Zygmunt Albert: LWOWSKI WYDZIAŁ LEKARSKI W CZASIE OKUPACJI HITLEROWSKIEJ 1941-1944

  ZYGMUNT ALBERT

LWOWSKI WYDZIAŁ LEKARSKI

W CZASIE OKUPACJI HITLEROWSKIEJ 1941-1944

Wydano z pomocą finansową Polskiej Akademii Nauk
Redaktor tomu: Józef Leszczyński
Redaktor Wydawnictwa: Barbara Bober
Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo. Wrocław 1975. Nakład: 800 egz.

"Żaden Polak nie powinien osiągnąć
więcej aniżeli rangę majstra,
żaden Polak nie będzie miał możności
osiągnięcia wyższego wykształcenia
w ogólnych zakładach państwowych".

Generalny gubernator
Hans Frank
(w "Dzienniku")

WSTĘP

Upadek Polski we wrześniu 1939 r. był olbrzymim wstrząsem dla naszego narodu, a tragedię tę powiększało niszczenie przez okupanta polskiej kultury, nauki, przedstawicieli naszej inteligencji oraz wszystkiego tego, co pozwala narodowi przetrwać, nie zapomnieć o swej wielkiej przeszłości i żyć nadzieją przyszłości.

Zamknięcie szkół wyższych i średnich, zamknięcie teatrów i sal koncertowych zmusiło Polaków do zejścia z nauką i kulturą w podziemie, gdyż nie wyobrażaliśmy sobie ani na chwilę pozbawienia nas zasadniczych podstaw istnienia. Rozwinęło się w całej Polsce tajne nauczanie1, odbywały się w prywatnych domach i kawiarniach koncerty. Jedynie we Lwowie2 w 1942 r. uruchomili Niemcy Wydział Lekarski z Oddziałem Farmaceutycznym, Politechnikę i Akademię Medycyny Weterynaryjnej, aczkolwiek pod zmienionymi nazwami, ale z programem nauczania dla wyższych uczelni. Wprawdzie 9 miesięcy przedtem Niemcy zamordowali we Lwowie 25 profesorów i docentów tychże szkół3, ale pozostało jeszcze wielu uczonych, by można było rozpocząć nauczanie młodzieży polskiej i ukraińskiej zawodu lekarza i inżyniera. Bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że otwarcie tych szkół miało służyć wyłącznie interesom Niemców. Wyniszczająca wojna toczyła się już 3 lata, każdego zdolnego do walki Niemca wysyłano na front, a na roli i w fabryce trzeba było go zastąpić podbitym niewolnikiem polskim, ukraińskim lub rosyjskim. By mógł jednak ten niewolnik pracować, należało go utrzymać w zdrowiu, do czego trzeba było lekarza; by niewolnik ten mógł przyczynić się do wyżywienia ogromnych armii, musiał mieć doradcę inżyniera rolnika, a jego zwierzęta domowe musiały być otoczone opieką lekarza weterynarza; by przemysł polski mógł służyć potrzebom niemieckiej machiny wojennej, konieczni byli inżynierowie. Jak długo mieli być ci niewolnicy potrzebni? Oczywiście do zwycięsko, zakończonej wojny. Potem? "Nikt nie sądzi zwycięzcy" - powiedział Hitler, więc któż będzie go pytał o to, co się stało z polską inteligencją, polskim robotnikiem i chłopem. Oświęcim był wszystkim Polakom dobrze znany, a mieszkańcom Lwowa Piaski Janowskie i Las Krzywczycki dobitnie mówiły, jaki czeka nas los po zwycięstwie Niemiec.

Nasza głęboka wiara w bliską klęskę Niemiec kazała nam skorzystać z tej przypadkowej okazji otwarcia wyższych uczelni we Lwowie, by kształcić młodzież. Po wojnie okazało się, że mieliśmy całkowitą słuszność. Dzięki dwuletniemu trwaniu wyższych szkół we Lwowie sam Wydział Lekarski dostarczył Polsce setek lekarzy, którzy byli tak potrzebni w najcięższych chwilach odbudowy zniszczonej ojczyzny. W czasie okupacji kończyli studia we Lwowie ci absolwenci, którym wybuch wojny przeszkodził w uzyskaniu dyplomu, kontynuowali studia ci studenci, którzy rozpoczęli je przed wojną, a rozpoczynała dwa razy w roku studia mała - niestety - garstka Polaków, która otrzymała dyplom lekarski już w wolnej ojczyźnie.

Oczywiście, byliśmy we Lwowie w lepszym położeniu niż profesorowie i ich studenci tajnego nauczania w czasach okupacji w Warszawie, Wilnie, Częstochowie i Krakowie4. Mieliśmy do dyspozycji cały warsztat dydaktyczny w postaci nie naruszonych zakładów teoretycznych i - choć mocno okrojonych i często mieszczących się w barakach lub przedwojennych domach studenckich - klinik. Niewielu Polaków w głębi kraju wiedziało w czasie okupacji o istnieniu jedynego funkcjonującego Wydziału Lekarskiego, nie wszyscy wiedzą o tym i dziś. Sam spotykałem się po wojnie kilkakrotnie z zarzutami młodych lekarzy, że np. ich ordynator nie ma "prawdziwego" dyplomu, bo kończył tylko jakieś kursy zawodowe we Lwowie. Na temat lwowskich uczelni otwartych przez okupanta nikt dotychczas wyczerpująco nie napisał. Jedynie w 1972 r. w "Służbie Zdrowia" ukazały się dwa krótkie artykuły5 o tej okupacyjnej uczelni lekarskiej. Autor jednego z nich wspomina, że pisze historię lwowskich Kursów Farmaceutycznych z czasu okupacji hitlerowskiej6.

Aby wyjaśnić, co to były okupacyjne Państwowe Medyczne Kursy Zawodowe i Państwowe Farmaceutyczne Kursy Zawodowe, postanowiłem napisać ich dzieje. Dużym ułatwieniem w wykonaniu tego zamierzenia było systematyczne prowadzenie przeze mnie zapisków w czasie okupacji, stąd dysponuję dokładnymi danymi przebiegu wydarzeń, treści rozmów i nazwiskami rozmówców. Miałem również możliwość wglądu w niektóre akta Kursów, stąd dysponuję oficjalnymi danymi dotyczącymi nie tylko Medycznych, ale i pozostałych lwowskich Kursów Zawodowych. Nadto na moją prośbę odezwali się byli słuchacze Kursów Medycznych i użyczyli mi do publikacji swych zachowanych legitymacji studenckich, indeksów, dyplomów itp. dokumentów, za co składam Im serdeczne podziękowanie. Dziękuję również tym wszystkim byłym wykładowcom i studentom Kursów, którzy pomagali mi w wyjaśnieniu niektórych wątpliwości, jakie napotykałem w czasie pisania tej pracy.

W opracowaniu historii lwowskiego Wydziału Lekarskiego okazali ma wybitną pomoc prof. dr Jan Hulewicz, kierownik Katedry Historii i Oświaty Uniwersytetu Jagiellońskiego, oraz prof. dr Leszek Hajdukiewicz, dyrektor Archiwum tegoż Uniwersytetu, za co składam Im serdeczne podziękowanie. Bardzo dziękuję p. Izabeli Szpikowskiej, mojej wieloletniej sekretarce, za sporządzenie maszynopisu tej pracy.



1 E. Chruścielewski, Niektóre polskie studia medyczne w okresie drugiej wojny światowej, "Przegląd Lekarski" 26, 1970, s. 50-57; R. Zabłotniak, Studia medyczne w czasie okupacji hitlerowskiej, "Przegląd Lekarski" 24, 1968, s. 71 - 72; tenże, Konspiracyjne studia medyczne i farmaceutyczne w Warszawie "Przegląd Lekarski" 26, 1970, s. 58 - 66.
2 Wprawdzie okupant nazwał Politechnikę Warszawską Wyższą Techniczną Szkołą Zawodową (Hoehere Technische Fachschule), ale na jej terenie otworzył 3 szkoły zawodowe na poziomie szkoły średniej. Wykorzystując dostęp polskiej młodzieży do gmachów Politechniki, zainicjowano tajne nauczanie studentów, jednak oficjalnego nauczania na poziomie wyższej szkoły nie było.
3 Z. Albert, Zamordowanie 25 profesorów wyższych uczelni we Lwowie przez hitlerowców w lipcu 1941 r., "Przegląd Lekarski" 20, 1964, s. 58-77 oraz [W:] Okupacja i medycyna (wybór artykułów z "Przeglądu Lekarskiego" - Oświęcim, z lat 1961 - 1970), t. II, Warszawa 1975.
4 E. Chruścielewski,op. cit.; R. Z a b ł o t n i a k, op. cit.
5. B M. Lipiński, Jeszcze o niezwykłej inauguracji, "Służba Zdrowia" 46, 1972, s. 8; S a b r o, Niezwykła inauguracja, "Służba Zdrowia" 42, 1972, s. 8. 6 M.
6. Lipiński, op. cit.


I. POLITYKA OŚWIATOWA WŁADZ HITLEROWSKICH NA OKUPOWANYCH TERENACH

W piętnastym dniu drugiej wojny światowej, a więc 15 IX 1939 r., wezwał Hitler do swej kwatery koło Gogolina na Śląsku Hansa Franka i ustanowił go naczelnym, zwierzchnikiem administracji zajętych obszarów polskich. Do dnia 25 X 1939 r. władzę na tych terenach sprawował zarząd wojskowy, a od tej chwili - Frank, jako generalny gubernator zajętych obszarów polskich.

Los wyższych uczelni w Polsce był tylko przez krótki czas niejasny. Dnia 6 XI 1939 r. w odwet za zamiar otwarcia wyższych uczelni aresztowano w Krakowie 183 profesorów, docentów, asystentów i urzędników wyższych uczelni, zwabiwszy ich podstępnie do Collegium Novum pod pretekstem wysłuchania odczytu na temat stosunku narodowego socjalizmu do nauki, jaki miał wygłosić oficer gestapo, Sturmbannfuhrer dr Bruno Muller. Uwięzionych zesłano do obozów koncentracyjnych w Rzeszy, gdzie wielu z nich zginęło7.

Ze szczegółowo prowadzonego "Dziennika" generalnego gubernatora Franka dowiedzieliśmy się, że już wcześniej, bo 31 X 1939 r., wyjaśnił on w Łodzi swym urzędnikom, że " Zupełnie jasno musi być wytknięta różnica między niemieckim narodem panów a Polakami"8.

W obecności ministra propagandy rządu niemieckiego Goebelsa, ministra Seys-Inquarta i innych oświadczył tego samego dnia: "Polakom należy pozostawić jedynie takie możliwości kształcenia się, które im wykażą beznadziejność ich narodowego losu". W tym samym otoczeniu nadmienił: "Szkoły wyższe zostały już zamknięte"9. Na posiedzeniu roboczym, odbytym w Radomiu w dniach 24 i 25 II 1940 r., Frank mówił: "Podnoszenie poziomu wykształcenia narodu polskiego nie leży w żadnym razie w naszym interesie. Jak będzie ze sprawą uczęszczania na uniwersytety, zależeć będzie od dalszego rozwoju wypadków w Polsce"10.

8 III 1940 r., w obliczu napadu Hitlera na Zachód, na posiedzeniu kierowników działów rządu Generalnej Guberni, odbytym w Akademii Górniczej w Krakowie, Frank planował: "Dopuścimy znowu w pewnym zakresie Polaków do kształcenia się. Dopuścimy znowu do egzaminów końcowych na uniwersytetach w zakresie zawodowych studiów lekarskich i technicznych. Otworzymy znowu polskie szkolnictwo zawodowe w takim zakresie, by osiągnęło mniej więcej najniższy stopień niemieckiej średniej szkoły technicznej"11. Była to tylko pozorna zmiana kursu wobec Polaków, gdyż po zwycięstwie Hitlera nad Francją i innymi krajami Zachodu nie było potrzeby łagodzenia sytuacji w Polsce. Jedynie nieliczne zawodowe szkoły techniczne zostały przez okupanta uruchomione. Nie została natomiast otwarta żadna ze szkół wyższych. 29 X 1940 r. wydał Frank "Rozporządzenie o ustanowieniu kuratorów szkół wyższych w Generalnej Guberni". Zaś 13 II 1941 r. na podstawie tego rozporządzenia przelano na niemieckich kuratorów pełnię władzy zaznaczając, ze w tej chwili nie da się jeszcze przewidzieć zakresu ich zadań. W ten sposób nastąpiła faktyczna likwidacja wyższych szkół w Polsce12.

Na posiedzeniu kierowników działów rządu Generalnej Guberni w dniu 12 IX 1940 r. Frank mówił: "Żaden Polak nie powinien osiągnąć więcej niż rangę majstra, żaden Polak nie będzie miał możności osiągnięcia wyższego wykształcenia w ogólnych zakładach państwowych"13. Zatem w ciągu sześciu miesięcy Frank zrezygnował, o ile w ogóle miał kiedykolwiek taki zamiar, z otwarcia wyższych uczelni w Polsce. W dniu 7 X 1940 r. ze słów Franka dowiadujemy się: "Rozumie się jednak samo przez się, że my tu, jako Niemcy, musimy tak być ustawieni, by najniżej z nas postawiony zajmował daleko wyższe stanowisko, niż najwyżej postawiony Polak na tym obszarze"14.



7 E. Brzezicki, Prof. dr Jan Miodoński w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Wspomnienie pośmiertne, "Przegląd Lekarski" 20, 1964, s. 125 i 126; J. Miodoński, O staraniach czynionych dla uwolnienia profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego (na podstawie relacji członków rodzin profesorów), "Przegląd Lekarski" 20, 1964, s. 53-57; tenże, Kilka wspomnień o Sonderaktion Krakau 1939, "Przegląd Lekarski" 19, 1963, s. 69-77; S. S k o w r o n, Z pobytu w obozach koncentracyjnych. Refleksje biologa, "Przegląd Lekarski" 19, 1963, s. 84-88; S. Urbańczyh, W Sachsenchausen i Dachau (w 25 rocznicę uwięzienia profesorów uczelni krakowskich), "Przegląd Lekarski" 21, 1965, s. 76-86; F. Walter, Zmarli podczas wojny profesorowie i docenci Wydziatu Lekarskiego UJ, "Przegląd Lekarski" 20, 1964, s. 50 - 53.
8 H. Frank, "Tagebuch", t. II, s. 20. Ł8]
9 Ibidem, 1.1, s. 21 i 22.
10 "Posiedzenia robocze rządu Generalnej Guberni" t. II - XI, s. 20.
11 Ibidem, t. II, s. 12.
12 Verordnungsblatt des Generalgowerneurs fuer die besetzten polnischen Gebiete, t. I, nr 63, z 2 XI 1940, s. 327.
13 H. Frank, op. cit., t. III, s. 6.
14 Ibidem, t. IV, s. 946


Władze radzieckie, organizując w nowych warunkach po 17 IX 1939 r. szkolnictwo we Lwowie przystąpiły niezwłocznie również do uruchomienia szkół wyższych. Dopuszczono do kontynuowania, studiów wszystkich miejscowych Polaków, Ukraińców i Żydów, a również tych licznych Polaków i Żydów, którzy uszli z zachodnich terenów okupowanych przez Niemcy. W 1939 r. nie otwarto I roku studiów - uczyniono to w 1940 r. i przyjęto wówczas wielu Polaków.

Zgodnie z organizacją wyższych szkół w Związku Radzieckim wydzielono Wydział Lekarski i Oddział Farmaceutyczny z Uniwersytetu jako Lwowski Państwowy Instytut Medyczny. Poszerzono go bardzo znacznie, włączając do niego sąsiadujące z klinikami liczne oddziały Państwowego Szpitala Powszechnego. Tak rozbudowany Instytut Medyczny istniał do czasu wkroczenia armii hitlerowskiej do Lwowa, tj. do 30 VI 1941 r. Wprawdzie władze uczelni opuściły Lwów wraz z wycofującą się armią radziecką, jednak większość kierowników, jak również asystentów klinik i zakładów, złożona z Polaków i miejscowych Ukraińców, pozostała we Lwowie.

W klinikach leżeli tylko ciężko chorzy, gdyż lżej chorzy rozeszli się do domów. Rok szkolny został zakończony, zatem zajęć ze studentami nie było. Pracownicy klinik zajmowali się chorymi, natomiast pracownicy zakładów teoretycznych, poza anatomią patologiczną i medycyną sądową, żadnych bieżących zajęć nie prowadzili. 1 lipca Niemcy ogłosili, że wszyscy mają zgłosić się w swych miejscach pracy. Większość pracowników Instytutu Medycznego przyszła wobec tego w tym dniu, by dowiedzieć się, co się dzieje na uczelni. Nie wiedzieliśmy, czy szkoły wyższe będą funkcjonowały, a jeśli tak, to w jakich rozmiarach. Nikt nie łudził się oo d o jednego, że tak rozbudowanych personalnie przez władze radzieckie zakładów i klinik Niemcy nie będą utrzymywali. Byliśmy odcięci od innych polskich ośrodków naukowych i nie był nam znany los pozostałych uczelni polskich. 2 lipca dowiedzieliśmy się, że poza licznymi, wręcz masowymi aresztowaniami i zabójstwami Żydów przez hitlerowców, uwięziono w Politechnice też b. premiera Polski, prof. Kazimierza Bartla. 4 lipca po przyjściu do pracy dowiedzieliśmy się o aresztowaniu ubiegłej nocy przez specjalne hitlerowskie oddziały policyjne 23 polskich profesorów i docentów wyższych uczelni, wielu wraz z rodzinami i współlokatorami15. Nie wiedzieliśmy i nie przypuszczaliśmy wówczas ani na chwilę, że z wyjątkiem prof. Groera wszyscy zostali w kilka godzin po aresztowaniu zamordowani bez sądu na stokach Wzgórz Wuleckich, na oczach rodzin i przyjaciół, którzy patrzyli z okien swoich domów, wychodzących na Wzgórza. Większość lwowian dowiedziała się o tej śmierci znacznie później, gdyż ci, którzy widzieli to masowe morderstwo, nie rozpowiadali o nim, bojąc się, by nie spotkał ich podobny los. W tydzień potem aresztowano i zamordowano 2 dalszych profesorów, a 26 VII 1941 r. zastrzelono prof. Bartla16.

Równocześnie policja ukraińska, mająca swą siedzibę w b. Domu Akademickim przy ul. Łozińskiego (obecnie Hercena) dokonała masowych aresztowań młodzieży polskiej obojga płci ze starszych klas i absolwentów szkół średnich oraz z niższych lat wyższych uczelni, w tym wielu z Wydziału Lekarskiego. Część tej młodzieży zginęła zastrzelona bez sądu, część wypuszczono na wolność.

4 VII 1941 r. prof. Marian Panczyszyn (fot. l) został mianowany przez prezydenta Działu Nauki i Oświaty w rządzie Generalnej Guberni dr. Adolfa Watzkego komisarycznym zarządcą Wydziału Lekarskiego i otrzymał polecenie przerwania zajęć w zakładach teoretycznych i utrzymania pracy tylko w klinikach i ambulatoriach. Wobec zajęcia dużej części klinik przez niemiecki lazaret wojskowy liczba łóżek szpitalnych została zredukowana z 1800 do 900. Wszyscy pracownicy zakładów teoretycznych z wyjątkiem profesorów mieli być zwolnieni z pracy.

Prof. Panczyszyn został w 1939 r. mianowany przez władze radzieckie profesorem i kierownikiem Kliniki Chorób Wewnętrznych Lwowskiego Państwowego Instytutu Medycznego. Gdy w czerwcu 1941 r. władze te ewakuowały Lwów, pragnęły, by prof. Panczyszyn wyjechał wraz z nimi. Nie doszło jednak do tego i po wkroczeniu Niemców Panczyszyn stanął na czele Wydziału Lekarskiego.

Jak wynika z aktów Kursów, Niemcy mieli zamiar traktować lwowski Uniwersytet inaczej niż pozostałe tego rodzaju uczelnie polskie. Czytałem załącznik do "Planu budżetu Komisarycznego Zarządu Lwowskiego Uniwersytetu na rok 1942", w którym przewidziane były "Zapomogi dla ciała nauczycielskiego Uniwersytetu Lwowskiego za okres 1 IV - 30 IX 1941 r., tj. przez 6 -miesięcy". Przewidziano zapomogi dla 43 profesorów (230 - 300 zł), 28 docentów (80 - 210 zł), starszych lektorów (100 - 238 zł), asystentów (100 - 160), starszych laborantów (90 - 110 zł) i preparatorów (30 - 80 zł). Dziwną sprawą była przewidziana w tym. piśmie data rozpoczęcia wypłaty zapomóg, tj. 1 IV 1941 r. Niemcy zajęli Lwów 30 VI 1941 r., dlaczego więc miano by wypłacać pieniądze za 3 miesiące wstecz, a więc za okres, w którym, pracownicy otrzymywali pobory od władz radzieckich?

5 II 1942 r. wpłynęło następne pismo z Działu Nauki i Oświaty rządu Generalnej Guberni w Krakowie do Woelfela, kierownika Zarządu Wyższych Szkół we Lwowie, z poleceniem "dalszego płacenia zapomóg nie zatrudnionym byłym, nauczycielom wyższych szkół we Lwowie". Woelfel przesłał to zarządzenie podległym sobie uczelniom: Komisarycznemu Zarządowi Uniwersytetu, Wyższej Szkole Technicznej, Wyższej Szkole Weterynaryjnej, Wyższej Szkole Medycznej i Wyższej Szkole Handlowe] (nazwy szkół przetłumaczyłem dosłownie).

