Somerset  1976 - 1978

Kilka dni po nowym roku Gianpaulo polecial do domu a kilka dni pozniej ja polecialem z dwoma inzynierami spowrotem do Moskwy. Przywital nas mroz kolo -30 C, tak ze spacerowanie po ulicy nie nalezalo do przyjemnosci. Na szczescie to nie bylo konieczne poniewaz bylo nas 3 i mieszkalismy w hotelu gdzie przyslugiwalo nam dziennie 3 godziny samochodu z szoferem na osobe, wiec mielismy po 9 godzin na dobe samochod z szoferem. Tak ze rano nas zabierano do Instytutu, a potem jak nie mialem innych planow  wracal po poludniu nas zabrac. Moi inzynierowie kilka razy zostawali w instytucie na noc zeby sprawdzic prace systemu.

Mielismy powazne problemy z regulacja temperatury, co jak sie okazalo bylo powodowane tym ze w pomieszczeniu gdzie pracowal system robilo sie goraco, wiec personel otwieral sobie okno i przy takim szalonym skoku temperatury cala elektronika tez skakala. Nie pozostalo nic innego jak wrocic i przerobic system kontroli temperatury, ktory by nie byl zalezny od temperatury na zewnatrza systemu.

W kwietniu przerobka zostala dokonana i tym razem wrocilismy razem z naszym angielskim doradca, zatrzymujac sie po drodze w Londynie na kilka dni na odprawe na "neutralnym terenie" poczem polecielismy do Moskwy. Sprawa temperatury zostala zalatwiona, ale byly jeszcze inne problemy ktore trzeba bylo naprawic zeby na koniec podpisali odbior aparatury i zaplacili reszte naleznosci.

Ta cala targanina z klientem nie byla przyjemna, szczegolnie ze mial duzo, racji. Nasz anglik staral sie pomagac jak mogl, ale czasem potrzebowal pomocy z centrali. W owym czasie dostac polaczenie telefoniczne ze Stanami bylo bardzo trudno i rozmowy trzeba bylo zamawiac czasem kilka dni wczesniej a ich koszt byl astronomiczny, wiec ja wolalem korzystac z teleksu ktory byl znacznie tanszy i latwiejszy w uzyskaniu polaczenia. Ktoregos dnia zostalem jednak przycisniety do muru przez mego Anglika i zamowilem rozmowe. Jak dostalismy polaczenie, on ktory sie strasznie jakal jak sie denerwowal - nie wypadalo mu powiedziec zeby spiewal bo podobno wowczas sie nie jaka - a czas nam uciekal, wiec zabralem mu sluchawke i zaczalem rozmowe, w formie posrednika i w sumie cale to zajscie wygladalo komicznie.

Poniewaz moj pobyt w Moskwie sie przedluzal a ja mialem spotkanie we wschodnim Berlinie, wiec polecialem na kilka dni. Jak sie okazalo to byla calkiem niepotrzebna podroz bo jak przylecialem do Berlina, jedyna droga do hotelu w zachodniej czesci miasta byla autobusem z lotniska we wschodniej czesci miasta. Przy wjezdzie do zachodniej czesci policja nas zatrzymala poniewaz w autobusie bylo pelno pjanych finow ktorzy sie wyglupiali. Jak na koniec dojechalem na rozmowy wszyscy sie juz rozeszli i nie mieli zamiaru organizowac nastepnego spotkania. Tacy byli wschodni Niemcy.

Po powrocie do Moskwy okazalo sie ze nie uda mi sie zdac systemu i musimy jeszcze raz przyjechac w koncu maja. Tym razem bez naszego anglika ktory po tej ostatniej podrozy podziekowal za wspolprace. To bylo ponad jego sily i nerwy.

Tak jak obiecalismy, wrocilismy do Moskwy w koncu maja, tym razem z naszym glownym mechanikiem. Tym razem udalo sie wszystko tak zalatwic ze odebrali system i moglismy zainkasowac reszte naleznosci.
Ten pobyt w Moskwie tak sie przeciagnal ze nie zdazylem do Frankfurtu na Acheme, co zawsze bylo ciekawe bo to byl zjazd naszej branzy z calego swiata.

