Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (1992)


  1. Jerzy Węgierski: Lwów pod okupacją sowiecką 1939-1941.
  2. Marian Tyrowicz: Wspomnienia o życiu kulturalnym i obyczajowym Lwowa 1918-1939.
  3. Alfred Jahn: Z Kleparowa w świat szeroki.
  4. Anna Pruszyńska; Między Bohem a Słuczą.
  5. Maria Konieczna: Historia nie jedyna. Opowiadania lwowskie.
  6. Adam Hollanek: Ja, z Łyczakowa.
  7. Jacek Wilczur: Do nieba nie można od razu. Zapiski z okupowanego Lwowa.
  8. Stanisław Fita: Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza 1886-1986.
  9. Zbigniew Fras: Florian Ziemiałkowski (1837-1900). Biografia polityczna.
  10. Ewa Skorupa: Lwowska satyra polityczna na lamach czasopism humorystyczno-satyrycznych epoki pozytywizmu.
  11. Urszula Jakubowska: Lwów na przełomie XIX i XX wieku. Przegląd środowisk prasotwórczych.
  12. Lwowskie środowisko naukowe w latach 1939-1945.
  13. Kazimierz Pułaski: Kronika polskich rodów szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy. Monografie i wzmianki.
  14. Hieronim Warachim: Apostoł Kościoła Milczenia Ojciec Serafin Kaszuba.
  15. Dmitrij Szelest: Lwowska Galeria obrazów. Malarstwo polskie.
  16. Katałoh hrawiur XVII-XIX st. Z fondiw Lwiwskoji Naukowoji Biblioteky im. W. Stefanyka AN URSR. Architektura Lwowa.
  17. Grigorij [Hryhoryj] Nikołajewicz Łogwin [Łohwyn]: Ukraina i Mołdawija. Sprawocznik-putiewoditiel.
  18. Lwów w zbiorze rysunków Władysława Szczepańskiego - Oczyma szarego człowieka 1983-1986
  19. Same hece - czyli Wesoła Lwowska Fala.
  20. (Józef Opacki): Przewodnik po Czortkowie i okolicy.


    KONSPIRACJA ZBROJNA WE LWOWIE POD OKUPACJĄ SOWIECKĄ

    Jerzy Węgierski: Lwów pod okupacją sowiecką 1939-1941.


    Warszawa 1991, Editions Spotkania, s. 432, ilustr.

    Bardzo smutna jest historia konspiracji w Małopolsce Wschodniej pod okupacją sowiecką - takie stwierdzenie Jerzego Węgierskiego już na początku książki wprowadza czytelnika w ponury okres dziejów. Polecenia przesyłane z zewnątrz - z Paryża, Londynu i Warszawy - były nierealne, niemożliwe do wykonania przez działające tam organizacje. Wynikało to z nieświadomości, a co za tym idzie - z niedoceniania siły i bezwzględności władz sowieckich, a także wszechprzenikliwości ich aparatu wywiadowczego" (s. 6).

    Z przedmowy wynika, że książka została napisana w 1986 r. Był to okres, w którym pisano już o działalności AK we Lwowie pod okupacją niemiecką, natomiast okupacja sowiecka nadal była tematem tabu. Dlatego też praca wypełnia lukę w naszej wiedzy.

    Profesor Jerzy Węgierski od wielu lat pracuje nad dziejami lwowskiej Armii Krajowej. Wykorzystał sprzyjającą sytuację pierwszego okresu "Solidarności" i razem z Bolesławem Tomaszewskim w 1981 r. w "Biuletynie Informacyjnym Jednostek Zaplecza Kolei" opublikował Zarys historii lwowskiego obszaru ZWZ-AK. W okresie stanu wojennego, w 1983 r. szkic ten został wydany ponownie w drugim obiegu przez "Przedświt" (niestety, w słabo czytelnym, małym formacie i z licznymi błędami), a następnie również w drugim obiegu w Bibliotece Lwowskiej przez "Pokolenie" w 1987 r. Nieco później, już w innej sytuacji ukazała się następna książka J. Węgierskiego pt. W lwowskiej Armii Krajowej (Pax, Warszawa 1989), dotycząca okresu okupacji niemieckiej. Zasługi prof. Jerzego Węgierskiego są godne podkreślenia, tym bardziej że nie jest profesjonalnym historykiem. Należy też przypomnieć jego działalność i walkę w szeregach AK.

    Jerzy Węgierski urodził się we Lwowie w 1915 r. Ukończył IV gimnazjum klasyczne, a następnie Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Lwowskiej, gdzie pozostał na stanowisku asystenta. W latach 1938-1939 Jako inżynier pracował przy rozbudowie stacji kolejowej w Zakopanem. We wrześniu 1939 r., po ewakuacji z Zakopanego, brał udział w obronie Lwowa w szeregach Obywatelskiej Straży Bezpieczeństwa. Podczas okupacji sowieckiej został usunięty z asystentury w Politechnice Lwowskiej i pracował na budowach dróg pod Lwowem.

    W sierpniu 1942 r. objął komendę Rejonu Winniki AK w Okręgu Lwowskim. 11 listopada 1943 r. dostał nominację na podporucznika czasu wojny, mimo że nie miał przeszkolenia wojskowego. W kwietniu 1944 r. został dowódcą 2 plutonu, a następnie szwadronu - oddziału leśnego 14 pułku ułanów AK. Z tym oddziałem wziął udział w "Burzy" i wraz z sowiecką 4 Armią Pancerną w wyzwalaniu Lwowa.

    W lutym 1945 r. został aresztowany przez NKWD i za udział w AK skazany na więzienie oraz pracę w obozie. Dziewięć i pół roku spędził w więzieniach i obozach; pracował jako robotnik, a następnie inżynier na różnych stanowiskach przy wielu katorżniczych budowach (tamy, zakłady przemysłowe, kopalnie). O ostatnim okresie pobytu inż. J. Węgierskiego pisał z wielkim uznaniem Aleksander Sołżenicyn, który - jak wiadomo - nie darzy Polaków szczególną sympatia Więźniowie obozu nie mogli już wytrzymać katorżnicze; pracy i poniewierki - wybuchł bunt. Represjami i głodem władze stopniowo łamały opór poszczególnych baraków. Wówczas Jerzy Węgierski sam kontynuował głodówkę. Tę nieustępliwość i dumę Polaka stawiał za wzór A Sołżenicyn.

    Dopiero w grudniu 1955 r. inż. Węgierski wrócił do kraju. Najpierw pracował w Biurach Projektów Górniczych, a w 1968 r. został kierownikiem zakładu naukowo-badawczego Instytutu Kolejnictwa w Katowicach. W 1964 r. uzyskał stopień doktora, habilitował się w 1971, a w 1976 r. został mianowany profesorem. Opublikował wiele artykułów i kilka książek na tematy techniczne.

    Omawiana książka składa się z dziewięciu rozdziałów, przedmowy i zakończenia. Autor chronologicznie przedstawia początki konspiracji wojskowej we Lwowie i na ziemiach południowo-wschodnich, powstanie Związku Walki Zbrojnej, podział i rozbicie tego związku, infiltrację agentów NKWD do sztabów ZWZ, krótki okres pobytu płk. L. Okulickiego i tragiczny epilog, już podczas okupacji niemieckiej, w drugiej połowie 1941 r. Poza rozdziałem I, w którym omawia ogólną sytuację we Lwowie i rozdziałem VI, dotyczącym działalności lwowskiej Delegatury Rządu, faktycznie praca przedstawia wyłącznie dzieje polskiej konspiracji zbrojnej. W tym sensie tytuł książki jest trochę na wyrost. Nie jest to pretensja, lecz stwierdzenie faktu, tym bardziej że w Przedmowie autor pisze, iż książka dotyczy historii Obszaru nr 3 ZWZ w latach 1939-1941. Przy końcu książki znajdują się Aneksy: m. in. niezwykle cenny kalendarz wydarzeń, obsada personalna wojskowych organizacji konspiracyjnych, wykaz prasy konspiracyjnej, biogramy żołnierzy i działaczy konspiracji, a także indeks nazwisk, osobno indeks pseudonimów i kryptonimów, bibliografia oraz liczne i ciekawe ilustracje. Szkoda tylko, że podpisy do nich umieszczono osobno w spisie.

    Autor wykorzystał materiały archiwalne: z Archiwum Akt Nowych, Archiwum KC PZPR, Wojskowego Instytutu Historycznego, Komisji Historii Kobiet, Biblioteki Ossolineum i wielu zbiorów prywatnych; ponadto liczne publikacje oraz wspomnienia niepublikowane, a także sam zebrał bardzo dużo relacji. Pominął jednak ważne, moim zdaniem, wspomnienia gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza: "Jak powstała Armia Krajowa" ("Zeszyty Historyczne" nr 6, Paryż 1964) i "U podstaw tworzenia Armii Krajowej" ("Zeszyty Historyczne" nr 56, 1981). Nie zastała też uwzględniona książka Marka Celta (Tadeusza Chciuka) pt. Biali kurierzy, Monachium 1986.

    Autor dokładnie przedstawił początki konspiracji od chwili poddania Lwowa, a więc założoną przez gen. Mariana Januszajtisa Polską Organizację Walki o Wolność, następnie Służbę Zwycięstwu Polski, Harcerską Organizację Niepodleglościowo-Wojskową, Związek Walki Zbrojnej na terenie całego Obszaru nr 3, obejmującego trzy województwa Małopolski Wschodnie] i Wołyń. Następnie omówił rozbicie tej ostatniej i powstanie ZWZ-1, ZWZ-2 i organizację Wierni Polsce. Początkowo szybki rozwój ZWZ załamał się już wiosną 1940 r. Nastąpiły liczne aresztowania, w tym dwóch kolejnych komendantów, organizacja została osłabiona. Prawdopodobnie wówczas zaczęła się infiltracja agentów NKWD do organizacji, a nawet do jej sztabu. Od kwietnia 1940 r. Komendę Obszaru ZWZ-1 objął mjr (nieco później awansowany na ppłk.) Emil Macieliński) najbardziej znany pod pseudonimem "Kornel". Pod adresem ppłk. Macielińskiego, aresztowanego dwukrotnie (a według innych relacji kilkakrotnie) przez NKWD i wypuszczonego na wolność dość wcześnie, wysunięto zarzut zdrady. "Jego więc dzieje - jak pisze w Przedmowie J.Węgierski - będą się przewijać przez prawie całą historię Obszaru ZWZ w latach 1939-1941" (s. 7)

    Autor szczegółowo omawia działalność "Kornela", przytacza i cytuje nieraz szeroko liczne dokumenty i relacje. Opisuje tragiczne wydarzenia pod okupacją sowiecką, słabość, załamywani się ludzi, zdradę i zaprzaństwo. Widać, że jego sympatie są po stronie ppłk. Macielińskiego. Ale podaje też materiały, które przemawiają przeciwko "Kornelowi". Stanisław Pempel w swoich wspomnieniach i opracowaniu dziejów AK we Lwowie (Pod znakiem Lwa i Syreny, Rytm, Warszawa 1889) nie podważa zarzutu zdrady i wykonania wyroku na ppłk. E. Macielinskim; natomiast J. Węgierski stara się spokojnie i obiektywnie ocenić sytuację oraz postępowanie "Kornela". Wreszcie kończy wnioskiem: "Z przedstawionej historii, z zachowanych dokumentów i ze wspomnień wyłania się postać ppłk. Macielińskiego jako może towarzysko sympatycznego, patriotycznego, ale nie dorastającego do zajmowanego stanowiska, dbającego o utrzymanie się na zadowalającym jego ambicje tym stanowisku, które - jak się potem okaże, na jego nieszczęście -przypadło mu nie ze względu na jego cechy osobiste, predestynujące do pełnienia tej funkcji, ale po prostu dlatego, że zabrakło innych starszych oficerów" (s. 319).

    J. Węgierski podkreśla, że największym nieszczęściem obu organizacji lwowskiego ZWZ było to, że bardzo szybko dostały się pod kontrolę agentów NKWD. Do najbardziej znanych agentów należeli; por. Edward Gola, kpt. Edward Metzger i ppor. Bolesław Zymon.

    W związku z tym chciałbym na tę sprawę spojrzeć z nieco innego punktu i bardziej rozwinąć wątek Iwana Sierowa. A był on w latach 1939-1945 szefem NKWD na ziemiach polskich i odegrał szczególnie perfidną rolę w rozbijaniu polskiej konspiracji wojskowej i politycznej oraz ujarzmieniu naszego narodu. Wprawdzie autor pisze o Sierowie i o tym, że nieraz występował jako Iwanów, ale zaznacza, że nie zawsze wiadomo, kto krył się pod tym tak popularnym w Rosji nazwiskiem. Pisałem już trochę na ten temat w związku z porwaniem kierownictwa polskiego podziemia w marcu 1945 r. {Przywódcy Polski Podziemnej przed sądem moskiewskim, "Placed", Warszawa 1992). Oczywiście, dopóki nie będziemy mieli dostępu do archiwów NKWD, wiele spraw pozostanie nie wyjaśnionych. Ale już dziś, na podstawie szczątkowych informacji, sporo wiemy o tym szefie NKWD. Tu chciałbym zwrócić uwagę na niektóre momenty jego działalności.

    Iwan Aleksandrowicz Sierow (ur. w 1905 r.) po ukończeniu szkół wojskowych, w latach trzydziestych pracował w prywatnym sekretariacie Stalina. Od 1932 r. kontrolował wywia i kontrwywiad sowiecki oraz GPU. W 1939 r. został ludowym komisarzem spraw wewnętrznych (NKWD) Ukrainy.

    Gdy 17 września 1939 r. Armia Czerwona, współdziałając z wojskami niemieckimi, wkroczyła na ziemie wschodnie Rzeczypospolitej, w pierwszych szeregach sił sowieckich znalazł się Sierow. Został on mianowany delegatem do spraw bezpieczeństwa "na terenach wyzwolonych". Już 21 września uczestniczył w rozmowach w Winnikach na temat poddania Lwowa. Po zajęciu Lwowa, urzędował m. in. w centrali NKWD przy ul. Pełczyńskiej. Wszystkie zbrodnie, których dopuściło się NKWD na polskich ziemiach wschodnich, były organizowane i kierowane przez Sierowa. A więc aresztowania, znęcanie się nad więźniami i deportacje. To Sierow rozmawiał z gen. Władysławem Langnerem, aresztowanym gen. M. Januszajtisem, a później z płk. L. Okulickim i prawdopodobnie z leżącym w szpitalu rannym gen. Władysławem Andersem. Dwa lata później, jesienią 1941 r., gen. Anders chciał załatwić w Saratowie pomieszczenia dla zwolnionych z więzień i obozów obywateli polskich. Komisją, która tam działała, kierował Sierow. Sądzę, że do bezpośredniego spotkania nie doszło. (Gen. W. Anders pisał: "Przeprowadziłem naradę z komisją, na czele której stał gen. NKWD Sierow". - Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939-1946. Londyn 1981, s. 85. Z powyższego tekstu nie wynika, że doszło do spotkania gen.Andersa z Sierowem.)

    Jeszcze w październiku 1939 r. odbyła się we Lwowie pierwsza konferencja przedstawicieli NKWD i Gestapo, gdzie omawiano sposoby współdziałania w zwalczaniu polskiego ruchu niepodległościowego. Już teraz wiemy, że Sierow był bezpośrednio zaangażowany w sprawę zamordowania polskich oficerów w Katyniu i innych miejscach kaźni. Podczas drugiej deportacji ludności polskiej, 13 kwietnia 1940 r., włączono do niej rodziny oficerów uwięzionych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. To Sierow nakłaniał płk. L. Okulickiego do współpracy z NKWD, przypuszczalnie kierował też akcją penetracji działających we Lwowie organizacji ZWZ. W 1941 r. Sierow awansował, został I zastępcą Mierkułowa, szefa KGB, a na początku czerwca szefem NKWD "na terenach wyzwolonych". Niewątpliwie na nim ciąży odpowiedzialność za wymordowanie ludzi, którzy byli w więzieniach we Lwowie i innych miejscowościach na ziemiach wschodnich.

    Podczas wojny niemiecko-sowieckiej Sierow zajmował się sprawami polskimi, prawdopodobnie dobrze opanował język polski i utrzymywał bliskie stosunki z Wandą Wasilewską. W lecie 1944 r., jako specjalista od spraw polskich, został szefem sił bezpieczeństwa sowieckiego na ziemiach polskich i głównym jego zadaniem było rozbicie polskiego podziemia wojskowego i politycznego - spacyfikowanie kraju. W przeciwieństwie do gen. G. Żukowa z NKWD, który był oficjalnym pełnomocnikiem przy PKWN, Sierow działał w ukryciu i nie utrzymywał kontaktów z kierownictwem PPR. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Lubelszczyznę, sztab Sierowa znajdował się w Lublinie.

    Wszystko wskazuje na to, że to Sierow jako gen. lejtn. Iwanow pod koniec lipca 1944 r. przybył do Lwowa, aby rozprawić się z lwowską Armią Krajową, tak, jak nieco wcześnie uczynił z wileńską. Jesienią Sierow, już w stopniu gen. płk., rozmawiał z aresztowanym przez NKWD Bolesławem Piaseckim i przekazał go władzom polskim, o czym zresztą pisze J. Węgierski. Największą podłością Sierowa było podstępne aresztowanie przywódców polskiego podziemia w marcu 1945 r.

    W lecie 1945 r. Sierow został szefem bezpieczeństwa w sowieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. Dlatego trudno zgodzić się z przypuszczeniem Stefana Korbońskiego, na którego powołuje się autor, że doradca sowiecki w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego - gen. Malinow był jeszcze jednym wcieleniem Sierowa. Zastępca marszałka G. Żukowa do spraw bezpieczeństwa nie mógł pełnić podrzędnej funkcji w Polsce.

    Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na drobne błędy (które są powielane m.in. za opracowaniem Generałowie Polski Niepodległej), dotyczące osoby gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza (s. 384-385). Już pod koniec 1914 r. M. Karaszewicz był dowódcą V baonu w Legionach Polskich był w stopniu kapitana. Przez cały okres walk w Legionach, aż do zwolnienia w 1917 r. - nie awansowali nigdy nie był majorem. Kpt. Tokarzewski na początku listopada 1918 r. wyruszył z Krakowa z częścią 5 pp już Wojska Polskiego na odsiecz Lwowa. Po zdobyciu Przemyśla został awansowany do stopnia podpułkownika (tak, jak wielu innych legionistów, którzy z powodu szykan austriackich nie awansowali), od razu o dwa stopnie. Relacje, wskazujące, że gen. Tokarzewski jesienią 1939 r. był we Lwowie (s. 32) są bardzo wątpliwe. W jego opublikowanych wspomnieniach (o czym pisałem powyżej) nie ma o tym żadnej wzmianki*.

    W omówieniu tym podniosłem niektóre problemy dyskusyjne i zwróciłem uwagę na pewne drobne błędy czy usterki. Olbrzymi wkład pracy profesora Jerzego Węgierskiego, ustalenie podstawowego zrębu faktów, dotyczących organizacji konspiracyjnych podczas okupacji sowieckiej na ziemiach południowo-wschodnich zasługuje na uznanie. Miejmy nadzieję, że praca ta zaowocuje dalszymi badaniami.

    Artur Leinwand

    * W związku z dyskusją na temat osoby Delegata Rządu, pragnę przytoczyć odnaleziony dokument MSW w Londynie 2 17 XI 1941 r. "Pan Lipowski-Lotny. Mianuję Pana Delegatem okręgowym na okręg lwowski z siedzibą we Lwowie. Minister Spraw Wewnętrznych Stanisław Mikołajczyk" (b. CA KC PZPR, Delegatura Rządu na Kraj MF. 2201/2 II, k. 213).


    Na początek strony


    Marian Tyrowicz: Wspomnienia o życiu kulturalnym i obyczajowym Lwowa 1918-1939.

    Wrocław 1991. Zakład Narodowy im Ossolińskich, s. 244, ilustr.

    Po latach głuchego milczenia o Lwowie, a w nielicznych w owym milczeniu przerwach - zamazywania oraz zakłamywania historii, roli i znaczenia tego miasta dla Polski, nastąpiła W tym względzie pełna odmiana. Zarówno Lwowa, jak i w ogóle całych naszych dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej pełno od paru już lat we wszystkich polskich środkach masowego przekazu. Wśród wielu publikacji o tematyce lwowskiej najwięcej jest takich, które są subiektywnymi, wspomnieniowymi zapisami pamięci lwowskiej "małej ojczyzny" oraz sentymentalnymi powrotami ich autorów do "kraju lat dziecinnych". Najmniej zaś, niestety, poważnych, rzetelnych i obiektywnych opracowań naukowych i publicystycznych, dokumentujących to wszystko, co przez lat kilkadziesiąt świadomie przemilczano i zakłamywano: sześciowiekową historię, rolę i znaczenie polskiego Lwowa.

    Wśród tych nielicznych rzetelnych i wartościowych prac znalazła się opublikowana kilka lal temu przez Wydawnictwo Lubelskie książka Mariana Tyrowicza "W poszukiwaniu siebie". Autor tego obszernego zbioru wspomnień i refleksji - rodowity lwowianin, znakomity historyk, pedagog, publicysta, literaturoznawca, prasoznawca i koneser sztuk pięknych - przedstawił w nim barwną i urozmaiconą panoramę życia polskiego we Lwowie pierwszych dziesięcioleci bieżącego stulecia. Zaprezentował tu wartości zarówno ściśle poznawcze; jak i emocjonalne, a także literackie w poszukiwaniu swego miejsca we współczesnej kulturze i w rozwoju narodu.

    Minęły zaledwie trzy lata - i oto w roku 1991 otrzymaliśmy kolejne i niestety już ostatnie znakomite dzieło profesora Mariana Tyrowicza pod nieco wprawdzie przydługim, ale za to dokładnie treść dzieła wyjaśniającym tytułem: Wspomnienia o życiu kulturalnym i obyczajowym Lwowa 1918-1939. Oto dzieło, które wypełnia dotkliwą lukę i eliminuje "białą plamę" w historiografii Lwowa pierwszych dziesięcioleci XX w- Dokładnie i rzetelnie dokumentując ten okres, demaskuje zarazem wiele nierzetelności lub wprost bezwstydnych kłamstw na temat Miasta pod Wysokim Zamkiem, nieraz przecież publikowanych po drugiej wojnie światowej zarówno w Polsce, jak i za jej wschodnią granicą.

    Profesor Marian Tyrowicz w przedsłowiu do swej książki wyjaśnia jej potencjalnemu czytelnikowi, że jest ona zbiorem sześciu wspomnieniowych szkiców o życiu literackim, naukowym, humanistycznym i obyczajowym Lwowa oraz jego mieszkańców we wspomnianym okresie. Nie jest zaś historią - choć napisał ją historyk - owych wielkich obszarów kultury miasta i nie jest też typowym pamiętnikiem, bo brak w niej przynależnego temu rodzajowi sztafażu autobiograficznego.

    Jest to natomiast sumienny zapis obserwacji faktów i zjawisk, ludzi i ich dziel, a także ich obyczajów i walk, obserwacji dokonywanych najczęściej z bliska, w atmosferze żywej, rodzącej się historii miasta. Nie były to obserwacje przeciętne, doraźne i dorywcze, gdyż, jak to stwierdza sam autor. Lwów był przez długie lara młodości i wieku dojrzałego przedmiotem jego żywych zainteresowań i badań ze świadomego wyboru. Trwało to tak długo, dopóki autor nie musiał, nie ze swej woli, opuścić na zawsze swojego rodzinnego miasta.

    Na okładce omawianej książki zamieszczono następującą glossę: "Pisząc o życiu kulturalnym i obyczajowym Lwowa przed drugą wojną światową, profesor Marian Tyrowicz przywołał świat, który już, już za chwilę odejdzie w zapomnienie, jeżeli nie zatrzymają go takie właśnie Wspomnienia, w których cienie wielkich, mniejszych, zupełnie małych postaci zostały zmaterializowane w anegdocie, geście, sylwetce, charakterystyce, nieznanym szczególe. Powspominajmy, dowiedzmy się" westchnijmy...".

    Nic do tego dodać, nic ująć. Chociaż nie - trzeba dodać coś jeszcze: profesor Marian Tyrowicz dobrze się zasłużył swemu rodzinnemu Miastu...

    Witold Szolginia


    Na początek strony


    Alfred Jahn: Z Kleparowa w świat szeroki.

    Wrocław 1991, Ossolineum, s. 332, ilustr.

    Wydawnictwo Ossolineum udostępniło nam bardzo interesujące i cenne wspomnienia, pióra znanego geografa i podróżnika, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, Alfreda Jahna. Jest to obraz długiego i bogatego życia lwowianina, który dzięki wytrwałej pracy i pasji badawczej osiągnął w nauce wyżyny, dochodząc w latach sześćdziesiątych do godności rektora wrocławskiej Alma Mater.

    Mamy tu do czynienia z kolejną autobiografią naukowca o lwowskim rodowodzie, a więc pochodzącego z miasta, które wydało tylu wspaniałych ludzi - luminarzy kultury i nauki polskiej.

    W omawianych wspomnieniach A. Jahna wyodrębnić można dwa etapy: dzieciństwo, lata szkolne, studenckie i pierwsze kroki w działalności naukowej, spędzone głównie w rodzinnym Lwowie, oraz okres drugi, obejmujący powojenną działalność naukową w Lublinie i we Wrocławiu, a także liczne podróże zagraniczne. W niniejszych uwagach ograniczę się do omówienia jedynie części pierwszej książki, t), okresu życia i działalności autora na terenie Lwowa i Małopolski Wschodniej. Szczególnie ciekawy, a jednocześnie jakże typowo lwowski jest rodzinny rodowód autora: jest on synem Fryderyka Jahna, urodzonego w Wiedniu Austriaka, z zawodu szewca, który po przeniesieniu się do Lwowa stał się Polakiem z wyboru i przekonania. Mamy tu więc jeszcze jeden przyczynek do znanego zjawiska masowej polonizacji przybyszów z wielu różnych krajów osiedlających się w Galicji. Alfred Jahn przyszedł na świat na Kleparowie w 1915 r., a więc w okresie, gdy była to jeszcze oddzielna wioska, nie należąca administracyjnie do Lwowa. Dopiero w kilka lat później Kleparów został włączony do stolicy Małopolski Wschodniej jako jej przedmieście. Opisy życia codziennego mieszkańców Kleparowa owych czasów stanowią jedną z najcenniejszych partii wspomnień A. Jahna. Nikt inny przed nim - o ile mi wiadomo - nie przedstawił szerszej z autopsji obrazu tej dzielnicy i jej specyficznego genius loci. Już po administracyjnym włączeniu do Lwowa zachował Kleparów nadal pewną odrębność i charakter właściwie wiejski. Mieszkańcami parterowych domków tej dzielnicy byli głównie rolnicy, ogrodnicy i sadownicy- To właśnie w tutejszych sadach narodził się słynny niegdyś owoc, o niepowtarzalnym smaku, zwany "czerechą kleparowską". Środowisko przedmiejskie, w którym wyrastał autor, było bardzo zintegrowane, zaprzyjaźnione z sobą i odznaczało się sąsiedzką życzliwością. Istniał jednak również inny Kleparów: siedlisko marginesu społecznego, który rodził często występki i zbrodnie. Ten drugi Kleparów przeszedł do swoistej, mało pochlebnej legendy jako miejsce wielu przestępstw - znalazła ona odbicie w licznych lwowskich piosenkach ulicznych, których negatywni bohaterowie właśnie stąd się wywodzili. I tu warto odnotować ciekawą informację, przekazaną przez autora: te batiarskie piosenki były najmniej znane na samym Kleparowie, choć rozbrzmiewały nimi inne dzielnice Lwowa. Dziwny to paradoks.

    Prowadząc dalej czytelnika przez swój kraj lat dziecinnych i młodzieńczych, snuje autor swe wspomnienia szkolne, przedstawiając szczególnie barwnie sylwetki nauczycieli gimnazjalnych.

    Wiele miejsca poświęca wspomnieniom o swych studiach w Instytucie Geograficznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Miał w tym czasie okazję poznać szereg wybitnych ludzi - nie tylko geografów, ale również przedstawicieli innych dyscyplin. Korzystając z obowiązującej na UJK swobody wyboru studiowanych przedmiotów, słuchał m.in. także wykładów wybitnego ekonomisty - Stanisława Grabskiego oraz znanych prawników - Leona Pinińskiego i Przemysława Dąbkowskiego. Koncentrując się na głównym wybranym kierunku, tj. geografii, obrał sobie za mistrza Augusta Zierhoffera, który po sławnym Eugeniuszu Romerze objął w tym czasie kierownictwo Instytutu Geograficznego. Z prof. Romerem, będącym już wówczas na emeryturze, stykał się autor przy różnych okazjach, m.in. uczestnicząc w słynnych romerowskich "herbatkach" w Instytucie, których barwny opis znajdujemy w książce. Postać tego najwybitniejszego polskiego geografa fascynowała otoczenie, choć - jak ujawnia prof. Jahn - nie był on pozbawiony pewnych ludzkich słabostek. Romer łączył swą wybitną pozycję naukową z wielkim patriotyzmem i pasją społecznikowską.

    Bardzo wyrazistą postacią był również, jak pisze autor, jego "bezpośredni mistrz i nauczyciel" - prof. August Zierhoffer, wybitny uczony, a jednocześnie człowiek niezwykłej skromności i łagodności.

    We wspomnieniach swych przedstawia autor bogatą galerię wielu innych znanych i zasłużonych ludzi nauki związanych z Uniwersytetem Jana Kazimierza, nie sposób jednak wymienić tu nawet wszystkich nazwisk. Nie pomija też opisów życia codziennego lwowskiej wszechnicy i jej środowiska studenckiego, charakteryzującego się dużą różnorodnością postaw światopoglądowych i politycznych, co doprowadzało niekiedy do konfliktów.

    Lwowska część omawianych wspomnień ma swój tragiczny finał w latach II wojny światowej, kiedy to w wyniku IV rozbioru Polski Lwów znalazł się pod okupacją sowiecką, następnie niemiecką i ponownie sowiecką. Nowi władcy Małopolski Wschodniej zadbali o to, by "Miasto Zawsze Wierne", tak integralnie od wieków związane z Polską, maksymalnie zdepolonizować przez masowe deportacje, prześladowania i mordowanie rdzennych jego mieszkańców.

    Lektura wspomnień A. Jahna raz Jeszcze uświadamia nam, jak wielką tragedią dla naszego kraju było oderwanie Lwowa od Polski - w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow i narzuconych nam układów jałtańskich. Autor publikując swą książkę, ocalił od zapomnienia wiele ważnych faktów, związanych z najnowszymi dziejami i kulturą tego bastionu polskości, jakim zawsze był Lwów. Należy mu się za to nasza wdzięczność.

    Andrzej Mierzejewski


    Na początek strony


    Anna Pruszyńska; Między Bohem a Słuczą.

    Wrocław 1991, Ossolineum, s. 253, ilustr.

    Wspomnienia Anny z Chodkiewiczów Pruszyńskiej, matki znanego pisarza, Ksawerego Pruszyńskiego, obejmują czas bardzo już odległy, rozpoczynają się bowiem w 1906 r. opisem ślubu autorki na dalekim Podolu bracławskim. Dalej snuje się wzruszająca opowieść o życiu dworów polskich na Podolu i Wołyniu, przedstawiona ze zdumiewającą świeżością i - co podkreślić należy - z talentem literackim. Szczególnie w początkowych partiach książki Pruszyńska opisując z nostalgią szczęśliwe lata swej kresowej młodości, osiąga w niektórych fragmentach dużą ekspresję. By nie być gołosłownym, przytoczę kilka zdań urzekającego opisu rzeki Boh, nad którą położona była rodzinna wieś autorki: "I jakże pięknym był Boh, wierna rzeka mego dzieciństwa, bez przerwy niosąca stepom, niosąca morzom swą pieśń odwieczną. Szumiał Boh mocno, potężnie, zwłaszcza nocami, gdy wszystko cichło dokoła (...) Nigdzie na Podolu Boh nie szumiał tak donośnie...". Jak widać, owa "pieśń odwieczna" rzeki pozostała w pamięci autorki na zawsze. Wspominając swój kraj lat młodzieńczych, daje się Pruszyńska ponieść autentycznemu zachwytowi, by w końcu nostalgicznie stwierdzić: "Dobra lata, dalekie lara, aż trudno uwierzyć, że były, że naprawdę były".

    Mamy tu kapitalny obraz dworskiego życia codziennego, bogatą galerię postaci - członków rodziny, sąsiadów, tzw. rezydentów (tj. ludzi korzystających ze stałego, dożywotniego azylu we dworze), wreszcie służby. Uderzyło w tych dawnych czasach przed I wojną światową przyjazne i harmonijne współżycie na tych terenach Polaków z Rusinami. Do tradycji należało np., by przed ruskim weselem państwo młodzi przychodzili do dworu po błogosławieństwo, a po weselu nowo poślubiona "mołodycia" przynosiła dziedzicom bochenek chleba własnoręcznie wypieczonego.

    Dodatkowy walor omawianej książki stanowi fakt, iż jest ona nie tylko autobiografią kresowej dworskiej damy, ale zawiera również ważne elementy biografii Ksawerego Pruszyńskiego, późniejszego znakomitego pisarza, którego talent zaczął się rozwijać już we wczesnych latach dwudziestego wieku. Dowiadujemy się więc np., że Pruszyński debiutował w 1916 r., pisząc z okazji imienin swej matki komedyjkę... w języku francuskim. Był to więc debiut nietypowy, bowiem, jak wiadomo, późniejszy pisarz obiat inną formę swej wypowiedzi literackiej, a nie dramatopisarstwo. Zagadkową sprawą też jest, dlaczego napisał swój pierwszy utwór po francusku, choć skądinąd wiadomo, że język ten znal znakomicie od wczesnego dzieciństwa. Jeszcze jeden mato znany fakt: następne swoje młodzieńcze utwory Ksawery Pruszyński pisał już oczywiście po polsku, ale nie była to początkowo proza, lecz wiersze, całkiem zresztą udane.

    Bardzo ciekawe są wspomnienia z czasów kilkuletniego pobytu Anny Pruszyńskiej w Chyrowie, gdzie znalazła się z synami po przymusowym opuszczeniu ziemi rodzinnej w związku z rewolucją bolszewicką. Ksawery i jego brat, Mieczysław uczyli się w chyrowskim zakładzie oo. Jezuitów. Autorka ocaliła tu od zapomnienia wiele postaci ze środowiska nauczycieli i uczniów związanych z tą słynną szkołą. Książkę zamyka rok 1939 i wybuch II wojny światowej.

    Wspomnienia Anny Pruszyńskiej, wzbogacone licznymi, unikalnymi zdjęciami, stanowią niewątpliwie wydarzenie na tle ubóstwa i miałkości znacznej części naszej współczesnej produkcji wydawniczej.

    Książkę tę przeczyta z pożytkiem nie tylko miłośnik kresów czy historyk, ale także - po prostu - amator dobrej literatury.

    A. M.


    Na początek strony


    Maria Konieczna: Historia nie jedyna. Opowiadania lwowskie.

    Warszawa 1990, Oficyna Wydawnicza "Volumen", s. 34, il.

    Bardzo osobista to książka. Mała saga rodzinna o pogodnym, nieświadomym żadnych zagrożeń dzieciństwie, o drobnych radościach rodzinnych i o brutalnym zderzeniu z okupacyjną rzeczywistością.

    Najpierw aresztowanie ojca przez Rosjan, jego pobyt w więzieniu na Łąckiego, szczęśliwy powrót, ze zrujnowanym wprawdzie zdrowiem, ale jednak powrót, oczekiwanie na wywózkę-chwila oddechu po wkroczeniu wojsk niemieckich i kolejny cios - nastoletnia wówczas autorka dowiaduje się od ukraińskich koleżanek, że jej matka jest Żydówką, a więc i ona także.

    Książka ta w zasadzie nie nadaje się do recenzowania, jak można bowiem recenzować cudze życie? W tej prostej, beznamiętnej niemal relacji największą wartość będą miały dla czytelników drobne spostrzeżenia. Jak choćby ta o zamkniętych na żelazne sztaby, obstawionych przez uzbrojonych sołdatów wagonach, stojących na dworcu Czerniowieckim, z których ludzie zatrzymujący się na kładce przerzuconej przez tory kolejowe, usłyszeli nagle chóralny śpiew Roty, a później słynną pieśń:

    Czy umrzeć nam przyjdzie na polu,
    Czy w tajgach Sybiru nam zgnić -
    Z trudu naszego i znoju
    Polska powstanie, by żyć!...

    Zaletą pisarstwa Marii Koniecznej jest właśnie zauważanie tych, często niepozornych, drobnych faktów, epizodów i one to nadają tej prywatnej opowieści walor ważkiego dokumentu owych czasów, na syntezę których będziemy musieli jeszcze poczekać.

    Spotkanie ojca naszej autorki z jej przyszłą matką, miłość od pierwszego wejrzenia, małżeństwo mimo sprzeciwu i klątwy rodziny matki - jakże mało wiemy o tych dramatycznych miłościach, których przecież w przedwojennym Lwowie nie brakowało.

    Reakcja niektórych prosowiecko nastawionych nauczycieli na wywózki (- Zmienił adres zamieszkania. - Usunięto z miasta element aspołeczny!). Szkoła tańca Brysiowej na Piekarskiej, gdzie spotykali się w latach okupacji hitlerowskiej konspiratorzy i handlarze, a na temat której śpiewano nawet piosenkę, chyba dotąd niepublikowaną, której fragment autorka przytacza ("A na wieczór jest Brysiowa / Tam się u niej każdy schowa"),

    Próba fikcyjnego wydania szesnastoletnie) autorki za mąż za starszego mężczyznę, po to, by mogła zmienić miejsce zameldowania. Prostytutki mieszkające w domu, gdzie mieszkała autorka, które ostrzegły jej ojca o kolejnej obławie (wiedziały, niewiadomo skąd, że jego żona jest Żydówką i że się ukrywa).

    I późniejsze wydarzenia, już po ponownym zajęciu Lwowa przez Sowietów: szkoła przy ul. Szymonowiczów, kółko teatralne, rewia sylwestrowa, pochód pierwszomajowy, w czasie którego uczniowie śpiewali harcerskie i góralskie piosenki, a także słynną piosenkę o morzu, ze zmienionymi słowami: "Miasto, nasze miasto, będziem ciebie wiernie strzec!" - ku uciesze tłumu i przerażeniu koleżanek-Ukrainek. O tym okresie Lwowa wiemy nadzwyczaj mało, opublikowano zaledwie strzępy relacji. Dziś nawet, gdy możemy mówić pełnym głosem, nie wiemy, czy znajdą się autorzy, którzy będą w stanie opisać w pełni dramatyczne wydarzenia Lwowa i lwowian z lat 1944-1946.

    I wreszcie - gorzka konieczność opuszczenia rodzinnego grodu. Jako puentę więc zacytujmy słowa, które zasłyszała autorka w Międzygórzu od staruszki pochodzącej ze wschodu; - Ja tu żyć nie mogę, chora jestem. Nogi bolą od tej kaflowej podłogi i braku porządnego pieca. A najgorsza ta podłoga. Co pójdę boso, w kościach zaraz łamie. To nie to, co dawniej tam u nas w domu, gdzie podłoga była z żółtej gliny, równo uklepanej i takiej miłej w dotknięciu, co nie ziębiła.

    (J. Was.}


    Na początek strony


    Adam Hollanek: Ja, z Łyczakowa.

    Kraków 1991, Wydawnictwo Literackie, s. 151, nlb. il.

    Nareszcie. Nareszcie mogę bez wyrzutów sumienia sprzeniewierzyć się dawno podjętej zasadzie, że nigdy nie napiszę recenzji z książki Adama Hollanka. On sam dobrze o tym wie, bo Adaśku to mój najbliższy przyjaciel i z Łyczakowa, i z jednej i tej samej budy, i pisarz naprawdę całą gębą, a właśnie dlatego nie mogę mu darować, że wciąż strzępi pióro na te swoje science-fiction, na które jestem uczulony, jak Eskimos na upal, jak mól na naftalinę. Mam prawo, po prostu nie pojmuję tego gatunku i jeżeli nawet nigdy do końca nie przeczytałem Verne'a, to tym bardziej Adaśka, choćby był (bo jest) europejskim autorytetem i redaktorem "Nie z tej ziemi".

    Lecz oto nagle mój Adaśku funduje nam coś nie tylko "z tej ziemi", ale w dodatku z ziemi świętej, bo lwowskiej. Dlatego się sprzeniewierzam i piszę. Jest więc książka Hollanka "Ja, z Łyczakowa" uroczą podróżą w czas przeszły, a może nawet zaprzeszły i niestety zaprzeszły dokonany, czyli jak Auerbach z II budy nauczał; plusquamperfectum... Jest ta podróż (jak wszystkie dziś pisane książki o Lwowie) nostalgiczna, ale nie smutna i bez nadziei, z łezką, ale poprzez uśmiech, z żalem, ale bez nienawiści.

    A przede wszystkim bez mędrkowania, bez tego popisywania się encyklopedyczną wiedzą o historycznych wartościach każdego lwowskiego narożnika i płyty w trotuarze. On przecież też te płyty w końcu kocha i te narożniki uwielbia, ale przy tym nie smarczę się, tylko po ludzku, jak pisarz duma sobie nad nimi i przy okazji i nam - Czytelnikom - też takie dumanie zaleca.

    I chociaż jest to książka bardzo osobista, to te "dumania" mają bardzo uniwersalny charakter, wszak i nas wszystkich z Łyczakowa, Zniesienia i Lewandówki gryzą do dziś jak korniki te pytania, na które udajemy, że mamy tytko jedną i niedwuznaczną odpowiedź. Hollanek nie udaje... "Pytam Jurka, wypytuję innych, jakbym im nóż przykładał do piersi, jakbym go wciskał pod ich żebra: wróciłbyś tu? nie kłamiesz? nie czujesz jak ja dwuznaczności i chwiejności mego wiersza o powrocie... [...] gdyby zagrała trąbka i ktoś krzyknął gromko - Adam, wracaj natychmiast, masz to, czegoś chciał. Boże, czy zgodziłyby się na to moje własne dzieci, urodzone w innych miastach i innych od lwowskich okolicach, skazywać je na emigrację, na istnienie w obcym... [...] Więc warować pod progiem półdziecinnych wspominków, rozmodleń pierwszej młodości?"-

    Ostatnio dobry Bóg jakoś poszczęścił i mamy iście truskawkowy wysyp lwowskiej literatury; na ogół są to wspomnienia, spisane bardzo solennie, fakty raz koło razu; i o dziadku tam jest, i o babuni, i historyczne daty, zgadzające się co do joty. Na dobrą sprawę i książka Hollanka ma też wspomnieniowy charakter, ale przez taki filtr osobistych doznań je przesączył, w taki szeker do mieszania koktajlów powiewał sprawy wielkie i małe, śmieszne i tragiczne, prywatne i publiczne, że wyszła z tego nalewka i smaczna, i mocna, i taka, po której długo kac męczy. Kac wygnańczy...

    Trzeba z góry się zastrzec, że nie jest to pamiętnik nadmiernie uporządkowany, ale sam autor nie należy do zbytnich pedantów myślowych, w prywatnym pożyciu także zdarza mu się rozpocząć zdanie o kryzysie gospodarczym, by poprzez ułanów jazłowieckich skończyć niepokojem o jamniczkę "Fantę". Cały po prostu Adaśku! W Ja, z Łyczakowa troszkę podobnie: ledwie wciągnął nas w kulisy mickiewiczowskiego wieczoru na Ochronek 8 za pierwszych sowietów, a już równolegle rozmawia z jakimś Żydem pod Sukiennicami, ledwie prowadzi nas pod rękę Piekarską, a tu już ona skręca od razu w Marszałkowską. To się fachowo nazywa strumień podświadomości. Adaśku ma ten Strumień rozwinięty w sposób absolutny. Jednym to odpowiada, drugim nie, ale jedni i drudzy przyznać muszą zgodnie, że Ja, z Łyczakowa to po prostu dobra literatura.

    To książka o Lwowie niebanalna, nie na kolanach, nie z kością semper fidelis, uciskającą gardło, ale przez to właśnie prawdziwa, mądra i bardzo, bardzo lwowska. Takoj tak!

    Jerzy Janicki


    Na początek strony


    Jacek Wilczur: Do nieba nie można od razu. Zapiski z okupowanego Lwowa.

    Wydanie II uzupełnione. Warszawa 1991, Wydawnictwo Prawnicze, s. 102.

    Wznowienie książki wydanej w 1961 r., uzupełnione fragmentami, które ze względów cenzuralnych nie mogły się przedtem ukazać. Treścią książki są autentyczne (niektóre z zaginionych odtworzone z pamięci) notatki autora z lat 1941-1943. Dotyczą one dramatycznych losów jego rodziny, trudnej walki o przetrwanie, aresztowania i pobytu w więzieniach, przeplatane są informacjami i spostrzeżeniami na temat wydarzeń wojennych, znajdujących odbicie w realiach dnia codziennego we Lwowie.

    (jaw.)


    Na początek strony

    Stanisław Fita: Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza 1886-1986.



    Wrocław 1990, Ossolineum, s. 251, nlb. il.

    Towarzystwo naukowe, działające ponad 100 lat - to niewątpliwy ewenement w Polsce gdzie historia jest szczególnie kapryśna i najczęściej nie pozwala trwać, zachować ciągłości, kontynuować tradycji. Z drugiej strony jednak Polacy - jak sądzę - są przywiązani do tradycji, stale wracają do przeszłości, odnajdują zagubione korzenie, związują zerwane nici. Świadczy to chyba o tym, że w tym kraju i w tych trudnych czasach docenia się historię, tradycję, trwanie. Stanisław Fita podjął się trudnego zadania: napisał historię Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Okazją i pilną potrzebą stał się jubileusz stulecia Towarzystwa, przypadający w 1986 r.

    Dzieje Towarzystwa omówił autor w pięciu rozdziałach - chronologicznie - od założenia TLAM- Książka zawiera ponadto bardzo interesujący wstęp i rozdział VI - "Refleksję jubileuszową". Praca została opatrzona licznymi przypisami. Zamieszczono 20 fotografii. W drugiej części książki znajduje się cenny aneks: "Skład osobowy kierownictwa Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza 1886-1986". Dalej zamieszczony jest wykaz oddziałów TLAM według dat ich powstania (1886-1986). Potem znajdujemy obszerną "Bibliografię Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza 1986-1986", opracowaną przez Wojciecha Kaczmarka, skrupulatnie zebraną i zestawioną. Na końcu książki zamieszczono indeks nazwisk i spis ilustracji.

    Całość to bardzo rzetelna i solidna, rzeczowa praca, zawiera wiele materiału faktycznego, ale także interesujące refleksje, pogłębia wiedzę o dziejach Towarzystwa.

    Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza zostało założone w maju 1886 r. we Lwowie. Nieprzerwana działalność i zasługi dla polskiej kultury i nauki są znaczącą częścią naszej narodowej historii. Toteż potrzeba opracowania dziejów Towarzystwa od dawna nie budziła wątpliwości.

    Z okazji pięćdziesięciolecia w 1936 r. "Pamiętnik Literacki" zamieścił rozprawę młodego polonisty lwowskiego Bronisława Nadolskiego pt. Towarzystwo Literackie imienia Adama Mickiewicza J 886-1936. Zarys historii. W 1937 r. praca ta została wydana w postaci osobnej odbitki. Wilhelm Bruchnalski, wieloletni prezes Towarzystwa, ogłosił szkic o jego historii.

    Na jubileusz siedemdziesięciopięciolecia, w 1962 r., wydano specjalny zeszyt "Pamiętnika Literackiego", w którym historię Towarzystwa w czterech artykułach przedstawili: Bronisław Nadolski, Eugeniusz Sawrymowicz, Edmund Jankowski i Ryszard Wojciechowski. Poza tym zeszyt zawierał sylwetki zasłużonych członków i działaczy, sprawozdania z pracy oddziałów terenowych oraz bibliografię publikacji dotyczących Towarzystwa z lat 1886-1961, opracowaną przez Halinę Michalską.

    Przed następnym ważnym jubileuszem - stulecia - Zarząd Główny Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza powołał komisję historyczną, której pracami miał kierować Edmund Jankowski.

    Po dłuższych dyskusjach Komisja zaproponowała, by historię Towarzystwa napisał Stanisław Fita. W ten sposób powstała omawiana praca.

    Od samego początku przed autorem zaczęły się piętrzyć wielkie trudności. We wstępie S. Fita wspomina o licznych przeszkodach w dotarciu do źródeł. Jak wiadomo, przez pierwsze pięćdziesięciolecie swej działalności TLAM było ściśle związane z polonistyką lwowską, tu była jego główna siedziba. Właśnie ten okres lwowski był szczególnie trudny do rzetelnego opracowania. Mimo usilnych starań S. Fita nie mógł nawet przeprowadzić kwerendy w zbiorach lwowskich. W związku z tym wykorzystał przede wszystkim materiały publikowane i źródła znajdujące się w bibliotekach i archiwach krajowych.

    Powojenny okres działalności TLAM został potraktowany znacznie szerzej nie tylko dlatego, że S. Fita mógł wykorzystać bogate i różnorodne materiały z archiwów, bibliotek polskich i zbiorów prywatnych, a także pamięć członków i działaczy, po wojnie działalność Towarzystwa się rozszerzyła: dla porównania autor przytacza takie fakty, że w 1934 r. istniało tylko kilka oddziałów, w 1986 r. zaś było ich 35 w różnych miastach Polski.

    Niewątpliwie do bardzo ciekawych należy rozdział I - "Mickiewiczowskie Towarzystwo Romana Piłata". S. Fita opisuje ówczesne realia i przypomina genezę TLAM.

    Pomysł założenia Towarzystwa zawdzięczamy dwóm znanym we Lwowie ludziom: historykowi literatury - Józefowi Tretiakowi i poecie, esseiście, kustoszowi Ossolineum -Władysławowi Bełzie. Tretiak i Bełza zdołali zainspirować grono społeczników, którzy zapalili się do tego projektu. Po wstępnych rozważaniach i dyskusjach 8 maja 1886 r. w gmachu Sejmu Krajowego we Lwowie spisano i ogłoszono "Akt założenia Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza". Pod dokumentem podpisy złożyli: dr Józef Tretiak, Franciczek Konarski, Franciszek Próchnicki, dr Albert Zipper, Bolesław Czerwieński, Władysław Bełza, Władysław Gubrynowicz, Władysław Schmidt i Władysław Zawadzki. Pierwszym prezesem TLAM został Roman Pilat.

    Towarzystwo rozwinęło szeroką działalność naukowa: organizowano dyskusje, tematycznie związane z badaniami mickiewiczowskimi, wydawano "Pamiętnik", zapoczątkowano prace nad kompletną bibliografią mickiewiczowską, gromadzono bibliotekę. Następnie rozpoczęto prace nad pełnym krytycznym wydaniem dzieł Mickiewicza.

    Bardzo ważną dziedziną działalności Towarzystwa Mickiewiczowskiego była inicjatywa i udział w przygotowaniu obchodów jubileuszowego roku stulecia urodzin A. Mickiewicza oraz budowy pomnika poety.

    Organizowane z wielkim rozmachem uroczystości miały charakter ogólnokrajowy, ale najważniejsze odbyły się we Lwowie 21 i 22 maja 1898 r.

    Była więc uroczysta akademia w sali "Sokoła"; w niedzielę odprawiono nabożeństwa w katedrze łacińskiej i katedrze ormiańskiej. Potem uformował się pochód, który przeszedł odświętnie udekorowanymi ulicami miasta.

    W szkołach odbyty się liczne "Wieczory Mickiewiczowskie". Wydano tanią, popularną książeczkę, napisaną przez Czesława Pieniążka O życiu i dziełach Adama Mickiewicza. Podczas uroczystości jubileuszowych w małych miasteczkach galicyjskich rozdawano tę broszurkę.

    We wrześniu 1898 r. ogłoszono konkurs na pomnik Mickiewicza. Pierwszą nagrodę dostał Antoni Popiel ze Lwowa i jego projekt wybrano do realizacji. W jury konkursu zasiadali dwaj przedstawiciele Towarzystwa: R. Piłat i A. Krechowiecki. 30 października 1904 r. pomnik Mickiewicza stanął na placu Mariackim we Lwowie. Żywa działalność naukowa i wydawnicza Towarzystwa Mickiewiczowskiego trwała we Lwowie nieprzerwanie do II wojny światowej. Również podczas okupacji odbywały się konspiracyjne spotkania, na których wygłaszano referaty i odbywały się dyskusje naukowe.

    Po drugiej wojnie Towarzystwo Literackie znowu zaczęło się rozwijać, rozszerzało działalność, powstawały nowe oddziały. Wielu starych członków zginęło lub zmarło, pozostali rozpoczynali pracę od nowa w zupełnie innych środowiskach. Reaktywowanie Towarzystwa nastąpiło 13 maja 1945 r. w Łodzi. Oddział został zarejestrowany jako centrala TLAM na podstawie lwowskiego statutu z 1937 r; nazwę miasta - Lwów - zamieniono na Łódź. Wkrótce potem rozpoczęły prace oddziały w innych miastach. Znakomici naukowcy, wspaniali społecznicy rozwinęli różnorodną działalność.

    13 maja 1947 r. Towarzystwo Literackie zostało zarejestrowane z centralą w Warszawie.

    Stanisłw Fita kończy historię Towarzystwa pewnym podsumowaniem - "refleksją jubileuszową". Wspomina i wymienia ludzi, którzy TLAM tworzyli i rozwijali działalność naukową, wydawniczą, publicystyczną i popularyzatorsko-oświatową. Ale nie tylko ludzi.

    "Wspomnieć też trzeba z głęboką czcią miasto, w którym przed stu laty nasze Towarzystwo przyszło na świat. Lwów, ze swymi wspaniałymi tradycjami, znakomitym środowiskiem naukowym i ludźmi o gorących sercach był szczególną urodzajną glebą, na której mogły wyrastać i rozwijać się ośrodki twórczej myśli i pracy. W tym mieście przeżyto Towarzystwo swoją młodość, działało przez kilkadziesiąt lat; z tym miastem związało się na dobre i na złe...

    Lwowski rodowód i doświadczenia tamtych lat są trwałym dziedzictwem naszego stulecia" (S. Fita: Towarzystwo Literackie..., s. 159).

    Jadwiga Siedlecka


    Na początek strony


    Zbigniew Fras: Florian Ziemiałkowski (1837-1900). Biografia polityczna.

    Wrocław 1991, Ossolineum, s. 227.

    Biorąc książkę do ręki, możemy od razu dowiedzieć się, kto będzie jej bohaterem. Na okładce znalazły się bowiem najważniejsze informacje o życiu Floriana Ziemiałkowskiego. Syn biednego kucharza, po ukończeniu gimnazjum w Tarnopolu i Uniwersytetu we Lwowie, doszedł do wysokich godności w monarchii austro-węgierskiej. Nie była to jednak droga prosta i łatwa. Udział w organizacjach spiskowych na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych XIX stulecia, a potem w powstaniu styczniowym dwukrotnie zaprowadził go do austriackiego więzienia. Nie oszczędzono mu nawet wyroku śmierci, którego na szczęście nie wykonano, gdyż objęła go ówczesna amnestia. Wszystko to jednak nie ochłodziło jego zainteresowań polityką. Posłował do Sejmu Krajowego, wiedeńskiej Rady Państwa, został wybrany prezydentem Lwowa, a w końcu otrzymał stanowisko ministra dla Galicji w rządzie austriackim. Niedawny spiskowiec i przeciwnik Habsburgów, w wieku dojrzałym zyskał zaufanie cesarza Franciszka Józefa I, otrzymał tytuł barona i w Wiedniu spędził ostatnie 25 lat życia.

    Zbigniew Fras podejmując się pisania biografii Floriana Ziemiałkowskiego, stanął przed trudnym zadaniem. Niewiele znanych w historii postaci już przez współczesnych, a później także przez potomnych zostało tak jednoznacznie, i to negatywnie ocenionych. Ciekawe, że Ziemiałkowski nigdy nie cieszył się w Galicji szczególną popularnością. Zarzucano mu przede wszystkim niestałość poglądów, oportunizm, nadmierną troskę o własne interesy. Wiele też razy pisano o jego małostkowości, mściwości i zawiści. Najbardziej do ukształtowania się tej "czarnej legendy" Ziemiałkowskiego przyczynili się niewątpliwie jego przeciwnicy polityczni - konserwatyści krakowscy.

    Autor najnowszej biografii Floriana Ziemiałkowskiego uznał, iż ta towarzysząca niegdyś ocenie pierwszego, pochodzącego z wyborów prezydenta Lwowa polityczna stronniczość czy publicystyczna przesada nie powinna przysłaniać dokonań bohatera jego naukowej rozprawy. Myślę, iż zadanie to ułatwił autorowi nie tylko dystans czasowy do opisywanych wydarzeń, ale i swego rodzaju wieloletnia cisza wokół osoby tego galicyjskiego polityka. Dawało to okazję do odczytania na nowo losów Floriana Ziemiałkowskiego i osadzenia tego ciekawego życiorysu w realiach epoki. Zbigniew Fras okazję tę i sposobność znakomicie wykorzystał. Nie przesądzał z góry o oportunizmie czy koniunkturalizmie swego bohatera, ale spróbował pokazać jakie zmiany zaszły w samej monarchii habsburskiej i jaki musiały mieć one wpływ na aktywność polityczną ludzi, których działalność przypadła na wieloletnie rządy Franciszka Józefa I. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że objął je w 1848 r. i sprawował do śmierci w 1916 r. W tym okresie Austria z monarchii absolutnej przekształciła się w państwo konstytucyjne. Tej ewolucji ustrojowej państwa towarzyszyć musiały także przemiany postaw i poglądów najwybitniejszych przedstawicieli elit politycznych krajów wchodzących w skład wielonarodowościowej monarchii. Nie sposób nie wspomnieć, że od spiskowania przeciw Austrii zaczynał też inny wybitny polityk galicyjski - Franciszek Smolka, w latach 1881-1883 wybrany prezydentem Izby Poselskiej wiedeńskiej Rady Państwa. Zbigniew Fras zaznaczył zresztą, iż pamiętnikarze, publicyści, a także historycy często porównywali Ziemiałkowskiego ze Smolką. Większą estymą mógł pochwalić się niewątpliwie Smolka, polityk zasad, idealista, a ci - jak dodaje Fras - "zawsze cieszyli się w społeczeństwie polskim większą popularnością niż pragmatycy [..-] I dlatego pragmatycy, a takim był Ziemiałkowski, przegrywali w oczach opinii publicznej, bo rzeczywistość bywa zawsze gorsza od (niespełnionych) programów i planów".

    Informując o tych porównaniach, autor biografii Ziemiałkowskiego nie widzi sensu ich kontynuacji. Obaj politycy, mimo że działali w tych samych czasach, mimo że łączyło ich pochodzenie, wykształcenie czy nawet podobne początki działalności politycznej, prezentowali zupełnie odmienne typy polityków. Mogli wspaniałe się uzupełniać, ale zbyt wcześnie rozeszły się ich drogi. Każdy z nich pozostał sobą i zachował charakterystyczne dla siebie sposoby uprawiania polityki.

    Ziemiałkowski do końca unikał ryzyka, wykazywał ogromną skłonność do kompromisu, umiejętnie wykorzystywał do osiągania drobnych sukcesów konstytucyjne ramy państwa. Chłodna analiza działalności politycznej Ziemiałkowskiego oparta na rozległej bazie źródłowej pozwoliła Zbigniewowi Frasowi stwierdzić, że to właśnie te realistyczne, umiarkowane postulaty ministra "dla Galicji" miały wówczas szansę na realizację. Ich wprowadzenie w życie - to współtworzenie autonomii galicyjskiej. Już w czasie swej dwuletniej prezydentury we Lwowie (1871-1873) rozpoczynał Ziemiałkowski budowanie autonomicznej administracji, narażając się konserwatywnym radnym, preferował sprawność działania Rady kosztem jej demokratycznych uprawnień, próbował rozszerzyć inwestycje budowlane w mieście. Nie znajdowało to jednak pełnego zrozumienia wśród radnych, ale żeby zrozumieć dlaczego tak się działo, konieczne jest sięgnięcie po najnowszą biografię Floriana Ziemiałkowskiego, do czego miłośników historii Lwowa i Galicji gorąco zachęcam.

    Urszula Jakubowska


    Na początek strony


    Ewa Skorupa: Lwowska satyra polityczna na lamach czasopism humorystyczno-satyrycznych epoki pozytywizmu.

    Kraków 1992, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych "Uniwersitas", s. 203, tabl. 16, ilustr. w tekście.

    Lwowska satyra nie doczekała się jeszcze pełnego opracowania, każdą więc nową pozycję powinniśmy przyjmować z otwartymi ramionami i wdzięczną serdecznością. Jest jeszcze wiele białych plam dotyczących lwowskiej literatury i lwowskiego czasopiśmiennictwa, nie wiadomo też, czy znajdą się ludzie, którzy będą umieli je wypełnić. Owe - będą umieli - podkreślam szczególnie, gdyż młodzi naukowcy nie mając źródeł pod ręką, często unikają żmudnej pracy poszukiwawczej, zadowalają się połowicznymi sukcesami; starannie natomiast ukrywając niedostatki swej wiedzy i włożonego wysiłku w potoku słów nie zawsze adekwatnych do opisywanej rzeczywistości- Takim właśnie zarzutem obciążam pracę Ewy Skorupy, choć - słowo daję - że wolałbym ją chwalić, ale autorka nie jest amatorką, nie jest debiutantką i od kilku już lat specjalizuje się w lwowskiej satyrze, specjalizacja zaś zobowiązuje.

    Ewa Skorupa napisała książkę zgrabną, podzieliła omawianą tematykę na parę rozdziałów o interesujących tytułach, prezentując m.in. pluralizm polityczny Galicji, patriotyczną postawę satyryków, konflikty narodowościowe, "prawomyślność" Galicjan wobec ck. Austrii itp. - i dość rzeczowo się w tych tematach porusza. Wątpliwości wzbudzają natomiast inne sprawy. Czytając książkę, można z pewnym zdumieniem odnieść wrażenie, że lwowska satyra w ogóle nie ma rodowodu, jak manna z nieba pojawia się dopiero w 1886 roku. Nie bardzo wiadomo, czy w owym to roku zaczyna się dla autorki pozytywizm, wymieniony w drugim członie tytułu książki, nie wiadomo też, czy autorka wie o tym, że lwowski pozytywizm (traktując to pojęcie hasłowo) narodził się wcześniej, gdyż w 1861 r., w roku uzyskania przez Galicję autonomii. Ale na rozwój lwowskiej satyry wpłynęła nie tylko autonomia kraju, ale i wcześniejsze dokonania innych autorów i redaktorów. Należałoby zatem przypomnieć choćby pierwsze lwowskie czasopismo humorystyczne - "Śmieszek" Juliana Aleksandra Kamińskiego z 1834 r., "Kuryjer Lwowski" z burzliwych miesięcy Wiosny Ludów (1848) i pierwsze próby wydawania czasopism humorystycznych w latach późniejszych - "Telegraf (1852), czy liczne jednodniówki wydawane bez koncesji; ale za to przez autorów o znaczących już nazwiskach (1862). Dlaczego autorka o tym wszystkim nie wspomina? Czyżby nie przeczytała bodajże publikacji Tadeusza Krzyżewskiego, o której to pisze (s. 17), jako o niewielkim artykule. Tymczasem była to, obok książki Frybesa W krainie groteski, najobszerniejsza (ponad 2 arkusze wyd.) praca, poświęcona historii lwowskiego czasopiśmiennictwa humorystycznego. Gdyby autorka ją rzeczywiście przeczytała (a nie tylko odnotowała w bibliografii), to by wiedziała, ze "Śmigus" nie zakończył żywota w 1890 r., ale wychodził aż do 1915 r. Sądzić zatem należy, że autorka nie tylko nie była we Lwowie, ale nie zajrzała nawet do Centralnego Katalogu Czasopism i nie orientuje się, gdzie które czasopisma można znaleźć, a zadowoliła się jedynie pozycjami, jakie znalazła w Estreicherze i w jednej zaledwie bibliotece (zapewne w Jagiellońskiej). Czy to powinno wystarczać do napisania pracy naukowej? Dodajmy do tego, że autorka nie wie nic o humorystycznych czasopismach ukraińskich wydawanych we Lwowie (wymienia tylko jako odkrycie wiadomość z drugiej ręki o piśmie "Nowe Zierkalo"), nie wspomina choćby o dwóch edycjach "Strachoputa" z lat sześćdziesiątych i osiemdziesiątych - a bez znajomości tych czasopism rozdział poświęcony antagonizmom polsko-ukraińskim jest, delikatnie mówiąc, niekompletny. Cytaty też należy przytaczać prawidłowo. Cytat z Łozińskiego, zanotowany na s. 167: "Galicyjskość - miała być łagodnym przejściem z polskości do niemczyzny. Dla trzech pokoleń tego kraju miały być stopnie: Galicjanie-Polacy-Niemcy" - w końcówce powinien brzmieć tak: "Polacy-Galicjanie-Niemcy". Prawda, że jest w tym pewna subtelna różnica? W przypisie dotyczącym Ziemiałkowskiego wypadałoby też podać, że był pierwszym prezydentem miasta Lwowa.

    J. Was.


    Na początek strony


    Urszula Jakubowska: Lwów na przełomie XIX i XX wieku. Przegląd środowisk prasotwórczych.

    Warszawa 1991, Polska Akademia Nauk, Instytut Badań Literackich. Pracownia Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego XIX i XX wieku, s, 212. Nakład 300 egz.

    Spośród wielu książek, które ukazały się w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat na temat Lwowa i kresów południowo-wschodnich przeważają głównie publikacje wspomnieniowe, dotyczące martyrologii lwowiaków i kresowiaków podczas ostatniej wojny lub przedruki czy reprinty książek wydanych przed wojną. Tym bardziej więc cieszy fakt, że na rynku księgarskim pokazała się praca naukowa (lub raczej popularnonaukowa), której autorka - Urszula Jakubowska - postawiła sobie za cel przedstawienie współczesnemu czytelnikowi roli politycznej, naukowej i kulturalnej Lwowa na przełomie ostatnich stuleci. Należy również podkreślić, że autorka - dzięki swoim staraniom i uporowi - doprowadziła do wydania tej publikacji. Znane kłopoty finansowe placówek naukowych powodują, że autor książki będącej owocem jego badań, sam - nieraz rezygnując z honorarium - musi zabiegać o wydanie swojej pracy. Tak było również w przypadku pracy Urszuli Jakubowskiej, książki ważnej i bardzo potrzebnej, jak dotąd jedynej tego typu monografii, opisującej aktywność polityczną) naukową i literacko-artystyczną Lwowa.

    Przyjęte przez autorkę ramy czasowe, to w przybliżeniu ostatnie dziesięciolecie wieku XIX i lata poprzedzające wybuch I wojny światowej. Dobrym wprowadzeniem do rozważanych zagadnień jest otwierający książkę rozdział pt. "Przechadzka po Lwowie". Daje on syntetyczny opis miasta, mieszkańców, instytucji i rozwoju urbanistycznego w latach siedemdziesiątych i następnych XIX w- Po pierwszym rozbiorze Lwów stał się jeszcze jedną ze stolic prowincji ogromnego i wielonarodowościowego Cesarstwa Habsburskiego, miastem gwałtownie niemczonym. Na długie dziesięciolecia nastąpił dla miasta okres stagnacji, kładącej się cieniem na życie intelektualne, literackie, nie wspominając już o aktywności politycznej. Czas ten nie sprzyjał również-jak zauważa autorka - "ruchowi budowlanemu miasta". Z większych inwestycji wymienia wzniesiony przez hr. Skarbka gmach teatru, reprezentacyjny Pałac Namiestnikowski i arcybiskupi. Przełomowym momentem dla Lwowa i całej prowincji stało się przyznanie w 1870 r. autonomii, którą umożliwiła konstytucja z 1867 r. Lwów wkroczył w ten sposób w okres samorządu, który trwał właściwie do 1918 r. Powołano naczelną instytucję autonomiczną - Sejm Krajowy, a najwyższą funkcję administracyjną sprawował namiestnik, będący od 1866 r. zawsze Polakiem. Dla Lwowa nastąpił sprzyjający okres rozwoju politycznego, naukowego i kulturalnego. Jak wynika z rozważań autorki publikacji, w okresie przez nią omawianym, ujawniły się już w pełni i zaktywizowały różne siły polityczne, które w sposób naturalny stały się środowiskiem prasotwórczym. W sposób oczywisty Lwów (także Kraków) stał się miejscem aktywności tych sit politycznych i partii, które nie mogły rozwinąć swojej aktywności w zaborze rosyjskim czy pruskim (np. SDKPiL, PPS, ZWC. PZW). Urszula Jakubowska dokonuje szczegółowego przeglądu tych środowisk, wnikliwie analizując polityczne priorytety grup i partii politycznych, począwszy od ruchu konserwatywnego i bardzo aktywnej Narodowej Demokracji, po prężne partie i ugrupowania ukraińskie i żydowskie.

    Rozwijający się ukraiński ruch narodowy mający swój początek w I połowie XIX wieku, w latach osiemdziesiątych i następnych dziesięcioleciach uległ gwałtownej dynamizacji i zróżnicowaniu. Autorka publikacji bardzo skrupulatnie omawia wszystkie nurty politycznej aktywności Ukraińców, które bez wątpienia komplikowały polityczny wizerunek Lwowa na przełomie wieków. Ożywieniu politycznemu środowiska lwowskiego w omawianym okresie towarzyszy bujny rozkwit życia naukowego i literackiego. Autorka bardzo szczegółowo rozwija te dwa wątki, skupiając się przede wszystkim na działalności placówek naukowych Lwowa: Uniwersytetu, Politechniki, Ossolineum, W instytucjach tych tkwił ogromny potencjał intelektualny miasta, a dokonania lwowskich naukowców w wielu dziedzinach zdobywały sławę światową. Nie pomija się również funkcjonujących we Lwowie ukraińskich instytucji naukowych.

    Lwów literacki na przełomie stuleci może nie ma tego ciężaru gatunkowego. Jakim w tym czasie odznaczał się w działalności naukowej, ale - jak słusznie zauważa autorka książki - był to okres ścierania się dwóch formacji literackich i estetycznych. Funkcjonował jeszcze w twórczości epigonów pozytywizm wypierany przez estetykę i poetykę modernistyczną.

    Bez wątpienia centrum nowych prądów literackich i artystycznych mieściło się w tym czasie w Krakowie, a nie we Lwowie. Niemniej właśnie ze Lwowem związanych było kilku wybitnych poetów, prozaików czy krytyków literackich, jak np. Jan Kasprowicz, Maryla Wolska, Leopold Staff, Karol Irzykowski. Autorka ostatnim rozdziałem omawianej publikacji uświadamia współczesnemu czytelnikowi kulturotwórczą rolę Lwowa na przełomie dwóch stuleci, rolę tak znaczącą dla całej kultury narodowej. Nie pomija również, tak charakterystycznych dla Lwowa, literackich środowisk - ukraińskiego i żydowskiego.

    Bartłomiej Białas


    Na początek strony


    Lwowskie środowisko naukowe w latach 1939-1945.

    Warszawa 1991, PAN - Instytut Historii, Nauki, Oświaty i Techniki - Zakład Historii Nauk Społecznych, s. 95.

    Trochę po amatorsku wydana publikacja, ponoć w dwóch nakładach po 100 egz., ale za to w różnych okładkach. Jest to zbiór referatów, prezentowanych podczas interdyscyplinarnej sesji, poświęconej lwowskiej nauce w latach II wojny światowej. Referaty są niestety na mocno zróżnicowanym poziomie, w zasadzie niezbyt wiele wnoszą do naszej ubogiej wiedzy o danym temacie.

    Za najbardziej interesujący uważam referat prof. Roberta Szewalskiego (Politechnika Lwowska), który przypomniał wiele ważkich szczegółów. Prof. Szewalski podaje m.in., że 4 stycznia 1945 r. przybyła na uczelnię delegacja PKWN z pisarzem Janem Brzozą, przedkładając polskim profesorom żądanie podpisania dokumentu przeciwko istnieniu i działalności rządu emigracyjnego w Londynie. "- Kto nie podpisze dokumentu, tego potraktujemy jako hitlerowca i zniszczymy!" - wołał ponoć Brzoza. Mimo gróźb żaden z profesorów podpisu nie złożył. Zwracam uwagę na to zdarzenie, gdyż Brzoza w pamiętnikach wydanych wprawdzie wiele lat temu (Moje przygody literackie, Katowice 1967) na s. 144-145 napisał, że zbierał podpisy pod odezwą dotyczącą publicznej zbiórki pieniędzy, żywności, odzieży i leków dla walczącej Warszawy - i dziwił się, że naukowcy nie chcieli jej podpisać. Rektor Uniwersytetu, prof. Bulanda, zemdlał nawet, pozostali profesorowie zaczęli go ratować "i tak jakoś ratowali, że wszyscy wyszli bez słowa i nikt nie podpisał". Myślę, że w tym przypadku pamięć "nie dopisała" Brzozie, choć ciekaw jestem, jakby ów autor pisał dzisiaj, gdyby dożył naszych czasów.

    (mas.)


    Na początek strony


    Kazimierz Pułaski: Kronika polskich rodów szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy. Monografie i wzmianki.

    Warszawa 1991,Oficyna Wydawnicza Blitz-Print. T. I (reprint z wyd.:Brody 1911, F. West), s. nlb. 4, VIII, 261, nlb. 3, ilustr. T. II. Oprac, nauk. Tadeusz Epsztein, Sławomir Górzyński, s. nlb. 4, XIII" nlb. 3, 269, XVII, nlb. 2.

    Autor Kroniki... (1846-1926), ur. na Wołyniu, ziemianin, historyk i genealog, był stryjecznym prawnukiem przywódcy Konfederacji Barskiej, Kazimierza Pułaskiego. Cały jego dorobek piśmienniczy dotyczy przeszłości ziem południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej.

    Niewątpliwie najcenniejszą pracą jest omawiana tu Kronika..., której t. I. został wydany w 1911 r. Autor w przedmowie zaznaczył, że "celem dzieła jest uratowanie od zapomnienia szeregu rodzin kresowych". Zapowiedział też wydanie dwóch następnych tomów, załączając nawet wykaz rodzin, których monografie miały zawierać wspomniane tomy. Druk t. II został przerwany w 1914 r. na ósmym arkuszu... W okresie międzywojennym szczęśliwie uratowany rękopis Kroniki..., uzupełniony przez autora, przekazał po jego śmierci syn, Franciszek Wołyńskiemu Towarzystwu Przyjaciół Nauk. W 1939 r. zapowiedziano wydanie całości Kromki... Kolejna wojna przeszkodziła w realizacji tego zamierzenia. Po II wojnie światowej uważano, że rękopis Kromki... spłonął w 1944 r. w Bibliotece Krasińskich. Pewne przesłanki pozwoliły jednakże domniemywać, że znajduje się on w zbiorach Biblioteki Polskiej w Paryżu, w spuściźnie po jej długoletnim dyrektorze, wspomnianym już Franciszku Pułaskim (1875-1956). Kwestia ta do dziś pozostaje otwarta, gdyż część zbiorów Biblioteki dotychczas jest nie uporządkowana i nie opracowana.

    Habent sua fata libelli... Po 80 latach od wydania t. I Kroniki... ukazuje się niniejsza publikacja. Tom I, to reprint wydania z 1911 r., natomiast t. II wydany jest na podstawie rękopisu, odnalezionego przez wydawców w zbiorach Biblioteki Narodowej, gdzie znajdował się od 1946 r. Rękopis jest niekompletny. Z tomu II, przygotowanego przez autora, brakuje ok. 65% tekstu, a obecny układ rękopisu nie pokrywa się z pierwotnym podziałem na tomy. To, co czytelnik otrzymał, jest w zasadzie kompilacją zachowanych fragmentów t. II i III- Tom II, w opracowaniu naukowym T. Epszteina i S. Górzyńskiego, poprzedzony . jest obszernym Wstępem, w którym znajdziemy charakterystykę sylwetki autora, omówienie Kroniki... i jej znaczenia naukowego oraz zasady przygotowania obecnej edycji. Zamyka go Wykaz monografii opracowanych przez Kazimierza Pułaskiego. Uwzględniono w nim monografie zaginione oraz zamieszczone w t. I (64) i II (51). Poszczególne opracowania mają bardzo nierównomierny charakter- Od bardzo obszernych i szczegółowych, po zaledwie jedno-, dwustronicowe wzmianki. Oczywiście, decydował o tym materiał) którym autor dysponował. Również dobór nazwisk rodzi pewne wątpliwości i niedosyt. Brak np. tak znanych rodzin, o znaczeniu ogólnopolskim) jak Potoccy (h. Pilawa) czy Tyszkiewiczowie, natomiast znalazły się rodziny, których znaczenie nie przekraczało często granic powiatu. To też zapewne kwestia źródeł, ale niewątpliwie także subiektywizmu autora. Zasięg chronologiczny monografii w t. I nie przekracza początków XX w. W t. II w nielicznych przypadkach sięga początku lat dwudziestych. W tymże tomie, w tekście niektórych opracowań (np. Mańkowskich) Zdziechowskich), znajdujemy uzupełnienia wydawców, wprowadzone na podstawie innych źródeł lub monografii rodzinnych, najczęściej rękopiśmiennych. Wszystkie natomiast monografie opatrzone są przypisami autora i wydawców. Te ostatnie zawierają komentarze i sprostowania do tekstu głównego.

    Znaczenia Kroniki... trudno wprost przecenić. Ogromna większość materiałów, na których opierał się autor - nie istnieje. Oprócz zbiorów publicznych (obecnie mocno uszczuplonych) byty to głównie archiwa domowe i rodzinne, które w większości uległy zniszczeniu już w czasie I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej; tylko niewielka część znajduje się obecnie w zbiorach ukraińskich, a zupełnie znikoma - w krajowych. Miejmy nadzieję (co sugerują również wydawcy), że z czasem odnajdą się dalsze partie rękopisu Kroniki..., co pozwoli na wydanie tomu III, równie kompetentnie i starannie opracowanego.

    J. S.


    Na początek strony


    Hieronim Warachim: Apostoł Kościoła Milczenia Ojciec Serafin Kaszuba.

    Hieronim Warachim: Apostoł Kościoła Milczenia Ojciec Serafin Kaszuba.

    Kraków (?), [b.r. i wyd.]) [prawd. Prowincjał oo. Kapucynów]) s. 32.

    Niezmiernie interesująca broszurka, skromnie wydana, w zasadzie bez okładki i typowej strony tytułowej, sprawia wrażenie konspiracyjnego druku- I może nawet takowym była, jako że nie wiemy, kiedy została wydana, a do Warszawy w 1991 r. dotarło zaledwie kilka egzemplarzy. Przypomina też ta książczyna dawne parafialne druki, wydawane okazyjnie, zawierające pieśni religijne, okolicznościowe modły, przemówienia żałobne lub opisy kościelnych uroczystości.

    Jednocześnie zawartość tej publikacji mogłaby stanowić materiał na obszerną i wielowątkową powieść czy opowieść raczej, której akcja działaby się na przestrzeni wielu lat i na obszarach odległych od siebie o ponad 2 tys. km. Bohaterem jej jest kapucyn, ojciec Alojzy Kaszuba, urodzony w 1910 r. na lwowskim Zamarstynowie (zmarły 19 września 1977 r. we Lwowie i pochowany na Cmentarzu Janowskim), który w 1928 r. wstąpił do zakonu św. Franciszka, przybrawszy imię Serafina. Święcenia kapłańskie uzyskał w 1933 t., następnie ukończył studia filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wojna zastała go we Lwowie, w grudniu 1940 r. przeniósł się do parafii Karasin w diecezji łuckiej, która w sierpniu następnego roku stalą się jedną z pierwszych ofiar ukraińskiego bandytyzmu. I zaczęła się niezmiernie trudna praca duszpasterska na terenach, gdzie śmierć groziła każdemu Polakowi za to tylko, że był Polakiem.

    Rozpoczyna się długa wędrówka duszpasterska po wsiach i miasteczkach Wołynia, także i zakordonowego, gdzie polskiego księdza od lat nie widziano, wśród sterroryzowanej ludności, niepewnej swojego jutra. Wyzwolenie Wołynia od okupacji niemieckiej nie przyniosło wyzwolenia polskiej ludności, wręcz przeciwnie, rozpoczęła się ekspatriacja, podle i fałszywie nazywana repatriacją- Wśród niewielu, którzy odważyli się pozostać był ojciec Kaszuba, osiadł w Równem, obejmując swoją działalnością duchowną Łuck, Zdołbunów, Sarny, Korzec i Ostróg. Działalność duchownego nie była na rękę komunistycznej władzy, oskarżano go o pijaństwo, rozpustę, wyłudzanie pieniędzy - znane nam dobrze z lat późniejszych ubeckie metody, mające na celu dyskredytowanie kapłanów. Wreszcie urzędnicy pozbawili go praw kapłańskich i duszpasterskich, pozamykano kościoły. I od tego czasu, od 1956 r. do jesieni 1963 r., ojciec Kaszuba staje się tajnym, podziemnym duszpasterzem, którego parafią i diecezją zarazem staje się olbrzymi obszar bezbożnej ziemi od Dźwińska, poprzez Wołyń, Lwów, Podole aż po półwysep krymski. Nasz bohater ukrywa się, pracując jako introligator, palacz w kotłowni, sprzedawca ziół leczniczych. W 1963 r. wędruje jeszcze dalej - do Kazachstanu, gdzie od lat nie widziano katolickiego duszpasterza. Jego działalność znów obejmuje ogromny obszar, nie tylko Kazachstanu, lecz aż po Nowosybirsk, Omsk i Tomsk. Następuje jednak aresztowanie i zesłanie. Na zesłaniu, mimo zrujnowanego zdrowia, nadal działa jako kapłan. W listopadzie 1966 r. zostaje zwolniony ze zsyłki, ale już w grudniu ponownie go aresztowano i skazano na 11 lat odosobnienia w zakładzie dla nieuleczalnie chorych. W marcu 1967 r. ... korzystając z silnych mrozów i zasp, które utrudniły pościg, ucieka z zesłania.

    Nie jest to pełny rejestr dramatycznych losów lwowiaka, księdza i apostola niemal, który był zawsze tam, gdzie potrzebowali go jeszcze bardziej od niego umęczeni ludzie (nie tylko Polacy). Szkoda, że książeczka o nim jest tak wątła. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie podjąć jeszcze raz ten jakże dramatyczny, ale piękny i literacki temat o nieznanych naszych bohaterach) o naszych Wielkich Nieznajomych.

    J. W.


    Na początek strony


    Dmitrij Szelest: Lwowska Galeria obrazów. Malarstwo polskie.

    Przekład z rosyjskiego - Janusz Derwojed. Wersję polską Katalogu oraz noty biograficzne artystów opracowali Halina Andrzejewska i Janusz Derwojed. Warszawa 1990) Oficyna Wydawnicza "Auriga", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, s. 52) ilustr. wielobarwnych 208.

    Zbiory malarstwa polskiego w Lwowskiej Galerii Obrazów, to jedna z tych kolekcji, bez poznania których nie można mówić o znajomości naszej sztuki) zwłaszcza malarstwa czasów Stanisława Augusta, schyłku XVIII w. i stulecia następnego, a także malarstwa wieku XX do momentu wybuchu II wojny światowej. Szczególnie bogato reprezentowane jest w zbiorach miejscowe, lwowskie środowisko, ale myliłby się ICH) kto by sądził) że zbiory Galerii mają jedynie wąskie, regionalne znaczenie! Bo lwowskie zbiory muzealne i kolekcje prywatne gromadziły zawsze dzieła należące do ogólnopolskiego dziedzictwa kulturalnego, a także zawsze - obok dzieł artystów polskich i w Polsce pracujących - kolekcjonowano tu dzieła sztuki europejskiej, światowej. Lwowska Galeria Obrazów powstała jako "Lwowska Obwodowa Galeria Obrazów" (ukr. Lwiwśka Obłasna Kartynna Halereja) po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w roku 1939 i - następnie - włączeniu południowo-wschodnich województw II Rzeczypospolitej do USRR. Nastąpiła wówczas mało korzystna dla zbiorów "przeprowadzka" Galerii Narodowej miasta Lwowa z dawnego gmachu muzealnego, położonego nieopodal Teatru Wielkiego, do kamienicy Władysława Łozińskiego przy ul. Ossolińskich 3 (obecnie: ul. Wasyla Stefanyka 3), zakupionej jeszcze w 1914 r. wraz ze zbiorami W. Łozińskiego przez miasto i mieszczącej część zbiorów Galerii i zbiory Bolesława Orzechowicza (dar tego kolekcjonera z 1921 r.).

    Rok powstania Galerii, jako Miejskiej Galerii Obrazów, to rok 1907, kiedy to wystawienie zakupionej na Podolu kolekcji Jana Jakowicza zainaugurowało działalność miejskich zbiorów sztuki. Jednakże nie wydaje się uzasadnione rozpoczynanie od tego roku dziejów Lwowskiej Galerii Obrazów. Wszak powstała w roku 1939/1940 nowa, sowiecka instytucja muzealna wchłonęła zbiory muzealne o charakterze publicznym i kolekcje prywatne o metryce o wiele dawniejszej niż ów rok 1907... Sięgnijmy np. pierwszego rocznika periodyku "Czasopism Kięgozbioru Publicznego im. Ossolińskich" (1828), gdzie ks. Franciszek Siarczyński opisuje zbiory Museum Lubomirianum - Muzeum im. Lubomirskich, by przekonać się, że już wówczas w zbiorach tegoż Muzeum znajdowały się obrazy - polskie i obce - które w 1939/1940 przeszły do Lwowskiej Galerii Obrazów. Dotyczy to zarówno obiektów przekazanych po wojnie muzeom polskim (jak np. Wjazd posła Jerzego Ossolińskiego do Rzymu pędzla Bernarda Bellotta zw. Canalettem - obecnie we wrocławskim Muzeum Narodowym), jak i obrazów pozostałych we Lwowie (ks. F. Siarczyński wymienia reprodukowany w omawianym tu albumie jako ii, 51 i 52 Wewnętrzny widok bożnicy żydowskiej w nocy dnia sądnego - obraz Józefa Brodowskiego). Dlaczegóż więc nie rozpoczynać dziejów zbiorów w Lwowskiej Galerii Obrazów od roku 1823 (roku formalnego powołania Muzeum im. Lubomirskich w ramach Ossolineum), czy nawet od roku 1817, kiedy to powstało Ossolineum i kiedy to w zbiorach nowo powołanego Zakładu Narodowego razem z rękopisami i księgozbiorem znalazły się pierwsze muzealia artystyczne z kolekcji założyciela Zakładu?

    Album prezentujący wybór dzieł malarstwa polskiego w 208 wielobarwnych reprodukcjach stanowi przegląd dziejów malarstwa polskiego widzianych poprzez lwowską kolekcję. Choć to tylko wybór, pozwala wyrobić sobie pogląd na znaczenie lwowskiego muzeum dla badań nad sztuką polską, a także rolę) jaką spełnia Galeria w popularyzacji polskiej kultury artystycznej. Wcześniejszy katalog Galerii z roku 1955 i albumy prezentujące całość zbiorów Galerii w reprezentatywnym wyborze (album wydany w 1977 r. w trzech językach: ukraińskim, rosyjskim i angielskim w opracowaniu 0leny Ripko i inny - wydany w 1987 r. ~ pod red. W. G. Woznickiego - praca zbiorowa ze wstępem O. Pipko, również trójjęzyczny) pozwalają zorientować się w bogactwie lwowskiej kolekcji również i w dziedzinie sztuki europejskiej! Dobrze też spełniają rolę informatorów o zbiorach Lwowskiej Galerii Obrazów wydawane w różnych wersjach językowych i wielokrotnie wznawiane popularne przewodniki po zbiorach; znajdziemy tam - jeśli idzie o malarstwo polskie - omówienie obrazów w stałej ekspozycji tego działu Galerii (i reprodukcje wybranych dzieł).

    Dział polski należy do najważniejszych - liczy około dwóch tysięcy obiektów - dowiadujemy się ze wstępu do recenzowanego tu albumu, zatytułowanego Dzieje zbiorów polskiego malarstwa Lwowskiej Galerii Obrazów. Jest to może nieco suchy, ale nadzwyczaj konkretny przegląd dziejów zbiorów - istotny przyczynek do dziejów kolekcjonerstwa i muzealnictwa polskiego. Wyliczenie nabytków Galerii po wrześniu roku 1939 pośrednio informuje o likwidowanych wówczas kolekcjach, zbiorach o dawnych nieraz tradycjach, które - niestety - rozpraszano, rozdzielając obiekty historycznie ukształtowanych kolekcji między różne instytucje muzealne. W wyliczeniu brak tej części zbiorów po Leonie Pinińskim, które - dla opłacenia podatku spadkowego - przeszły po śmierci kolekcjonera na rzecz Skarbu Państwa, tworząc Państwowe Zbiory Sztuki we Lwowie.

    Katalog, w którym podane zostały podstawowe dane o reprodukowanych w albumie obrazach, zawiera - co bardzo istotne - informacje o pochodzeniu obiektów. Szkoda, że nie rozszerzono tych danych o literaturę naukową i dane dotyczące wystaw. Wspomnijmy tu, że w ostatnich latach w Polsce - w Przemyślu i Radomiu - gościła wystawa lwowskiego portretu XVI-XVIII w. (niestety ten dział zbiorów nie jest właściwie reprezentowany w albumie), a na szereg wystaw monograficznych, urządzanych zwłaszcza przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu i w Warszawie, przysłane zostały obrazy ze zbiorów Galerii. Bardzo cenna jest lwowska kolekcja dziel Jana Matejki (urządzona w 1963 r. we Lwowie wystawa z naukowo opracowanym katalogiem w Języku ukraińskim jest trwałym wkładem w badania nad artystą). Bez uwzględnienia zbiorów Galerii, nie mogłyby powstać opracowania monograficzne takich artystów, jak Jacek Malczewski (we Lwowie jest wyjątkowej wartości kolekcja prac tego artysty).

    Przedstawienie całokształtu lwowskiej kolekcji w wyborze, nawet tak szerokim, jaki przedstawiono nam w albumie opracowanym przez Dymitra Szelesta, nie może nie rodzić uczucia... niedosytu, właśnie ze względu na wyjątkową wartość lwowskiej kolekcji i jej liczebność. Zastanowić jednak należy się, czy nie byłoby bardziej wskazane zredukowanie reprodukcji niektórych skromnych prac - jak np. obrazy lwowskich portrecistów l połowy XIX w (z powodzeniem mogłyby być umieszczone po cztery na stronie)? Pozwoliłoby to na pokazanie niejako ich "kosztem" prac twórców wybitniejszych. Należałoby też wyeliminować całkowicie obraz olejny rzekomo autorstwa Aleksandra Orłowskiego, który nie ma niczego wspólnego z tym wybitnym artystą, czynnym w Polsce i w Rosji (a zachwyty nad wagą tego nabytku dla zbiorów Galerii są jedynie dowodem braku orientacji!).

    Podstawowy zespół reprodukowanych w albumie prac, to jednak dzieła dużej klasy - Q dużym znaczeniu historycznym i artystycznym, a wydawca - warszawska "Auriga", działająca w ramach Wydawnictw Artystycznych i Filmowych zasługuje na wdzięczność zarówno specjalistów - historyków sztuki, jak i najszerszych kręgów osób interesujących się tą dziedziną.

    To krótkie omówienie albumu nie wyczerpuje naturalnie wszystkich problemów, jakie nasuwają się przy lekturze. Obszerniejsza i bardziej szczegółowa recenzja ukaże się na łamach jednego z najbliższych zeszytów "Muzealnictwa". Niestety, nie będzie już możliwe podjęcie dyskusji z autorem opracowania - Dymitr Szelest wiosną 1992 r. zginął na posterunku, zabity w czasie napadu rabunkowego na Galerię.

    Janusz Maciej Michałowski


    Na początek strony


    Katałoh hrawiur XVII-XIX st. Z fondiw Lwiwskoji Naukowoji Biblioteky im. W. Stefanyka AN URSR. Architektura Lwowa.

    Oprac. Stepan P. Kostiuk. Kyjiw 1989, Naukowa Dumka, s. 46, ilustr. 86.

    Ukraińskie piśmiennictwo naukowe o tematyce architektonicznej wzbogaciło się parę lat temu o cenną pozycję, dotyczącą architektury dawnego Lwowa*. Jest to wydany w 1989 r. katalog rycin z XVII-XIX w., przedstawiających architektoniczne obiekty tego miasta. Należy sądzić, że wydawnictwo to żywo interesuje również wiele osób i instytucji w naszym kraju, zaangażowanych w jego tematykę zarówno zawodowo (historycy, historycy sztuki, architekci, graficy), jak i emocjonalnie (liczni wciąż jeszcze mieszkańcy "Miasta pod Wysokim Zamkiem"). Autor niniejszego omówienia jest nim szczególnie zainteresowany z obu wymienionych względów.

    W zbiorach działu sztuki Lwowskiej Biblioteki Naukowej im. W. Stefanyka Ukraińskiej Akademii Nauk (dawna AN USRR) (1) znajduje się obecnie ponad 70 tys. rycin. Z tego obszernego zasobu wybrano 250 sztychów, rysunków i akwarel, przedstawiających ogólne widoki Lwowa oraz widoki jego poszczególnych obiektów architektonicznych. Znajdują się wśród nich zarówno dzieła wykonane w różnych krajach, za granicą, jak i na miejscu, w samym Lwowie. Autor katalogu, Stepan P. Kostiuk, zastosował jednak osobliwe kryterium uznawania poszczególnych rycin za "zagraniczne", zaliczając (we wstępie do katalogu) do ich twórców nie tylko, na przykład, autora najstarszego widoku Lwowa, F. Hogenberga (co oczywiście nie budzi wątpliwości), ale również, dla przykładu, Jana Aleksandra Gorczyna, Antoniego Langego, Odona Dobrowolskiego, Antoniego Markowskiego, Antoniego Pilichowskiego i innych, których żadną miarą za "zagranicznych" uznawać nie można. W większości bowiem byli Polakami, tworzącymi swe graficzne i malarskie wizerunki Lwowa oraz obiektów jego architektury na miejscu, we Lwowie - wówczas niewątpliwie polskim mieście. Być może zresztą, że owa kategoryzacja autora omawianego katalogu jest tylko jego przypadkowym stylistycznym lapsusem.

    Oprócz rycin wykonanych przez uznanych artystów grafików, rysowników i malarzy, w owym wydzielonym zbiorze o lwowskiej tematyce architektonicznej znalazły się również prace artystów-amatorów oraz prace architektów. Wszystkie, niezależnie od artystycznej wartości poszczególnych dziel, stanowią swoistą dokumentację postępujących z upływem czasu przemian w architekturze zabudowy miasta - pojedynczych jej obiektów oraz ich zespołów.

    Jest to dokumentacja tym cenniejsza, że twórcy tych rycin z reguły starali się przedstawić rysowane, rytowane lub malowane przez siebie obiekty i ich szczegóły bardzo dokładnie. Na niektórych rycinach znajduje się również sztafaż ludzki, co dodaje im szczególnego uroku, pozwalając patrzącemu na odczucie "ducha czasu", w którym dana rycina powstała. Artystyczna wartość poszczególnych rycin jest oczywiście różna, jednakże nie stoi to w sprzeczności z ich oceną jako wartościowych źródeł informacji o dawnym Lwowie, architekturze jego zabudowy i nastroju jego miejskich przestrzeni.

    Tę, wydzieloną z ogólnych zbiorów działu sztuki Lwowskiej Biblioteki Naukowej Ukraińskiej Akademii Nauk, kolekcję utworzono w lalach siedemdziesiątych bieżącego stulecia z odpowiednich zasobów poszczególnych lwowskich bibliotek (dawnych muzealnych, Baworowskich, Dzieduszyckich, Biesiadeckich i in.) które weszły częściowo lub w całości w skład Biblioteki Naukowej, a także z nowych nabytków rycin o tematyce lwowskiej. Właśnie w celu spopularyzowania zasobu tej kolekcji wśród naukowców, historyków, historyków sztuki i architektów opracowano w języku ukraińskim omawiany tu katalog.

    O ile w odniesieniu do ogólnej koncepcji, układu i innych ściśle formalnych cech omawianego katalogu nie mam na ogół większych zastrzeżeń, z aprobatą oceniając staranność jego opracowania, o tyle sprzeciw budzą niektóre stwierdzenia, zawarte w informacjach biograficznych, dotyczących poszczególnych twórców 256 rycin, ujętych w alfabetycznym wykazie.

    Oto ze wszystkich niemal owych minibiogramów emanuje bądź zupełnie bezpośrednio, bądź ledwie zakamuflowany, swoisty - jakby to nazwać... - ukraiński patriotyzm, a może raczej - nacjonalizm (aby nie powiedzieć wprost: szowinizm), i to najzupełniej nie umotywowany. Twórcami ujętych w katalogu rycin byli ludzie różnej narodowości, jednakże z przygniatającą przewagą rdzennych Polaków lub osób, mimo cudzoziemskiego pochodzenia, w pełni spolonizowanych i zawsze uważających się za Polaków.

    W omawianym katalogu wszyscy oni - i Polacy rdzenni z dziada pradziada, i ci "przysposobieni", aby to tak określić, ale niewątpliwi - występują bez jakiegokolwiek zaznaczenia ich narodowej przynależności. Czego autor katalogu, rada naukowa Lwowskiej Biblioteki Naukowej UAN oraz redaktorzy wydawnictwa bynajmniej nie odmówili Niemcom, Austriakom, Czechom, Francuzom i artystom innych narodowości, których dzieła są w katalogu wymienione. Nie odmówili tego oczywiście również - i przede wszystkim - Ukraińcom i Rosjanom (co skądinąd nawet zrozumiałe), ale w sposób nader osobliwy.

    O ile bowiem ani zdziwienia, ani wątpliwości nie budzi określenie jako ukraińskich (lub radzieckich, albo też łącznie: i ukraińskich, i radzieckich...) takich współczesnych artystów, jak na przykład Pawło Mikołajewycz Żołtowśkyj, Adam Wołodymyrowycz Kapłun, Zinowij Ewstachijowycz Kecało, czy Anatolij Dmytrowycz Konsułow - o tyle "nadanie" narodowości ukraińskiej wielu artystom wywołuje zdumienie, a czasem nawet osłupienie- Aby nie być gołosłownym lub podejrzanym (a być może - nawet oskarżonym) o przesadny polonocentryzm, podaję kilka zaledwie (ale na zasadzie pars pro toto) z wielu zawartych w omawianym katalogu takich dziwnych narodowych "atrybucji".

    Wyraźnie, expressis verbis za czołowych ukraińskich twórców architektury epoki odrodzenia we Lwowie uznano: Pawła Rzymianina, Ambrożego Przychylnego i Pawła Szczęśliwego, dalej - znakomitego rzeźbiarza lwowskiego rokoka, majstra Pinsla, takiejże rangi rzeźbiarza lwowskiego empiru. Antona Schimsera i jeszcze jednego wybitnego rzeźbiarza lwowskiego z przełomu XIX i XX w., Antoniego Popielą. A oto ich rzeczywista genealogia i faktyczna przynależność narodowa, dająca się niezbicie dowieść bez żadnego trudu i bez żadnej wątpliwości. Paweł Rzymianin - przybyły, jak na to wskazuje już sam jego przydomek, z Rzymu - nazywał się faktycznie Paolo Dominici i był synem, jak również na to wskazuje jego patronimiczne nazwisko, Domenica, obywatela Rzymu. Matka Pawła miała zresztą tego samego, co jej maż patrona, nosząc imię: Domenica. Po polsku określając, Paweł byt więc synem Dominika i Dominiki. Sam zaś, własną swoją ręką, na umowie o dzieło z lwowską Stauropigią Z dnia 2 marca 1591 r. podpisał się tak: Paulo Romana, muratore di Leopoli. Jak powszechnie wiadomo, we Lwowie wzniósł czołowe dzieła renesansu, oparte na wzorach włoskich: cerkiew Wołoską, kościół i klasztor pp. Benedyktynek łacińskich, kościół oo. Bernardynów oraz kaplicę Kampianów przy katedrze łacińskiej.

    Kolejny "ukraiński" murator lwowski tej epoki, Ambroży Przychylny, w rzeczywistości nazywał się Ambrosius Nutdauss i był z pochodzenia Retoromanem z Engadinu, jednego z. alpejskich kantonów Szwajcarii, skąd wywodziło się wielu ówczesnych znakomitych muratorów. W dialekcie retoromańskim, czyli ladyńskim, jego imię brzmiało: Vaberene. We Lwowie był trzecim 2 kolei budowniczym cerkwi Wołoskiej, kontynuował według planów Pawła Rzymianina budowę kościoła oo. Bernardynów oraz wzniósł kościół św. Łazarza. Paweł Szczęśliwy był retoromańskim rodakiem Ambrożego Przychylnego, a do Lwowa przybył ze szwajcarskiego kantonu Graublinden. Znany jest przede wszystkim z budowy lwowskiej synagogi "Złotej Róży", ze współpracy z Pawłem Rzymianinem (z którym go po wiekach niekiedy mylono) przy kształtowaniu fasady kamienicy Massarich w Rynku oraz budowy fary w niedalekiej od Lwowa Żółkwi.

    W dotyczącej Pawła Szczęśliwego biograficznej adnotacji autor katalogu popełnił żenujący błąd - pomylił człowieka z... rośliną. Wspomniałem wyżej, że retoromańsko-polski murator wzniósł we Lwowie m.in. synagogę "Złotej Róży". Nazwa ta została w katalogu potraktowana rozbrajająco dosłownie, przetłumaczono ją bowiem na język ukraiński tak: Załata trojanda. "Trojanda" rzeczywiście znaczy w tym języku "róża", czyli pisana małą literą, znana wszystkim roślina ozdobna o pięknych, wonnych kwiatach. Natomiast "Róża" (pisana dużą literą), to imię żeńskie, m.in. także żydowskie.

    Właśnie to imię, z dodatkiem pochlebnego przymiotnika "Złota", pełniącego rolę zaszczytnego przydomka, nosiło dzieło Pawła Szczęśliwego - renesansowa synagoga we Lwowie. Nosiło zaś na cześć Róży Nachmanowiczowej, bardzo dla tej synagogi i ówczesnej żydowskiej gminy wyznaniowej we Lwowie zasłużonej. Polska nazwa "Złota Róża" jest odpowiednikiem nazwy hebrajskiej: Turesahaw i nazwy w języku jidysz: Gildene Rojze. A po ukraińsku powinno być chyba: Zołota Roza... Tego wszystkiego jednak autor i redaktorzy omawianego tu katalogu, a także rada naukowa Lwowskiej Biblioteki Naukowej UAN zdają się nie wiedzieć, co świadczy chyba o niezbyt dokładnej znajomości historii lwowskich zabytków.

    A teraz kolejne kuriozum: w omawianej publikacji został również zukrainizowany bardzo dla sztuki lwowskiej zasłużony rzeźbiarz okresu empire, Anton Schimser. Austriak z pochodzenia, przybył do Lwowa wraz ze swoim bratem, Johannem, również rzeźbiarzem. Jest autorem wielu zdobiących to miasto rzeźb i płaskorzeźb, m.in. płaskorzeźbionych fryzów na fasadzie kamienicy Hausnerowskiej (na rogu ulic Legionów i Kopernika) oraz wielu empirowych nagrobków na Cmentarzu Łyczakowskim. Spolonizowanego Austriaka można nazwać rzeźbiarzem polskim lub austriackim - ale ukraińskim? A na marginesie: nie wiadomo dlaczego autor katalogu jakoś nie "zukrainizowal" (przez przeoczenie?) innego zasłużonego lwowskiego rzeźbiarza tego okresu, również Austriaka z pochodzenia, ściśle zresztą współpracującego z Schimserem - Hartmanna Witwera. Ten świetny artysta, twórca m.in. wszystkich czterech mitologicznych w artystycznym zamyśle posągów na narożnych studniach rynkowych (Neptuna, Diany, Adonisa i Amfitryty) został w katalogu nazwany tylko "lwowskim rzeźbiarzem"...

    I wreszcie jeszcze jedno ukraińskie "zawłaszczenie" w omawianym katalogu (i zresztą nie tylko w nim...): znakomitego polskiego artysty - rzeźbiarza Antoniego Popiela, twórcy najpiękniejszego ze wszystkich pomników stworzonych w Polsce i poza jej granicami dla uczczenia Adama Mickiewicza. Pomnik ten, jako jeden z bardzo już nielicznych, pozostałych we Lwowie polskich pomników, stoi po dziś dzień w samym sercu miasta, na placu ongiś Mariackim, dziś zaś noszącym imię polskiego wieszcza.

    Przez pół wieku za jedynego, właściwego i przez nikogo nie kwestionowanego twórcę pomnika uchodził ze wszech miar słusznie (gdyż to prawda) Antoni Popiel - twórca m.in. również innego lwowskiego pomnika, mianowicie pomnika Kornela Ujejskiego w topolowej alei ulicy Akademickiej (dziś znajdującego się w Szczecinie), a poza Lwowem i poza Polską - pomnika Tadeusza Kościuszki w Waszyngtonie.

    Konkurs na projekt pomnika Adama Mickiewicza we Lwowie został ogłoszony i rozstrzygnięty w roku 1889. Spośród nadesłanych projektów za najlepszy uznano i nagrodzono oraz przeznaczono do realizacji projekt Antoniego Popiela - młodego wówczas (urodzonego w 1865 r. w Szczakowej) rzeźbiarza, wykształconego w akademiach sztuk pięknych Krakowa, Wiednia, Berlina i Florencji. Do realizacji nagrodzonego projektu doszło jednak dopiero w następnym, XX stuleciu. Odsłonięte go bowiem w roku 1904 (a nie w 1906, jak podano w omawianym katalogu). I dopiero około 1950 r- pojawił się jak deus ex machina inny twórca lwowskiego pomnika Mickiewicza - niejaki Mychajło Iwanowycz Paraszczuk, wcześniej nikomu prawie nie znany.

    Pojawił się zaś w radzieckich publikacjach książkowych i periodykach oraz w folderach turystycznych i przewodnikach po Lwowie - rodzimych i, co gorsza, obcojęzycznych. Popiel bynajmniej z nich nie zniknął, zajął jednak miejsce drugorzędne, po owym Paraszczuku, co czyniło wrażenie, jakby był jego pomocnikiem...

    I tak było przez dłuższy czas, przez kilkanaście lat, zanim się ktoś, gdzieś, jakoś zreflektował i dokonał swoistej "roszady": poszkodowanemu Popielowi przywrócono pierwsze miejsce, przesuwając na drugie Paraszczuka i traktując obu "sprawiedliwie" jako "współautorów" (tak właśnie ich określano). Nie trwało to jednak długo: na turystycznych planach Lwowa z roku 1982 i z roku 1986, jakimi dysponuję, znalazłem znów ten dawny, zakłamany układ dwóch (!) autorów pomnika Mickiewicza: na pierwszym miejscu M. Paraszczuka, a na drugim - jedynego i właściwego twórcę monumentu - A. Popiela.

    Pora wyjaśnić ów kompromitujący i ośmieszający jego pomysłodawców "kontredans". Gdy Antoni Popiel wygrywał konkurs - ów Michajło Paraszczuk, urodzony we wsi Warwaryńce koło Tarnopola, miał dopiero lat jedenaście (ur. 1878). Po ukończeniu szkoły średniej studiował najpierw w krakowskiej, a później w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. W jednym, jedynym znanym mi źródle radzieckim, a mianowicie w niewielkim fotograficznym folderze, poświęconym lwowskiemu pomnikowi Mickiewicza (wydanym przez wydawnictwo "Mystectwo" w Kijowie w roku 1973), przypadkowo znalazłem lakoniczną informację, że w roku 1905 (musiało to jednak być wcześniej) M. Paraszczuk został zatrudniony przez Komitet budowy pomnika (jak można przypuszczać) do pomocy w... zamianie zaprojektowanej przez A. Popiela plastycznej formy pomnika w jego małowymiarowym modelu redukcyjnym na formę właściwą - formę pomnika w skali 1:1...

    I to był cały, istotny wkład pracy dwudziestoparoletniego wówczas Paraszczuka w dzieło tworzenia lwowskiego pomnika Adama Mickiewicza, dłuta Antoniego Popiela. Trochę tego za mało nie tylko na umieszczanie nazwiska pomocnika przed nazwiskiem twórcy (czy też w ogóle wraz z nim), ale także na parokrotne użycie w omawianym tu katalogu w odniesieniu do nich obu określenia: "współautor". Za niedopuszczalne uważam także umieszczenie w kilku miejscach katalogu, z niezrozumiałych dla mnie powodów, przed nazwiskiem Popiela dodanego mu rosyjskiego "otczestwa": "Lwowycz". Ojciec rzeźbiarza miał poza tym na imię nie Lew, lecz Leon, i był, podobnie jak jego syn, rdzennym Polakiem.

    I wreszcie ostatnie w omawianym katalogu "zawłaszczenie" polskiego artysty przez Ukraińców. A raczej artystki, ponieważ chodzi o Józefę Kratochwila-Widymską - lwowską malarkę i graficzkę, uczennicę Kazimierza Sichulskiego i Ludwika Tyrowicza, współzałożycielkę polskiego Związku Polskich Artystów Grafików (1933), bardzo aktywną działaczkę różnych instytucji, popularyzujących sztukę polską w kraju i za granicą (odznaczoną w uznaniu dla jej zasług w tym względzie francuskimi "Palmami Akademickimi" z tytułem oficera Akademii), gorącą patriotkę polską i lwowską. Czy dlatego tylko została w katalogu nazwana "ukraińską radziecką malarką i graficzką", że nie ekspatriowala się ze Lwowa, w którym spędziła całe swoje bogate i twórcze życie, a potem zmarła tu i została pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim? Jeżeli nawet musiała mieć radziecki dowód osobisty, to naprawdę jeszcze nie powód, aby jej odbierać po śmierci przynależność narodową i artystyczną do Polski.

    Pozostali polscy twórcy (malarze i graficy), odtwórcy (drukarze i biografowie) oraz mecenasi sztuki lwowskiej w najlepszym przypadku otrzymali jedynie określenie ich zawodu lub pełnionej funkcji, niekiedy z przymiotnikiem "lwowski". Nigdy "polski", ale za to czasem - o czym wyżej - "ukraiński". Oto, dla przykładu, niektórzy z nich, ci bardziej znani: Jan Bołoz-Antoniewicz, Odo Dobrowolski, Jerzy Głogowski, Zygmunt Gorgolewski, Paweł Grodzicki, Władysław i Leonard Marconiowie, Rudolf Mękicki, Napoleon Orda, Jan de Witte, Janusz Witwicki, Julian Zachariewicz. Niech mi też będzie wolno ze względów ściśle osobistych odrębnie wymienić Jana Bagieńskiego (1883-1967) - znakomitego architekta, twórcę wielu projektów budynków użyteczności publicznej i mieszkalnych, wspanialego rysownika (w niczym nie ustępującego sławnemu Stanisławowi Noakowskiemu), profesora Wydziału Architektonicznego Politechniki Lwowskiej (również i mego niezapomnianego profesora...). W katalogu nie tylko poskąpiono lakonicznej wzmianki o jego narodowości, ale błędnie podano jego nazwisko: nie "Bagieński", lecz "Bagańśkyj"...

    Powróćmy do oceny formalnych cech Katalogu rycin XVII-XX w. ze. zbiorów Lwowskiej Biblioteki Naukowej im. W. Stefanyka UAN. Architektura Lwowa. W instytucji takiej powinno się chyba znać języki obce - zarówno te martwe (na przykład łacinę), jak i te żywe, zwłaszcza szeroko w świecie rozpowszechnione. I właśnie łacina, mówiąc eufemistycznie, nie jest mocną stroną autora, redaktorów i korektorów katalogu. Ograniczę się wybiórczo i dla przykładu do wskazania jedynie paru błędów w adnotacjach do opisów rycin, przedstawiających najstarsze znane widoki Lwowa.

    Jak wiadomo, w łacińskich tekstach pisanych zarówno w starożytności, jak i w ubiegłych stuleciach ery nowożytnej nie rozróżniano graficznie liter "u" i "v". Kto jednak zna łacinę choćby ze szkoły średniej, od razu zrozumie (zarówno z kontekstu, jak i "na oko"), że w starym łacińskim tekście wyraz "TVO" należy czytać i rozumieć nie jako ,,tvo", lecz jako tuo, a wyraz "CALVVS" nie jako "caluus", lecz jako calvus. Autor i redaktorzy katalogu zdają się tego nie wiedzieć, a ich zupełna nieznajomość łaciny potwierdzają dalsze omyłki w odczytywaniu tekstów na starych rycinach, bezsensowne dzielenie wyrazów oraz takież łączenie ze sobą wyrazów sąsiednich. Na przykład: "tujus" zamiast tutus, "fulminamonie" (?) zamiast fulmina montes - i inne przedziwne "łacińskie" twory, które zamiast informować, skutecznie zaciemniają treść ryciny.

    Różne błędy i omyłki występują również w cytowanych w katalogu tekstach francuskich i niemieckich. Dla przykładu podaję kilka przeze mnie dostrzeżonych. W cytatach francuskich: "dedic" zamiast dedié, "Leglise" zamiast L'eglise, "Leclere" zamiast Leclerc, "Plase" zamiast Place - i prawdziwe kuriozum w transkrypcji nazwiska znanego francuskiego architekta z XVIII w., Ricaud de Tiregaille: "Riko de Tirreże" (!). A w języku niemieckim: "Aukunnt" zamiast Ankunft, "Hocheil" zamiast Hochheit, "Erzgerzog" zamiast Erzherzog. Nie obyło się bez błędów również w cytatach w języku polskim.

    I jeszcze, na koniec, krótka informacja o zdobiących omawiany katalog rycin ilustracjach. Na pierwszą natykamy się już na jego okładce, a jest nią najstarszy, znany widok Lwowa w postaci wykonanego przez Franza Hogenberga na początku XVII w. miedziorytu do wielkiego albumu widoków i opisów kilkudziesięciu ówczesnych miast europejskich (w tym także dwunastu miast polskich), zatytułowanego Civitates orbis terrarum, autorstwa Georga Brauna, Simona Novellanusa i Franza Hogenberga. Pozostałych ponad osiemdziesiąt ilustracji wszyto w zwartym zespole w środek tekstu katalogu. Wszystkie są starannie i czytelnie odbite na ilustracyjnym kredowanym papierze, co czyni z nich cenny, podręczny zbiór widoków architektonicznych obiektów Lwowa i ich zespołów. Bądź co bądź, są to fotograficzne repliki ponad jednej trzeciej zasobu oryginałów "architektonicznych" grafik, znajdujących się w Lwowskiej Bibliotece Naukowej.

    Witold Szolginia

    * Skrócona wersja tej recenzji została opublikowana w "Biuletynie Historii Sztuki" nr l-2 i 991, który ukazał się W lipcu 1992 r.

    (1) Zlokalizowanej po zakończeniu drugiej wojny światowej w dotychczasowej siedzibie Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (Ossolineum) oraz utworzonej w znacznej mierze z pozostałości nie zwróconych Polsce bibliotecznych zasobów zarówno samego Ossolineum, jak i innych, dawnych bibliotek lwowskich i poza lwowskich.


    Na początek strony


    Grigorij [Hryhoryj] Nikołajewicz Łogwin [Łohwyn]: Ukraina i Mołdawija. Sprawocznik-putiewoditiel.

    Moskwa-Leipzig 1982, Wyd.; "Iskusstwo" Moskwa, "Edicion Lejpcig", s. XLIII, 454, ilustr. 352, nr. 2. "Pamjatniki Iskusstwa Sowietskogo Sojuza. Pamjatniki Iskusstwa Socyalisticzeskich Stran".

    Recenzowanie w roku 1992 książki wydanej przed dziesięcioma laty mogłoby uchodzić za wyraz szczególnej opieszałości autorki tych stów tub redakcji. Rzecz jednak w tym, że na wcześniejsze opublikowanie tego omówienia nie było żadnych szans ze względu na "delikatność" materii. Lepiej więc było poczekać, niż po aptekarsku odmierzać proporcje "dziegciu i miodu", krytyki i zachwytu. A do zachwytu powodów jest niewiele. Publikacja ta jednak symptomatyczna - jeśli dziś bije się na alarm w obronie zniszczonych zabytków związanych z polskimi tradycjami, obiektów nieraz wybitnych, to jest to rezultatem działań i zaniechali, którym "przyświecała" tendencja podobna do zastosowanej w selekcji materiału zabytkowego w omawianym tomie.

    W spadku po epoce, która w naszych oczach odchodzi w czas przeszły dokonany, historia sztuki i kultury dziedziczy szereg publikacji powstałych na wyraźne zamówienie: trudno nazwać je "zamówieniem społecznym", bardziej odpowiednim określeniem byłoby "partyjno-państwowe". Związane są te opracowania z czysto politycznymi zadaniami tzw. "integracji socjalistycznej'', stanowiąc ideologiczną "nadbudowę" integracji w dziedzinie politycznej i ekonomicznej... Jedną z takich, kierowanych z góry, inicjatyw było powołanie serii "Zabytki sztuki krajów socjalistycznych", firmowanej przez moskiewskie wydawnictwo "Iskusstwo" i wschodnioniemieckie wydawnictwo "Leipzig". Tomy poświęcone poszczególnym miastom czy regionom mają wspólną, bardzo estetyczną szatę zewnętrzną, każdy z tomów ma przedmowę, będącą zarysem dziejów sztuki na omawianym w książce terytorium, zespól czarno-białych, całostronicowych ilustracji; książkę zamyka rodzaj katalogu reprodukowanych w niej zabytków z rzutami ważniejszych obiektów.

    Bardzo pożyteczne są wydane w tej serii tomy, dotyczące np. Moskwy i Leningradu (obecnie znów zwanego Petersburgiem), czy tom poświęcony starym miastom rosyjskim - Nowogrodowi i Pskowowi. W każdym z tych tomów omówione zostały nie tylko zabytki ścisłego, zabytkowego śródmieścia, ale i wchłonięte przez duże aglomeracje miejskie okoliczne wsie i osiedla, a także najbliższy region, okolica miasta. Jeśli idzie o dobór zabytków, uwzględnionych w trzech wymienionych przykładowo tomach serii, to nie ograniczono się tu do dziel architektury i rzeźby, powstałych przed jakąś -przyjętą arbitralnie - umowną datą graniczną. Uwzględniono więc np. w tomie, omawiającym zabytki Moskwy nie tylko bardzo interesujące obiekty architektoniczne, powstałe w drugiej połowie XIX w. i z przełomu XIX i XX w., ale również realizacje powstałe po roku 1917. Mimo że podtytuł określa charakter opracowań, jako "informatora-przewodnika", nie zaś opracowania sensu stricte naukowego, to - oczywiście - są one użyteczne nie tylko dla turystów... Wydawane równolegle w rosyjskiej i niemieckiej wersji językowej tomiki serii "Zabytki sztuki krajów socjalistycznych" (i wydawane w jej ramach "Zabytki sztuki Związku Radzieckiego") stanowić mogą punkt wyjścia opracowań bardziej szczegółowych, a więc bardziej użytecznych. Wymagałoby to jednak przezwyciężenia pewnych ograniczeń, wynikających zresztą częściowo z przyjętej koncepcji serii. A ta koncepcja odzwierciedla, niestety, imperialną strukturę Związku Radzieckiego, państwa, w którym już dawno stłumione zostały - wydawało się, że na zawsze! - tendencje odśrodkowe, a ambicje i aspiracje narodów i narodowości zamieszkujących ZSRR podporządkowane były rosyjskiej dominacji. Nie może więc nie razić poświęcenie tomu o identycznej objętości jak książki o Moskwie i Petersburgu republikom nadbałtyckim b. ZSRR (Litwie, Łotwie i Estonii), do których dołączono jeszcze... Białoruś. Równie karkołomnym zabiegiem jest zawarcie materiału zabytkowego z terenu całej b. Ukraińskiej SRR i b. Mołdawskiej SRR w jednym tomie. 351 ilustracji - z czego 295 przypada na dawną Ukraińską SRR, reszta zaś na dawną Mołdawską SRR - to liczba zupełnie niewystarczająca do ukazania pełnego obrazu zabytków tak wielkiego terytorium. Oczywiście, nie należy o to winić autora tomu, kijowskiego historyka sztuki, popularyzatora i fotografika w jednej osobie, spod pióra i obiektywu którego wyszło wiele już opracowań, dotyczących sztuki ukraińskiej od średniowiecza po wiek XIX, ze szczególnym uwzględnieniem architektury (także drewnianej). Czy jednak podejmując zadanie, kojarzące się z kwadraturą koła, tj. w samym założeniu zmuszające do cięć w materiale zabytkowym, do nieuniknionych opuszczeń i selekcji, zdołał zachować obiektywizm? Pozostawmy na stronie Mołdawię-Mołdowę. Rozumiejąc, że "zarys historyczny" (istoricseskij oczerk) musiał być z konieczności bardzo zwięzłym przeglądem dziejów politycznych i historii kultury i sztuki terenów, których dotyczy książka, na których krzyżowały się różnorakie wpływy, nie można jednak nie podkreślić dużej jednostronności w przedstawieniu materiału. Jest to jedno z tych opracowań, w których z góry założona koncepcja powoduje jednostronny wybór materiału. Na terenach, na których istniało i istnieje tak wiele wybitnych dzieł architektury, rzeźby i malarstwa związanych z Kościołem rzymsko-katolickim, a także z obrządkiem ormiańskim, starano się znaczenie tych zabytków zminimalizować) opuszczając wiele dzieł o zasadniczym znaczeniu dla historii sztuki regionu. Obraz więc to fałszywy, nie taki, jakim jest, lecz taki, jakim być powinien(?). Dotyczy to nie tylko Ukrainy prawobrzeżnej w granicach sprzed 1939 r. i terenów przyłączonych w 1939 r., lecz również tatarskiego do 1944 r- Krymu. Niestety, "Informator-przewodnik" nie informuje więc, a dezinformuje, jest przewodnikiem po jakiejś fikcyjnej, nie istniejącej w rzeczywistości krainie. Szczególnie jednostronnie wypadł Lwów, zwłaszcza jeśli idzie o malarstwo i rzeźbę. Nieoczekiwanie zaś stosunkowo szeroko ukazano Krzemieniec.

    W sumie - książka jest jednym z tych opracowań, w których przenosząc w głąb historii istniejące obecnie granice polityczne, dokonuje się jakby "projekcji" tych granic wstecz, jedynie część historycznych tradycji miejscowych akceptuje się, inne - jakby były sprawą wstydliwą czy kompromitującą - przemilcza bądź minimalizuje. Nie tędy jednak droga do "wspólnego europejskiego domu". Warto, dla porównania, przejrzeć jakiekolwiek z naukowych czy popularno-naukowych opracowań, dotyczących np. Lwowa, Krzemieńca, Stanisławowa, wydanych przed 1939 r. Zabytki należące do kultury ukraińskiej są tam szeroko i obiektywnie omówione, to samo dotyczy zabytków ormiańskich, żydowskich. Tak samo traktowane są obecnie np. bojkowskie i łemkowskie cerkiewki drewniane w opracowaniu dotyczącym Małopolski pióra Jerzego Z. Łozińskiego (należącym do tej samej serii wydawniczej). Koncepcja serii, w której - zgodnie z zasadami centralizmu (nie chodzi o "centralizm demokratyczny") - sprowadzono sztukę, tradycje kultury republik dawnego ZSRR do pozycji drugorzędnej, wasalnej, to powód sztucznego wtłoczenia bogatego materiału w ramy całkowicie nie wystarczające. W tych Jednak ramach zrobiono wszystko, by sztucznie i bezzasadnie sprowadzić do minimum wkład innych niż Ukraińcy grup narodowościowych w miejscową kulturę. Zabytki znajdujące się na terenie niezależnej od niedawna Ukrainy czekają na bardziej wszechstronne przedstawienie!

    Olga Nechworoszcz-Bylica


    Na początek strony


    Lwów w zbiorze rysunków Władysława Szczepańskiego - Oczyma szarego człowieka 1983-1986 (na okładce: Lwów - Teka rysunków Władysława Szczepańskiego.

    Wrocław 1992, Ossolineum s. 4, tabl. 25

    Efektowny album formatu folio, prezentujący nie tylko zabytki starego miasta, ale i mało znane widoki przedmieść lwowskich (uliczki na Kleparowie, Kulparkowie, Zamarstynowie, na stokach Wysokiego Zamku). O malarstwie Szczepańskiego piszemy w innym miejscu (dział III), przedstawiając także reprodukcje jego prac.

    (j.)


    Na początek strony


    Same hece - czyli Wesoła Lwowska Fala.

    Same hece - czyli Wesoła Lwowska Fala.

    Opole 1991, Oficyna Wydawnicza AB. Wstęp: Bernard Waloński, Posłowie: Wojciech Dzieduszycki, s. 222, nib. 2, ilustr.

    Kiedy przed paroma laty pisałem monografię Wesołej Lwowskiej Fali - najpopularniejszej i najliczniejszej w tatach trzydziestych słuchanej w Polsce i za granicą rozrywkowej audycji lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia - napotykałem wiele trudności przy wyszukiwaniu służących temu zamierzeniu materiałów informacyjno-dokumentacyjnych. Sporo trudu włożyłem w ustalenie liczby; tematyki i programów poszczególnych, codziennych emisji owej audycji oraz jej zmiennych losów przed drugą wojną światową i w okresie wojny. Po żmudnych kwerendach w bardzo rozproszonych i nader niekompletnych zbiorach prasy polskiej z tamtego okresu udało mi się jakoś w końcu zebrać tyle wspomnianych materiałów, że wymieniona monografia mogła zostać opublikowana.

    Miałem jednak wówczas i mam po dzień dzisiejszy pełną świadomość jej dokumentacyjnych niedostatków. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby zachowało się więcej źródłowych informacji dotyczących znakomitej, do dziś przez starszych radiosłuchaczy wspominanej z wielkim sentymentem omawianej audycji lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia.

    Pomny moich długotrwałych i żmudnych poszukiwań, nie miałem większej nadziei na odnalezienie czegoś jeszcze na temat Wesołej Lwowskiej Fali. A tymczasem stał się prawdziwy cud. Oto na początku 1991 r. jeden z dawnych mieszkańców Lwowa, od roku 1945 mieszkający w Opolu, ujawnił posiadany przez niego skarb - uratowany z wojennej zawieruchy spory fragment archiwalnego zasobu lwowskiej rozgłośni. Owym fragmentem jest zbiór niemal kompletnych scenariuszy dwudziestu czterech audycji Wesołej Lwowskiej Fali, emitowanych przez lwowską rozgłośnię radiową w okresie od 28 października 1934 r. do 28 kwietnia 1935 r. Jest to więc niewielki tylko fragment ogromnego dorobku autorów i wykonawców tych audycji, których przed drugą wojną światową wyemitowano sto osiemdziesiąt siedem - daje jednak przecież wierny obraz niezwykłego radiowego, kulturalnego i społecznego zjawiska, jakim była Wesoła Lwowska Fala, pozwala na zorientowanie się w jej charakterze, specyfice, tematyce, lwowskim klimacie oraz w jej poziomie literackim i artystycznym.

    Z odnalezionego po przeszło półwieczu zbioru scenariuszy wydawca recenzowanej tu książki wybrał teksty najbardziej interesujące pod względem merytorycznym, najbardziej uniwersalne pod względem ich ideowego przesłania i najlepsze pod względem literackim. Uwzględnił jednak nie tylko te przesłanki. Celem opublikowania omawianych tekstów było także - i tu zacytuję dosłownie fragment Wstępu - "w równym stopniu danie wzruszenia tym wszystkim, dla których Lwów to coś znacznie więcej, aniżeli tylko punkt na mapie, co przekonanie tych z kolei, którzy nigdy we Lwowie nie byli, a nie łączy ich z tym dumnym grodem rodzinna tradycja, a więc ogromnej większości dzisiejszych Polaków, że legendarny wprost sentyment lwowian do swojego miasta jest absolutnie uzasadniony. Wybieraliśmy zatem skecze, obrazki radiowe, dialogi i piosenki mówiące najwięcej o Lwowie, o jego pełnych uroku mieszkańcach, o jego niepowtarzalne) atmosferze, a jednocześnie o Lwowie - jednym z polskich miast różniącym się bardzo od Warszawy, Krakowa, Poznania czy Katowic, ale przecież stanowiącym z nimi jedną rodzinę".

    Tak określony cel wydania omawianej tu książki przynosi opolskiej Oficynie Wydawniczej AB zaszczyt oraz zapewnia jej wdzięczność i uznanie czytelników-lwowian i nie tylko ich. Jestem przekonany, że lektura tej książki będzie spełnieniem życzenia wyrażonego w zakończeniu Wstępu do niej pióra jej wydawcy. Bernarda Walońskiego: "Dużo wzruszeń i wesołej zabawy!".

    Witold Szolginia


    Na początek strony


    (Józef Opacki): Przewodnik po Czortkowie i okolicy.

    (Józef Opacki): Przewodnik po Czortkowie i okolicy.

    Brzozów 1991, Nakł. Muzeum Regionalnego PTTK w Brzozowie, s. 88, ilustr. Wyd. I powojenne.

    Brzozów, niegdyś klucz dóbr i siedziba biskupów przemyskich, leżący na dzisiejszych południowo-wschodnich kresach, w latach osiemdziesiątych stał się prężnym ośrodkiem wydawniczym. Ukazało się tam szereg tytułów ściśle związanych z regionem, np. Brzozów. Zarys monograficzny (795 stron!), pierwszy z trzech tomów niezwykle cennego Słownika historyczno-geograficznego ziemi sanockiej w średniowieczu A. Fastnachta (patrona Muzeum) i in. W Brzozowie wydano także książki z innych ośrodków. Wszystkie jednak dotyczą przeszłości ziem dawnej Galicji. Jedną z nich jest niniejszy Przewodnik.

    Autor, Józef Opacki (1902-1982), był rodowitym czortkowianinem. W latach trzydziestych pełnił funkcję prezesa Oddziału Podolskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajo-znawczego w Czortkowie. Tam ukazywał się pod jego redakcją miesięcznik krajoznawczy "Znicz Podola" (1936-1937). Jego autorstwa są także dwa inne przewodniki regionalne: Powiat borszczowski. Opisowy przewodnik krajoznawczy (1936) i Przewodnik po powiecie skalackim (1938).

    Idea ponownego wydania Przewodnika po Czortkowie powstała w gronie uczestników corocznych pielgrzymek do cudownego obrazu Matki Boskiej Czortkowskiej, znajdującego się obecnie w kościele oo. Dominikanów w Warszawie. Inicjatorzy odstąpili (i chyba słusznie) od pierwotnego zamiaru wydania książki w postaci reprintu. Skład został wykonany na nowo, wymieniono części ilustracji oraz dodano mapkę okolic. Pendant do tekstu zasadniczego jest wybór wierszy Stefanii Jabłońskiej-Bazyszyn, ur. w Białej k. Czortkowa, pt. Na kresach wschodnich Podola, nigdzie dotychczas nie drukowanych.

    Oryginalne wydanie z 1931 r. jest obecnie rzadkością na rynku antykwarycznym. Dzięki tej inicjatywie Przewodnik po Czortkowie stal się ponownie dostępny dla wszystkich miłośników Podola i Kresów.

    J. S.


    Na początek strony


    Copyright (c) 1992 Instytut Lwowski
    Warszawa
    Wszystkie prawa zastrzeżone.

    Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


    Powrót

    Licznik