Pomijając fakt. że te zapowiedziane zapomogi były absolutnie niewystarczające na zaspokojenie najniezbędniejszych potrzeb życiowych, zwłaszcza że szalała drożyzna, a na przydziały kartkowe nie otrzymywaliśmy nawet wyznaczonych głodowych porcji, nikomu nie wypłacano tych planowanych zapomóg. Rozpytywałem zwolnionych moich współpracowników, a również profesorów, docentów, asystentów, laborantów innych katedr Wydziału Lekarskiego, zapytywałem profesorów mnych wydziałów i innych wyższych lwowskich szkół, lecz wszędzie stanowczo twierdzono, że nigdy Niemcy nie płacili im, gdy nie byli przez nich zatrudnieni. Wykluczam, by chodziło tu o wypłatę zapomóg wyłącznie profesorom ukraińskim, gdyż tych było bardzo mało, a w planach budżetowych wymieniano 43 profesorów i 28 docentów. Sam jako zatrudniony bez przerwy pobierałem pobory co miesiąc, początkowo w wysokości 400 zł, potem 700 zł, za co można było kupić około 3 kg masła lub 4 kg kiełbasy, ale oczywiście tylko na czarnym rynku.

Wypełniając otrzymane od Watzkego polecenie" 5 XII 1941 r. w godzinach przedpołudniowych prof. Panczyszyn obchodził wszystkie kliniki i zakłady, przedstawiając się jako państwowy komisarz Instytutu Medycznego. Mając otwarty notes z przygotowanymi już uprzednio spisami, ustanawiał kierowników oraz skromny personel klinik i zakładów. Zakłady naukowe teoretyczne, z wyjątkiem Anatomii Patologicznej i Medycyny Sądowej, zamknął, zwalniając natychmiast, bez wypowiedzenia i bez finansowego odszkodowania, wszystkich pracowników, z wyjątkiem niektórych profesorów, którzy mieli opiekować się katedrami. W Zakładzie Anatomii Patologicznej pozostawił jako jedynego lekarza doc. dr. Zygmunta Alberta, a nadto jedną laborantkę i dwóch pamocników prosektorów. W Zakładzie Medycyny Sądowej pozostawił doc. dr. Bolesława Popielskiego i dwóch pomocników prosektorów. Poza tym, jak wynika z akt Kursów, Panczyszyn wyznaczył na kierowników zakładów i klinik następujących Ukraińców: dyrektor klinik - dr Osinczuk; Klinika Okulistyczna. - dr Maksymońko; Klinika Chorób Wewnętrznych - prof. Panczyszyn; Klinika Chirurgiczna - doc. Małys; Klinika Ginekologiczna - dr Podołynśkyj; Klinika Neurologiczna - lek. Łukijanowycz; Klinika Laryngologiczna - lek. Mryc oraz Polaków: Klinika Dermatologiczna - prof. Lenartowicz; Klinika Pediatryczna - prof. Groer; Zakład Rentgenologii - doc. Grabowski; Zakład Chemii Sądowej - doc. Westwalewicz; Laboratorium Chemiczno-Bakteriologiczne - dr Marciniakowa; Muzeum Anatomiczne - prof. Markowski.

W dwa dni po opustoszeniu zakładu przyszedł do mnie laborant Zakładu Medycyny Sądowej, Adam Nowak, prosząc, bym porozumiał się po niemiecku z jakimś oficerem, który przyszedł do nich. Wszedł młody, około 30-letni, mężczyzna w mundurze gestapowca, przedstawił się jako dr Beck i oświadczył, że chciał się zobaczyć z doc. Popielskim. Przetłumaczyłem słowa laboranta, że doc. Popielski przyjdzie najdalej za pół godziny. Powiedział, że zaczeka i zapytał, czy zakład nasz posiada aparat fotograficzny małoobrazkowy Leica. Gdy zaprzeczyłem, oświadczył, że chciałby zwiedzić zakład. Przeszedł po całym zakładzie i zobaczywszy aparat do mikrofotografii "Panphot" Leitz, wyjął notes i zapisał go sobie. Tknęło mnie złe przeczucie, wobec czego siląc się na obojętny ton dodałem, że aparat ten nie nadaje się do użytku, gdyż jest zardzewiały, co oczywiście było nieprawdą. Ku mojej radości Beck natychmiast skreślił go z notesu.

Tymczasem nadszedł doc. Popielski, przywitał się i zabrał Becka do swego zakładu. Jak mi później doc. Popielski opowiadał, poznał dr. Wernera V. Becka w 1937 r. podczas pobytu naukowego w Jenie. Pierwsze obecnie pytanie Becka było, czy zakład posiada kamerę Leica. Doc. Popielski wyjął ją z szafy. Beck natychmiast przewiesił aparat przez ramię mówiąc, że zabiera go dla krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej, którego jest kierownikiem. Równocześnie Beck oświadczył, że od tej chwili Zakład Medycyny Sądowej we Lwowie będzie filią Państwowego Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki (Staatliches Institut fuer Gerichtiiche Medizin und Kriminalistik) w Krakowie i będzie jemu podlegał. Jak się później okazało, dr Beck był psychopatą i notorycznym alkoholikiem17. Doprowadził do aresztowania i zesłania do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu prof. Olbrychta, kierownika Zakładu Medycyny Sądowe], a być może też i prof. Kowalczykowej, kierownika Zakładu Anatomii Patologicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie18. Jak wspomina Popielski, Beck pod wpływem upojenia alkoholowego często terroryzował i wręcz torturował swych podwładnych Polaków, a nawet Niemców, choć obiektywnie przyznaje, że Beck miał też odruchy ludzkie, przyczyniając się dzięki swym znajomościom w gestapo do zwolnienia niektórych lekarzy z więzienia19.

W kilka dni później zgłosił się do mnie Oberfeldarzt dr Sponholz, świetnie mówiący po rosyjsku (studiował w Dorpacie). Jako kierownik Pathologisch-anatomische Heeresunterschungsstelle prosił mnie o odstąpienie pomieszczeń na swą wojskową prosekturę. Zdając sobie doskonale sprawę, że prośba jest tylko formalnością, odstąpiłem mu dwa pokoje i jedną salę prosektoryjną. Jeszcze tego samego dnia wprowadził się on ze sprzętem, z dwoma laborantami. Dopiero potem zastanowiłem się, że powinienem był odesłać Sponholza z jego prośbą do komisarycznego zarządcy uczelni, prof. Panczyszyna. Nigdy jednak Panczyszyn nie rozmawiał ze mną na ten temat.

Na podobną wojskową placówkę bakteriologiczną, mimo protestów, choć bardzo uprzejmych, ze strony Panczyszyna, została zajęta przez Obersitabsarzta dr. Corvina część Zakładu Mikrobiologii.

Tymczasem kliniki działały jako szpitale. Większość klinik musiała oddać swe pomieszczenia na rezerwowy "wojskowy lazaret "Universitaetsklinik Lemberg", a same zostały zepchnięte do starych, gorszych pomieszczeń i baraków. Widziałem, jak historie choroby, dokumenty i cenne księgozbiory wyrzucone z klinik na podwórze i do piwnic niszczały" gdyż nie było. ich gdzie umieścić.

26 lipca 1941 r. wydano wszystkim obecnie zatrudnionym w byłym Lwowskim Państwowym Instytucie Medycznym zaświadczenia ("dowidki") w języku ukraińskim i niemieckim, stwierdzające, że dr... pracuje na takim a takim oddziale lub klinice w charakterze... i ma prawo wstępu o każdej porze dnia i nocy na teren klinik. Podpisał je, jako dyrektor klinik, dr R. Osinczuk. Zaświadczenie to było zaopatrzone w okrągłą pieczęć z trójzębem - godłem Ukrainy nacjonalistycznej i dwujęzycznym - ukraińskim i niemieckim napisem "Dyrekcja Klinik Uniwersyteckich we Lwowie". W 10 dni później, gdy większość klinik: została: zajęta na wojskowe lazarety, wydano nam ponownie analogiczne zaświadczenia (fot. 2) z tym, że były one nadto parafowane pieczęcią z godłem hitlerowskism. i napisem "Res. Kr. Laz. Lemberg Univers. Klinik" oraz podpisem oficera niemieckiego. Jakby na ironię losu zaświadczenia te były odbijane na odwrotnej stronie planu rozkładów lekcji dla polskich szkół powszechnych sprzed 1939 r.


15 Z. Albert, op. cit.,
16 Ibidem.
17 B. Popielski, Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego podczas okupacji hitlerowskiej, "Przegląd Lekarski" 24, 1908, s. 92-98.
18 Ibidem; J. s. Olbrycht, Przeżycia medyka sądowego w czasie okupacji hitlerowskiej oraz po wyzwoleniu w sprawach z nią związanych, "Przegląd Lekarski" 24, 1968, s. 82 - 91.
19 B. Popielski, op. cit.


8 VIII 1941 r. zwolniono z pracy niektórych Polaków, dotychczasowych kierowników klinik: Ginekologicznej - prof. Bocheńskiego, laryngologicznej - prof. Zalewskiego, Chorób Zakaźnych - prof. Lipińskiego. Kierownictwo Kliniki Ginekologicznej objął Ukrainiec dr Podołynśkyj, Kliniki Laryngologicznej - Ukrainiec, dotychczasowy asystent, lekarz Mryc, a Kliniki Chorób Zakaźnych - Ukrainiec, dotychczasowy asystent, dr Kmetyk. Dr Podołynśkyj przybył z Krakowa, gdzie w czasie okupacji niemieckiej pracował w szpitalu.

l X 1941 r. dowiedzieliśmy się, że prof. Panczyszyn opowiada o rychłym utworzeniu ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie. Jeździł w tej sprawie do Berlina, gdzie polecono mu napisać memoriał. W tym czasie przyszedł do mnie dr Stanisław Jaśkiewicz, asystent Kliniki Neurologicznej, i w tajemnicy pokazał mi kliszę fotograficzną pisma, jakie wystosował prof. Panczyszyn do Berlina. W piśmie tym, zawierającym prośbę o otwarcie wyższych szkół we Lwowie, uderzył nas złowieszczo brzmiący passus: "Wobec usunięcia z uczelni wrogo nastawionych wobec Niemców profesorów, można obecnie być pewnym lojalnej współpracy uczelni z władzami niemieckimi".

11 października udał się Panczyszyn do profesora anatomii opisowej Markowskiego. który mieszkał w służbowym mieszkaniu w zakładzie, i zapytał, czy potrafi wykładać po ukraińsku. Gdy Markowski zaprzeczył, Panczyszyn oświadczył, że wobec tego nie może liczyć na profesurę w ukraińskim uniwersytecie i będzie musiał opuścić służbowe mieszkanie. Markowski zgodził się z tym. Następnie Panczyszyn udał się do prof. Jałowego, kierownika Zakładu Histologii, ale tu nie stawiał sprawy językowej na ostrzu noża i powiedział, że "to się jeszcze zobaczy". Ostatecznie jednak, widocznie z powodu braku odpowiedniego Ukraińca, prof. Markowski pozostał nadal w swym zakładzie.

II. MEDYCZNE KURSY ZAWODOWE

ORGANIZACJA KURSÓW

Gdybyśmy pragnęli wyjaśnić, kiedy powstała u Niemców myśl otwarcia wyższych szkół we Lwowie, należałoby się cofnąć do 1940 r. W dzienniku Franka z tego okresu czytamy: "19 kwietnia [1940] przyjmie [generalny gubermtor] przedstawicieli Ukraińców i Górali, by przyjąć od nich podarunki. Zostanie udzielone im zezwolenie na otwarcie średnich szkół i pewnego rodzaju wyższej szkoły, która zaspokoi najpilniejsze potrzeby, przede wszystkim w aakresre praktycznych zawodów, jak lekarzy i inżynierów". Zatem otwarcie wyższych szkół miało nastąpić wyłącznie dla Ukraińców i Górali, a nie dla Polaków. Górali próbowali Niemcy, bezskutecznie zresztą, traktować jako odrębny szczep niepolski, tzw. Goralenvol k. Frank wspomina o zaspokojeniu najpilniejszych potrzeb, tj. wykształcenia lekarzy i inżynierów. Istotnie dawał się odczuć wówczas w Polsce brak lekarzy. Według "Dziennika" Franka w 1940 r. było w ówczesnej Generalnej Guberni 6000 polskich lekarzy, 2000 lekarzy dentystów i 3000 farmaceutów. Dlatego Frank zażądał, by do połowy października 1940 r. opracowano dokładny plan otwarcia niemieckiej Akademii Medycznej w Krakowie, jako pierwszy krok do niemieckiego Uniwersytetu w Krakowie21. Otwarcie tej niemieckiej Akademii Medycznej w Krakowie napotykało jednak opory.

W "Dzienniku" Franka pod datą 4 IX 1941 r. czytamy: "W dalszym przebiegu niarady omawiano sprawę uruchomienia Akademii Medycznej w Krakowie. Prezydent Watzke zauważył, że ze strony Działu Finansów wysunięto zastrzeżenie przeciw uruchomieniu niemieckiej Akademii Medycznej w Krakowie. Z tego powodu zagadnienie to nie posunęło się naprzód. Pan generalny gubernator wydał następujące zarządzenie: Protest Głównego Działu Finansów przeciw utworzeniu Akademii Medycznej w Krakowie zostaje przez generalnego gubernatora oceniony negatywnie.

Uruchomieniem Akademii należy zająć się natychmiast. Podaje się to do wiadomości sekretarzowi stanu, prezydentowi Watzkemu i Głównemu Działowi Finansów"22.

Wydawałoby się, że po zwycięstwach Niemców w 1941 r. nic nie stało na przeszkodzie, by spełnić dane Ukraińcom przyrzeczenie otwarcia szkół wyższych. 4 IX 1941 r. odbyła się u Franka w Krzeszowicach pod Krakowem narada, podczas której Watzke, w związku z zamierzonym otwarciem Kursów Zawodowych we Lwowie, zwraca uwagę, że "w Galicji panuje katastrofalny brak lekarzy i weterynarzy. Liczba studentów ukraińskich nie jest w żadnym razie wystarczająca. Następnie chodzi o to, jak ma wyglądać kształcenie lekarzy. Istnieje zgodność co do tego, że kierownictwo instytutu musi być niemieckie. Wśród profesorów Instytutu Medycznego jest tylko 5 Ukraińców, natomiast 25 Polaków, profesorów zwyczajnych. Przy organizacji medycznego i weterynaryjnego instytutu myślało się o niemieckich kierownikach. Pan generalny gubernator sprzeciwia się zachowaniu polskiego lub ukraińskiego uniwersytetu. Z drugiej strony musi się jednak zapewnić odpowiedni poziom nauczania. Także w zakresie leczenia musi się stworzyć młodym ludziom możliwość wykształcenia. Obermedizinalrat dr Walbaum jest zdania, że polscy i ukraińscy profesorowie muszą być stopniowo zastępowani przez Niemców, jako że chodzi tu o stanowiska kierownicze"23.

13 X 1941 r. odbyła się w Krakowie rozmówią generalnego gubernatora. Franka z ministrem Rzeszy dla okupowanych obszarów ZSRR, Rosenbergiem. Ten ostatni wyjaśnił: "Nie ma żadnej potrzeby w kontynuacji tego instytutu [Uniwersytetu Lwowskiego]. Istnieje zawsze możliwość wytłumaczenia Ukraińcom, że dopóty jest niemożliwe otwarcie uniwersytetu lwowskiego, dopóki odpowiednia szkoła wyższa nie podejmie swej działalności w Kijowie. Przeniesienie profesorów lwowskich wyższych szkół do Kijowa uważa on [Rosenberg] za absolutnie niepożądane i prosi generalnego gubernatora, by go chronił przed jakimikolwiek emigrantami"24. Widocznie jednak przeważyła myśl otwarcia wyższych szkół we Lwowie, z wyjątkiem uniwersytetu, gdyż w aktach Kursów czytałem pismo wysłane jeszcze dnia 26 VIII 1941 r. przez Neumanna, urzędnika Oddziału Weterynarii przy rządzie Generalnej Guberni, skierowane do Wyższej Szkoły Weterynaryjnej we Lwowie. Tytuł tego pisma brzmiał "Tymczasowy pilan organizacyjny". W planie tym Neumann przewidywał dla Wyższej Szkoły Weterynaryjnej we Lwowie (Hoehere Tieraerztliche Schule) język wykładowy niemiecki. Dyrektorem uczelni miał być Niemiec, który może objąć równocześnie katedrę. Jako personel nauczycielski mogli być brani pod uwagę tylko Reichsdeutsiche, Volksdeutsche i Ukraińcy, jednak do czasu ostatecznego uregulowania spraw polscy nauczyciele mieli pozostać na. swych stanowiskach. Żydzi nie wchodzili w rachubę. Absolwenci lwowscy i z innych szkół w Generalnej Guberni mogli składać egzaminy. Egzaminy złożone w radzieckich szkołach nie będą uznawane, nawet gdyby były składane przez Niemców i Ukraińców. Powtórne egzaminy będą dopuszczalne. Na studia będą zasadniczo przyjmowani Niemcy i Ukraińcy, Polacy zaś tylko za specjalnym zezwoleniem i o ile władają językiem, niemieckim, a politycznie nie są podejrzani. Absolwenci lwowskiej szkoły będą mogli pracować w Generalnej Guberni i na okupowanych obszarach ZSRR. Zatem w niespełna dwa miesiące po zajęciu Lwowa Niemcy planowali otwarcie tam wyższych szkół.

W dniu 19 III 1942 r. odbyła się w Krakowie konferencja, w której wzięli udział: generalny gubernator Frank, SS-Obergruppenfuhrer Krueger, gubernator dystryktu Galicja Wachter, dr Coblitz, sekretarz stanu Boeppde i prezydent Działu Nauki i Oświaty Watzke. Ten ostatni, powołując się na wielką mowę Franka, wygłoszoną w dniu 5 IX 194125, powiedział: "Otwierane we Lwowie instytuty w myśl nakazu Franka pod żadnym warunkiem nie mogą być szkołami wyższymi. Aby zachować ścisłą kontrolę nad nauczaniem, kierownictwo tych szkół, język nauczania i środki nauczania mają być niemieckie. Program studiów i sposób kształcenia ma odbywać się tylko w takim zakresie, jaki leży w interesie niemieckim. Naukę w instytutach można rozpocząć w połowie kwietnia 1942 r.26 Z kolei (według stenogramu) zabrał głos Frank: "Pan generalny gubernator przedstawił jeszcze raz szczegółowo swój punkt widzenia. W planowanych zamierzeniach kryło się bardzo wielkie niebezpieczeństwo polityczne. Obecność większej warstwy inteligencji nie-niemieckiej na tym obszarze jest zawsze najniebezpieczniejszym elementem dla niemieckiego dążenia do panowania. Z drugiej strony okazuje się jednak konieczne staranie o narybek, celem zaspokojenia najpilniejszych potrzeb Generalnej Guberni w interesie Rzeszy Niemieckiej. Niemiecki zarząd musi na podstawie tego stanu rzeczy wziąć pod uwagę, że przez szkolenie narybku zostanie wzmocniona narodowa siła obronna. Musi się przy tym unikać wszystkiego, co w jakikolwiek sposób budziłoby pozory otwarcia szkół wyższych. Wobec tego, że palącym problemem dla niemieckiej pracy w Generalnej Guberni jest narybek czterech kategorii: agronomów, medyków, lekarzy weterynaryjnych i farmaceutów należy podjąć szkolenie ich bez rozgłosu i tytułem próby. Zamiast nazwy instytut należy użyć Kurs Szkoleniowy [Ausbildungskurs]. Szkoły muszą ze strony nierniieckiej być stale surowo nadzorowane. Niemieckie27 siły nauczające muszą w czasie kształcenia kursantów ściśle przestrzegać ram, które im niemieckie kierownictwo wyznaczy. Ponieważ, jak się okazało, chwilowo narybku polskiego nie brakuje, do udziału mają być na razie dopuszczeni tylko Ukraińcy"28.

18 III 1942 r. na zebraniu partii hitlerowskiej w Krakowie, blisko miesiąc przed otwarciem Kursów, Frank powiedział: "Utrzymujemy szkoły krajowe i zawodowe szkoły techniczne, kształcimy praktykantów lekarskich, którzy jednak nie mogą otrzymać żadnego stopnia lub tytułu akademickiego. Musimy jednak dbać o to, by wielomilionowa ludność mogła być zatrudniona i pozostawała przy tym zdrowa. Nie dzieje się to w interesie Polaków, lecz Niemców na tym terenie i narodu niemieckiego, czego w Rzeszy przeważnie nie docenia się"29. Chyba wyraźniej zamiary Niemców wobec Polaków nie mogły zostać określone. Frank nie chciał, by otwierane szkoły miały charakter wyższych uczelni, nie zamierzał dopuścić Polalków do studiów, nie zamierzał wydawać dyplomów lekarskich, lecz jedynie świadectwo ukończenia Kursów zezwalające na leczenie. Jak się wkrótce okazało, spełnił swą groźbę z nawiązką, gdyż w świadectwie ukończenia studiów nie było żadnego tytułu, nawet zapowiedzianego praktykanta lekarskiego. Zamiast proponowanych przez Franka Kursów Szkoleniowych wybrano ostatecznie nazwę Kursy Zawodowe (Fachkurse), które Niemcy nazywali często po polsku Kursami Fachowymi.

4 XI 1941 r. szereg ludzi otrzymało pismo w języku niemieckim, którego nagłówek w oryginale brzmiał następująco: Staatliche Medizinische Akademie in Lemberg. Aerztlicher Direktor. Fernruf 203-72.

Do..................

Dla odbudowania Akademii Medycznej we Lwowie zostało wymienione Pańskie nazwisko. Jeśli jest Pan gotów do lojalnej współpracy, proszę o dostarczenie wyczerpującej autobiografii i danych o pracy naukowej. Proszę dołączyć fotografię i oświadczenie w miejsce przysięgi o swym aryjskim pochodzeniu.

(Podpis) Doc. K. Schulze.

Pisma takie otrzymali Ukraińcy: Muczij, neurolog-asystent Łukijanowycz, okulista Maksymońko, laryngolog-asystent Mryc, ginekolog Podołynśkyj, ginekolog Parfanowyczowa, chirurg doc. Małys, a z Polaków docent medycyny sądowej Popielski, profesor pediatrii Groer, profesor chirurgii Gruca, profesor anatomii opisowej Markowski, docent anatomii patologicznej Albert. Otrzymali jeszcze inni Ukraińcy i Polacy, ale tylko te nazwiska wówczas zapisałem. Osoby te były typowane przez Ukraińców na kierowników zakładów naukowych i klinik przyszłej okupacyjnej akademii medycznej.


20 H. F r a n k, op. cit. II, 2, s. 23,
21 Ibidem, t. V, s. 820 i 821.
22 Ibidem, t. XII, 3, s. 785.
23 Ibidem, t. XII, 3, s. 783 i 784.
24 Ibidem, t. XIII, l, s. 929 i 930.
25 Nie odnalazłem jej pod tą datą w "Dzienniku" Franka; idzie tu prawdopodobnie o przemówienie wygłoszone 4 IX 1941 (ibidem, t. XII, 3 s. 783 i 784).
26 Ibidem, t. XVIII, 2, s. 202 - 204.
27 Powinno być "Nieniemieckie".
28 H. F r a n k, op. cit., t. XVIII, 2, s. 202 - 204.
29 Ibidem, t. XVII, s. 64.


Po otrzymaniu pisma od doc. Schulzego. porozumiałem się z profesorami: Zalewakim, Franke i Lenartowiczem. Okazało się, że tylko prof. Lenartowicz otrzymał podobne pismo. Profesorowie Zalewski i Franke nie otrzymali, ale byliśmy pewni, że stanie się to lada dzień. Wszyscy byliśmy zdania, że otwarcie Akademii Medycznej daje możność kształcenia młodzieży polskiej, która we Lwowie od roku, a w innych polskich ośrodkach naukowych od 3 lat, nie imała możliwości studiowania. Nie wiedzieliśmy wówczas, że w Warszawie, Krakowie, Częstochowie i Wilnie istniało tajne nauczanie w zakresie szkolnictwa wyższego30. Uważaliśmy również, że w interesie młodzieży było utrzymanie otwieranej we Lwowie akademii na poziomie uniwersyteckim, aby studia w niej mogły być po wojnie uznane. Dlatego wszyscy zgodnie uważaliśmy, że ciało pedagogiczne powinno składać się z profesorów i docentów, a. co najmniej z adiunktów. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że Ukraińcy będą z a wszelką cenę dążyć do obsadzenia kierowniczych stanowisk swoimi ludźmi, czemu nie można było się dziwić. Niestety, ich profesorowie pochodzący z Charkowa i Kijowa ewakuowali się w czerwcu 1941 r., a miejscowi Ukraińcy w przeważającej większości nile mieli tytułów naukowych i doświadczenia pedagogicznego. Muczij, Maksymońko, Podołynśkij, Parfanowyczowa trudnili się praktyką prywatną lub pracowali w szpitalu ukraińskim i nie stykali się z dydaktyką uniwersytecką. Polacy postanowili odpowiedzieć pozytywnie na pismo dyrektora Schulzego.

Jak się okazało z aktów Kursów, niemieccy docenci i profesorowie nie chcieli iść na niepewne tereny okupowane. Na przykład proponowany na dyrektora Wyższej Szkoły Weterynaryjnej we Lwowie Niemiec prof. Miessner, mimo ofiarowanych 2000 złotych za kierownictwo (poza normalną pensję profesorską), odmówił i wskazał na swoje miejsce dwu innych Niemców, którzy również nie przyjechali, widocznie odmówili. Siłą rzeczy na większości katedr pozostali wobec tego Polacy. Ku naszemu zdziwieniu, w najbliższych tygodniach zaczęliśmy otrzymywać od doc. Schulzego pisma z nagłówkiem nie Państwowej Akademii Medycznej, lecz Państwowych Instytutów Medycznych (Staatliche Medizinische Institute). Nie rozumieliśmy wówczas, że chodziło o zdeprecjonowanie przez hitlejrowców wartości studiów i że był to dopiero początek takiej działalności.

Dyrekcja Państwowych Instytutów Medycznych mieściła się w głównym. budynku Państwowego Szpitala Powszechnego przy ul. Głowińskiego 7 (fot 3). Dyrektor Schulze, docent interny berlińskiego szpitala Chanie, stale chodził w mundurze Oberstabsarzta Wehrmachtu. Sekretarką jego była Ukrainka, później Reichsdeutsche, Emilia Pawliszyn. Dyrektorem administracyjnym był początkowo Hans Bickert, potem Herrmann Hiller, a sekretarką Coelestine Koenig - wszyscy Niemcy. Przypuszczam, że byli to znajomi urzędnicy doc. Schulzego ze szpitala Charite w Berlinie.

22 I 1942 r. odbyła się we Lwowie narada dyrektorów wyższych uczelni lwowskich, zwanych wówczas jeszcze instytutami, na której postanowiono rozpocząć nauczanie dnia 1 IV 1942 r. Otwarcie Kursów Medycznych nastąpiło jednak ostatecznie 14 IV 1942 r. Otwarto Państwowe Instytuty Politechniczne (Staatliche Politechnische Institute), Państwowy Instytut Leśny (Staatliche Forstliche Institute), Państwowe Instytuty Medycyny Weterynaryjnej (Staatliche Tieraerztliche Institute), Państwowe Instytuty Farmaceutyczne (Staatliche Pharmazeutische Institute) i nasze, jako Państwowe Instytuty Medyczne (Staatliehe Medizinische Inetitute).

Bezpośrednią nadrzędną władzą administracyjną wszystkich wspomnianych uczelni był "Der Leiter der Verwaltungsstelle der Staatlichen Institute" z siedzibą we Lwowie, podlegający Regierung des General-Gouvernement Hauptabteilung Wissenschaft und Unterricht w Krakowie. Dyrektorem tej zwierzchniej władzy we Lwowie był od lutego 1942 r. przybyły z Karlowych Varów Oberregierungsrat Karl Wolfel, z którym jednak nigdy osobiście się nie zetknąłem. Urząd jego, Verwaltungsstelle der Staatlichen Institute in Lemberg, mieścił się we Lwowie przy ul. Zyblikiewicza 47/1 przemianowanej przez Niemców na Fichten str. (obecnie Iwana Franko). Od jesieni 1943. r. pełnił Woelfel równocześnie obowiązki dyrektora administracyjnego Kursów Medyczno-Przyrodniczych we Lwowie.

Okazało się wkrótce, że dotychczasowa degradacja w nazwie wyższych uczelni na stopniu akademickim była dla hitlerowców za mała. Jeśli przedtem zmieniono Państwową Akademię Medyczną na Państwowe Instytuty Medyczne, to następną zmianą, dokonaną 20 V 1942 r. również na rozkaz Franka, było przemianowanie naszej uczelni na Państwowe Medyczne Kursy Zawodowe (Staatliche Medizinische Fachkurse). Analogicznie nazwano pozostałe uczelnie we Lwowie. Nadrzędna władza z Woelfelem na czele przybrała nazwę Państwowe Kursy Zawodowe we Lwowie (Staatliche Fachkurse Lemberg). Nasza uczelnia medyczna, po otwarciu w 1942 r. Oddziału Farmacji, została nazwana Państwowe Medyczno-Przyrodnicze Kursy Zawodowe we Lwowie (Staatliche Medizinisch-Naturwissenschaftliche Fachkurse Lemberg) i pod tą nazwą dotrwała do końca okupacji. Niemniej jednak Państwowe Farmaceutyczne Kursy Zawodowe pozostały nadal wydzielone i posługiwały się do końca własną nazwą, choć we wspólnych składach osobowych, i spisach wykładów wszystko, co dotyczyło farmacji, było umieszczone w Oddziale Przyrodniczym (Naturwissenschaitliche Abteilung), podczas gdy sprawy dotyczące medycyny zamieszczano w Oddziale Medycznym (Medizinische Abteilung). Mimo zmiany nazw władze krakowskie zezwoliły, by dyrektorzy Kursów Zawodowych ze względów oszczędnościowych używali formularzy z nagłówkiem "Instytuty" aż do ich zużycia. Natomiast polecono natychmiast zmienić pieczęcie i wywieszki. Woelfel również używał starych formularzy, ale wyiksowywał na maszynie słowo "Institute", pisząc nad nim "Fachkurse".

25 I 1942 r. przyszedł do naszego zakładu doc. Karl Schulze, organizator i dyrektor Państwowych Medycznych Kursów Zawodowych. Spotykałem go już kilkakrotnie, gdy przychodził odwiedzać zaprzyjaźnionego z nim dr. Sponholza, kierownika wojskowej placówki mieszczącej się w naszym, zakładzie. Był to wysoki, mocno zbudowany mężczyzna, z wyraźną skłonnością do tycia. W obejściu grzeczny, dość stanowczy, ale, jak się okazało później, szanujący cudze poglądy i skłonny do dyskusji.
Przeprowadził ze, mną następującą rozmowę:
- Kto ma większe doświadczenie w anatomii patologicznej, pan czy doc. Schuster?
- Oczywiście, że doc. Schuster. Jest przecież ode mnie starsza.
- Wiek tu nie odgrywa roli.
- Nie myślę o wieku, lecz o stażu.
- Czy ona umie po niemiecku? Czy mogłaby prowadzić wykłady w języku niemieckim?
- Przypuszczam, że tak. Jest przecież Volksdeutsche.
- Jak pan myśli, czy wszyscy wykładowcy tutejsi mogą wykładać po niemiecku?
- Każdy z nich umie po niemiecku co najmniej lub co najwyżej jak ja, ale...
- Pan mówi bardzo dobrze i pan może zupełnie dobrze wykładać po niemiecku.
- Pan dyrektor jest uprzejmy, ale co innego rozmowa, a co innego wykład i nie sądzę, bym potrafił wykładać po niemiecku.
- Proszę pana, mam wielkie kłopoty z językiem wykładowym. Jeśli zezwolę na język polski, wówczas Ukraińcy podniosą krzyk, jeśli zezwolę na język ukraiński, nie wszyscy Polacy go umieją. Zresztą Ukraińcy nie mają własnej literatury medycznej. Czy nie sądzi pan, że najlepszym wyjściem jest wprowadzenie języka niemieckiego jako neutralnego?
- Gdyby wszyscy umieli posługiwać się tym językiem,.
- Słowianie mają wielką zdolność do nauki języków obcych. Chodziłem po wielu katedrach i przeglądałem biblioteki; przecież wszędzie macie 80% niemieckiej literatury.
- Czytać a wykładać to wielka różnica.
- Na początku będą trudniości, ale i studenci, i wykładowcy szybko je pokonają.
- Proszę mi powiedzieć, czy jest przewidziane sprowadzenie wykładowców z Niemiec?
- Nie, tylko tutejsze siły będą zatrudnione. Napisałem, też do profesorów krakowskich i warszawskich, na ogół jednak odmówiono mi, tłumacząc się względami mieszkaniowymi. Czy pan wie, co się stało z aresztowanymi profesorami lwowskimi?
- Chyba o tych sprawach jest pan dyrektor lepiej ode mnie poinformowany.
- Nie. Czy może byli oni politycznie zaangażowani?
- Jeśli ostatecznie o pojedynczych można byłoby to powiedzieć, to o większości absolutnie nie.
- Sam pytałem o nich, ale niczego się nie dowiedziałem. - Po chwili dodaje - Jestem zdania, że wasz zakład powinien również wykładać patologię, podobnie jak to jest w Niemczech. Franke jest już stary i zdziecinniały.
- Ale posiada duże doświadczenie i na pewno będzie to lepiej robił niż my. Jaki program będzie obowiązywał w naszej uczelni?
- Taki sam, jak w Niemczech. Ma to być taka sama akademia medyczna, jak u nas w Rzeszy.
Po poruszeniu jeszcze innych tematów wyszedł.

Po kilku miesiącach mogłem przekonać się, że Schulze zataił, jakoby nie wiedział, co się stało z aresztowanymi lwowskimi profesorami. Jak wspominałem, dr Sponholz, kierownik wojskowej placówki anatomopatologicznej, mieszczącej się w naszym zakładzie, przyjaźnił się z doc. Schulzem i często u siebie bywali. Pewnego razu Sponholz powiedział mi, że Schulze, tworząc Kursy, poszedł do gestapo i zapytał, czy może liczyć na współpracę aresztowanych profesorów. Na to otrzymał odpowiedź, że żaden z aresztowanych profesorów nie pozostał przy życiu. Być może Schulze szczerze mówił, że dlatego chce wprowadzić język wykładowy niemiecki, by nie drażnić Ukraińców językiem polskim, jednak w dwa miesiące później władze hitlerowskie ostatecznie rozstrzygnęły, że Polacy i Ukraińcy mają na Kursach wykładać w języku niemieckim31.

16 II 1942 r. wezwał mnie do siebie dyrektor Schulze:

- Chciałem pana prosić o parę wyjaśnień, gdyż pan lepiej zna tutejszych ludzi. Oto tu jest lista kandydatów na wykładowców Akademii Medycznej.

Nagłówek brzmiał: "Lista ułożona na podstawie rozmowy z prof. Panczyszynem dnia... 1942 r." Schulze wziął maszynopis i rozpoczął omawianie kandydatów: anatomia - Markowski; histologia - Jałowy, adiunkt Muczij; fizyka - Łastowećkyj; fizjologia - Wierzuchowski; biologia - Weigl; chemia - Sobczuk. Czy dobry?
- Oczywiście, że .dobry, ale dlaczego pan dyrektor nie bierze pod uwagę prof. Baranowskiego? Sobczuk jest docentem i może być jego adiunktem.
- Nic mi, o nim nie mówiono. A czy oni się pogodzą?
- Na pewno. Prowadzą obecnie wspólne laboratorium analityczne.
- Doskonale. - Zapisuje nazwisko Baranowskiego. - Idźmy dalej: chirurgia - Gruca, adiunkci: Laskownicki i Małys. Czy Gruca jest dobrym chirurgiem? Powiadają, że on jest tylko ortopedą.
- W ostatnich 10 latach, będąc ordynatorem oddziału chirurgicznego w dużym szpitalu Ubezpieczalni Społecznej, obecnym "Bergsanatorium" przy ul. Kurkowej [obecnie Łysenki], operował wszystko z jak najlepszymi rezultatami.
- Idźmy dalej: ginekologia - Podołynśkyj.
- Czy Podołynśkyj to Volksdeutsche?
- Nie, chyba Ukrainiec.
- Czy on został wzięty pod uwagę ze względu na prace naukowe? Dyrektor Schulze wzywa sekretarkę Pawliszyn i ta przynosi dwukartkową kazuistykę wydrukowaną w 1942 r. w "Zentralblatt fuer Gynaekologie" z długą dedykacją Podołynśkiego dla Schulzego.
- Widzi pan - mówi Schulze do mnie po wyjściu Pawliszyn - ja muszę wziąć też Ukraińców do uczelni, bo oni krzyczą, że w Polsce nie mogli pracować naukowo. I tak zaledwie jest ich kilku, a reszta to Polacy.

Tu wszedł doc. Popielski, jak się okazało, wezwany w tej samej sprawie przez Schulzego. Dyrektor wyjaśnia doc. Popielskiemu cel wezwania go i kontynuuje odczytywanie listy: pediatria - Groer, neurologia - Artwiński, -adiunkci: Łukijanowycz i Jaburek; radiologia - Grabowski; anatomia patologiczna - Schuster, adiunkt Albert; choroby zakaźne - Kostrzewski, adiunkt Baranowśka.
- Muszę panom otwarcie powiedzieć, - mówi Schulze - że wobec Lipińskiego [zwolnionego z pracy przed pół rokiem kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych] nawet Polacy mają zastrzeżenia.
Widząc moje skrzywienie się, dodaje szybko:
- Proszę mi wierzyć, mówię całkiem szczerze. Dlatego chcę wziąć tego profesora z Krakowa.
- Czy sądzi pan, że Kostrzewski zechce przyjechać na miejsce profesora, który nie zostaje zaangażowany z niechęci tylko? Przecież nikt by tego nie zrobił.
- Ale Kostrzewski już odpowiedział, że się zgadza.
- Jeśli to było tylko przysłanie życiorysu i fotografii na pańskie wezwanie do lojalnej współpracy, to wolał nie odmawiać.
Schulze uśmiecha się i mówi:
- Może pan ma słuszność. Zobaczymy zresztą. Czy panowie znacie jakiegoś farmakologa? Nie mam żadnego.
- Owszem, jest ich dwóch; jeden to profesor toksykologii, drugi docent farmakologii.
- Sprawa jest bardzo pilna. Proszę z nimi porozmawiać.
- Dobrze. Przypuszczamy, że do dwóch dni tę sprawę załatwimy.
- Z góry dziękuję. Teraz okulistyka: Maksymońko.
- Czy pan dyrektor nie brał pod uwagę .długoletniego kierownika Oddziału Okulistycznego dr. Musiała? - zapytałem.



30 E. C h r u ś c i e l e w s k i, op. cit.; R. Z a b ł o t n i a k, op. cit.
31 H. F r a n k, op. cit., t. XVIII, 2, s. 202 - 204.



- Prof. Lauber z Warszawy napisał mi, że w. Polsce nie ma w ogóle dobrego okulisty.
- Musiał ma wiele prac naukowych i na pewno większe doświadczenie niż Maksymońko.
- Czy on jest docentem?
- Nie.
- Dlaczego nie był habilitowany?
- Ponieważ nie pracował w klinice.
- Zapiszę jego nazwisko. Dentystyka: Krywohulśkyj. Czy w ogóle dentystyka jest potrzebna jako osobna katedra? - pyta Schulze.
- Chyba tak. Zajmują się oni oprócz leczenia zębów też uszkodzeniami i chirurgią szczęk, co w czasie wojny jest szczególnie ważne.
- No, dobrze.
- Dlaczego pan dyrektor nie bierze pod uwagę dr. Jankowskiego, zastępcy prof. Cieszyńskiego? - pyta Popielski. - On ma wiele prac naukowych, a Krywohulśkyj żadnej. Czym pan dyrektor kieruje się: kwalifikacjami naukowymi czy politycznymi?
- Zostaną wybrani najlepsi.
- W takim razie proszę od obu zażądać prac naukowych. Dr Jankowski jest jedynym chirurgiem szczękowym i nie zgodzi się pracować jako podwładny dotychczasowego swego podwładnego.
- No, dobrze - zapisuje sobie. - Idźmy dalej: medycyna sądowa - Siengalewicz, adiunkt Popielski.
- Czy Siengalewicz wyraził zgodę? - pyta Popielski.
- Tak. Przysłał życiorys.
- No, to jeszcze nie oznacza zgody. Bardzo się cieszę, że będę miał szefa. W Warszawie i Krakowie proszono mnie, bym przyjął kierownictwo we Lwowie, byle oni nie potrzebowali tu przychodzić.
- Dlaczego?
- Ze względów mieszkaniowych i politycznych. Nic przyjemnego, iść w mieszane środowisko.
- Proszę panów - mówi żywo Schulze - to są niemożliwe rzeczy. Czy panowie wiecie, co napisał mi Lauber? Gdy werbował profesorów warszawskich do naszej Akademii, jeden z nich oświadczył, że obawia się śmierci z rąk Ukraińców. Westwalewicza - mówi po chwili Schulze - przydzielę do medycyny sądowej. Jeśli chodzi o prof. Frankego - zwraca się do mnie Schulze - to, jak już poprzednio mówiłem, "moglibyście wykładać patologię ogólną i szczegółową. Ale niech będzie, niech on sobie wykłada, ale będzie do was należał i będzie podlegał doc. Schuster. To taki starszy, już zdziecinniały profesor. Idźmy dalej: bakteriologia i higiena - Steusing;" laryngologia - Dobrzański, adiunkt Mryc.
- Wątpię - wtrąciłem - by Dobrzański zgodził się, skoro przed kilkoma miesiącami wyjechał na stale do Warszawy, gdzie objął ordynaturę.
- To kłopot, jeśli odmówi... - mówi Schulze.
- Chyba nieduży, skoro na miejscu jest profesor.
- Który?
- Profesor Zalewski. Wykładał przed wojną i do przybycia Niemców,
- Nic o nim nie słyszałem. Czy to stary?
- Około 60-65 lat, ale świetnie się trzyma.
- Może politycznie zaangażowany?
- Był senatorem polskim, ale to była jego jedyna i bardzo skromna działalność polityczna.

Dyrektor Schulze zapisuje sobie nazwisko.

W dwa dni później udałem się wspólnie z Popielskim do Schulzego, by zawiadomić go, że prof. Dadlez zgodził się objąć katedrę farmakologii. Przy tej okazji mówi do nas Schulze:
- Panowie musicie pracować, a nie możecie zajmować się polityką. Ja pierwszy wpadłbym, gdybyście coś podobnego próbowali robić. Ja wam nie każę krzyczeć "Heil Hitler", ale nie wolno prowadzić politycznej roboty w uczelni. Jeśli ktoś wpadnie poza uczelnią, on sam będzie miał pecha, ale gdy to stanie się w uczelni, to i ja odpowiadam. Studenci w razie jakichś demonstracji pójdą do robót polnych.
- Czy w czasie uroczystego otwarcia będą jakieś przemówienia polityczne skierowane przeciw Polakom lub Polsce? - pyta Popielski.
- Nie, żadnej polityki nie będzie. Nie narzucam też nikomu współpracowników, bo nie chcę, by żyli ze sobą jak pies z kotem. Ale proszę, by kierownicy Polacy przyjmowali Ukraińców i na odwrót. Trzeba dać możność pracy obu narodowościom. Żadnych ograniczeń w przyjmowaniu studentów nie będzie. Możemy przyjąć na I rok nawet 1000 osób, wówczas wykłady będą dwukrotnie, a nawet trzykrotnie powtarzane. Medycyna trwać będzie 5 lat, podzielonych na 10 semestrów.

2 III 1942 r. utworzono Instytuty Farmaceutyczne (Pharmazeutische Institute) i wyłączono je z Kursów Medycznych. 8 miesięcy później, 10 XI 1942 r., w wyniku odbytej konferencji połączono jednak oba oddziały w Państwowe Medyczno-Przyrodnicze Kursy, z tym, że kierownikiem Kursów Medycznych został doc. Schulze, a Przyrodniczych (Farmaceutycznych) prof. Bodendorf z Wrocławia. Dla obu oddziałów Kursów Medycznych program nauczania miał być wzięty z wydziałów lekarskich w Rzeszy Niemieckiej, jako że - czytamy w notatce sporządzonej z powyższej konferencji - "Na Wschodzie panują epidemie i dlatego lekarze i farmaceuci nie mogą mieć obniżonego poziomu nauczania. Wprawdzie w Generalnej Guberni nie ma szkół średnich, ale poprzedni absolwenci wystarczą jeszcze na 2-3 lata, wobec czego nie będzie się na razie otwierać szkół średnich".

Dyrektor Schulze wspominał przy mnie i doc. Popielskim o opinii prof. Jana Laubera, kierownika Kliniki Okulistycznej Uniwersytetu Warszawskiego w okresie międzywojennym, który zawsze uważał się za Niemca. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy w 1939 r. prof. Lauber pełnił obowiązki dziekana Wydziału Lekarskiego. Jak wynika, z odczytanego przeze mnie w aktach Kursów załącznika do listu wysłanego do dyrektora Schulzego 16 I 1942 r., prof. Lauber składa mu sprawozdanie z rozmów odbytych z profesorami warszawskimi w sprawie ewentualnego objęcia przez nich katedr we Lwowie. Oryginalny tytuł załącznika brzmi: "Bericht ueber Bespreehungen mit Kandidaten fuer Lehrkanzein an der Medizinischen Akademie in Lemberg". Prof. Lauber powiadamia w tym piśmie, że wielu profesorów odmówiło przyjazdu do Lwowa ze względu na stan zdrowia i że istotnie po półtora roku niewidzenia stan ich zdrowia pogorszył się tak, że on sam uważa za niemożliwe obciążanie ich organizacją nauczania. Ale są i inne zastrzeżenia, przede wszystkim - tarcia między Polakami i Ukraińcami. "Dlatego - pisze Lauber - wydaje się celowe, by rozdzielić obie narodowości i dla każdej z nich stworzyć odrębne szkoły w różnych miejscowościach, dla Polaków np. w Warszawie. Wielu panów wyjaśniło, że ich znajomość języka niemieckiego jest niewystarczająca, choć niektórzy oświadczyli, że mogliby te trudności pokonać w ciągu l-1 1/2 roku. Na ogół występuje niechęć do wykładania Polakom przez polskich profesorów w polskim kraju w języku niemieckim. Jeden z panów powiedział, że chętnie będzie wykładał po niemiecku, ale w Niemczech, a nie w Polsce". W dalszym ciągu prof. Lauber pisze, że przypomina sobie ze swych czasów gimnazjalnych w Warszawie, jak w najwyższym stopniu było rzeczą anormalną, gdy studentów polskich uczono języka polskiego w języku rosyjskim. Prawie wszyscy profesorowie będą uczyli z radością w szkole medycznej w Warszawie. Prof. Lauber uważa, że w krótkim czasie można uruchomić Wydział Lekarski w Warszawie. Informuje też, że gdy zimą 1939/1940 był dziekanem Wydziału Lekarskiego w Warszawie, przedstawił na żądanie władz niemieckich stan zakładów i klinik orzekając, iż kosztem 750 tys. zł można uruchomić w ciągu 2 miesięcy dydaktykę. Przy tej sposobności zaznacza, że po zajęciu Lwowa w 1941 r. Niemcy mieli zamiar przenieść Politechnikę Lwowską do Warszawy i otworzyć ją 1 IV 1942 r. Jak wynika z dalszego ciągu listu, Lauber rozmawiał z profesorami i docentami: Lothem, Czubalskim, Grzywo-Dąbrowskim, Czarnookim, Przyłęckim, Orzechowskim, Wojciechowskim, Grzybowskim, Sobańskim, Modrakowskim, Wroblewskim, Żeńczakiem, Hromem i Trzetrzewińskim, ale wszyscy oni odmówili przeniesienia się do Lwowa.

Rozdział Ukraińców i Polaków w uczelni postulowali również Ukraińcy. W 3 1/2-stronicowym memoriale, znalezionym w aktach Kursów, podnoszą oni, że "wskutek nieroztropnej i złośliwej polityki rządu warszawskiego" Ukraińcy nie posiadają inteligencji lekarskiej i farmaceutycznej, że większość lekarzy w Galicji to Polacy i Żydzi. Przypominają, że Polska mimo przyrzeczenia złożonego w 1922 r. w. sejmie nie otworzyła uniwersytetu ukraińskiego. Akademia Medyczna we Lwowie powinna obecnie szkolić tylko Ukraińców i nie będzie to niesprawiedliwością dla Polaków, gdyż przez długie jeszcze lata będzie nadmiar lekarzy i farmaceutów narodowości polskiej w stosunku do 80% ludności ukraińskiej, Dla Polaków można otworzyć Akademię Medyczną np. w Warszawie. Memoriał przestrzega przed szowinizmem i skłonnością do wichrzenia studentów polskich i stwierdza, że wobec pogromów Ukraińców dokonywanych przez Polaków absolutnie jest niepożądane, by Polacy kształcili się wspólnie z Ukraińcami. Dla otwarcia Akademii Medycznej we Lwowie wystarczy 400 ukraińskich studentów II - V roku, do czego dojdzie 80 studentów przyjętych na I rok Wydziału Lekarskiego i 50-na I rok Wydziału Farmacji. Językiem wykładowym powinien być język ukraiński. Wprawdzie język niemiecki jest sympatyczny dla Ukraińców, ale większość młodych go nie zna, a tym bardziej ludzie z radzieckiej Ukrainy. Tych ostatnich powinno się przyciągnąć do studiów, by Lwów był pomostem między kulturą niemiecką a Wschodem. Ten nie podpisany i bez daty memoriał niewątpliwie był napisany w 1941 r. lub wiosną 1942 r.; nie ulega wątpliwości, że współautorem jego był prof. Panczyszyn.

Do 22 II 1942 r. kierownicy katedr mieli przedłożyć listę personelu nauczającego. Posłałem doc. Schuster do Krakowa listę do zatwierdzenia: kierownik - doc. Schuster, profesor przy katedrze - Franke, adiunkt - Albert, asystenci - Giędosz, Malczyński i Mędraś (Polacy), Iliescu (Rumunka) i Kassaraba (Ukrainiec). W tym czasie Ukraińcy uporczywie rozgłaszali, że dyr. Schulze wyjechał ze Lwowa i już nie powróci na swoje stanowisko.

7 III 1942 r. poprosił mnie Panczyszyn o przyjście do siebie do kliniki. W gabinecie jego zastałem również prof. Łastowećkiego. Panczyszyn przywitał mnie bardzo serdecznie i jedyny raz nie tylko ze mną rozmawiał po polsku, ale nawet mówił przy mnie w tym języku do Łastowećkiego. Oświadczył, że obaj mają mandat dla uzgodnienia spraw personalnych z kierownikami lub ich zastępcami i że sprawy te są załatwiane protokolarnie. Chodziło mu też o to, by przyjąć jeszcze na stanowisko asystenta, znanego mi z prac naukowych, anatomopatologa dr. Samborskiego (Białorusina), b. asystenta prof. Opoczyńskiego w Wilnie. Oświadczyłem, że niczego nie mogę podpisać bez uzgodnienaa z doc. Schuster, z którą -jestem w listownym kontakcie i która zresztą w tych dniach przybędzie do Lwowa.
- Przypuszczam - powiedziałem -że doc. Schuster zgodzi się na przyjęcie dr. Samborskiego.
- Ona nie ma co godzić się lub nie - przerwał porywczo Panczyszyn. Tylko my dwaj - tu wskazał na Łastowećkiego i siebie - decydujemy, ale my nie chcemy całkiem sami tego robić i dlatego porozumiewamy się z kierownikami. Ono musi zrobić to, co my postanowimy, ale skoro pan nie chce protokołu podpisać, poczekamy z tym do przyjazdu doc. Schuster. A co z biednym profesorem Nowickim? Słyszałem od Schulzego, że nie żyje. Szkoda go. Profesorowi Lenartowiczowi ja uratowałem życie. Policja32 go aresztowała, puściła, potem drugi raz znów poszukiwała, ale on się ukrył. Poszedłem do policji tłumacząc, że to porządny człowiek i dali mu wreszcie spokój. Byłby na pewno zginął.

Pierwsze przyjęcia na Kursy Zawodowe wiosną 1942 r. odbywały się bez rozgłosu w prasie. Jak wynika z oświadczenia gubernatora generalnego Franka, złożonego w 1942 r.33, "należało tytułem próby podjąć szkolenie bez rozgłosu". Przyjmowano kandydatów na I rok i studentów na wyższe lata, głównie z dystryktu Galicja, a więc z b. Wschodniej Małopolski. Wiadomość o otwarciu uczelni wyższych we Lwowie rozeszła się jednak z ust do ust bardzo szybko, nie tylko wśród Ukraińców, ale i Polaków. Ponieważ kandydatów na lata II - V zgłosiło się zbyt mało, co groziło nieotwarciem wyższych lat, władze Kursów Medycznych wyszukały nazwiska w księgach byłego dziekanatu radzieckiego Lwowskiego Państwowego Instytutu Medycznego i rozsyłały do domów pisemne zawiadomienie o możliwości zapisania się na II - V rok studiów. Jak mnie poinformował prof. Tadeusz Kaniowski, wówczas student II roku, zawiadomienia te były sformułowane dość ultymatywnie i mogły być uważane za wezwanie do obowiązkowego dopełnienia wpisu na studia.

Wielu Polaków, studentów różnych zamkniętych wydziałów lekarskich polskich uniwersytetów, zaczęło jednak przyjeżdżać do Lwowa, by się dowiedzieć o warunkach wpisu. Codziennie odwiedzali mnie i innych Polaków zatrudnionych w uczelni nieznajomi młodzi Polacy, kandydaci na studentów, zapytując, czy jest sens zapisywać się na studia i czy zaliczą je polskie władze po wojnie. Bardzo gorąco ich namawiałem, mówiąc z głębokim przekonaniem, że na pewno studia te będą zaliczone. Przedstawiałem im, że od kilku lat jesteśmy nie tylko pozbawieni narybku lekarskiego z powodu zamknięcia wszystkich wyższych uczelni, ale nadto starsi lekarze wymierają, a wielu jest mordowanych przez hitlerowców. Tylko pojedynczy lwowscy profesorowie polscy odradzali zapisywania się na Kursy uważając, że okupacja niemiecka potrwa jeszcze zaledwie kilka miesięcy. Większość studentów i kandydatów na studentów słusznie jednak uważała, że uczęszczanie na studia chroni przed wywiezieniem na przymusowe roboty do Rzeszy, a każdy miesiąc studiów przybliży ich do otrzymania dyplomu w wolnej Polsce.

10 III 1942 r. zatelefonowałem w sprawach administracyjnych do sekretarki Schulzego i korzystając z okazji zapytałem o przebieg wpisów. Na I rok studiów zapisało się około 90 osób, na II około 40, a na wyższe lata na razie po 7 - 9 osób. Sekretarka wyraziła nadzieję, że wpisze się więcej, gdyż ma liczne zapytania o informacje. Nadmieniła również, że Schulze wraca około 15 marca i po jego powrocie telegraficznie wezwie doc. Schuster z Krakowa na rozmowę z nim. Mimo tego zapowiedzianego powrotu dyrektora Schulzego Ukraińcy stanowczo twierdzili, że nastąpi zmiana na stanowisku dyrektora, które obejmie inny Niemiec, profesor chirurgii.

W tydzień póżniej dowiedziałem się, że na I rok studiów zgłosiło się około 200, a na wyższe lata około 350 osób. Znacznie później, bo dopiero 21 VIII 1943 r., lwowskie gestapo powiadomiło władze oświatowe w Krakowie (doktora Parisiniego), że po porozumieniu z dowódcą Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa we Lwowie SS-Hauptsturmfuhrerem, Knorrem dopuszcza się do studiowania na lwowskich Kursach młodzież z Komisariatu Rzeszy Ukraina (okupowane ziemie ukraińskie) w ilości 10% wszystkich studentów przyjętych na I rok studiów.

23 III 1942 r. prof. Gruca otrzymał od Schulzego pisemne zawiadomienie, że nie on będzie kierownikiem kliniki chirurgicznej, lecz Niemiec (Austriak;), prof. Otto Chiari, zmobilizowany do armii niemieckiej. Gruca został kierownikiem oddziału ortopedycznego i chirurgii dziecięcej, podlegając nominalnie kierownikowi Kliniki Chirurgicznej dla dorosłych. Jednakże 12 V 1942 r. dowódca wojskowy na Generalną Gubernię z siedzibą w Spale powiadomił władze oświatowe w Krakowie, że prof. Chiari nie może objąć kierownictwa Kliniki Chirurgicznej we Lwowie, gdyż jego jednostka wojskowa wkrótce odmaszeruje z tego terenu. Mimo to Chiari, bodaj nominalnie, był nadal zastępcą Schulzego. Dopiero w maju 1943 r. pojawił się we Lwowie prof. dr Borys Andrijewśkyj z Dniepropietrowska, ubiegając się o pracę w Klinice Chirurgicznej. Jak wynika z aktów Kursów, władze krakowskie sprzeciwiały się zasadniczo zatrudnianiu Ukraińców i Rosjan zza Zbrucza. Na usilne starania Schulzego zasięgnięto opinii gestapo w Dniepropietrowsku i dopiero po otrzymaniu stamtąd i z krakowskiego gestapo pozytywnej opinii pozwolono Schulzemu zatrudnić Andrijewśkiego jako kierownika Kliniki Chirurgicznej w miejsce Chiariego. Wówczas prof. Grucę, który pracował w osobnym budynku przeznaczonym na chirurgię dziecięcą i ortopedię, uniezależniono od kierownika Kliniki Chirurgicznej dla dorosłych.

Z innym Niemcem powiodło się Schulzemu nieco lepiej, gdyż doc. Richard Haas, w czasie okupacji dyrektor filii Instytutu Behringa we Lwowie, rozpoczął pracę w Zakładzie Higieny i Bakteriologii Kursów Medycznych dnia l III 1943 r. Haas prowadził Dział Bakteriologii, a Polak, prof. Steusing, Dział Higieny.

OTWARCIE MEDYCZNYCH KURSÓW ZAWODOWYCH

14 IV 1942 r. odbyło się otwarcie uczelni, która początkowo nazywała się Staatliche Medizinische Fachkurse. Z tej okazji zastępca dyrektora Schulzego - profesor chirurgii Hermann Haberland, pochodzący z Kolonii - zwołał wszystkich profesorów, docentów i asystentów. Gdy wszyscy zebraliśmy się, zawiadomił o otwarciu Kursów i wezwał do lojalnej współpracy. Następnie dał pouczenie, którego sens brzmiał prawie dosłownie tak: "Studenci mają zebrać się w sali wykładowej lub ćwiczeniowej i oczekiwać was. Wy wszedłszy do sali, podniesiecie prawą rękę i pozdrowicie ich "Heil Hitler". Oczywiście, kto nie chce tego robić, nie musi, ale też nie musi pracować na Kursach. Studenci wyciągną prawą rękę i odpowiedzą gromko "Heil Hitler". Oczywiście studenci tego nie muszą robić, ale też nie muszą studiować na Kursach. Po skończonym wykładzie wyciągniecie prawą rękę i krzykniecie "Heil Hitler". Oczywiście nie musicie tego robić, ale też nie musicie pracować u nas. Studenci podniosą prawą rękę [...]" itd. Polacy i Ukraińcy stali zdumieni. Przypomniałem sobie moją i Popielskiego rozmowę z Schulzem, który zapewniał, że żadnych akcentów politycznych podczas otwarcia Kursów nie będzie.

Po zakończeniu "inauguracji" zaczęliśmy między sobą mówić, że przecież hitlerowskim pozdrowieniem mogą pozdrawiać się tylko Niemcy, więc jakżeż my Untermensche - podludzie mielibyśmy kalać i profanować tę świętość. Rozeszliśmy się w ponurych nastrojach, zdziwieni, że Schulze nie był na otwarciu zorganizowanych przez siebie Kursów. Czyżby rzeczywiście odszedł i Haberland wprowadzi ostry kurs?

Po kilku dniach wszystko się jednak wyjaśniło. Schulze przyszedł do dr. Sponholza i gdy go spotkałem na korytarzu naszego zakładu, zapytałem, czy zna przebieg otwarcia Kursów. Zaśmiał się, mówiąc: "Znam, znam. Już zwolniłem Haberlanda ze stanowiska mego zastępcy. To było "wręcz idiotyczne. Tak jak mówiłem panu, proszę spokojnie uczyć studentów, bez mieszania się do polityki". W aktach Kursów znalazłem zwięzłe dane osobowe prof. Hermaima Haberlanda; ur. 2 II 1887 r., rozpoczął pracę na Kursach Medycznych 30 III 1942 r., a ustąpił 15 IV 1942 r., czyli w następnym, dniu po inauguracji.

Program studiów nie różnił się zasadniczo od przedwojennego polskiego i był na ogół identyczny z niemieckim. Rok akademicki był jednak nieco skrócony, gdyż składał się z 2 trymestrów. Pierwszy trymestr (pierwsze dwa nazywano oficjalnie semestrami, choć jako skrócone były również trymestrami) trwał od 14 IV do 31 VII 1942 r. W sierpniu odbyły się egzaminy. Następne trymestry trwały od l X 1942 do 28 II 1943, 1 IV 1943 da 15 VII 1943, 1 IX 1943 do 15 XII 1943, 15 I 1944 do 15 IV l944 - i. to był ostatni trymestr przed opuszczeniem Lwowa przez Niemców.

Jak wspomniałem, wpisy na Kursy wiosną 1942 r. odbyły się według nakazu Franka "tytułem próby bez rozgłosu"36. Natomiast 18 VII 1942 r. dr Parisini powiadomił Woelfela, że w dziennikach Generalnej Guberni ukaże się ogłoszenie o otwarciu kursów zawodowych dla nie-Niemców aryjskiego pochodzenia i że 1 IX 1942 r. nastąpi otwarcie kursów politechnicznych i weterynaryjnych, a 1 X 1942 r. kursów medycznych i farmaceutycznych. Ogłoszenie to, jak wynika z aktów Kursów, ukazało się w "Kurierze Częstochowskim", "Kurierze Kieleckim", "Nowym Głosie Lubelskim", "Nowym Kurierze Warszawskim", "Gońcu Krakowskim", "Gazecie Lwowskiej", "Dzienniku Radomskim", "Lwiwśkich Wistiach" i w "Krakauer Zeitung" (fot. 8). Zatem początek II trymestru lwowskich uczelni był ich oficjalnym otwarciem już z rozgłosem i dla mieszkańców całej Generalnej Guberni.


34 Ibidem.
35 Ibidem, t. XXXII, l, s. 14 i 15.
36 Ibidem, t. XVIII, 2, s. 202 - 204.


Studia lekarskie miały trwać 10 trymestrów, farmaceutyczne 6 trymestrów. Na wszyistkie trymestry, z wyjątkiem pierwszego, wydały Kursy Medyczno-Przyrodnicze (Staatliche Medizinisch-Naturwissenschaftliche Fachkurse) Skład osobowy i spis wykładów (Personal- und Yorle-sungsverzeichmś) z wykazem osób z kierownictwa i administracji, z informacjami o korzystaniu z biblioteki, pomocy lekarskiej dla studentów, spisem wszystkich wykładowców, składem osobowym wszystkich zakładów i klinik oraz systematycznym wykazem wykładów i ćwiczeń według dni i godzin (fot. 9). Takich Składów osobowych wydały Kursy Medyczne cztery: na zimowy semestr 1942/43 r., letni trymestr 1943 r., jesienny trymestr 1943 r. i zimowy trymestr 1944 r.

"Warunkiem przyjęcia na studia było posiadanie świadectwa dojrzałości i - według tej broszury - złożenie ważnego jak przysięga oświadczenia, ze jest się aryjskiego pochodzenia. Jeśli idzie o warunek ukończenia szkoły średniej, trwała wśród władz niemieckich dłuższa dyskusja pisemna, czy można uznać 10-latkę radziecką za równoważną 4-letniej szkole podstawowej i 8-letniej szkole średniej. Ostatecznie 8 III 1943 r. zadecydował Kraków, że absolwentów 10-latki można z pewnymi, zastrzeżeniami przyjmować na Kursy Zawodowe.

Na pierwsze dwa trymestry przyjmowano studentów bez konieczności odbycia Służby Budowlanej (Baudienst). Natomiast urodzeni w. 1921 r. i młodsi, którzy starali się o przyjęcie na I rok studiów w trymestrze letnim 1943 r., musieli wpierw odbyć 6-miesięczną pracę w Służbie Budowlanej lub przedłożyć dowód niezdolności do jej odbycia. Tylko ci mogli być przyjęci bez odbycia pracy w Służbie Budowlanej, którzy "po załamaniu się państwa polskiego byli zatrudnieni co najmniej przez 6 miesięcy:
a) jako praktykanci w szpitalu;
b) jako sanitariusze w cywilnej obronie przeciwlotniczej;
c) w walce z tyfusem plamistym;
d) jako robotnicy w Rzeszy Niemieckiej".
Kandydaci na studia farmaceutyczne mieli nadto obowiązek uprzedniego odbycia praktyki w aptece.

Opłata wstępna przy przyjęciu wynosiła 15 zł. Licząc za każdy wykład w tygodniu na trymestr 2,50 zł, a więc za wykład, który odbywał się przez 4 godziny w tygodniu, student musiał zapłacić w trymestrze 10 zł (Unterrichtsgeld oder Vorlesungshonorar). Nadto student musiał również płacić za studia 90 zł, a za pomoc lekarską, pomoc zimową, sale wykładowe itp. 10,50 zł. Żadne zniżki nie były przewidziane.

Liczba obowiązkowych zajęć dla studentów wynosiła, zależnie od trymestru, od 22 do 36 godzin tygodniowo. Jedynym niemedycznym względnie nieprzyrodniczym przedmiotem był lektorat z języka niemieckiego (3 godziny tygodniowo na wszystkich latach studiów). Pewną innowacją w stosunku do polskiego przedwojennego programu studiów lekarskich było wprowadzenie na 1 trymestr zoologii, botaniki i wycieczek ziołoleczniczych, na 2 - nauki o dziedziczności, na 4 - fizjologii pracy i sportu, na 8 - przyrodolecznictwa. W naszym przedwojennym programie wykłady te były nadobowiązkowe lub włączone w inne przedmioty obowiązkowe. Praktyka studencka odbywała się po 7 i 9 trymestrze i trwała po 3 miesiące. Studenci otrzymywali indeksy, które poza językiem nie różniły się zasadniczo od poprzednio stosowanych na polskich uczelniach (fot. 10). Studenci i lekarze po okazaniu legitymacji mogli korzystać z Państwowej (b. Uniwersyteckiej) Biblioteki przy ul, Mochnackiego 5 (obecnie Dragomanowa) przemianowanej przez Niemców na Blumenstr. i z Państwowej Biblioteki "Oddział Medyczny" przy ul. Czarnieckiego 30 (obecnie Radianśka) przemianowanej przez Niemców na Distriktstr., którą później przeniesiono do budynku przy ul. 3 Maja 6 (obecnie 17 Weresnia) przemianowanej przez Niemców na Junistr. Tą ostatnią kierował prof. Ziembicki. Wypożyczać wolno było jedynie literaturę fachową. Później otwarto (przy ul. Pijarów 1) dla studentów bibliotekę z literaturą piękną.


Uwaga! Fotografie i tabele do poniższej części tekstu będą dołączone za kilka dni


Legitymacje studenckie (fot. 11) nie wspominały o narodowości jej posiadacza, jak to się widziało na innych okupacyjnych dowodach osobistych. Nadto legitymacja studencka była opatrzona pieczęcią z orłem i godłem hitlerowskim oraz napisem w otoku "Staatliche Fachkurse Lemberg". Opowiadał mi jeden z naszych byłych studentów, że gdy przyjechał do Krakowa i udał się do Biblioteki Jagiellońskiej, polski personel po ujrzeniu legitymacji był przekonany, że ma do czynienia z Niemcem.

Pomoc lekarska ograniczała się tylko do porad ambulatoryjnych. Pracownia rentgenologiczna wykonywała jedynie prześwietlenia. Usunięcie zęba bez znieczulenia było bezpłatne, natomiast wypełnienie zęba pełnopłatne; przy wstawieniu protezy przysługiwała 50% zniżka. Całkowity koszt lekarstw i opłat szpitalnych ponosił student. O stypendia lub zapomogi mogli sudenci starać się w swojej narodowościowej, tj. polskiej lub ukraińskiej, Opiece Społecznej. Taka polska instytucja mieściła się przy ul. Sobieskiego 15 (obecnie Komsomolśka) przemianowanej przez Niemców na Koerdgstr. Stołówkę dla, studentów medycyny zorganizowano przy ul. Pijarów l, dla farmaceutów przy ul. Mikołaja 15. Studenci ukraińscy mieli swój dom studencki przy ul. Sobińskiego 7 (obecnie Radiszczewa). Czynsz płacili Kursom Zawodowym, ale koszty remontu były pokrywane z wpłacanych czynszów. Studenci ukraińscy otrzymujący stypendia mogli być zwolnieni z czesnego (Unterrichtsgeld). Studenci polscy nie posiadali domu studenckiego.

Warto tu nakreślić sylwetkę organizatora i dyrektora naszych Kursów, profesora Schulzego (fot. 12). Oceniam go jako człowieka najlepszych chęci. Pragnął istotnie stworzyć Akademię Medyczną dla Polaków i Ukraińców, ale wyższe władze nie zgodziły się na tę nazwę. Schulze stale pisał o egzaminach lekarskich, gdy władze Generalnej Guberni w Krakowie pisały tylko o ukończeniu Kursów Medycznych i unikały nazwy lekarz. Pragnął każdego kandydata przyjąć na studia, obojętnie - Ukraińca czy Polaka. Jednak władze wyższe z generalnym gubernatorem, Frankiem na czele uznały, że ilość lekarzy Polaków jest wystarczająca i poleciły przyjmować tylko Ukraińców. Mimo tego Schulze przyjął na I rok studiów 84 Polaków. Widocznie władze nie zabroniły przyjmowania Polaków na wyższe lata, gdyż większość zgłaszających się studiowała na Kursach.

Opowiadał mi jeden z polskich studentów, obecnie profesor medycyny, że gdy z powodu zamknięcia wpisów nie chciano przyjąć jego podania o przyjęcie na I rok studiów, udał się osobiście do Schulzego, który wysłuchawszy prośby, polecił przyjąć go dodatkowo. Tylko Schulze respektował nasze tytuły i stopnie naukowe w pismach, legitymacjach, wydawanych Składach osobowych. Już Woelfel - nasza władza nadrzędna -i w pismach do nas nie wymieniał tytułu lekarza, a co dopiero doktora, docenta czy profesora.

PERSONEL DYDAKTYCZNY I PRACA NAUKOWA

Pracowników naukowych na Kursach Medyczno-Przyrodniczych było, według sprawozdań niemieckich zawartych w aktach Kursów, 77 osób. Jedynie na Politechnice było więcej, bo 106, na weterynarii 39, a na Kursach Rolniczych i Leśnych po 23 osoby. Jednak według danych zawartych w oficjalnych drukowanych Składach osobowych pracowników naukowych na Kursach Medyczno-Przyrodniczych było 136: 114 na Kursach Medycznych, 8 na Farmacji i 14 w Zakładach Międzywydziałowych (dla Medycyny i Farmacji). Skład narodowościowy personelu nauczającego na Medyczne" Przyrodniczych Kursach Zawodowych w 1942 r przedstawiają tablice 1-3.

Wskutek zwolnień, wyjazdów na zachód i śmierci ubyło z polskiej kadry nauczającej pięciu profesorów (Jałowy, Gruca, Franke, Laskownicki, Wierzuchowski) i trzech z ukraińskiej (Łastowećkyj, Podołynśkyj i Panczyszyn). Na te miejsca przybyło trzech Niemców (Schulze, Haas, Chiari), trzech Ukraińców zza Zbrucza i jeden Rosjanin. Jeśli Ukraińcy i Rosjanin istotnie włączyli się w pracę dydaktyczną, to Niemcy, poza doc. Schuster, byli raczej nominalnymi wykładowcami, gdyż prawie nie wykładali ani nie egzaminowali, pozostawiając te zajęcia swoim adiunktom. Spośród profesorów i docentów Kursów Medyczno-Przyrodniczych jedynie doc. dr med. Helena Schuster zmieniła narodowość polską na niemiecką. Matką jej była Polka, ale ojcem Niemiec rodem z Karlsruhe - ongiś dyrektor lwowskich tramwajów konnych - który do końca życia pozostał obywatelem Rzeszy Niemieckiej (zmarł we Lwowie w okresie międzywojennym).

W aktach Kursów czytałem kopię listu prezydenta Watzkego z dnia 27 V 1942 r. do Ministra Nauki, Wychowania i Oświecenia Publicznego Rzeszy (Reichsminister fuer Wissenschaft, Erziehung und Volksbildung) w Berlinie z zapytaniem, jaki jest stosunek prof. Johanna Hirschlera do narodowego socjalizmu. Można domyślać się, że prof. Hirschler zgłosił swą ofertę jako wykładowca w uczelniach lwowskich (zapewne zoologii w naszych Kursach) i stąd zasięganie informacji o tym byłym profesorze Uniwersytetu Lwowskiego. Watzke podaje krótką informację o tym kandydacie: "Prof. dr habil. Johann Hirschler, zamieszkały w Berlinie-Dahlem, do 1939 r. profesor zoologii Uniwersytetu Lwowskiego, urodzony 7 V 1883 r. w Tłustem, pow. Zaleszczyki, przesiedlił się w czerwcu 1940 r. z żoną i teściową do Rzeszy. Wszyscy uzyskali obywatelstwo Rzeszy". Odpowiedzi na to pismo w aktach nie znalazłem, ale prof. Hirschler. do Lwowa nie przybył. Na Kursach Medycznych poza studentami było zaledwie 7 Volksdeutschów, w tym trzy osoby z wyższym wykształceniem; pozostali - to urzędnicy, laboranci i robotnicy.

Polacy i Ukraińcy zatrudnieni na Kursach pobierali znacznie niższe pobory niż Niemcy. Profesorowie polscy i ukraińscy otrzymywali miesięcznie po 1000 zł, docenci po 750, adiunkci po 600, asystenci po 430 zł. Z tego odciągano podatek na ubezpieczenie i kasę chorych w wysokości około 10 - 15% poborów. Profesorowie otrzymywali pobory w wysokości przedwojennych (1000 zł miesięcznie), natomiast pozostałe grupy otrzymywały od okupanta pobory o około 50% wyższe (asystenci starsi otrzymywali przed wojną 260 zł, a w czasie okupacji 430 zł). Nie udało mi się dociec, jakie pobory otrzymywali Niemcy. W aktach Kursów znalazłem natomiast plan budżetowy, w którym przewidziano dla 13 Niemców nieurzędników (13 deutsche nichtbeamtete Krafte) kwotę roczną 272100 zł, co wynosi miesięcznie 1744 zł dla każdego. W tym samym. budżecie przewidziano kwotę roczną 585 tys. zł dla 142 ponownie zatrudnionych byłych polskich urzędników (wiederbeschaftigte ehemalige polnische Beamte), co wynosi miesięcznie 343 zł dla każdego. Zatem, Niemiec nieurzędnik pobierał przeszło 5-krotnie wyższą płacę od Polaka urzędnika. Na pewno profesorowie niemieccy otrzymywali proporcjonalnie tylokrotnie wyższe pobory w stosunku do profesorów Polaków. Sam dodatek dla dyrektorów Kursów Zawodowych wynosił 2000 zł, zatem za prowadzenie katedry otrzymywano zapewne co najmniej 4000 zł, Przecież Frank oświadczył: "Rozumie się samo przez się, że my tu, jako Niemcy, musimy tak być ustawieni, by najniżej z nas postawiony zajmował wyższe stanowisko niż najwyżej postawiony Polak na tym terenie"37.

Niebezpieczeństwo ze strony hitlerowców groziło każdemu Polakowi, ale jeszcze większe Cyganom, a. zwłaszcza Żydom, osobom pochodzenia żydowskiego i mieszanym małżeństwom. Na ten temat czytałem notatkę z narady, w której wzięli udział: Szef Urzędu Gubernatora dystryktu Galicja, dr Losacker, kierownik Oddziału Nauki i Oświaty tegoż dystryktu, dr Gasselich, doc. Schulze, dyrektor Kursów Weterynaryjnych dr Habersang i przedstawiciel zarządu wszystkich lwowskich kursów dr Stnaub. Na naradzie tej, która odbyła się 22 I 1942 r. we Lwowie, postanowiono otworzyć Kursy, dnia 1 IV 1942 r., a w dyskusji poruszono następującą sprawę, którą cytuję dosłownie: "Przy omówieniu przypadku jednego z polskich profesorów, który jest żonaty z Żydówką, Szef Urzędu będzie prosił Służbę Bezpieczeństwa, by wpierw obserwować zachowanie się Polaka, który jest zdolnym, i niezbędnym chirurgiem". Wiadomo było, że w myśl hitlerowskich przepisów rasistowskich żona tego chirurga, jak i mąż "zhańbiony" małżeństwem z Żydówką musieliby pójść do getta, czyli na pewną śmierć. Nie potrafię powiedzieć, o kogo imiennie tu chodziło.


37 Ibidem, t. IV, s. 946.


Traktowanie Polaków jako podludzi prowadziło niekiedy do grotesek. W składzie osobowym naszego Zakładu Patologii figurowała jako asystentka dr med. Hildegarde Charlotte Becker, której nigdy jednak nie widziałem. Była ona żoną starosty niemieckiego w Brzeżanach. Oboje przybyli z Hamburga. By móc być bliżej męża, pragnęła pracować w Klinice Pediatrycznej naszych Kursów. Musiałaby jednak wówczas podlegać prof. Groerowi, który wprawdzie był świetnym pediatrą, ale był "tylko" Polakiem. Schulze w dmiu 4 V 1943 r. w liście do starosty Beckera pisze, iż ze względu na to, że żona jego nie może jako Niemka podlegać Polakowi, nominalnie przydzielił ją do Zakładu Patologii, którym kieruje Volksdeutsche doc, Schuster, ale faktycznie będzie pracowała pod kierunkiem prof. Groera.

Prof. Mikołaj Popow (Rosjanin z Piatigorska, który nawiązał z Niemcami współpracę), po aresztowaniu prof. Wierzuchowskiego kierownik Zakładu Fizjologii, chodził do Schulzego i błagał go o pozwolenie opuszczenia Lwowa. Na początku marca 1944 r. byłem mimowolnym świadkiem już przed moim wejściem rozpoczętej, burzliwej rozmowy Schulzego i Popowa w obecności sekretarki Koenig i doc. Schuster. Schulze w tym momencie w ostrej formie krzyknął do Popowa, że jeśli on samowolnie opuści placówkę, to zostanie za to aresztowany.
- Sie haben Wierzuchowski verjagt! Pan Wierzuchowskiego wypędził! Pan krzyczał, że on nie jest żadnym fizjologiem, że to tylko praktyk, a teraz pan ucieka.
Popow spojrzał na nas niepewnie, ale nie zaprzeczył tym słowom. Natomiast powiedział:
- Pan będzie mnie miał na sumieniu, jeśli wpadnę w ręce bolszewików.
- Mnie to samo grozi co panu.
- Nie, bo mnie natychmiast zabiją, a pana nie. Ja więcej ryzykuję..
- Ja też wciąż ryzykuję i narażam się. Byłem długo na froncie, byłem ranny.
Powoli Schulze uspokoił się, klepnął przyjaźnie Popowa po plecach i zapewnił, że gdy sam będzie odjeżdżał, to jego wówczas zwolni, a nastąpi to około 20 marca.

Gdy Popow i Konig wyszli, Schulze powiedział:
"Ten człowiek ma manię prześladowczą. Opowiada, że malują mu na drzwiach mieszkania krzyże, że strzelali do niego na ulicy. On nie umie żyć z ludźmi. Po co narażał się Polakom? Jego córka studiuje na Politechnice. Zamiast cicho siedzieć, podsłuchuje, o czym rozmawiają ze sobą polscy studenci, wszystko zapisuje w zeszycie i donosi Woelfelowi [dyrektorowi administracyjnemu wszystkich lwowskich Kursów Zawodowych]. Kto ją o te rzeczy prosi?"

Nie tylko córka prof. Popowa wysługiwała się Niemcom przeciw Polakom, ale sam profesor nie proszony napisał po rosyjsku dłuższą odezwę do żołnierzy radzieckich, podburzając ich przeciwko ojczyźnie. Odezwę tę przekazał Popow Schulzemu, a ten 6 III 1944 r. przesłał ją Knorrowi, dowódcy Policji i Służby Bezpieczeństwa we Lwowie. Kopię jej czytałem w aktach Kursów.

Pod datą 15 VI 1944 r. znalazłem w aktach Kursów ostatnią wiadomość o prof. Popowie i jego żonie. Inspektor Zarządu Kursów Medycznych Roessler napisał do przebywającego w Krakowie Schulzego: "Prof. Popow prawdopodobnie siedzi gdzieś w obozie. Przy próbie przekroczenia słowackiej granicy został ujęty, przy czym przy jego żonie miano znaleźć znaczne ilości złota i szlachetnych kamieni. Jeśli jest to prawda, była ona wspaniałą aktorką, gdyż tutaj udawała prawie głodującą". Można przypuszczać, że Popow przekraczał granicę bez zezwolenia.

W czasie jednej z wizyt w naszym zakładzie zapytał Schulze, czy nie mam jakiejś pracy naukowej gotowej do druku. Widząc moją zdziwioną minę dodał, że chciałby, by Kursy wydały rocznik prac naukowych. Gdy przez chwilę nie odpowiadałem, zastanawiając się, w jaką formę ubrać odmowę, on domyślił się i trochę zmieszany powiedział: "Myślałem, że to byłoby ładniej..." Po czym szybko zmienił temat, nigdy więcej do niego nie wracając. Taki tom nie ukazał się, gdyż Polacy nie chcieli drukować u okupanta, a Ukraińcy nie posiadali prac naukowych. Jak mi wiadomo, jedynie Podołynśkyj i Lenartowicz wydrukowali w czasie okupacji w niemieckich czasopismach lekarskich po jednej pracy.

STUDENCI I SPRAWA DYPLOMÓW

Studenci byli pod bacznym nadzorem gestapo, o czym świadczy pismo SS-Hauptsturmfuhrera Knorra, dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa we Lwowie, wysłane 6 IV 1943 r. do kierownika wszystkich Kursów Zawodowych Woelfela. W piśmie tym Knorr zwraca uwagę, że wielu młodych ludzi zapisało się na uczelnie celem uniknięcia wyjazdu do Rzeszy i by móc zajmować się polityczną robotą, ale albo zupełnie nie uczęszcza, albo tylko dorywczo chodzi na zajęcia.

Proponuje wprowadzenie list obecności na wykładach i ćwiczeniach. W odpowiedzi Woelfel przesłał wykaz tych studentów, którzy nie uczęszczają na zajęcia (m. in. wymienił nazwisko Zdzisława Walichiewicza 38) oraz 9 innych Polaków i Ukraińców, których gestapo nie pozwoliło przyjąć na studia (wśród nich; Tadeusz Czereda, Tomasz Cieszyński, Roman Kostołowski). Nadto rzekomo z braku miejsc nie przyjęto 26 Polaków (m. in. Bolesława Fichtela, Zigniewa Konopkę)39 i kilku Ukraińców. Pismem z dnia 24 IV 1943 r. Schulze zarządził sprawdzanie obecności i meldowanie mu nazwisk studentów opuszczających zajęcia.

Liczby studiujących na Medycznych Kursach Zawodowych (bez Farmacji) nie udało mi się ustalić za wszystkie okresy między 1942 a 1944 r. Dokładne zestawienie posiadam jedynie za pierwszy semestr 1942 r. i za trymestr jesienny 1943 r. (tablice 4-6). Tablica 4 wskazuje, ilu słuchaczy było w trymestrze letnim 1942 r., a więc w pierwszym po otwarciu Medycznych i pozostałych Kursów we Lwowie. Liczba studentów medycyny zgadza się z wiadomościami uzyskanymi przeze mnie uprzednio od Pawliszyn - sekretarki Schulzego. Na I rok studiów zostało przyjętych zaledwie kilkudziesięciu Polaków, na wyższych latach Polaków było nieco więcej niż połowa. Jeszcze dokładniejsze dane liczbowe studentów posiadam za trymestr jesienny 1943 r., gdyż z rozbiciem na narodowości (tablica 5), Zostały one sporządzone 9 X 1943 r. W porównaniu z pozostałymi uczelniami liczba studiujących stawiała Kursy Medyczne na pierwszym miejscu (tablica 6).


38 Jako student był kilkakrotnie aresztowany przez gestapo.
39 Po okupacji hitlerowskiej rozpoczęli lub kontynuowali studia lekarskie i ukończyli je w Polsce.


W porównaniu z tablicą 5 studentów innych narodowości jest o 8 mniej, czyli o 7 Volksdeutsche i 1 Reichsdeutsche. Być może, że wykonujący sprawozdanie celowo opuścił Niemców, którym nie wolno było studiować ze Słowianami.

W tablicy 6 uderza liczbowa różnica w rubryce "Inne" w porównaniu z tablicą poprzednią, również sporządzoną 9 X 1943 r. W tablicy 5 jest wyszczególnionych wśród studiujących 7 Volksdeutschów i 1 Reichsdeutsche. W aktach Kursów Zawodowych znajdowały się dość liczne zapytania i prośby Niemców, Reichsdeutschów i Volksdeutschów, o dopuszczenie ich do studiowania na lwowskich Kursach Zawodowych. Zapytywali o to m. in. również żołnierze formacji SS i żołnierze armii stacjonujący w Generalnej Guberni, kierując pisma do dyrektorów poszczególnych uczelni.

Już 22 IX 1942 r. prezydent Watzke powiadomił Woelfela, że Volksdeutsche nie mogą uczęszczać na Kursy i że na razie też nie mogą studiować w Rzeszy. Wyjaśnia przy tym, że istnieją 4 kategorie Volksdeutschów. Posiadacze kategorii 1 i 2 mogą studiować w Rzeszy, natomiast kategorii 3 i 4 mogą tam studiować jedynie warunkowo. Na razie jednak ludność niemiecka w Generalnej Guberni nie została podzielona na te kategorie, więc nie można jeszcze dopuszczać jej do studiowania w Rzeszy. Watzke prosi mimo to o przysyłanie do niego podań kandydatów, gdyż dysponuje stypendiami i będzie mógł zezwolić niektórym osobom na studia w Rzeszy. Dalej pisze Watzke, ze wobec tego, iż Niemcy nie mogą być słuchaczami Kursów Zawodowych, uznanie tych studiów nie może mieć miejsca w Rzeszy. 25 1 1943 r. Eichholz zawiadomił Woelfela, że Volksdeutsche nie mogą na razie studiować w Rzeszy, ani też na Kursach, gdyż nie jest wskazane, by Niemcy stykali się z obcą ludnością. Parę miesięcy później, bo 26 VI 1943 r., w odpowiedzi na prośbę dwóch studentek Volksdeutsche o zezwolenie na studiowanie przez jedną z nich medycyny, a przez drugą chemii, krakowski urzędnik Weidmann wyjaśnił Woelfelowi, że jeśli mają one zieloną kartę volksdeutschowską, to poza kartkami żywnościowymi do niczego ona nie uprawnia, jeśli zaś mają inną kartę, nie mogą studiować na Kursach, lecz tylko w Rzeszy.

Stąd zatem w oficjalnym wykazie studentów Kursów Medycznych znajdują się Niemcy? Wyjaśniałoby to częściowo pismo Parisiniego z dnia 28 III 1944 r., czytane przeze mnie w aktach Kursów. Parisini pisze w nim, że wyjątkowo zgadza się na przyjęcie gefreitra sanitarnego Eggla na Kursy Medyczne, zastrzegając się, że nie może gwarantować uznania tych studiów w Rzeszy. Należy zatem wnioskować, że takich warunkowych przyjęć było więcej i że Niemcy łamali głoszoną przez siebie zasadę, iż nie należy pozwolić na stykanie się członków narodu panów z podludżmi - Polakami i Ukraińcami.

Niektórzy studenci weterynarii przenosili się na Kursy Medyczne, w związku z czym dyrektor Kursów Weterynaryjnych wysłał 27 III 1943 r. pismo do Krakowa, uważając, że w czasie wojny takie postępowanie jest niewskazane. Władze krakowskie odpowiedziały, że można zezwalać na przeniesienia, o ile to nie przedłuży okresu studiów, tj. o ile studia na weterynarii będą zaliczane przez uczelnię medyczną.

W miarę trwania lwowskich Kursów wyczerpywały się możliwości polskiej młodzieży zapisywania się na wyższe studia. Średnie szkoły były dla Polaków niedostępne, a jedynie Ukraińcy, dzięki otwarciu ukraińskich szkół średnich, zdawali maturę i zapisywali się na studia.

Nawet Eichholz 20 IV 1943 r. na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni oświadczył: "Otwartym problemem pozostają lwowskie Kursy Zawodowe; napotykają one z czasem trudności, gdyż wkrótce zabraknie im kandydatów. Ponieważ kończą się rezerwy dawnych polskich gimnazjalistów, wówczas będą do dyspozycji -tylko absolwenci gimnazjów ukraińskich. Powstaje obecnie pytanie, czy z różnych względów nie byłoby celowe zapoczątkowanie czegoś w rodzaju polskiej szkoły średniej. Trudności tego zagadnienia są wielkie"40.

Nostryfikacja dyplomów wydanych po 1 IX 1939 r.

W lipcu 1942 r., wbrew protestom Panczyszyna, ukazały się w dziennikach wychodzących w języku polskim i ukraińskim ogłoszenia (fot. 13), że wszyscy studenci i lekarze, którzy składali egzaminy po 1 IX 1939 r., muszą je obecnie powtarzać. Egzaminy te rozpoczęły się 3 VIII 1942 r. i miały przebieg raczej formalny, gdyż większość egzaminatorów była ta sama, co przy poprzednich sesjach. Przewodniczącym Komisji Nostryfikacyjnej był prof. Steusing. Nostryfikowano 160 dyplomów, z tego u 100 Polaków, 55 Ukraińców, 2 Białorusinów, 1 Rosjanina, 1 Rumunki i 1 Volksdeutscha. Nadto zweryfikowano wszystkie egzaminy złożone przez studentów między 1 IX 1939 a 30 VI 1941 r. Ponieważ lekarzy-Żydów nie dopuszczono do powtarzania egzaminów, zastanawialiśmy się, czy są oni uprawnieni do leczenia. Nie wiedzieliśmy wówczas jeszcze, a raczej nie dopuszczaliśmy takiej myśli do siebie, że los Żydów jest przez hitlerowców przesądzony.

Inaczej było z absolwentami Uniwersytetu i Politechniki w Warszawie41. W marcu 1940 r. władze okupacyjne pozwoliły studentom kończącym studia zdawać egzaminy dyplomowe do 30 czerwca 1940 r. Faktycznie jednak zarządzenie to obowiązywało tylko do 4 maja 1940 r. W aktach Kursów widziałem pisma, w których Dział Weterynarii przy gubernatorze Dystryktu Lubelskiego zgadza się na zatrudnienie absolwentów Uniwersytetu w Warszawie, Jerzego Testewicza i Zbigniewa Slusewskiego. Sekretariat Uniwersytetu Warszawskiego stwierdził, że pierwszy z nich złożył końcowy egzamin 29 III 1940 r., a drugi 4 V 1940 r. Dowódca Policji i Służby Bezpieczeństwa w Lublinie zrobił adnotację, że nie ma zastrzeżeń przeciw zatrudnieniu tych osób. W tej sprawie czytałem w aktach Kursów jeszcze jeden dokument. Dr Frick, pracownik Działu Weterynarii przy rządzie Generalnej Guberni w Krakowie, wysłał pismo do Działu Nauki i Oświaty tegoż rządu, by uznawać za ważne dyplomy z ostatnimi egzaminami składanymi w Warszawie po 1 IX 1939 r., jak również uznać za ważne dyplomy lekarzy weterynarii uzyskane np. 5 IX 1939 r. we Lwowie, gdyż "wówczas jeszcze fungowały władze polskie".

Okupacyjne dyplomy ukończenia Kursów Zawodowych.

Pismem z dnia 22 VI 1942 r. prezydent Watzke odpowiedział Woelfelowi (pisma zapytującego w aktach nie czytałem), że Państwowe Kursy Zawodowe nie są upoważnione do przyznawania jakichkolwiek tytułów i przesłał wzór zaświadczenia, jakie należy wydawać absolwentom uczelni.

Ostatecznie ci, którzy złożyli egzaminy końcowe, otrzymywali z Działu Zdrowia Rządu Generalnej Guberni (Regierung des Generalgouvemements Hauptabteilung Gesundheitswesen) w Krakowie zaświadczenie (fot. 14), że uczęszczali z wynikiem pozytywnym na Medyczne Kursy Zawodowe we Lwowie i że zostało im udzielone zezwolenie leczenia w Generalnej Guberni pod warunkiem uprzedniego odbycia obowiązkowej praktyki asystenckiej. Właściciel takiego zaświadczenia nie posiadał ani tytułu lekarza, ani żadnego innego. Po prostu, jako absolwent Kursów Medycznych uzyskiwał prawo leczenia. 41 Politechnika Warszawska 1915- 1965, Warszawa 1965, s. 98. Należy podkreślić, że dyrektor Schulze w wydawanych przez siebie zaświadczeniach pisał, że studenci składali egzaminy lekarskie (fot. 15), jednak nie miał on prawa wydawać wspomnianych wyżej zaświadczeń wystawianych zamiast dyplomu lekarskiego.

Zresztą władze niemieckie w pismach do nas kierowanych i w zaświadczeniach nam wydawanych unikały tytułów naukowych. Kierując się wytycznymi generalnego gubernatora Franka podawały tylko imię i nazwisko (fot. 16).

W przeciwieństwie do legitymacji studenckich, w naszych, wydawanych przez dyrekcję Kursów Zawodowych, było w nagłówku wyraźnie napisane, że jesteśmy nie-Niemcami (Nichtdeutsche) (fot. 17).

Sprawa uznania dyplomów Kursów przez uczelnie polskie i radzieckie. Studia odbyte na Kursach Zawodowych we Lwowie zostały uznane po wojnie bez żadnych zastrzeżeń przez władze radzieckie, które doceniły w pełni wysiłek grona nauczającego w kształceniu kadry specjalistycznej, tak potrzebnej po olbrzymich stratach w czasie wojny. Nieco inaczej przedstawiała się ta sprawa w uczelniach polskich. Niektóre uczelnie kazały dyplomy nostryfikować, czyli powtarzać wszystkie egzaminy, inne żądały składania tylko tych egzaminów, które przeprowadzone były przez egzaminatorów bez tytułu naukowego docenta lub profesora (chodziło tu o okulistę dr. Maksymońko, ginekologów dr. Podołynśkiego i dr. Wojewidkę oraz histologa dr. Muczija), niektóre zaś wydziały lekarskie kazały powtarzać ostatni semestr i określone egzaminy.

Wszystkie polskie uczelnie wydały własne dyplomy lekarskie w miejsce zaświadczeń niemieckich o ukończeniu studiów lekarskich na Kursach Medycznych we Lwowie.

ZWOLNIENIA Z PRACY I ARESZTOWANIA POLSKIEGO PERSONELU NAUCZAJĄCEGO

Podobno gestapo zażądało 27 X 1942 r. zwolnienia z Kursów Medycznych profesorów: Frankego, Dadleza, Grucy, Zalewskiego i doc. Czerneckiego, ale Schulze miał starać się o zatrzymanie ich. Jeśli istotnie tak było, udało mu się to w zupełności, Między 5 rano a l2 w południe 11 XI 1942 r. aresztowano we Lwowie około 70 osób, przeważnie spośród inteligencji, kupiectwa i rzemiosła. Aresztowano 15 lekarzy, w tym 10 z Kursów Medycznych, profesorów: Lenartowicza, Jałowego. Wierzuchowskiego, Groera, Artwińskiego i Frankego, docentów: Grabowskiego, Liebharta i Alberta oraz asystenta Teppę. Aresztowano również docenta Uniwersytetu Lwowskiego dermatologa Chorążaka, nie zatrudnionego wówczas na Kursach. W więzieniu przy ul. Łąckiego spotkaliśmy jako lekarza więziennego dr. Hechta, asystenta Zakładu Anatomii Patologicznej w latach 1939-1941, aresztowanego za to, że był Żydem. Zginął zamordowany. W następnych dniach i tygodniach wszystkich aresztowanych lekarzy, z wyjątkiem prof. Wierzuchowakiego, zwolniono, nigdy ich nie przesłuchując. Schulze w czasie aresztowania leżał chory na tyfus plamisty w Krakowie. Gdy wróciłem z więzienia powiedział mi, że był oburzony na swego zastępcę prof. Chiariego, że natychmiast po aresztowaniu tylu osób z personelu Kursów nie zamknął uczelni, by zmusić gestapo do wypuszczenia więźniów. Osobiście miałem wątpliwości, by to mogło wywrzeć jakikolwiek wpływ na decyzję gestapo.

15 XI 1942 r. (jak czytałem w aktach Kursów) z powodu polityczno "policyjnych" zwolniono z pracy prof. Laskownickiego, a prof. Frankego przeniesiono na emeryturę. Schulze zastrzegał się przede mną, że nie jest to zarządzenie jego, lecz wyższych władz. Nadto dodał, że jeśli prof. Wierzuchowski nie jest Żydem, on go wydobędzie z więzienia. Istotnie Wierzuchowski po kilku miesiącach został zwolniony z więzienia.

W aktach Kursów znalazłem pismo Schulzego z dnia 10 II 1943 r. do Stadtmedizinairata dr. Wiggersa, w którym gorąco polecał prof. Frankego na konsultanta szpitali miejskich i podkreślał, że Franke zwolnił się z Kursów na własną prośbę, co - jak wiemy - nie odpowiadało prawdzie. W innym piśmie, z dnia 14 XII 1942 r., Schulze proponował profesorowi Grucy, by w miejsce prof. Laskownickiego przyjął na kierownika Oddziału Urologicznego Kliniki Chirurgicznej dr. Tadeusza Lorenza, co istotnie nastąpiło. Jak z tego pisma wynika, prof. Gruca faktycznie pełnił obowiązki dyrektora Kliniki Chirurgicznej. 29 IV 1943 r. przyszedł do naszego zakładu dyrektor Schulze i opowiadał mi o prof. Wierzuchowskim: "Gdy prof. Wierzuchowski przebywał w więzieniu, zgłosił się do mnie prof. Mikołaj Popow z Piatigorska i prosił o list polecający do Berlina. Prof. Popow, znany fizjolog, zamiast uciekać z Rosjanami na wschód, wyjechał celowo z rodziną na Krym i tu dał się zagarnąć Niemcom. Zgłosił się do władz niemieckich i te pozwoliły mu jechać na zachód. Przybył do mnie i prosił o list polecający do Berlina. Zatrzymałem go na katedrze fizjologii. Gdy Wierzuchowski wyszedł z więzienia, zaproponowałem mu, by on nadal wykładał, ale kierownictwo katedry otrzyma Popow. Na to Wierzuchowski powiedział krótko: "Ja? Nie! Do widzenia!" i odszedł. Ale ja wiem, że Wierzuchowski jest trudny w pożyciu i że on zawsze taki był" - zakończył z uśmiechem Schulze.

16 II 1943 r. Schulze w liście do Woelfela pisał: "Propozycja zwolnienia prof. Wierzuchowskiego nie wyszła ode mnie. Zgadzam się z panem, że w obecnym stanie rzeczy nie można go na Kursach Zawodowych zatrudnić. Prof. Wierzuchowsiki jest jednak dobrym fachowcem, których brak jest wśród fizjologów. Przeciw niemu zwróciły się jego niekontrolowane uzewnętrznienia. Jeżeli są przeciw niemu poważniejsze zarzuty, to dziwi mnie, dlaczego władze bezpieczeństwa zwolniły go z więzienia. Rozmawiałem o tym z Knorrem i uważam, że możemy jeszcze potrzebować kiedyś Wierzuchowskiego. Czy istnieje możliwość, by pomóc mu finansowo, np. wypłacać zasiłki?" (w oryginale Wartegeld). W dwa dni potem Woelfel wysłał pismo do władz krakowskich powiadamiając, że w sprawie Wierzuchowskiego otrzymał pismo od Schulzego, w którym m. in. czytamy: "Zwolnienia i wypowiedzenia podległego mi personelu mogą nastąpić tylko na mój wniosek. Taki wniosek [w sprawie Wierzuchowskiego] ode mnie nie wypłynął i dlatego jestem zmuszony pańskie zwolnienie odroczyć". Woelfel dodaje w tym piśmie, że z dniem 31 1 1943 r. wstrzymał prof. Wierzuchowskiemu wypłatę poborów. Jak z tego wynika, Schulze energicznie starał się zatrzymać prof. Wierzuchowskiego na Kursach, a przynajmniej pomóc mu materialnie.

Schulze twierdził, że Popowa polecił mu prof. Markowski. Ten oświadczył jednak, że podczas uwięzienia Wierzuchowskiego zgłosił się do niego Popow, którego poznał jeszcze w czasie I wojny światowej, i pytał, czy nie znalazłoby się dla niego zajęcie. Markowski odpowiedział, że tu rządzi Schulze i do niego powinien się z tym zwrócić. Zapewne Popow będąc u Schulzego powoływał się na starą znajomość z Markowskim.

STOSUNKI POLSKO-UKRAINSKIE W UCZELNI NA TLE OGÓLNYM

Stosunki między studentami polskimi i ukraińskimi były znośne, neutralne. Większość ukraińska trzymała się osobno, ale żadnych przykrości sobie nie robiono. Studenci polscy często zachodzili do mnie, do zakładu, gdy chcieli z którymś z Polaków porozmawiać, zwierzyć się, poradzić.

Stosunki między wykładowcami polskimi a ukraińskimi były również neutralne. Zebrania grona nauczycielskiego odbywały się zupełnie wyjątkowo, więc nie mieliśmy okazji spotykać się z Ukraińcami. Osobiście spotykałem się z nimi przy okazji autopsji, mówili do mnie po ukraińsku, ja do nich po polsku, gdyż rozumieliśmy oba języki bardzo dobrze. My mówiliśmy słabo po ukraińsku, Ukraińcy mówili po polsku bardzo dobrze, ale czy można im się dziwić, że na ziemiach, na których oni stanowili większość, domagali się od nas, byśmy bodaj rozumieli ich język? Czy można było zaprzeczyć zarzutom Ukraińców, że Polacy, będący na tych ziemiach w mniejszości, nie tylko nie stworzyli, mimo przyrzeczeń, ukraińskiego uniwersytetu, ale przyjmowali ich młodzież zaledwie w 10% na Wydział Lekarski? Przecież Sejm polski uchwalił 26 IX 1922 r. ustawę o zasadach powszechnego samorządu wojewódzkiego, a w szczególności województw: lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego42. W artykule 24 tej ustawy czytamy; "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwali otworzenie uniwersytetu ruskiego i zapewni mu potrzebne środki finansowe ze Skarbu Państwa. Uniwersytet ten, zorganizowany autonomicznie, zgodnie z przepisami dotyczącymi szkół akademickich, podlegać będzie bezpośrednio Ministrowi Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego"; art. 26 brzmi: "Samorząd pomienionych województw zostanie wprowadzony w życie najpóźniej w 2 lata po ogłoszeniu mniejszej ustawy. W tymże czasie przystąpi Rząd do założenia uniwersytetu ruskiego"; art. 28. "Ustawa niniejsza nabiera mocy obowiązującej z dniem ogłoszenia" - ogłoszenie zaś nastąpiło 25 X 1922 r.

Do 1924 r. miało nastąpić otwarcie uniwersytetu ukraińskiego; nie zostało to jednak nigdy dotrzymane. Niewielu Ukraińców stać było finansowo, by wyjechać na studia za granicę. Ale nawet ci, którzy powrócili do kraju z zagranicznym dyplomem wyższej uczelni, mieli bardzo duże trudności z jego nostryfikacją. Oczywiście po nostryfikacji mogli liczyć tylko na wolną praktykę. Praca na stanowiskach państwowych lub w Ubezpieczalni Społecznej była zarezerwowana niemal wyłącznie dla Polaków i Żydów. Rzadko lekarze ukraińscy zostawali asystentami w szpitalach państwowych, praktycznie nigdy asystentami Uniwersytetu. Gdy mój szef, prof. Nowicki, przyjął przed wojną do zakładu doktorantów ukraińskiego i żydowskiego, bez płacenia im choćby grosza państwowego, działacze prawicowi, profesorowie Wydziału Lekarskiego, nasłali studentów, którzy w nocy wybili kamieniami wszystkie szyby w jego mieszkaniu. Jeśli do tego dodać drakońskie "pacyfikacje" wsi ukraińskich, w których policja polska biła brutalnie nie tylko mężczyzn, ale również kobiety, niszcząc nadto skromne mienie włościan, wówczas nic dziwnego, że Niemcy znaleźli dobre podłoże, aby wyzyskać Ukraińców w walce przeciw Polakom.

Ukraińscy nacjonaliści byli jednak obecnie bardzo zawiedzeni. W 1941 r. spodziewali się, że zostanie stworzona wielka nacjonalistyczna Ukraina od Sanu aż po Don, której częścią byłby dystrykt Galicja. Niemcy jednak nie tylko nie chcieli poprzeć ich dążeń, ale zawzięcie i konsekwentnie zwalczali ideę Wielkiej Ukrainy. O zamiarach Niemiec wobec Ukraińców świadczą słowa generalnego gubernatora Franka, wypowiedziane już 12 IV 1940 r. na posiedzeniu kierowników działów, odbytym w Akademii Górniczej w Krakowie: "Wprawdzie nie dopuści on [generalny gubernator] do utworzenia wielkiej organizacji wspólnoty Ukraińców, ale można byłoby jednak zorganizować dla większej liczby Ukraińców rodzaj samopomocy i opieki". W dalszym ciągu Frank cynicznie mówi: "Zresztą należy w Generalnej Guberni hołdować zasadzie: Divide et impera"43.

12.IX 1940 r. na posiedzeniu kierowników działów Frank oświadczył:
"Wszystkich nas zajmuje zagadnienie ukraińskie. Jesteśmy przekonani, że według wielu Ukraińców Generalna Gubernia jest jednym z licznych czynników, którym los wyznaczył odzyskanie ukraińskiemu narodowi państwa wielkoukraińskiego. Do tego nie możemy dać się użyć. Pragnąłbym panów usilnie prosić o ponowne wyjaśnienie kierownikom podległych wam placówek, że choć Ukraińcy są przyjaciółmi niemieckiego narodu, nie są jednak jego zaufanymi. Podtrzymujcie najlepsze stosunki z Ukraińcami, ale zachowujcie zawsze konieczny dystans. Unikajcie w uroczystych przemówieniach do Ukraińców mówienia o Wielkiej Ukrainie itp. Chciałbym też was przestrzec przed ciągłym wywieszaniem flag o barwach ukraińskich lub zbytnim wysuwaniem podczas defilad Ukraińców jako reprezentantów własnego państwa. Ukraińcy, jeśli mieszkają na obszarze wielkoniemieckim, są obywatelami Wielkiej Rzeszy Niemieckiej. Nie są oni reprezentantami Wielkiej Ukrainy na niemieckiej ziemi"44.

11 III 1942 r. Frank na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni mówił:
"Problem narodowościowy w Generalnej Guberni należy rozpatrywać wyłącznie pod tym kątem widzenia, że jest ona przeznaczona ostatecznie na teren ponownego osadnictwa niemieckiego [...] Będzie to oczywiście możliwe tylko wtedy, gdy z upływem czasu usunie się stąd obce narodowości - Polaków i Ukraińców [...] Źle by się działo u nas w Generalnej Guberni, gdyby nastąpiło polityczne zjednoczenie Ukraińców i Polaków. Musielibyśmy wówczas zrezygnować z naszej, wciąż jeszcze w niektórych wypadkach stosowanej taktyki politycznego wygrywania przeciwko sobie tych dwóch narodowości - Polaków i Ukraińców45.

Po zajęciu przez Niemców znacznej części Ukrainy Frank dnia 4 VIII 1942 r. na zebraniu partii hitlerowskiej mówił:
"Ukraińcy tworzą tu specjalny wyjątek. Muszę stwierdzić, że w interesie niemieckiej polityki leży utrzymanie stanu napięcia między Polakami i Ukraińcami. 4,5 lub 5 milionów Ukraińców, których w krają mamy, Jest nadzwyczaj ważnym przeciwstawieniem Polakom. Dlatego zawsze próbowałem ich utrzymać w jakimś nastroju politycznego zadowolenia, by zapobiec połączeniu się ich z Polakami46. Wbrew złudzeniom części Ukraińców miał i ich, i Polaków spotkać w razie zwycięstwa hitlerowców podobny los. 14 I 1944 r., a więc już w obliczu totalnej klęski Niemiec, Frank oświadczył:
"Gdy kiedyś zwyciężymy, wówczas niech tam zrobią z Polaków i Ukraińców i ze wszystkiego, co tu się włóczy, siekaninę i co tylko zechcą"47.


42 "Dziennik Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej" nr 90 z dnia 25 X 1922, poz.
43 H. Frank, op. cit., t. II, 2, s. 113.
44 Ibidem, s. 212 i 213.
45 Ibidem, t. XXIV, s. 7.
46 Ibidem, t. XX, 2, s. 867 i 868.
47 Ibidem, t. XXXIV, l, s. 62.


Jak wiadomo, tereny ukraińskie po Don eksploatowali Niemcy rabunkowo, a część ich, tzw. Galicję Wschodnią, włączyli do Generalnego Gubernatorstwa. Coraz bardziej zdawali sobie Ukraińcy sprawę, że Niemcy przegrają wojnę, ale nie żałowali ich, bo sprawili im zawód. Negatywne nastawienie części Ukraińców do Polaków mimo to nie wygasło. Narastające wzajemne animozje, nieumiejętna, nacjonalistyczna i krótkowzroczna polityka Polski międzywojennej, a obecnie celowe skłócanie obu narodowości przez Niemców podsycały wrogość, prowadząc do pojedynczych, a potem grupowych, wręcz masowych zabójstw, głównie Polaków przez Ukraińców.

11 VIII 1943 r. odbył się pogrzeb kierownika kliniki położniczej, Ukraińca, dr. Podołynśkiego, który został zabity przez nacjonalistyczną bojówkę ukraińską koło Skolego. Jechał on bryczką z zaprzyjaźnionymi Polakami, przeważnie kobietami. Cała grupa, w tym i Podołynśkyj, wierząc, że zatrzymała ich polska bojówka, na pytanie po polsku o narodowość, odpowiedziała, że są Polakami. Wówczas członkowie bojówki wszystkich zabili strzałami karabinowymi, z wyjątkiem jednej kobiety,. postrzelonej w brzuch, która została przy życiu i opowiedziała o przebiegu tego tragicznego zajścia.

15 VIII 1943 r. odbył się znowu uroczysty pogrzeb, tym razem Ukraińca zastrzelonego przez Polaków (w zabójstwie brali udział zamieszkali na terenie naukowych zakładów teoretycznych medycyny członkowie Armii Krajowej, ale, jak się okazało, działający na własną rękę, bez zezwolenia przełożonych) profesora fizyki Łastowećkiego (fot. 18). Niesłusznie zarzucano mu, że pełniąc funkcję dziekana przyczynił się do nieprzyjmowania Polaków na medycynę, gdy tymczasem był to nakaz generalnego gubernatora.

Zastrzelenie Łastowećkiego wywołało popłoch wśród Polaków, którzy spodziewali się akcji odwetowej48. Istotnie, 1 X 1943 r. został zastrzelony na ulicy 37-letni, w pełni rozwoju naukowego, profesor histologii Bolesław Jałowy (fot. 19).

Natychmiast po śmierci prof. Łastowećkiego rozmawiałem z ludźmi, którzy znali jego zabójców. Przestrzegałem, że Ukraińcy będą się mścili. Obecnie, po zabójstwie Jałowego, ponownie zwróciłem się do zabójców Łastowećkego z ostrzeżeniem, by nie próbowali dalej strzelać do Ukraińców, bo to natychmiast odbije się na Polakach. Tym razem, na szczęście, rozmówcy moi zgodzili się ze mną.

Profesor Panczyszyn, w obawie o swe życie, ukrył się w pałacu, arcybiskupa obrządku greckokatolickiego Szeptyckiego i tam, w 9 dni po zabójstwie Jałowego, zmarł na zawał serca. Ukraińcy, zapewne w obawie, by ich rodacy nie podejrzewali, że Panczyszyn został zabity przez Polaków, i pragnąc również przerwać serię niepotrzebnych zabójstw, ogłosili w gazetach komunikat o naturalnej śmierci prof. Panczyszyna, podpisany przez 3 lekarzy ukraińskich: Osinczuka, Hordynśkiego i Barwinśkiego.

Po każdym z tych tragicznych zgonów zwoływał Schulze profesorów i docentów na żałobne posiedzenie i apelował ustnie, a potem pisemnie, o składanie dla wdowy datków do skarbonki, wystawianej w dyrekcji Kursów przez 2 tygodnie.


48 T. Kielanowski, Z okupowanego Lwowa, "Przegląd Lekarski", 27, 1971, s. 109 - 113.


W tym czasie Schulze sam obawiał się, czy Polacy lub Ukraińcy nie będą próbowali dokonać zamachu na jego życie. Opowiadał mi, że gdy szedł późnym popołudniem pustą ulicą Głowińskiego, zauważył, że jakiś młody mężczyzna idzie za nim w pewnej, stale jednakowej, odległości. Podenerwowany przystanął wreszcie udając, że poprawia sznurowadła u bucików. Dopiero gdy nieznajomy mężczyzna go minął, uspokoił się.

Po śmierci Łastowećkiego Schulze zwrócił się 14 IV 1943 r. pisemnie do dowództwa wojsk SS z prośbą o zwolnienie strzelca SS. dr. Jerzego Maczuka z Dywizji Pancernej Grenadierów Wiking, gdyż ma on objąć opróżnioną katedrę fizyki, co istotnie wkrótce nastąpiło. W Składzie osobowym, na trymestr jesienny 1943 r. wymieniony był on jako doktor, asystent, a na trymestr zimowy 1943/1944 r. figurował jako profesor. 14 X 1943 r. Schulze upoważnił adiunkta dr. Osinczuka do prowadzenia Kliniki, wykładów i egzaminów po zmarłym prof. Panczyszynie. W Składzie osobowym na zimowy trymestr 1943/1944 r. jako kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych widnieje prof. Schulze.

Wiosną 1943 r. Niemcy werbowali Ukraińców do tworzonej przez siebie dywizji SS-Galizien, która miała uzupełnić gwałtownie narastające braki w materiale ludzkim armii hitlerowskiej. W aktach Kursów znalazłem na ten temat pisma wymieniane między dyrektorami poszczególnych kursów a Woelfelem. Dyrektor Kursów Rolniczych, prof. Krueger, zawiadamiał 25 V 1943 r. Woelfela, że do ochotniczej dywizji SS zameldowało się z I roku 6 studentów, z II - 27, z III - 3,. a z IV-5 słuchaczy. 19 VI 1943 r. donosił, że zgłosiły się 4 osoby spośród personelu nauczającego i 44 słuchaczy, co stanowiło 14% ogółu słuchaczy ukraińskich, kobiet i mężczyzn. Kursy Medyczne powiadamiały 16 VI 1943 r., że w maju br. zgłosiło się 55 osób, co stanowiło 4% ogółu słuchaczy ukraińskich obojga płci, ale od tego czasu brak było dalszych chętnych. Z Kursów Politechnicznych zgłosiły się tylko 3 osoby, Weterynaryjnych -8, a z Kursów Leśnych - 1 słuchacz. Woelfel ponaglał dyrektorów Kursów o agitację i dostarczanie ochotników i widocznie zarzucił kierownictwu Farmacji brak sprężystości, skoro pełniący funkcje dyrektora Kursów Przyrodniczych inż. Wertyporoch napisał do Woelfela, że nie uważa, by na Farmację wpisywano się tylko po to, by kryć się przed wstąpieniem do wojska.

Po zajęciu Lwowa przez Niemców w 1941 r. komisarycznym dyrektorem b. Oddziału Farmaceutycznego Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego, a potem Lwowskiego Państwowego Instytutu Medycznego, mianowały władze krakowskie Pharmazierata dr. Hellmuta Fanselowa. 2 III 1942 r. utworzono Państwowe Instytuty Farmaceutyczne, które miały kształcić studentów farmacji. Na dyrektora tych Instytutów, przemianowanych 20 V 1942 r. na Państwowe Farmaceutyczne Kursy Zawodowe, był przewidziany prof. K. Bodendorf z Wrocławia. Miał on prowadzić Zakład Chemii Farmaceutycznej i być równocześnie zastępcą dyrektora Schulzego. Przy jego nazwisku w Składzie osobowym Kursów widniał dopisek "na razie we Wrocławiu". Jak już wspomniałem, 6 XI 1942 r. na naradzie w Krakowie Państwowe Medyczne Kursy Zawodowe zostały podzielone na dwa oddziały: Medyczny, pod dyrekcją Schulzego, i Przyrodniczy, pod dyrekcją Bodendorfa. Powstała nowa nazwa: Państwowe Medyczne-Przyrodnicze Kursy Zawodowe. Bodendorf po zwiedzeniu lwowskich zakładów farmacji nie przyjechał więcej do Lwowa i 2 XII 1943 r. władze krakowskie oficjalnie powiadomiły Schulzego, że zrezygnował on z pracy na Kursach. Wobec tego Fanselow pozostał nadał komisarycznym kierownikiem Państwowych Farmaceutycznych Kursów Zawodowych, a jego zastępcą w dalszym ciągu był dr inż. Wertyporoch, który prowadził swój Zakład Chemii i w zastępstwie Bodendorfa Zakład Chemii Farmaceutycznej. Nazwą "Przyrodnicze" objęto zakłady pracujące dla studentów medycyny i farmacji, tj. Chemii, Fizyki, Zoologii i Botaniki. Zakłady Farmaceutyczne zatrzymały poprzednią nazwę "Państwowe Farmaceutyczne Kursy Zawodowe". Dyrekcja Kursów Farmaceutycznych mieściła się w budynku wybudowanych przez Polskę dla Oddziału Farmacji Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego przy ul. Piekarskiej 52 (Collegium Pharmaceuticum). Jak już wspomniałem, studia farmaceutyczne miały trwać 3 lata, a program miał być taki, jak w Rzeszy. Władze krakowskie orzekły, że program nie może być obniżony, gdyż na Wschodzie panują epidemie. Poza abiturientami średnich szkół ogólnokształcących wolno było przyjmować, ale tylko wyjątkowo zdolnych, absolwentów Chemotechnicznej Szkoły Zawodowej (Chemotechnische Fachschule).

Kursy Farmaceutyczne miały duże trudności kadrowe. Zakłady Chemii, Fizyki, Botaniki, Farmakologii i Higieny objęły nauczaniem również studentów farmacji. Ściśle farmaceutyczne zakłady zostały obsadzone nie profesorami, lecz magistrami i inżynierami chemikami. Jedynym z tytułem profesora był Tadeusz Wilczyński, mianowany przez władze radzieckie kierownikiem Zakładu Farmakognozji.

Kursy Farmaceutyczne rozpoczęły swą działalność pedagogiczną w 1942 r. Tak jak w Kursach Medycznych, wszyscy, którzy otrzymali dyplomy po 1 IX 1939 r., musieli je nostryfikować. Jak wynika z aktów Kursów, nostryfikowano po 15 IX 1942 r. 33 dyplomy, z tego u 19 Polaków i u 14 Ukraińców. Analogicznie jak dla lekarzy, wydane przez Niemców "dyplomy" były tylko zaświadczeniem o weryfikacji ukończenia studiów farmaceutycznych. Pierwszy trymestr, podobnie jak na Kursach Medycznych, rozpoczęto bez ogłoszenia w prasie. Dopiero 25 VII 1942 r. ukazały się w gazetach ogłoszenia zawiadamiające o otwarciu 1 X 1942 r. Kursów Farmaceutycznych.

Studia na Kursach Farmaceutycznych miały trwać zgodnie z programem dla studiów w Rzeszy 6 semestrów. Ostatecznie skrócono je, dzieląc rok akademicki na 2 trymestry. Studenci, którzy zapisali się na lata wyższe, a poprzednie studia odbywali po 1 IX 1939 r., musieli obecnie egzaminy powtarzać. Powtórka egzaminów praktycznych odbyła się w dniach 21 -25 VII, a teoretycznych w dniu 3 VIII 1942 r. Praktyczne egzaminy objęły nieorganiczną analizę jakościową i ilościową, oznaczanie ilościowe środków farmaceutycznych i dwie analizy farmakognostyczne proszków. Teoretycznymi egzaminami były: chemia farmaceutyczna, farmacja galenowska i farmakologia.

Na farmacji ustalono następujące opłaty za egzaminy; przewodniczący komisji egzaminacyjnej 14 zł, egzaminator 10 zł, sekretarz 6 zł, wydatki administracyjne 10 zł - razem 40 zł. Nadto student płacił za każdy z sześciu pobocznych przedmiotów po 6 zł, czyli 36 zł, i za każdy z pięciu głównych przedmiotów po 10 zł, czyli 50 zł - razem 86 zł. Łączne zatem koszty egzaminów wynosiły 126 zł. Koszt nostryfikacji dyplomów wynosił również 126 zł. Opłaty za egzaminy dyplomowe wynosiły: opłaty administracyjne 40 zł, taksa egzaminacyjna po 10 zł dla każdego z sześciu egzaminatorów, czyli 60 zł, do dyspozycji dyrektora 5 zł-razem 105 zł.

Liczba wszystkich studentów na poszczególnych lata akademickich wahała się od 104 do 138 (zob. tablice 4 i 6). W chwili otwarcia Kursów, a "więc w pierwszym trymestrze, na I rok nie przyjmowano kandydatów. W następnyn trymestrze, zimowym 1942/1943 r., na I rok przyjęto 41 studentów, na II roku studiowało 11, na III - 68 i na istniejącym wówczas IV - 18 osób. Podobne liczby były w następnych trymestrach z tym, że na I rok przyjęto tylko 27 kandydatów (tablica 7). Jak wynika z aktów Kursów, był to nakaz władz krakowskich, które uważały, że więcej farmaceutów Generalna Gubernia nie potrzebuje. Poza 33 nostryfikacjami w każdym trymestrze kończyli studia ci farmaceuci, którzy rozpoczęli je albo jeszcze przed wojną, albo w radzieckim Lwowskim Państwowym Instytucie Medycznym. W lecie 1942 r. ukończyło studia 31 osób (23 Polaków), w zimowym trymestrze 1942/1943 r. - 17 (wszyscy Polacy) i w letnim trymestrze 1943 r. - 95 (narodowości nie podano, ale na pewno większość stanowili Polacy). Późniejszych danych nie znalazłem.

IV. EWAKUACJA PAŃSTWOWYCH KURSÓW ZAWODOWYCH DO KRAKOWA

Z początkiem marca 1944 r., wobec bardzo niekorzystnej dla Niemców sytuacji na froncie, pismem tajnym (Geheime Reichssache) z dnia 8 III 1944 r. Ludwik Eichholz (prezydent Działu Nauki i Oświaty na Generalną Gubernię) powiadomił Woelfela, że działalność wszystkich Kursów Zawodowych należy z dniem 15 III 1944 r. zawiesić, ale kliniki dla ludzi i zwierząt mają nadal funkcjonować. Wskazówki o miejscu dalszej pracy Kursów Medycznych i Leśnych nadejdą. Należy jak najszybciej ewakuować inwentarz, o ile dotąd jeszcze tego nie uczyniono.

W dniu 15 III 1944 r. zwołał Schulze kierowników zakładów i klinik na posiedzenie, na którym powiadomił, że z powodu wypadków wojennych następuje skrócenie trymestru i że koniec wykładów nastąpi 22 III 1944 r. Zarządził ewakuację inwentarza i, co podkreślił, dobrowolną personelu. Gdy minie zagrożenie wojenne, Kursy powrócą do Lwowa w przeciwnym wypadku nastąpi ich otwarcie w Krakowie. Personel z rodzinami zostanie ewakuowany na wspólne kwatery do Tarnowa.

15, 16 i 20 III 1944 r. nadeszły do Woelfela trzy dalsze tajne zarządzenia o ewakuacji ludzi i sprzętu z Generalnej Guberni. 23 III 1944 r. Woelfel donosił, również w tajnym piśmie, Wewnętrznemu Zarządowi przy lwowskim gubernatorze, że ewakuuje się 3 Niemców, w tym dwóch mężczyzn i jedna kobieta, oraz 3 nie-Niemców. W 2 dni potem, tj. 25 III 1944 r., posłał on nową listę, w której powiadamiał, że z Kursów Medycznych ewakuuje się 4 Niemców, 75 Ukraińców i 30 Polaków. Widocznie Woelfel próbował utrzymać działalność Kursów, gdyż 24 III 1944 r. w tajnym piśmie Eichholz powiadamiał go, że nie widzi możliwości dalszego funkcjonowania Kursów i poleca sporządzić listę ludzi, którzy chcą wyjechać do Rzeszy. Innym pismem, z 24 III 1944 r., Eichholz donosił, że personel i studentów Kursów Zawodowych należy ewakuować i zatrudnić w swoim zawodzie albo w Generalnej Guberni, albo w Rzeszy. Te osoby, które chcą zostać we Lwowie, można użyć do kopania okopów. Mimo to Schulze wydał nam zaświadczenia, że jesteśmy nadal zatrudnieni na Kursach, prosząc w nich władze cywilne i wojskowe, by nie używano nas do innych robót aniżeli na Kursach Medycznych.

W obliczu klęski wojskowej, a też i politycznej, na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni w dniu 16 II 1944 r. Eichholz oświadczył, że: "Z powodów politycznych proponuje wprowadzenie dla Kursów Zawodowych we Lwowie określenia Kursy Wyższego Szkolnictwa [Hochschulkurse], jakie już pan generalny gubernator użył w swej ostatniej berlińskiej mowie przed zagraniczną prasą. W sprawie utworzenia polskich gimnazjów odpowiedni wniosek złożył on [Eichholz] już przed kilku tygodniami. Może można byłoby, jako tymczasowe rozwiązanie, umożliwić składanie egzaminów dojrzałości tym. Polakom, którzy nie mogli tego uczynić w 1939 r. W Warszawie odkryto kilka tajnych szkół o szerszym zasięgu"49.

Również Schulze starał się w tym czasie energicznie o przywrócenie Wydziałowi Lekarskiemu rangi Akademii. Dnia 23 II 1944 r. wysłał pismo do dr. Parisiniego, w którym jeszcze raz stawiał wniosek o przemianowanie Medycznych Kursów Zawodowych na Akademię Medyczno-Farmaceutyczną i o podział roku akademickiego na semestry, zamiast dotychczasowych trymestrów. Wkrótce Eichholz widząc klęskę polityki niemieckiej wobec Polaków powiedział: "Przygotowania do otwarcia polskich gimnazjów są zakończone, tak że w terminie, jaki generalny gubernator uzna za właściwy, mogą być uruchomione"50.

Jednak Frank nie kwapił się ani do zmiany nazwy Kursów Zawodowych, ani do otwarcia gimnazjów, gdyż uważał Polaków za zbyt niebezpiecznych dla hitleryzmu. Warto przytoczyć tu zdanie gubernatora Wachtera, wypowiedziane na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni w dniu 19 IV 1944 r.:
"Istota masakry Polaków [przez Ukraińców] godzi w autorytet niemiecki jak najciężej [...] On [gubernator Wachter] jest przekonany, że Polacy są bardziej zdyscyplinowani i zdolni, ale też i niebezpieczniejsi od Ukraińców. Dlatego panuje powszechne mniemanie, że nie powinno się stosować żadnych większych środków 'zaradczych przeciw bandom ukraińskim"51.


49 H. Frank, op. cit., t. XXXVIII, s. 73.
50Ibidem, s. 121.
51 Ibidem, s. 134.


7 V 1944 r. ukazało się w dziennikach, niezbyt poprawnie napisane po polsku, obwieszczenie urzędowe (fot. 20), podpisane przez dr. Lichta" z Działu Nauki i Oświaty rządu Generalnej Guberni, że
"trymestr letni 1944 r. na Kursach Fachowych Medyczno-Przyrodniczych przepada z powodów wywołanych wojną. Studiujących uważa się w tym trymestrze za urlopowanych. Według możności odbywać się będą lekarskie egzaminy wstępne i egzaminy lekarskie w Lemberg [...] Początek roku naukowego 1944/1945 będzie ogłoszony [...] Krakau, dnia 24 kwietnia 1944".

Dyrekcja Kursów Medycznych dostarczyła po kilka skrzyń do każdego zakładu i kliniki z poleceniem pakowania wartościowej aparatury i wartościowych dzieł z bibliotek. Nasz zakład otrzymał 7 skrzyń. Udałem się do Schulzego i tłumaczyłem, mu, że jest to niszczenie zakładów, gdyż te wartościowe rzeczy zostaną po drodze wyrzucone, a wagony użyte na ewakuację ważniejszych dla wojska rzeczy. Schulze chwilę zastanowił się i dość niepewnie powiedział, że rozkaz musi być wykonany. Wobec ucieczki doc. Schuster do Krakowa ja byłem odpowiedzialny za wykonanie tego rozkazu.

Naradziłem się z doc. dr. Bronisławem Giędoszem, opiekunem Zakładu Patologii, i doszliśmy do wniosku, że nie usłuchamy tego nonsensownego rozkazu. Z końcem marca chodził jednak po zakładach zastępca Schulzego dr Ginilewicz. Ukrainiec (Reichsdeutsche), by dopilnować ewakuacji sprzętu i bibliotek. Zdesperowany, że 'każą mi zdekompletować zakład, udałem się do szefa wojskowej placówki Pathologisch-anatomische Heeresuntersuchungsstelle, mieszczącej się w naszym zakładzie. Szefem był obecnie Austriak, Oberstabsarzt dr habil. Heinz Raab. Gdy mu powiedziałem o tym niedorzecznym rozkazie, oburzył się i powiedział, żebym, oświadczył dr. Ginilewiczowi, że on te skrzynie skonfiskował dla celów wojskowych. Rzeczywiście, gdy zjawił się Ginilewicz - tak mu powiedziałem. Ten, poirytowany, udał się do Raaba urzędującego w sąsiednim pokoju. Usłyszałem po chwili mocno, podniesiony głos Raaba i za chwilę wyskoczył z pokoju czerwony jak burak Ginilewicz. Ujrzawszy mnie, zmieszał się jeszcze bardziej i po chwili zastanowienia się cicho powiedział, że dostarczy mi nowe skrzynie. Istotnie za tydzień dostałem, ale tylko jedną, gdyż nie miano już odpowiedniej ilości desek.

Większość zakładów i klinik spakowała do dostarczonych skrzyń najcenniejszą aparaturę i najwartościowsze tomy biblioteczne. Z końcem marca odesłano do Krakowa około 100 skrzyń, które złożono w podziemiach gmachu Polskiej Akademii Umiejętności. Inwentarz Zakładu Medycyny Sądowej polecił dr Beck ewakuować na własną rękę do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. 17 skrzyń wyładowanych po brzegi ogołociło całkowicie ten lwowski zakład. Również dr Corvin ewakuował bezprawnie do Radomia urządzenia Zakładu Higieny i Mikrobiologii lwowskich Kursów. W związku z tym powstały konflikty między władzami Kursów z jednej strony a dr. Beckiem, kierownikiem Państwowego Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki w Krakowie, oraz władzami wojskowymi z drugiej strony. Władze cywilne rządu Generalnej Guberni zwróciły się 24 VI 1944 r. do władz wojskowych, a 2 dni później do Policji i Służby Bezpieczeństwa oraz do dr. Becka z żądaniem zwrotu do Państwowej Biblioteki w Krakowie nieprawnie wywiezionego sprzętu Kursów Medycznych. Żadnego odżwięku w postaci choćby pisma w aktach Kursów nie znalazłem. Eichholz w piśmie do władz SS wspomina, że Beck w ogóle nie odpowiedział na jego poprzednie pismo. Jeśli idzie o inwentarz Zakładu Medycyny Sądowej, dr Beck rościł sobie pretensje, że jest on własnością lwowskiej filii krakowskiego Państwowego Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki. W tej sprawie już 6 III 1942 r. komisaryczny zarządca Instytutu Medycznego prof. Panczyszyn zapytywał Woelfela, do kogo należy Zakład Medycyny Sądowej. 7 III 1942 r. Woelfel napisał do władz krakowskich prośbę o rozstrzygnięcie tych wątpliwości. Nie znalazłem w aktach Kursów odpowiedzi na to pytanie, ale w Składach osobowych stale dopisywano przy nazwie Zakładu Medycyny Sądowej, że jest on filią krakowskiego Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki, z czego należy sądzić, że władze krakowskie pod naciskiem gestapo odstąpiły lwowski zakład temuż instytutowi. Zapewne jednak zastrzegły sobie, że inwentarz jest własnością Kursów Medycznych, skoro tak energicznie upominały się obecnie o jego zwrot. Po naradzie z doc. Giędoszem postanowiliśmy załadować do świeżo dostarczonej jedynej skrzyni nieużyteczną, starą aparaturę. Gdy zaczęliśmy we dwójkę pakować, nadeszli nasi starzy laboranci, Bijasz Lemejda; i Józef Werner, i chcieli nam pomagać. Sprzeciwiliśmy się temu, oświadczając, że odkrycie tego, co zostało zapakowane, będzie karane jako sabotaż, więc nie chcemy ich narażać. Obaj oburzyli się twierdząc, że skoro my się narażamy, oni chcą razem z nami działać. Wobec tego zapakowaliśmy skrzynię wspólnie, obiliśmy ją taśmą metalową i z niepokojem. czekaliśmy, czy nasze "przestępstwo" nie zostanie odkryte. Następnego dnia przyszedł Ginilewicz, próbował ruszyć skrzynię, czemu oczywiście nie dał rady i oświadczył, że przyśle po nią auto i ludzi. Panika i chaos były już jednak tak duże, że nawet tych niepotrzebnych. rzeczy, będących balastem inwentarza zakładu, nie pozbyliśmy się. Również inwentarz Zakładu Chemii Fizjologicznej, dzięki wysiłkom prof. Tadeusza Baranowskiego, nie został ewakuowany i w całości pozostał we Lwowie. Inwentarz Kursów złożony w podziemiach Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie przetrwał tam. do oswobodzenia, szczęśliwie i cało wracając do Lwowa. Natomiast inwentarz lwowskiego i krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej oraz lwowskiego Zakładu Mikrobiologii wywieziony na zachód przepadł prawdopodobnie bezpowrotnie (do Lwowa powróciły jedynie oprawne tomy protokołów sekcyjnych). Schulze zarządził z końcem marca nie tylko ewakuację sprzętu i biblioteki, ale również studentów. Wyłoniła się kwestia ich pomieszczenia. Jak mi powiedział Schulze, w obecności sekretarki Pawliszyn, Komitet Ukraiński zaofiarował się zbudować w Krakowie baraki dla studentów. - A co z Polakami? - zapytałem. - Komitet Ukraiński chce pomieścić w baraku wspólnie Polaków i Ukraińców. Widząc moje zdziwienie Schulze dodał z uśmiechem: Pan rozumie, że tu oni są w większości, więc nie boją się, ale w Krakowie mieszkając sami, mogą pewnego dnia wylecieć w powietrze, stąd woleliby mieszkać z Polakami. Ostatecznie nie zrealizowano tego pomysłu. Część studentów ukraińskich wyjechała, do Krakowa, ale większość ich i Polaków pozostała na miejscu. Mimo ostrzeżeń Schulzego, że Lwów będzie broniony jako forteca, tylko mała część personelu nauczającego opuściła miasto, wyjeżdżając na zachód.

2 VI 1944 r. Schulze opuścił Lwów i wyjechał do Krakowa. Przed odjazdem powiedział, że profesor farmakologii Dadlez, który uciekł na Węgry, został tam aresztowany przez Niemców i rozstrzelany, co jednak później okazało się nieprawdą. Ci kierownicy katedr Kursów, którzy wyjechali do Krakowa, na wezwanie Schulzego powrócili do Lwowa 3 VII 1944 r., celem wzięcia udziału w sesji egzaminacyjnej. Wróciła również moja szefowa, doc. dr Helena Schuster. Wobec wyjazdu ze Lwowa prof. Popowa, dyrektor Schulze zlecił 23 VI 1944 r. egzaminowanie studentów z fizjologii prof. Baranowskiemu i doc. Sobczukowi a z patologii ogólnej nie związanemu już z Kursami prof. Frankemu, za co mu specjalnie pisemnie podziękował.

12 lipca przyszedł do naszego zakładu Schulze ze swoim zastępcą, dr. Ginilewiczem. Schulze ponownie radził naszą bogatą bibliotekę spakować i wywieźć. Widząc moje skrzywienie się, dodał, powtarzając moje dawne argumenty, że on tylko doradza, ale nie nakazuje, bo nie chce, by go potępiać, gdy w czasie transportu wszystko ulegnie zniszczeniu. Oczywiście, że wobec tego i tym razem nie zarządziłem ewakuacji inwentarza zakładu. Wówczas ostatni raz widziałem Schulzego. W następnych dniach wyjechał ze Lwowa, a Kursy Medyczne już tylko formalnie istniały nadal. Na Farmacji egzaminy odbywały się jeszcze do 21 lipca52.

Dnia 27 VII 1944 r. wkroczyły do Lwowa wojska radzieckie i Lwowski Państwowy Instytut Medyczny natychmiast wznowił swą działalność. Nie spełniły się zatem pogróżki Franka, gdy w obliczu totalnej klęski Niemiec dnia 2 VIII 1943 r. powiedział: "Wszyscy wiemy, że kraj będzie kiedyś niemiecki, że nie ścierpimy tu Polaczysków, ale na to przyjdzie czas, gdy wygramy wojnę. Jednak jest rzeczą niemożliwą, by obecnie zasiedlać i przez to kraj wciągnąć w rewoltę"53. Jeszcze 16 V 1944 r. łudził siebie i swe otoczenie: "Jest jasne jak słońce, że kraj nad Wisłą będzie dokładnie tak niemiecki, jak Nadrenia"54.

Ilu lekarzy przysporzyły Polsce lwowskie Medyczne Kursy Zawodowe, trudno obecnie dociec. Jak wynika z aktów Kursów, w latach 1942 i 1943 uzyskało dyplomy 83 słuchaczy, wśród których większość stanowili niewątpliwie Polacy (co najmniej około 50 osób). Jak wynika z tablicy 3, w 1943 r. studiowało na Kursach Medycznych 322 Polaków, którzy w przeważającej większości otrzymali dyplom już na radzieckich lub polskich uczelniach. Można zatem przyjąć, że około 400 lekarzy przybyło Polsce z Kursów tuż po wojnie lub w najbliższych latach. Na wszystkich lwowskich Kursach studiowało w 1943 r. 1055 Polaków (zob. tablica 6). Łącznie z tymi, którzy ukończyli studia w latach 1942 i 1943, mogło ich być około 1300 osób. Zważywszy olbrzymie straty poniesione w czasie wojny przez inteligencję polską, był to poważny dopływ specjalistów do odbudowy naszego zniszczonego kraju.


52 M. L i p i ń s k i, op. cit.
53 H. Frank, op. cit., t. XXVIII, s. 785.
54Ibidem, t. XXXV, a 4, s. 567.


ZAKOŃCZENIE

Opisane dzieje Kursów Medycznych mogą wydawać się czytelnikowi idylliczne wobec tych strasznych przeżyć naszego narodu pod jarzmem hitlerowców, o których nawet naczelny dowódca. Policji w Generalnej Guberni, SS-Brigadefuhrer dr Schoengarth, na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni 20 IV 1943 r. wyraził się następująco; "Takiego ucisku, jaki musi znosić naród polski, nie doznał jeszcze dotąd żaden inny naród"55. Dlatego wydaje mi się niezbędne ukazanie tła okupacyjnego we Lwowie.

Po masowych aresztowaniach i morderstwach Żydów i Polaków, po zamordowaniu przez specjalne oddziały hitlerowskie Einsatzkommando 25 profesorów lwowskich wyższych uczelni w lipcu 1941 r.56, policja ukraińska aresztowała 11 tegoż miesiąca również dużą grupę polskich licealistów i studentów wyższych uczelni obojga płci. Przesłuchiwano ich w Głównej Komendzie Policji Ukraińskiej, mieszczącej się w dawnym domu studenckim przy ówczesnej ul. Łozińskiego. Wieczorem wypuszczono ich wprawdzie na wolność, ale następnego dnia ponownie aresztowano. Mężczyźni siedzieli przy ul. Łozińskiego, kobiety w więzieniu przy ul. Jachowicza (obecnie 16 Kwitnia). Kobiety ostatecznie zwolniono, ale większość mężczyzn została wywieziona przez niemiecką żandarmerię polową autami i zaginęła na zawsze. Wśród nich byli dwaj studenci medycyny: Kazimierz Ostrowski i tegoż nazwiska Maciej syn znanego lwowskiego ginekologa.

Wspomniałem o aresztowaniu przez gestapo w dniu 11 XI 1942 r. około 70 osób z inteligencji i rzemieślników. Nie wszyscy wyszli z tej opresji z życiem. Część tych osób została wysłana do Majdanka i tam zginęła. Okrutny był los Żydów, w tym wielu naszych kolegów lekarzy. Chirurg Ruff, bracia Falikowie, Rosenberg, Eck, Mehimanowa, Bardach-Druckerowa Oxner, Grafówna i wielu, wielu innych wraz z całymi rodzinami zginęli tylko dlatego, że hitlerowcy dopatrzyli się w nich gorszej rasy.

Wśród 500 lekarzy żydowskich we Lwowie ocalały zaledwie pojedyncze osoby. Znany chirurg dr Jurim przebywał w szpitalu żydowskim w getcie z żoną i małą córką. Gdy gestapowcy "wpadli w czasie akcji likwidowania getta do szpitala wziął on dziecko na salę operacyjną i w obecności żony przebranej za pielęgniarkę udawał, że gipsuje mu nogę. Wszyscy zostali zabrani na śmierć. Było to jednak tylko drobna cząstka wśród wymordowanej 100-tysięcznej rzeszy lwowskich Żydów. Tragiczna sprawa rozegrała się w jednym z naszych zakładów naukowych przy ul. Piekarskiej 52. Pod amfiteatrem sali wykładowej Zakładu Fizjologii ukrywał się wraz z ojcem lek. Wiener, Żyd, były asystent tegoż zakładu. Z narażeniem życia ukrywał ich i donosił jedzenie asystent (Polak) lekarz Tadeusz Toczyski. Po długim przebywaniu w odosobnieniu i ciemnościach ojciec nie wytrzymał nerwowo i dostał ataku szału. Stworzyło to śmiertelne niebezpieczeństwo dla wszystkich trojga osób. Gdy szaleństwo ojca mimo leczenia nie mijało, zapadła ciężka decyzja uśmiercenia go zastrzykiem. Syn przebywał potem samotnie ze zwłokami ojca, które z wolna zaczęły się rozkładać, i słyszał, jak profesor Wierzuchowski chodził nad ich głowami po sali i wołał "Co tu tak czuć trupem?" Zapadła następna tragiczna, ale konsekwentna, decyzja. Obaj lekarze rozkawałkowali zwłoki, wynieśli i rozrzucili po okolicy. Policja dostarczyła większość pokawałkowanych zwłok do Zakładu Medycyny Sądowej, dokąd doc. Popielski wezwał mnie na konsultację. Chodziło bowiem, o stwierdzenie, czy zmarły nie chorował na panujący wówczas dur plamisty. Nie wiedzieliśmy wtedy, o kogo chodziło. Syn zmarłego przetrwał w ukryciu okupację i uratował się. Jakby za mało było tragedii, wkrótce zginął w wypadku samochodowym.

W sąsiednim zakładzie naukowym ukrywał adiunkt Polak swego kolegę Żyda, dr. Ochsenholta, również donosząc mu posiłki. Ukrywający Polak wychodził z założenia, że wobec siedziby w tym budynku placówki wojskowej nikt nie będzie podejrzewał, że ktoś pod jej bokiem odważył się ukrywać Żyda. Niestety, okazało się, że mocne nerwy musi mieć nie tylko ukrywający, ale i ukrywany. Obaj musieli być przygotowani na śmierć w razie wykrycia tej "zbrodni". Gdy Niemcy rozlepili po mieście czerwone afisze "Warnung" przestrzegające, że kto ukrywa Żydów, będzie rozstrzelany, co istotnie spotkało wielu Polaków, a wśród nich również mego kolegę gimnazjalnego Piastuna, dr Ochsenhoit załamał się nerwowo i chciał jak najprędzej uciec z kryjówki, obawiając się, że gdy go tu znajdą, na pewno zginie, a na wolności może przetrwać. Mimo gorących namów ukrywającego nie dał się przekonać i wyszedł z kryjówki. Wkrótce złapany w obławie na Żydów, uciekł z pociągu, którym wywozili go hitlerowcy do obozu śmierci w Bełżcu. Postrzelony w czasie wyskakiwania z pociągu przedostał się do Lwowa, gdzie koledzy, polscy lekarze opatrzyli go i wyleczyli. Wkrótce jednak Niemcy znowu go ujęli i ślad po nim zaginął.

W naszym zakładzie zostało przypadkowo wykryte przez Niemców 15 V 1944 r. archiwum i arsenał podziemnej Armii Krajowej, której członkami byli młodzi synowie naszych laborantów. Laborantów, ciężko chorego Wernera i Nowaka, oraz doc. Alberta, pełniącego wówczas obowiązki kierownika zakładu, postawiono pod ścianę i godzinami przesłuchiwano, by zmusić do przyznania się, gdzie ukryto kilkanaście rewolwerów, które zniknęły ze schowka w krótkim czasie między jego odkryciem a przybyciem gestapo. Nie zdradzili oni tajemnicy i cudem. wszyscy trzej uniknęli śmierci.

Liczne aresztowania, publiczne rozstrzeliwania Polaków, masowe egzekucje Żydów na Piaskach Janowskich i w Lesie Krzywczyckim pod Lwowem, widok aut ciężarowych wożących całymi dniami i tygodniami absolutnie niewinnych, umęczonych Żydów, mężczyzn, kobiety i dzieci, oraz jeńców radzieckich za miasto na rozstrzelanie i widok wracających po pół godzinie tych samych aut wyładowanych ubraniami zamordowanych, zwożenie tygodniami głównymi ulicami miasta rozkładających się i rozsiewających okropny fetor zwłok pomordowanych Żydów, jeńców radzieckich i Polaków wydobywanych z masowych grobów z dystryktu Galicja do Lasu Krzywczyckiego, gdzie specjalna grupa Żydów dniem i nocą zwłoki te paliła, wszystko to stwarzało atmosferę grozy, wprost uniemożliwiało pracę i odbierało chęć do życia. Mimo to należało jednak pracować i żyć, a niezachwiana wiara w klęskę Niemiec pozwalała znosić te wszystkie ciężkie przejścia oraz doczekać się wyzwolenia ojczyzny i nas samych.

Na koniec pragnąłbym sprostować niektóre nieścisłości, jakie ukazały się w informacjach Sabro i Lipińskiego57. Sabro sugeruje, że polscy profesorowie wyrażali gotowość podjęcia pracy dydaktycznej na Kursach Medycznych pod warunkiem udostępnienia studiów młodzieży polskiej. Stawianie takich warunków było niepotrzebne, gdyż organizator Kursów doc. Schulze otwarcie głosił, że każdego chętnego, obojętnie - Polaka czy Ukraińca, przyjmie na studia. Otwarcie Wydziału Lekarskiego przez okupanta odbyło się 14 IV 1942 r., a. więc wiosną, a nie, w lecie. Lipinski myli się, jakoby "Studia pierwotnie miały być pomyślane jako pełne studia wyższe, z wszelkimi uprawnieniami wynikającymi z tego faktu, a więc równorzędne z studiami akademickimi".

Jak już pisałem, generalny gubernator Frank od początku stanowczo sprzeciwiał się traktowaniu otwartych uczelni we Lwowie jako wyższych58. Lipinski pisze, że lwowskie studia medyczne i farmaceutyczne podporządkowano Uniwersytetowi Wrocławskiemu i ustanowiono jako "dyrektora nauk" prof. dr. Bodendorfa z tegoż Uniwersytetu. Jak wynika z akt Kursów, prawdą jest to, że Bodendorf był profesorem wrocławskim i że miał być dyrektorem Kursów Farmaceutycznych we Lwowie oraz zastępcą Schulzego, ale nigdy lwowskie Kursy nie podlegały Wrocławiowi. Nazwa lwowskich uczelni "Instytuty" zmieniona została na "Kursy" nie 1 IV 1943 r., lecz już 20 V 1942 r. Dalej ten sam autor pisze, że okupant pragnął kształcić kadry lekarskie polskie i ukraińskie, by na terenach okupowanych miał kto leczyć Niemców. Otóż Niemcom nie wolno było leczyć się u Polaków i Ukraińców; jeśli to czasem mimo wszystko czynili, to tylko potajemnie, gdyż tak niemieccy pacjenci, jak i nieniemieccy lekarze, byli za to przez władze hitlerowskie karani.

Jeszcze o tytule szlacheckim Freiherr von Groer, o którym wspomina Lipiński. Profesor Franciszek Groer, świetny uczony, wytrawny pediatra i polski patriota, miał słabostkę do tytułów. Przed wojną w pracach naukowych wydawanych po niemiecku umieszczał przed swym nazwiskiem von. Ale nie tylko przed swoim, usiłował również wpisać von przed nazwiskiem swego współpracownika Żyda o niemieckim nazwisku. Byłem świadkiem, gdy Żyd ten z trudem wyprosił u prof. Groera by mu skreślił to ośmieszające go von. W czasie okupacji hitlerowskiej opowiadał Groer, że pochodzi z baronów kurlandzkich i dlatego używał tytułu Freiherr von. Ta słabostka nie umniejsza w niczym wielkości tego czcigodnego i wartościowego Polaka.

55 Ibidem, t. XXXII, l, s. 33(30),
56 Z. Albert, op. cit.
57 Sabro, op. cit.; M. Lipinski, op. cit.
58 H. F r a n k, op. cit., t. XVII, s. 64 oraz t. XVIII, 2, s. 202 - 204.


Opracował: Stanisław Kosiedowski

Współpraca: Anna Varisella Hanasz


Licznik