Jak co roku Steve pojechal na kolonie Dominikanow, Ewa przyleciala na wakacje i zapisalem ja i Chris'a do Lane Robins ktory byl znacznie bardzie zaawansowany i mial sporo atrakcji dla dzieci. Pod koniec lata pojechalismy do Niagara Falls potem do Toronto gdzie zwiedzilismy stary fort ktory byl zywym muzeum ze studentami ktorzy grali role zolnierzy angielskich z czasow kolonialnych pokazujac mustre, strzelanie i zycie koszarowe. Nieznana mi ciekawostka bylo ze w owczesnych czasach oba buty: lewy i prawy byly wymienialne i zolnierz dostawasl trzeci but na zapas. Mozna powiedziec ze warunki zycia byly bardziej niz spartanskie a dyscyplina zelazna. Stamtad pojechalismy do Ottawy gdzie mieszkala Renia z Rodzicami. Jej nie bylo, ale wujostwo zobaczyli Ewe po paru latach niewidzenia i bardzo sie nia ucieszyli. Zwiedzilismy miasto i okolice ktore zrobily na nas duze wrazenie. Ottawa jest slicznie polozone z masa parkow i zieleni. Oczywiscie zima napewno to wszystko wyglada inaczej i sniegu tam nie brakuje.

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie w Montrealu zobaczyc jak wyglada Olimpiada. Poniewaz to byla jedyna okazja zobaczyc zawody olimpijskie, wiec mimo bardzo wysokich cen biletow wzialem wszystkich na igrzyska. Dzieci i Jul sie nie mogly nadziwic ze jednak sie skusilem. Mielismy szczescie bo w czasie naszej bytnosci Szewinska dostala zloty medal i widzielismy ja przez lornetke na podium jak go dostawala i potem grali Polski Hymn Narodowy.

Wieczorem pojechalismy spowrotem do Stanow zeby tam przenocowac. Zgubilismy jednak droge i ku naszemu zdziwieniu znlezlismy sie spowrotem w Kanadzie. Jak widac granica nie byla widoczna i nie strzezona. Wrocilismy spowrotem do Stanow i do motelu ktory uprzednio mialem zarezerwowany. Nastepnego dnia zatrzymalismy w Takanderoga, dawnym forcie granicznym, dobrze utrzymanym i tez bedacym muzeam. Mowiac szczerze dzieci bylly juz troche zmeczone i znudzone tym zwiedzaniem, tak ze stamtad wrocilismy do domu. Kilka dni pozniej Ewa wrocila do Niemiec, Chris do szkoly a Steve wrocil z kolonii zeby przez nastepne dwa trygodnie byc modelem dziecka.

W pazdzierniku mielismy prywatna wystawe w Osrodku Rozwoju Handlu Amerykanskiego przy biurze radcy handlowego Ambasady USA gdzie wystawilem wiekszosc aparatury uprzednio sprzedanej do Polski, oszczedzajac w ten sposob na transporcie zwrotu nie sprzedanych eksponatow do Stanow. Frekwencja byla spora i wygladalo na to ze mam szanse na sprzedaz wiekszego fermentora przed koncem roku - o ile dostana resztowke pieniedzy nie wydanych w biezacym roku. Pod koniec wystawy przyleciala Jul i razem z nia polecielismy do Moskwy na rozmowy handlowe. Duza niespodzianka dla nas bylo to ze w Warszawie mozna bylo chodzic bez plaszcza a w Moskwie w drodze z lotniska do miasta bylo sporo sniegu i ciezarowek wiozacych kapuste obsypana sniegiem.

Kilka dni pobytu Jul byly pelne atrakcji towarzyskich, z ktorymi dotad sie nie spotkalem. Poniewaz Jul zawsze byla goscinna dla odwiedzajacych nas klijentow, wiec uznali ze to byl czas rewanzu. Trzeba przyznac ze jej obecnosc rozmiekczyla nawet najtwardszych klientow. Mieszkalismy w Hotelu Inturist i poniewaz to bylo przed sama rocznica rewolucji, wiec dostalismy apartament i do niego nalezala limuzyna Czajka, o ktora codziennie walczylem, bo jak zwykle chcieli sie wykrecic sianem, mimo ze za nia policzyli. Zwiedzilismy miasto, pojechalismy nawet do Muzeum i restauracji w Archangielskoje, jedno z nielicznych miejsc poza Moskwa gdzie moglismy jezdzic bez specjalnego pozwolenia. Usmielismy sie bo milicjanci ktorzy stali po drodze czesto nam salutowali. Jak nam szofer wyjasnil Czajka byla uzywana przez wysokich sowieckich dostojnikow, a kilka z nich, z innymi numerami rejestracyjnymi   bylo oddanych dla Inturistu zeby wozic gosci ktorzy zaplacili za "luksusowe" apartamenty, jaki i my mielismy. Jak by mieli czas i przeczytali nasze tablice rejestracyjne wowczas by wiedzieli ze samochod nie wiezie "dostojnikow", ale "zagranicznikow".

Poszlismy tez zobaczyc Mauzoleum Lenina. Nie musielismy, jako cudzoziemcy stac w kilometrowym ogonku, ale kazano nam oddac aparaty fotograficzne. Jul miala w duzej torebce maly aparat ktory nie chcialem oddawac bojac sie zeby go nam nie ukradli. Weszlismy juz do mauzoleum i jak bylo sprawdzanie torebek i znalezli aparat, to nas dyskretnie wyprowadzili z mauzoleum bocznymi drzwiami.

Jul odlot jak sie okazalo nie byl bez przeszkod. Odwiozlem ja na lotnisko i jak przeszla przez kontrole paszportowa byla juz niedostepna. Okazalo sie ze samolot do Brukseli byl opozniony. Jak zwykle nikt sie nie kwapil dawac informacje. Po godzinach samolot odlecial ale sie spoznil na polaczenie do New York'u. Musiala walczyc o swoje bagaze ktore chcieli poslac nastepnego dnia bez kontroli gdzie i kiedy dojda i czywiscie nie mieli ochoty zaplacic za hotel. Na szczescie miala moje "wyszkolenie" i nie dala sobie napluc w kasze.

Ja zostalem kilka dni, podpisalem kontrakty i przed uroczystosciami rewolucji musialem sie wyniesc, bo wowczas miasto bylo zamkniete i zarezerwowane tylko dla oficjalnych gosci.

Na swieta przyleciala Ewa z Lulu z tym ze Lulu pojechala do swojej przyjaciolki a Ewa do nas. Jul zostawila Lulu swoj samochod na czas jak nas nie bedzie. Po wigilii w domu i pasterce pojechalismy z dziecmi na Floryde. Poniewaz to byla moja pierwsza samodzielna jazda na Floryde, wiec skorzystalem z rad kolezanki biurowej ktora czesto jezdzila ta trasa. Wowczas nie byla jeszcze gotowa miedzystanowa droga 95 i bylo sporo objazdow, czesto byly na drodze opoznienia, tak ze na droge do Palm Beach mielismy zarezerwowane 3 dni. Dzieci byly grzeczne, choc sie nudzily siedziec tyle dni w samochodzie. Na szczescie mielismy duzego Buick'a tak ze nie bylo tloku i zmienialismy sie wszyscy siedzeniami tak ze kazdy mial szanse siedziec na przednim siedzeniu. Dla bezpieczenstwa wzielismy ze soba radio nadwczo odbiorcze ktore pozwalalo sie komunikowac w razie niebezpieczenstwa z okoliczna policja, a pozatem mozna bylo sluchac kierowcow ciezarowek ktorzy siebie ostrzegali przed zasadzkami policji czekajacej na samochody jadace z nadmierna szybkoscia.

Na pierwszy etap dojechalismy juz o 3 po poludniu, ale nie chcielismy ryzykowac jechac dalej nie znajac terenu. Zmienilismy tylko hotel na znacznie tanszy ktory swiecil pustka, a do ktorego uprzednio nie chcieli przyjac rezerwacji. Poniewaz bylo nas piecioro, wiec wzielismy dwa pokoje: jeden dla dzieci a drugi dla nas z tym ze byly polaczone drzwiami i mielismy w ten sposob latwy dostep do nich. Nastepnego dnia byla podobna sytuacja, tak ze zmienilismy rezerwacje i pojechalismy dalej zeby wczesnij dojechac do Palm Beach.

Zostala mi w pamieci wycieczka do Miami do dzungli papug i do Marineland gdzie podziwialismy wieloryby i ich igraszki z trenerami. Bylismy tez w plantacji pomarancz gdzie sami zrywalismy pomarancze. Chodzilismy na plaze i mimo ze woda byla zimna, kapalismy sie i opalali. Zwiedzlismy okolice pelne palacykow bogatych i znanych rodzin. Znaleziony w parku orzech kokosowy byl wielka atrakcja i bylo sporo prob jak sie do niego dobrac i wypic mleko kokosowe. W trakcie tych usilowan Steve stanal na Ewy okulary i rozbil je a Ewa zostala bez okularow bez ktorych slabo widziala. Na pomoc przyszla Jul ktorej okulary Ewie pomagally, tak ze sie nimi dzielily az do konca podrozy.

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie w Orlando i zwiedzilismy Disneyworld, w ktorym Chris byl poraz pierwszy. Dzieci uzywaly wszystkich atrakcji. Na szczescie ferie juz sie skonczyly, wiec byl mniejszy tlok - Chris i Steve mieli zezwolenie ze szkol na przedluzenie ferii a Ewy ferie byly dluzsze - i mozna bylo wiecej zobaczyc.

Nasza podroz powrotna byla szybsza i ostatnia noc spedzilismy juz niedaleko Washington'u tak ze Chris byl w szkole wczesnym popoludniem, a my pare godzin pozniej w domu.Kilka dni pozniej byl czas odjazdu Ewy, wiec odwiozlem ja na lotnisko zabierajac po drodze Lulu od jej przyjaciolki. Na lotnisku spotkalismy sie z Emma i Paul'em ktorzy specjalnie przyjechali zeby je zobaczyc.

Na wiosne wystawialem na Targach w Lipsku. W otwarciu pomogl mi Willy, nasz instruktor na zachodnia Europe. Spotkalismy sie w Frankfurcie skad samochodem pojechalismy do Lipska. Po kilku dniach jak stoisko bylo "na chodzie" Willy wyjechal i zostalem sam. Mimo duzej frekfencji i zainteresowania nie sprzedalem nic i mowiac szczerze to byla strata czasu. Po zakonczeniu wystawy pojechalem pociagiem do Berlina a stamtad samolotem do Warszawy gdzie podpisalem kontrakt na dostawe skomputeryzowanego fermentora dla Tarchominskich Zakladow Farmaceutycznych. To byl jak dotad moj najwiekszy kontrakt ktory uczcilismy kolacja w Kabarecie Czarny Kot w podziemiach nowo otwartego Hotelu Victoria Intercontinental na pl. Zwyciestwa.

Z Warszawy polecialem do Moskwy na rozmowy i podpisanie kontraktow. Chcialem opisac jak normalnie wygladal moj pobyt w Moskwie bez wystawy. Otoz najpierw musialem miec potwierdzenie wizy z wniesztorgu - biura handlu zagranicznego - ze chca ze mna rozmwiac, bo bez niego nie moglem dostac wizy chyba jako turysta. Przylatywalem normalnie w niedziele po poludniu po uprzednim zalatwieniu sobie spotkan przez Sowiecko - Amrykanska komisje handlowa ktorej bylismy czlonkiem. W poniedzialek staralem sie odwiedzic wszystkie wniesztorgi i zebrac zapytania ofertowe. Po ich zebraniu spedzalem przewaznie noc z poniedzialku na wtorek piszac oferty ktore nastepnego dnia odwozilem i staralem sie dostac terminy spotkan zeby je przedyskutowac. Oczywiscie strona sowiecka sie nie spieszyla, chyba ze miala jakies terminy do wypelnienia. Musialem uzyc calej swojej dyplomacji zeby ich sklonic do pospiechu bo chcialem tak wszystko zalatwic zeby w piatek po poludniu lub w sobote rano odleciec, przewaznie do Wiednia i tam spedzic z przyjaciolmi weekend. Jak mi sie nie udawalo, to musialem najpierw przedluzyc sobie wize, hotel i porobic plany na weekend. Musze powiedziec ze to nie byla lekka praca i wymagala sporo nerwow. Mialem 3 wniesztorgi z ktorymi handlowalem i kazdy mial inne metody, tak ze nie mozna bylo sie skarzyc na nudy.

W drodze powrotnej wstapilem do Pragi gdzie zatrzymalem sie na pare dni w Hotelu Intercontinental. To nie byl kraj gdzie wiele mozna bylo sprzedac  i w dodatku trzeba bylo zwalczac zasiedziala od lat szwajcarska konkurencje ktora znana byla ze swojej hojnosci, w czym ja nie moglem im dorownac szczegolnie przy tak malych sprzedazach. Tam nie bylo zadnych kontaktow osobistych a ktokolwiek kto chial sie ze mna spotkac sluzbowo musial miec na to specjalne zezwolenie. Tak ze wszystkie wieczory spedzalem w pokoju hotelowym ogladajac hotelowa TV ktorej program byl bardzo ograniczony, ale przynajmniej byl po angielsku. Jedyna atrakcja byla rozmowa z pania ktora byla odpowiedzialna za czlonkow klubu Hoteli Intercontinental i ktora zawsze dbala zebysmy mieli najlepsze pokoje.  Pozatem w pokoju czekala na mnie butelka picolo szmpana i pomarancze, ktore normalnie nie byly w sprzedazy. Sama pani byla sympatyczna i widac ze nie "z ludu" mowiaca szeregiem jezykow i po kilku wizytach zawiazala sie pomiedzy nami przyjazn ktora dotrwala do dzis.

Do domu polecialem przez Zurich i wstapilem do Ewy na weekend i tam przylecial tez Gianpaolo zeby skorzystac z mojej obecnosci i pogadac bez koniecznosci jazdy do Stanow.

W poczatku czerwca bylem spowrotem w Europie zeby wziasc udzial w Targach Poznanskich. Tym razem bylem sam i wzialem sobie do pomocy miejscowego naukowca ktory nie tylko zajal sie strona techniczna naszej aparatury, ale rowniez przywozil i odwozil mnie swoim "maluchem" To ostatnie nie bylo takie wygodne i zeby zamknac drzwiczki musialem otwierac okno zeby sie drzwi zamknely. Po prostu bylem "za duzy" na taki pojazd. Mialem sporo gosci i czesc eksponatow zostala sprzedana ze stoiska co zawsze bylo wielka ulga bo nie trzeba bylo ich pakowac, wystarczylo kilka butelek alkoholu zeby zabrali "jak stoi" ze stoiska.

W drodze powrotnej wstapilem na weekend do Ewy ktora niedlugo po mnie przyjechala do nas na wakacje. Znowu poszla z Chris'em na polkolonie, gdzie czuli sie jak "u siebie" zrodzily sie przyjaznie, niektore z nich przetrwaly do dzis. Pod koniec wakacji zostalismy zaproszeni na dlugi weekend do Harrold'ow ktorzy zarezerwowali dla nas pokoje w okolicznym motelu i dnie spedzalismy na plazy i w motorowce a wieczorem jezdzilismy na kolacje. Z weekendu pojechalismy na kilka dni na mini wakacje na plazy w poludniowym New Jersey pelnej wakacjuszy i rozrywek.

Poznym latem w drodze na Floryde do swojej od lat nie widzianej siostry przylecial Leszek z zona. Poniewaz musieli zmienic lotnisko bo odlatywali z Newark'u wiec odebralismy ich z JFK i zawiezli do Newark'u obiecujac ze w drodze powrotnej zabierzemy ich z Florydy i po kilku dniach u nas odwioze na lotnisko zeby odlecieli do Warszawy.

Wakacje minely, Steve wrocil z kolonii i Ewa i Chrys rozjechali sie do szkol a ja polecialem do Moskwy na kolejna wystawe. Musze sie przyznac ze wystawy mi sie troche mieszaja i czasem sie myle co i jak na ktorej wystawie czy w czasie ktorego pobytu w Europie bylo.Wspomne tylko to co zapamietalem. W czasie wystawy przyszla do mnie dziennikarka z Nowosti zeby zrobic wywiad poniewaz bylem weteranem wystaw w Moskwie. Posiedziala troche, porobila notatki, napila sie jakiegos alkoholu i bylem przekonany ze nasza wizyta sie skonczyla. Potem przyszedl Waldek z ktorym na wiosne podpisalem kontrakt dla Tarchomina i niedlugo potem zjawila sie wspomniana dziennikarka ktora wrocila z polskiego pawilonu i byla solidnie wlana. Chciala sie jeszcze napic, wiec staralem sie odwrocic jej uwage zeby wiecej nie pila. w miedzyczasie zasypiala i zsuwala sie pod stolik. Waldek, ja i moja tlumaczka staralismy sie ja utrzymac na krzesle i nie wiedzielismy co z nia zrobic zeby nie bylo draki. To byl Amerykanski dzien i po wystawie bylo przjecie w prywatnej rezydencji ambasadora z udzialem bedacego w Moskwie Prezesa Sadu Najwyzszego USA - chyba nazywal sie Burger czy cos podobnego - i bylego ambasadora Harriman'a. Musialem sie wiec spieszyc zeby zdazyc na autobus ktory nas na te przyjecie odwozil.

Z pomoca Waldka wzielismy dziennikarke pod pachy i wyprowadzili z pawilonu i posadzili na lawce i ulotnili. Kilka dni pozniej znowu sie pokazala z kolezanka z Centralnej Biblioteki jak gdyby nigdy nic i zapraszala do siebie na wodeczke. Zaproszenie przyjalem bez zobowiazania, ale sie wiecej z nia nie widzialem i niewiem czy byl moj wywiad wydrukowany i gdzie czy nie.

Siedziba ambasadora byla w palacyku dawniej nalezacym do jakiegos bogatego kupca. Czesc oficjalna domu ktora widzialem byla bardzo elegancka, sporo sluzby i zolnierzy piechoty marynarki w galowych mundurach ktorzy dodawali uroku tej milej imprezie. To bylo cos tak odmiennego od codziennej sowieckiej szarej rzeczywistosci. Nigdy sie nie spodziewalem ze jeden z tych zolnierzy, Indianin, da sie wciagnac sowieckiej sluzbie wywiadowczej i zostac ich szpiegiem.

Mialem przyjemnosc poznac i zamienic pare slow z obu honorowymi goscmi. Szczegolnie ciekawa byla rozmowa z Harriman'em ktory byl juz w bardzo sedziwym wieku, ale bardzo rozmowny i z checia opowiadal o swojej "moskiewskiej" przeszlosci. Uslyszawszy moje polskie nazwisko zainteresowal sie czy nie mialem rodziny ktora zginela w Katyniu. Do sluchu gral z plyt dyskretny jazz ktory mi sie bardzo spodobal. Zapytana ambasadorowa wyjasnila mi ze to jest Smithonian Jazz Collection. W czasie mojej nastepnej wizyty w Washingtonie kupilem te plyty ktore mam do dzis.

Z Moskwy polecialem do Warszawy na rozmowy a na weekend wynajalem samochod i pojechalem odwiedzic Mame w Sopocie. To byla moja pierwsza w zyciu jazda samochodem w Polsce, bo do tej pory zawsze korzystalem z taksowek ktore byly bardziej ekonomiczne. Nie pamietam co bylo powodem wynajecia samochodu, w kazdym razie jazda po Polsce byla doswiadczeniem. Zanocowalem u Mamy i nastepnego dnia byla niedziela, wiec zawiozlem ja do kosciola. Poniewaz bylo jeszcze za wczesnie na msze swieta, wiec Mame zostawilem a sam polecialem na molo gdzie zobaczylem swoich wspolczesnych grzejacych sie w padziernikowym sloncu. Wowczas w pelni docenilem to ze zyje w innych warunkach i ze niewiele brakowalo ze bym byl jednym z nich. Po kosciele  zabralismy moja matke chrzestna i Nate i pojechalismy do restauracji w nowym hotelu w Oliwie na obiad a potem do Gdyni na kawe. Trzeba bylo wykorzystac ze mialem samochod. Nastepnego dnia wrocilem do Warszawy na dalsze rozmowy.

Pod koniec tygodnia wylecilalem do Paryza gdzie pare godzin pozniej przyleciala Jul i spedzilimsy mily tydzien. Zamieszkalismy w uroczym malenkim hotelu na zapleczu Ritz'a - nasze okna wychodzily na jego tylne wyjscie. Bawilismy sie w turystow i sporo zwiedzilismy. W czasie naszego pobytu w Paryzu odwiedzil nas Johannes, pozniej przyjechal Willy i zabralismy corke kuzynki na elegancki obiad. To byla specjalnosc Willy'ego ktory bardzo lubil urzadzac eleganckie obiady jak kto inny placil. Kilka lat pozniej w czasie kontroli skarbowej mojej firmy spytano sie dlaczego ja wydalem sporo na obiad, mimo ze nie bylem w delegacji. Wyjasnilem ze w czasie wakacji tez odwiedzaja mnie klijenci i podalem ich nazwiska pomijajc oczywiscie corke kuzynki i sprawa przyschla.

W czasie mego pobytu za granica Ezra bez powiadomienia mnie zaangazowal teoretycznie mego zastepce, a w praktyce pracownika ktory bedzie jemu podlegal i ktory bedzie obslugiwal Poludniowa Ameryke do ktorej nigdy nie zdazylem pojechac. To nie bylo mile uczucie, ale na szczescie zaangazowal kulturalnego czlowieka z ktorym stosunki sie ulozyly doskonale i przez lata naszej wspolpracy nigdy nie bylo pomiedzy nami zadnych nieporozumien, wprost przeciwnie mialem w nim przyjaciela i pomocnika ktory nigdy z zadnych zadan sie nie wykrecal  ale wprost przeciwnie sam zawsze sie ofiarowywal pomoc.

W polowie listopada wzielismy z Jul urlop i pojechalismy na Floryde. Najpierw odwiedzilismy Rome z mezem i Leszkami a pozniej pojechalismy na kilka dni do Miami Beach. Kilka dni pozniej zabralismy Leszka z zona do siebie po drodze spedzajac dzien na zwiedzaniu Washington'u i odwiedzeniu Reni i Wujostwa ktorzy wowczas tam mieszkali. Ciocia miala juz bardzo zaawansowanego Alzheimer'a i niewiem czy mnie poznala. Jul sie jej spodobala i zaczela jej opowiadac po polsku, z czego Jul nie wiele zrozumiala, ale robila dobra mine zeby jej nie sprawic przykrosci. Jadac przez Maryland jak wszyscy pasazerowie spali zlapal mnie policjant za za szybka jazde i dal mi mandat. Wrocilismy do domu pozna noca.

Nastepnego dnia pokazalem im Princeton, Rutgers University, moje biuro i jak wyglada nasze zycie. Nastepny dzien bylo Thanksgiving i ich dzien odlotu. Nie udalo mi sie ich przekonac ze to jest nasze najwieksze swieto i ze niemam wielkiej ochoty jechac w tym dniu na lotnisko, ale to jakos nie doszlo do nich i musielismy zjesc obiad wczesniej - byla tez Jul siostra z mezem - i zaraz po obiedzie pojechac. Tak sie skonczyl ich pobyt w Stanach z ktorego byli zadowoleni. Najbardziej podobala sie im Sanibel Island, o ktorej nigdy dotad nie slyszelismy.

Swieta spedzilismy z chlopcami, bez Ewy ktora tego roku byla z Lulu i pojechaly na narty. Po swietach Jul mnie namowila na "przeglad techniczny" bo dawno nie bylem u lekarza. Okazalo sie ze mam przepukline ktorej chyba nabawilem sie na wystawie w Moskwie jak ratowalem robotnikow ktorzy popuscili ciezki fermentor ktory jakby spadl to by im zmiazdzyl nogi. Nie bylo rady i musialem sie poddac operacji na ktora nie mialem ochoty. Niedlugo po powrocie ze szpitala przyjechal Gianpaolo i nie bedac poinstruowany ze nie powinienem prowadzic samochodu przez pewien czas po operacji zaczalem z nim jezdzic co przedluzylo rekonwalescencje i spowodowalo zrosty ktore do dzis od czasu do czasu daja sie mi we znaki.

Miesiac pozniej mialem wystawe w Budapeszcie. Na jej urzadznie i na pierwsze kilka dni przyjechal Willy, ale pozniej zostalem sam. Cala wystawa byla znowu niewypalem, ale nie mialem wielkiego wyboru. Chcialem zwiekszyc nasz udzial w miejscowym rynku, kokurencja byla aktywna i ciagle miala wystawy, wiec jak nie chcielismy z rynku zrezygnowac, trzeba bylo sie pokazywac. Dostalem kilka obiecujacych
zapytan ofertowych i czesc eksponatow poszla do Niemiec, a reszta do Stanow.

W maju bylem spowrotem w Moskwie na rozmowach w czasie ktorych w Hotelu Ukraina gdzie mnie przydzielli bylo sporo uczestnikow Swiatowego Kongresu Pokoju jaki sie tam odbywal. Pare razy spotkalem sie z czarnym duchowienstwem z Afryki ktorzy brali udzial w Kongresie i nie moglem sie nadziwic jacy byli zaslepieni sowiecka propaganda nie widzac wogole miejscowej rzeczywistosci. Nie wydawalem zadnych opinii na ten temat, tylko sluchalem. To nie bylo latwe, ale nie moglem ryzykowac zeby stac sie persona non grata, ktory i tak by im nie otworzyl oczu. Ja bylem amatorem a oni mieli do czynienia z profesjonalistami propagandy, nie mowiac juz o tym ze tez bali sie krytykowac gospodarzy, ktorych dzielnie doili.

Z Moskwy polecialem do Wiednia gdzie rowniez przyjechal Johannes na rozmowy z powaznym klientem ktory sie nie mogl zdecydowac czy kupic nasza czy szwajcarska aparature. Musialem im dac do zrozumienia rowniez osobiste korzysci z zakupu naszej aparatury, choc trudno mi bylo konkurowac, bo szwajcarzy wozili swoich gosci Rols-Royce'm a ja dysponowalem "tylko" Cadillac'iem.

Z Wiednia polecialem do Budapesztu - bardzo tych lotow nie lubilem bo byly bardzo "hustajace" - gdzie po kilku dniach odjechalem do Lwowa. Opis mojej lwowskiej "przygody" opisalem oddzielnie.


 
July 3 1999


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone