak ich bracia w bylej Jugoslawii.

Jul wstawala wczesniej i szla na swoj poranny szybki spacer poczem przychodzila po mnie i szlismy na sniadanie. Ja z kolei spedzalem sporo czasu w basenie ktorego woda w zaleznosci od fal w morzu byla normalnie burzliwa i trzeba bylo uwazac zeby sie nie uderzyc o sciany basenu. Kapiacych sie nie bylo wielu, ale czesto mozna bylo sie nasluchac plotek od kapiacych sie przewaznie starszych pan.

Wplynelismy do polowy kanalu Panamskiego ktore w tym miejscu jest duzym jeziorem i tam spoedzilismy pare godzin zabawiani przez lokalna grupe taneczna. Na lad nie schodzilismy. To byla moja druga wizyta w Panamie, tylko ze za pierwszym razem przyjechalismy nad kanal taksowka, a tym razem przeplynelismy kilka sluz, co bylo ciekawe.

Nastepnie poplynelismy do malej wyspy nalezacej do Kolumbii. Pojechalismy motorowka na lad, ale nie bylo tam nic do ogladania, wiec nastepna wrocilismy na statek. Nastepnym celem byla mala wyspa panamska. Jak tylko podplynelismy, statek zostal otoczony lodkami krajowcow ktorzy prosili o monety za ktorymi nurkowali. Na lad znowu poplynelismy motorowkami i poszli na spacer po wyspie ktora byla specjalnie przygotowana dla turystow, pelna roznych "pamiatek" jak haftowane podkoszulki, jakies muszelki, obrazki. Tubylcy to malutcy Indianie ktorzy chca wszystko sprzedawac, wlacznie z pozowaniem do zdjec za ktore chca pieniadze. W sumie biedne i przygnebiajace.

Puerto Limon w Costa Rica bylo jedynym portem do ktorego zawinelismy. Nabrzeze gdzie zacumowalismy zostalo zamienione na jarmark z najroznorodniejszymi towarami i uslugami. Pojechalismy w glab kraju do najwiekszej w swiecie farmy kwiatowej. Mielismy dobrego przewodnika od ktorego wiele sie dowiedzielismy. Wszedzie widac plantacje bananow ktore rosna w plastikowych workach zeby nie byly uszkodzone przez owady i ptaki. Wyglada to dosc niesamowicie. Sama farma rzeczywiscie imponujaca, te kolory kwiatow i ich bogactwo robia duze wrazenie. Przywieziono ze statku lunch w termicznych torebkach, kotre zjedlismy tam na miejscu, a potem na pozegnanie wszystkie panie dostaly bukiety slicznych tropikalnych kwiatow, ktore niestety nie mozna bylo wwiezc do Stanow i trzeba bylo zostawic na statku.

Po powrocie do statku okazalo sie ze mamy jeszcze pare godzin nim odplyniemy,m wiec wzielismy taksowke zeby zobaczyc miasteczko i okolice. Ja jakos sie nie zorientowalem ze to moze byc niebezpieczna przygoda, dopiero po powrocie Jul mi powiedziala ze miala stracha szczegolnie jak zobaczyla ze klekot mial siedzenia pokryte przezroczystym plastikiem - z ktorego w razie czego latwo jest zmyc krew. Nasz kierowca okazal sie milym i mowiacym po angielsku bo poprzednio mieszkal w przez wiele lat w Stanach. Zawiozl nas na  wzgorze skad mozna bylo zobaczyc zatoke i widok na miesteczko i port. Pozniej zatrzymal sie przy swoim domu zeby sie pochwalic zona i dziecmi, a potem pojechalismy do sklepu kupic kawe i piwo. Pokazal mi swoj pamietnik gdzie mial wpisanych gosci z Polski ktorych tez wozil.

Niedlugo po naszym powrocie statek odplynal do Grand Cayman Island. Jest to jedna z pozostalych posiadlosci brytyjskich. Jako nagrode za to ze mieszkancy wyspy uratowali marynarzy brytyjskich krol sie zobowiazal nie pobierac od nich podatkow. I tak zostalo do dzis i ta wyspa jest znana "pralnia brudnych pieniedzy". Na 30,000 mieszkancow jest tam ponad 500 bankow.

Zwiedzilismy centrum malutkiego miasteczka pelnego wolnoclowych sklepow, pozniej pojechalismy d sklepu gdzie sprzedaja miejscowe alkohole. Nastepnie zwiedzilismy farme zolwi ktore zyja w wielkich zbiornikach w zaleznosci od ich wieku. Zatrzymalismy sie tez w "piekle" ktore jest osada skladajaca sie z kilku domow i urzedu pocztowego. Ze wzgledu na nazwe osady wszystko jest udekorowane diablami i stempel pocztowy ma napis "pieklo". Mozna tam tez kupic rozne pamiatki "z piekla".

Celem naszej wycieczki byl osrodek wakacyjny ze siczna plaza, mieszkaniami, restauracja, barem i sklepami. Tam dostalismy na plazy lunch i mozliwosc plywania w otwartym morzu, z czego nie skorzystalismy. Byla pierwsza polowa stycznia, upal, bezchmurne niebo i sporo Brytyjczykow. Jednak w czasie sztormu czy huraganu wolalbym nie byc na tej wyspie. Po powrocie na statek odplynelismy w kierunku domu. Jeden dzien, tak samo jak i w te strone, spedzilismy na morzu i nastepnego dnia wrocilismy do tego samego portu gdzie czekali na nas Ewa i Klaus ktorzy zabrali nas do domu zatrzymujac sie po drodze na lunch.

Nastepnego dnia Klaus wyjechal i dzien pozniej w czwartek zaczeli przyjezdzac goscie na nasz kolejny zjazd rodzinny, ktory w tym roku byl jak dotad najwiekszy. Pojechalem z Ewa odebrac Jole i pokrecilismy sie po okolicach lotniska bo dwie godziny pozniej przylatywal brat z Basia. Po ich przylocie wrocilismy do domu na obiad ktory w miedzyczasie przygotowala Jul. W piatek mielismy lunch w domu i poniewaz to byla nasza rocznica slubu, wiec brat zaprosil nas na obiad do restauracji na wyspie o ktorej wczesniej wspominalem ze trzeba tam dojechac lodzia motorowa. Wracajac z lodzi do samochodu potknalem sie o wystajacy schodek i wywrocilem. Podrapalem sie troche i co najwazniejsze rozbilem kamere video. Basia jako pielegniarka sie mna zaopiekowala, opatrzyla i nie bylo powodu zeby robic z tego wielkie mycyje.

W sobote na lunch Jola nas zabrala a wieczorem z wielkim trudem, bo sama nie mogla nas znalezc, taksowka z hotelu przyjechala Roma z Luborem, corka Malgosia i wnuczka ktore specjalnie przylecialy na te okazje z Paryza. W czasie naszej party dojechala Renia ktora nie mogla zlapac wczesniejszego polaczenia z Bostonu. Niestety nie dojechal jej syn Andrzejek z rodzina, bo wowczas bylibysmy prawie w komplecie. Stefan, syn brata zignorowal nasze zaproszenie, bo jak Basia, jego siostra powiedziala nie wiedzialby jak sie znalezc. Rowniez Tadzio ktory byl w Port Charlotte po naszej ostatniej rozmowie i moim liscie zrobil sie "nie znajomy" i nas zbojkotowal, a jak na nastepny dzien brat z Renia i dziewczynkami pojechal do niego po uprzednim umowieniu sie to jak dojechali to poczatkowo chcial ich uniknac. Jak sie pozniej okazalo ze jest podejzenie ze ma ALzheimer'a i to tlumaczy jego zachowanie. Ja osobiscie nie bardzo w to wierze.

W niedziele byl obiad na plycie basenowej - rano sie kapalismy choc woda nie byla zachecajaca, szczegolnie dla mnie przyzwyczajonego do cieplejszej wody. Noc byla sliczna, niebo usiane gwiazdami i lekki wietrzyk powodowal ze nasze palmy kokosowe wydawaly mily dla ucha szum. Na obiad dojechala siostra przyrodnia Tadzia z Paryza z corka ktora mieszka na Florydzie i do ktorej przyjechala. To wlasnie u tej corki Tadzio spedzal zime.

W poniedzialek cale towarzystwo za wyjatkiem Reni sie rozjechalo, a Renia zostala dzien czy dwa dluzej. Po jej wyjezdzie rozlozylem sie z grypa jaka zlapalem na statku, gdzie bylo sporo chorych na nia. Poniewaz bylem na nia szczepiony poszeldem do lekarza. Moja Malgosia nie miala czasu wiec byla inna lekarka ktora jak to zwykle powiedziala ze leczona trwa tydzien a nie leczona 7 dni. Dala mi jakies lekarstwo chyba i poszedlem do lozka. Po kilku dniach wrocilem do normy, ale tej zimy jeszcze raz czy dwa lapalem lekka grypke i przpomnial mi sie stary wierszyk:

Stas na swieta mial wysypke
Lekarz orzekl lekka grypke
Przyszedl dzien prima aprilis
To nie grypka, lecz syfilis.

Na szczescie to tylko wierszyk. Jak mi lekarka wyjasnila ze szczepionka jest produkowana na zeszlorocznym szczepie, ktory nie zawsze dziala na tegorocznym.

Zblizala sie data slubu Chris'a i trzeba sie bylo przygotowac. Jul szukala odpowiedniej dla matki nowozenca sukni. Ja nie chialem miec pozyczonego smokingu jaki miala wdziac rodzina panny mlodej i oczywiscie pan mlody. Moje liczne ubrania niestety byly za male i stracilem nadzieje ze schudne zeby sie w nie wbic. Nie pozostawalo nic innego jak kupic ubranie. To nie to do czego bylem przyzwyczajony, ale poniewaz mowiac szczerze nie mialem wielkiej potrzeby na ubranie mieszkajac na Florydzie, wiec trzeba bylo kupic cos "na wszelki wypadek".

Do Chris'a dojechalismy tydzien przed slubem. Zaraz pojechalismy do duzego sklepu odziezowego gdzie kupilem ubranie, ktorego poprawki mialy byc zrobione tak zebym zdazyl je miec na slub. Poniewaz Ewa ktora byla w New York'u odlatywala do Cannes na Festiwal Filmowy i nie mogla byc na slubie, wiec na weekend przed slubem zrobili wieczor "kawalerski na ktory przyjechala jak rowniez dwuch braci, kolegow z kolonii letnich na jakie wszyscy chodzili i z ktorymi sie nadal przyjaznili.  Jeden z nich byl jego druzba.

Mielismy mily wieczor, pelen wspomnien w czasie ktorego przyjechala panna mloda z przyjaciolka i kuzynka z ktorymi tez spedzala ostatni weekend "panienski". Od tej przyjaciolki, ktora byla bardzo rowna i chyba troche juz w dobrym humorze dowiedzielismy sie sporo do tej pory ukrywanych tajemnic, jak wiek panny mlodej. Jej kuzynka powiedziala ze nigdy nie przypuszczala ze ona wyjdzie kiedys za maz, i to w dodatku za takiego fajnego faceta. Nastepnego dnia - niedziela - pojechalismy odwiedzic Jul rodzicow i siostre a przy okazji odwiezlismy Ewe do New Brunswick  skad miala latwe polaczenie do New York'u.

Caly tydzien poprzedzajacy slub spedzilismy na wyjazdach do sklepow, odwiedzenia mego biura i pojscia na lunch z Ezra i Wiktorem, Rodzicow Jul. Nie dostalismy nawet telefonu od Panny mlodej ani jej rodzicow, ktorzy nas calkowicie ignorowali. Robilo to na mnie wrazenie jak by to byl slub z musu bo Chris zrobil dziecko i musial sie zenic i ani panna mloda ani jej rodzina nie byli tym zachwyceni. Panna mloda nie byla w ciazy, Chris sie nie musial zenic i ogolnie bylo wiadomo ze to panna mloda "wygrala los na loterii" znajdujac takiego wartosciowego i wyksztalconego meza kiedy jej rodzina juz sie nie spodziewala ze wyjdzie za maz.

W przeddzien slubu byla "proba" prowadzona przez ksiedza, ktory jak mu powiedzialem nadawal sie na rezysera filmowego. Wszystko bylo z gory przygotowane i kazdy wiedzial co ma robic. Po tej probie mysmy zaprosili, jak to kaze zwyczaj, wszystkich na obiad do uroczej restauracji w malym eleganckim i historycznym miasteczku. Jeszcze w kosciele w czasie proby nie moglem sobie odmowic zeby pogratulowac przyszlej tesciowej jej przyszlego ziecia. Nie byla tym zachwycona i starala sie zachwalic swoja corke, ze to on powinien byc szczesliwy. Doskonale wiedziala ze nie bylismy zachwyceni tym mariazem. Nasz obiad byl udany, Chris'a wybor restauracji okazal sie doskonaly.

W dniu slubu caly czas lalo. To podobno dobry znak. Sam slub byl dobrze wyrezyserowany i trzeba powiedziec ze ksiadz, zreszta polskiego pochodzenia i znajomy Ojca Michala, poprowadzil cala ceremonie z wysoka klasa. Poniewaz mloda para nie byla praktykujaca, wiec robienie takiego slubu z msza swieta byl dla mnie lekka przesada. Chris'a gosci nie bylo wielu. Oprocz najblizszej rodziny - dziadkowie ze wzgledu na jego stan zdrowia przyjechali dopiero na wesele - byla Lulu z mezem, Wiktor ze swoja przyjaciolka, kilku kolegow Chris'a. Reszta "tlumu" to byli goscie panny mlodej i jej rodziny.

Poniewaz pomiedzy slubem i przyjeciem byla luka czasu, wiec Jul zaprosila "naszych" gosci do domu Chris'a na lampke wina i slodycze. Poniewaz nie znalismy okolicy, wiec mila przyjaciolka Michelle przyjechala po nas zeby nas poprowadzic na wesele. Ona jedyna sie nami pozniej zainteresowala, podczas gdy rodzina Michelle nas kompletnie zignorowala, mimo ze bylismy jeszcze 5 dni w Chris'a domu jak mloda para pojechala na tydzien poslubny do Kaliforni. Musze podkreslic ze Chris jak wspomniualem mial dom,ktory mu pomoglismy kupic, kompletnie umbeblowany i wyposazony. Rodzice kupili Michelle sypialnie w stylu "francuskiej prowincji", ogromna i w pelni zajmujaca duza sypialnie. Oboje mieli blisko po dwa metry wysokosci i szybko przybierali na wadze, szczegolnie ona.  Te pare dni spedzilsimy odwiedzajac Jul rodzine, ja bylem jeszcze raz w biurze na lunchu z Zygusiem, Carol i nowa stosunkowo personalna, ladna, tylko troche za duza w biodrach dziewczyne polsko-szwedzkiego pochodzenia. Jul miala lunch z kolegami w szpitalu.

W piatek rano pojechalismy na Long Island na weekend do Joli. Ich nowy letni dom w eksluzywnym South Hampton, nie daleko domow aktorow i rezyserow wlacznie ze Spielberg'iem -Lista Schindler'a. Dom, ktory mozna okreslic jako, posiadlosc ze slicznym widokiem na zatoke, ktora znajduje sie u "stop" posesji z wlasna choc bardzo waska plaza, basenem kapielowym, kortem tenisowym, slicznie utrzymanym ogrodem i domem pare razy wiekszym jak nasz. Dostalismy sypialnie z lazienka,  przedpokojem i widokiem na ogrod, basen i zatoke. Gospodarze szalenie goscinni i bardzo bezposrednia atmosfera. Poniewaz Harrald'owie mieli dom nie daleko, bo na polnocnej plazy po drugiej stronie wyspy, wiec pojechalsimy do nich na krotkie odwiedziny.

W sobote Danny wzial nas na lunch do restauracji na jednej z wysp, ale poniewaz to bylo przed sezonem , wiec byly puchy. Potem on wrocil do domu a mysmy pojechali z Jola po okolicy i do salonu samochodowego gdzie sie dowiadywala kiedy przyjdzie jej zamowiony samochod. Pozniej wrocilismy na obiad ktorzy robili sasiedzi ale zjedlismy razem z nimi w Joli domu. Poniewaz nie chcielismy trafic na tlok na drogach w poniedzialkowy ranek, wiec wyjechalismy w niedziele rano. Padal i tak deszcz i ciagnelo nas do domu, do kotow. W dwa dni bylismy spowrotem w domu. Zastalismy basen z rosnaca alga, tak ze zaczela sie stara zabawa z jej czyszczeniem.

W koncu czerwca Zygus byl w Sarasocie u Harry'ego i tym razem pojechalismy ich odwiedzic i poszlismy do restauracji na obiad. Zygus mimo swych 80 lat wyglada i trzyma sie doskonale. Ciagle jezdzi do biura, ale jak sluchy chodzily czesto zapada w drzemke, co w tym wieku jest normalne. Ja bylem duzo mlodszy i tez czasem po lunchu lubilem sie zdrzemnac u siebie w gabinecie.

W poczatku lipca Jul poleciala spowrotem do New Jersey na slub bratanka. Na ten okres przylecial Wiktor zeby mi dotrzymac towarzystwa. Jednak wizyta bez Jul jest skomplikwana chocby ze wzgledu na wyzywienie i organizacje atrakcji. Wiktor nie byl w najlepszym nastroju i kilka razy mielismy pierepalki. Na 4 lipca przyjechal Zigus i Harry i ja zrobilem lunch. Co prawda nie bylo nic specjalnego tylko parowki, ktorych czesc lekko przypalilem, salata, salatka kartoflana i piwo, ale dostalem - z grzecznosci - komplementy. Zigus sie nawet troche ochlodzil w basenie, ale Harry nie chcial sie rozbierac. Pozniej pokazywalem im film ze slubu i z domu Joli i Zygus sie zdrzemnal. Przpomnialem mu dawne czasy kiedy mielismy szkolenie po dobrym obiedzie i obaj zasnelismy. Nastepnego dnia Ezra mial do mnie pretensje ze to ja jedyny zasnalem. Wowczas mu wytlumaczylem ze niema racji bo Zygus tez zasnal i tak mocno chrapal ze mnie obudzil.

Jul wrocila w dniu odlotu Wiktora, tak ze ja na nia czekalem z samochodem, ogladajac w miedzyczasie film jaki mialem w swojej kamerze z malym ekranikiem. Wrocila pelna wrazen, po pobycie na weekendzie znowu u Joli i spedzajac kilka dni na Manhattanie w mieszkaniu Danny'iego czesciowo z Ewa i Stefanem ktory tez przyjechal w odwiedziny. Ja nie mialem takich wrazen, ale bylem zadowolony ze nie pojechalem. Od czasu jak Chris sie ozenil wlasciwie niema gdzie sie zatrzymac, za wyjatkiem szwagrow, ale ja nie lubie u kogos mieszkac. Wyjatek dom Joli, gdzie jest inna atmosfera i przestrzen zyciowa.

Pod koniec lipca przyleciala na kilka dni Ewa zeby przywiezc nam swoj komputer, bo kupila sobie nowy. To byl okres szkolenia komputerowego i dostala od nas tytul "instruktora". Musze przyznac ze bylem dosc oporny. Nie mialem ani cierpliwosci ani nadziei ze sie naucze jak go uzywac. Jednak Ewa dala nam dobra podstawe i pozniej pomagala jak tylko mogla. Sporo nauczylismy sie  od nauczyciela na mini kursie w firmie ktora nam dostarczala internet. Ja sie troche nauczylem, Jul wiecej i pozniej wymienialismy pomiedzy soba doswiadzcenia. Zaczalem coraz wiecej czasu spedzac na komputerze i praktyka mi wiele pomogla.  Daleko bylo do prawdziwej znajomosci komputerow, ale bylo wystarczajace do jego uzytkowania a przedewszystkim do uzywania e-mail, ktora sie stala naszym glownym zrodlem porozumiewania sie. Nigdy dawniej nie mialem tak bliskiego kontaktu z Ewa, bratem, Renia jak przy pomocy komputera. Jak mielismy jakas awarie, to wowczas niewiadomo bylo co robic bez kontaktu "ze swiatem".

Po wyjezdzie Ewy znowu zaczela sie zabawa z basenem ktory chcial koniecznie zamienic sie w zupe grochowa. Na szczescie dostalem od wlasciciela sklepu gdzie kupowalismy chlor dobry przepis  i chemikalia i po krotkiej "kuracji" woda zrobila sie krysztalowa. Od tej pory codziennie sprawdzam ilosc chloru w wodzie i utrzymuje go na dosc wysokim poziomie i wiecej niemam problemow.

Jesien przebiegla pod znakiem komputerowym. Bylo sporo pytan, problemow i sporo sie nauczylismy. Na swieto dziekczynienia zostalismy zaproszeni przez Harrold'ow i poszlismy do starej  z wielka tradycja restauracji. Niestety nie posluchalem Jul i wzialem tradycyjnego indyka ktory okazal sie tak wiekowy jak i restauracja. No ale najwazniejsze bylo mile spedzenie czasu z przyjaciolmi, ktorych nie czesto widujemy.

Nastepnego dnia dostalismy wiadomosc ze rano zmarl tesc i Jul postanowila sama poleciec na pogrzeb. Bylo sporo komocji z dostaniem biletu za godziwa cene. Okazalo sie ze sa specjalne ceny na pogrzeby dla najblizszej rodziny. Dominik, mimo bardzo wczesnej pory zawiozl Jul na lotnisko, a potem po nia pojechal jak wrocila. Przyjaciol poznaje sie w biedzie. Tesc chorowal od lat i ostatnio znacznie sie stan jego zdrowia pogorszyl, ale nikt sie nie spodziewal tak szybkiej smierci. Ja zostalem z kotami "uwieziony" w domu ale Dominik sie pokazywal i pojechalismy nawet na lunch i zakupy.

"Surfing" po internecie znajdowalem sporo ciekawostek. Jedna z nich byla polska webside z okolic Vancouver'u w zachodniej Kanadzie na ktorej mozna bylo przeczytac polskie gazety, wysylac polskie pocztowki, znalezc organizacje polonijne w swiecie. Nie pamietam co mnie skusilo tam napisac. Dostalem odwrotna e-mail odpowiedz i tak zaczela sie nasza korespondencja. W wyniku jej napisalem pierwsze lwowskie wspomnienia z mego pobytu tam w 1978 roku. Pozniej napisalem z nastepnej wizyty w 1992 roku i pozniej dalej zachecany przez Ele, bo takie miala imie mila Pani prowadzaca ta webside i zone zabralem sie do pisania wspomnien. Te pisanie stalo sie moim hobby. To jest moj ostatni odcinek. Chcialbym jeszcze napisac przedmowe i o pochodzeniu naszej rodziny. Do tego bede potrzebowal sporo pomocy od brata i Reni. Oboje sa zajeci i niewiem kiedy czas im na to pozwoli.

Po Jul poworcie zaczal sie okres swiateczny, dekorowanie nabrzezy i domow. Tradycyjna wigilie i pierwszy dzien swiat spedzilismy sami w domu, tymn razem nie ryzykujac na wolowine na wigilie, ani na faszerowana papryke na pierwszy dzien swiat. Nasze "osoby duchowne" mialy inne atrakcje i nie skorzystaly w tym roku z naszego zaproszenia na swieta. Na sylwestra poszlismy znowu do dalszych sasiadow gdzie bylo uroczo. Bylo sporo zabaw, smiechu i wygralismy kilka ladnych "nagrod", szczegolnie te "wejsciowa" bo Jul byla na zielono, a tego jak sie okazalo wymagala nagroda.

Na nowy rok mielismy bilety do tetru w Sarasocie na uroczy "Uklon dla Wiednia" z jego starymi romantycznymi melodiami i drobna solistka z fantastycznym glosem. Jak sie okazalo Dominik dostal bilet na ten sam koncert od parafianki, tak ze pojechalismy razem i byl naszym kierowca tam ze Jul mogla odpoczywac.

8/4/99
 


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone